JustPaste.it

MPK - To mnie wkurza

     7:11. Za cztery minuty podjedzie upragniona piętnastka i zabierze oczekujących do ich zamierzonego celu. Zimno, bo to październik. Ludzie cisną się do siebie jakby chcieli ustawić się bliżej krawężnika i zdążyć zająć miejsce w autobusie. Weekend i ich„Ona tańczy dla mnie” melodyjną wibracją nie pozwala mi zasnąć. Teraz nawet disco polo mi nie przeszkadza.

     7:17. Dwie minuty po czasie. Wreszcie wyłania się zza skrzyżowania i podjeżdża z piskiem otwierając drzwi. Nie jest źle. O dziwo autobus nie jest wypchany i łatwo znajduję miejsce. Szarpnięcie daje sygnał do startu i zielona maszyna rusza dalej.

     7:23. Centrum. Zaczyna się robić gorąco. Masa dzieciaków wciska się do środka i z krzykiem zaczyna informować pasażerów co to za przedmioty dzisiaj sprawią im problem i ile to mama dała im pieniążków na drugie śniadanie. No, ale to przecież dzieci. Nie potrafią ciszej.
W słuchawkach już spokojniej – Louis Armstrong i „Wonderful World”.

     7:28. Gorąc nie do zniesienia. Ściągam kurtkę, ale irytacja i tak bierze górę, bo przecież trzeba ją teraz trzymać. Zdejmuję słuchawki, bo i tak nic już nie słyszę.
Swoje odstać trzeba. Linia tramwajowa powoli się buduje doprowadzając kierowców do białej gorączki. Korek. Kolejne minuty w plecy.

     7:33. Zaczyna się najgorsze. Słyszysz za sobą:  „Co się stało?”, „Dlaczego stoimy?”, „A dlaczego jeszcze nie jedziemy?”. Dosłownie tak jakbyś pierwszy raz jechał autobusem i nie wiedział, że miasto jest w budowie. No, ale może coś się zmieniło…Ta..jasne…
No i te emerytki, które nie wiedzieć czemu z torbami pełnymi bliżej nieokreślonych produktów o tak wczesnej porze jadą załatwiać swoje bardzo ważne sprawy. A bo to może minus 20% na wszystkie przyprawy albo dodatkowy bonus przy zakupie piętnastu czekolad z orzechami. Sprawa nie do rozgryzienia.

     7:42. Cel coraz bliżej. Mimo to autobus nadal przypomina puszkę sardynek. Tyle, że sardynki pachną tak samo. Tutaj każdy jest inny. Tam Armani, z drugiej strony Chanel, a jeszcze z innej starszy pan i jego wiśniowy trunek z lekką nutą tygodniowej wstrzemięźliwości od mydła i wody.
Drzwi się otwierają. Szybko łapię łyk świeżego powietrza i widzę jak staruszka z wózeczkiem przepycha się przez wszystkich usilnie starając się znaleźć wolne miejsce. Siada. Kolejny przystanek. Ta sama procedura. Drzwi się otwierają. Babcia z wózkiem wstaje i po raz kolejny przeciska się przez tłum zmierzając do wyjścia. „Jechała minutę. Musiała posiedzieć”- myślę sobie.

     7”47. W końcu jesteśmy. Kurtka na plecy i szybka ewakuacja ze swojego miejsca. Wolność. Jeszcze 13 minut do zajęć. Powinienem zdążyć…
Za osiem godzin kolejna przeprawa przez miasto. Z jednej strony podróż doprowadzająca do szalu, z drugiej zadziwiająca z każdą kolejną przejażdżką.

Jeden autobus, a tyle możliwości….