JustPaste.it

Harfa

Albowiem nadzieja umiera ostatnia.

Albowiem nadzieja umiera ostatnia.

 

 

- I pamiętaj, kup mi flet! - krzyknęła do niego siostra.
Trzasnął drzwiami z impetem. Chciał tylko obejrzeć gitary, po nic więcej nie miał zamiaru się fatygować, a ta wyskoczyła mu z tym fletem. Od kilku dni, kiedy ujawnił swój zamiar rozpoczęcia nauki gry na gitarze, siostra stwierdziła, że też chce nauczyć się gry na jakimś instrumencie. Cały wieczór myślała, na jakim, aż w końcu wpadła na myśl.
- Flet - oznajmiła - bo i mały, poręczny, można na nim grać wszędzie, a na pewno nie jest trudno dmuchać, jednocześnie zatykając dziurki palcami.
Wyśmiewał jej pomysł, wiedząc, że ona robi to tylko po to, by nie okazać się gorsza od starszego brata, ale w końcu machnął ręką, ulegając jej prośbom. W głębi duszy nawet cieszył go jej zapał, napędzany ambicją. Teraz tylko musi go jej kupić i sprezentować, najlepiej udając spore niezadowolenie. Nie może przecież stracić twarzy przed takim młodym, ambitnym szczylem, prawda?
Pogrążony w myślach, szybko dotarł do sklepu muzycznego. Drzwi cicho skrzypnęły, kiedy wszedł do środka.

.

***

.

- A oto i nasze skarby - dumnie obwieścił sprzedawca, rozpościerając szeroko ręce, jakby pokazywał swoje potomstwo do trzeciego pokolenia, a nie kilkanaście kawałków drewna z nawiniętymi strunami. Chociaż, były to bardzo piękne kawałki. Vincent chwycił jedną z nich. Z widoczną przyjemnością na twarzy. Ujął jak zawodowy gitarzysta, uderzył palcami w struny, udając koncertową solówkę. O dziwo, brzmiał całkiem nieźle. Jakby miał za sobą co najmniej kilka miesięcy intensywnego, regularnego treningu, a nie zaledwie półtora tygodnia. Wciągnął się, już po chwili szarpał druty niczym nieślubne dziecko Jimmy'ego Hendrixa i Carlosa Santany.

- Proszę wypróbować, cały zestaw jest do pana dyspozycji - rzucił na odchodnym sprzedawca, dyskretnie się wycofując.
Chłopak bawił się jeszcze jakiś czas, by w końcu przestać.
- Palce z tego bolą - mruknął sam do siebie, odkładając gitarę. Rozejrzał się. Jego uwagę przykuły półotwarte drzwi, zza których dobiegały dziwne dźwięki. Podszedł bliżej. Nieśmiało zajrzał przez szczelinę, by niemal natychmiast gwałtownie się cofnąć. Po chwili, dużo wolniej i ostrożniej, zerknął ponownie.
Pomieszczenie obok wypełnione było na pierwszy rzut oka stertą zniszczonych instrumentów. Jednak wystarczyło się chwilę przyjrzeć, by dostrzec, że jest w nich coś niezwykłego. Na pozór połamane, wytarte, rozłożone, niekompletne i uszkodzone gitary, trąbki, saksofony, puzony, wiolonczele, skrzypce i fortepiany, porzucone, zapomniane i bezużyteczne, emanowały niezwykłym blaskiem. Vin mógłby przysiąc, że dostrzegł wyprostowanego dumnie, eleganckiego mężczyznę wziętego żywcem z orkiestry Opery Narodowej, odbijającego się od gładkiego, błyszczącego lakieru leżącej przed nim wiolonczeli.
Jednak to, co najbardziej przykuło uwagę chłopaka, znajdowało się na środku pokoju. Siedział tam brodaty, siwy starzec, a przed nim było...
No właśnie, ciężko było określić, co to było. Każdy postronny obserwator mógłby przysiąc, że jeszcze sekundę temu stało tam niewielkie, zgrabne pianino. Teraz jednak instrument zmieniał się. Matowe drewno straciło swoje wyraziste krawędzie, rozmazywało się, jak we mgle, by formować kompletnie inny kształt. Zbita, świetlista masa rosła, przelewała się w powietrzu, by po kilku chwilach utworzyć niewysoką figurę. Statua nabierała kształtów, uwyraźniało się coraz więcej krzywizn, by ostatecznie przekształcić się w ogorzałego, zarośniętego mężczyznę średniego wzrostu, ubranego w starym, kowbojsko - traperskim stylu Dzikiego Zachodu, w skórzanych spodniach, nabijanej ćwiekami kamizelce i kapeluszu z szerokim rondem.
- Ruszaj, czas na ciebie - zwrócił się do niego starzec.
- Dziękuję ci - chrapliwym głosem odparł kowboj. Wyciągnął z kieszeni paczuszkę tytoniu i fajkę, sprawnie ją nabił, odpalił. Błękitny dym leniwie uniósł się ku górze. Mężczyzna zaciągnął się kilkukrotnie, po czym rozpłynął w powietrzu.
- Podejdź, Vincencie - przerwał chwilę ciszy starzec.
Zaskoczony chłopak odruchowo zrobił krok wstecz.
- Czekałem na ciebie - dobiegło go zza drzwi. Nieśmiało przekroczył próg.
- Wiem, czego szukasz. Teraz nadszedł czas, byś dostał to, o czym od zawsze marzyłeś - ciągnął starzec - Muszę cię jednak ostrzec. Nasze życzenia nie zawsze są tym, czego potrzebujemy. Nieraz prócz szczęścia dostarczają nam bólu. Wejdź, jeśli myślisz, że zniesiesz gorycz utraty, że potrafisz kontrolować swoje uczucia, kiedy żal i poczucie straty będą cię rozdzierać od środka.
Chłopak zadumał się. Na zaledwie moment. Po czym pewnie podszedł do siedzącego na niewielkim zydlu starca.
- Jeśli wie pan, czego pragnę, proszę mi to dać - nadspodziewanie twardo rzekł młodzieniec.
Starzec wstał powoli. Ręką pokazał mu rząd zużytych, połamanych instrumentów.
- Tam jest to, czego pożądasz.

.

***

.

Harfa na pierwszy rzut oka była w opłakanym stanie. Powyrywane, zardzewiałe struny, zmatowiałe drewno, wyszczerbione krawędzie. Wydawało się, że nikt nie jest w stanie jej odnowić. Chłopak jednak zachwycił się nią, pomimo zniszczeń. Ostrożnie pociągnął za struny, wydobywając z instrumentu kilka fałszywych nut. Delikatnie, z pietyzmem przetarł go nieco. Oczyszczony fragment zamigotał wspaniałym blaskiem, w którym Vin dostrzegł skuloną, kobiecą postać. Otaczała ją delikatna błękitna poświata. Była słaba, ledwo widoczna w mocnym świetle lamp, ale młodzieniec już wiedział. Z zapałem wziął się do pracy.

.

***

.

- Gotowe - Vincent pokiwał głową z zadowoleniem, podziwiając efekt kilkugodzinnych starań. Instrument miał wymienione wszystkie uszkodzone struny, był dokładnie wyczyszczony, zakonserwowany, mienił się silnym, magnetyzującym blaskiem. Chłopak nie mógł oderwać od niego oczu. Pogładził go czule, musnął palcami w struny, tym razem zachwycając się pięknym, czystym brzmieniem. Zajęty podziwianiem efektów swojej pracy, nie zauważył starca, który pojawiwszy się znikąd, stanął obok niego.
- Piękne dzieło - pochwalił młodzieńca - włożyłeś dużo pracy, by ją uratować.
- Tak - odrzekł Vin - i wiem, że warto było.
- Ciesz się nią, póki możesz, bo nie wiesz, kiedy przyjdzie koniec - zakończył starzec, po czym odszedł tak nagle, jak się pojawił.
Vincentowi było to idealnie obojętne. Miał ją, tuż obok, i czuł, że niczego więcej nie chce. Zaczął na niej grać, a melodia wybrzmiewała mu w uszach jak najpiękniejszy z dźwięków. Stał tam, zapamiętany w chwili, a świat jakby umarł, stracił znaczenie, kiedy on mógł tam być, z nią.
Pogrążony w rozpierającym go uczuciu, nie zauważył pojawienia się wysokiej, zakapturzonej postaci, od stóp do głów opatulonej w czarny płaszcz. Istota stanęła za chłopakiem, po czym nakreśliła w powietrzu kilka znaków nad jego głową. Ten, niczym rażony gromem, padł sparaliżowany na ziemię.
Postać przekroczyła jego nieruchome ciało, po czym przystąpiła do dzieła zniszczenia. Mocnymi uderzeniami znaczyła szlachetne drewno głębokimi bliznami, wyrywała struny, a chłopak mógł tylko patrzeć, jak cała jego praca obraca się wniwecz. Nie mógł nawet krzyknąć, choć wewnątrz wył z bólu i wściekłości. Patrzył nienawistnie na czarny płaszcz, przysięgając sobie pomstę, a jednocześnie błagał, by to się jak najszybciej skończyło.
Po kilku minutach, które wydawały się wiecznością, istota zakończyła demolowanie jego wysiłku. Stała chwilę nieruchomo, jakby napawając się cierpieniem leżącego młodzieńca, po czym zniknęła. W tym samym momencie Vin poczuł, że wróciła mu władza w członkach. Zerwał się błyskawicznym ruchem, klękając przy zniszczonym instrumencie, a łzy żalu ściekały mu słonym strumieniem po policzkach. Zamarł tak, niczym kamienna statua, nie chcąc uwierzyć w to, że stracił wszystko, czego dokonał.
Nagle oko zarejestrowało bezwiednie coś, co kazało mu się opanować. Spojrzał ponownie, już w pełni świadomie, na pokiereszowany instrument. Tak, nie pomylił się. W drewnie klęczała ta sama kobieta, którą zobaczył wcześniej. Też była poraniona, poznaczona bliznami, a jej twarz wyrażała niewyobrażalny ból. Jednak pomiędzy zaciśniętymi rysami Vin dostrzegł błysk nadziei. Był krótki, urywany i niewyraźny, ale był. Z pewnością.
Chłopak zerwał się na równe nogi. Serce zaczęło mu żywiej bić.
- Naprawię cię. Jeszcze raz. I kolejny. Będę cię reperować tyle razy, ile będzie trzeba - rzekł twardo sam do siebie.
Ze zdwojonym wysiłkiem wziął się do pracy....