JustPaste.it

Etyka etyka

To nie będzie artykuł o nauczaniu etyki w szkołach, ale o znanym profesorze etyki i jego ostatnich propozycjach rozpoczęcia dyskusji o dopuszczalności kazirodztwa.

To nie będzie artykuł o nauczaniu etyki w szkołach, ale o znanym profesorze etyki i jego ostatnich propozycjach rozpoczęcia dyskusji o dopuszczalności kazirodztwa.

 

Kazirodztwo jest jednym z tabu spotykanych w większości religii i kultur. Niestety coraz częściej jesteśmy świadkami przełamywania różnych tabu, w tym i tego.

 

Tabu i jego funkcje

We wszystkich społeczeństwach od ich zarania istniały pewne specyficzne zakazy, często religijne — stykania się z pewnymi przedmiotami, zwierzętami czy ludźmi lub dokonywania pewnych czynności — których złamanie godziło w bóstwo i groziło karą sił nadnaturalnych. Określa się je mianem tabu.

Co konkretnie jest w danym czasie i miejscu takim tabu, często decyduje ów czas i miejsce. Dziś w wielu miejscach złamanie tabu nie wywołuje już lęku przed gwałtowną reakcją sił nadprzyrodzonych, ale przed gwałtowną negatywną reakcją ogółu społeczeństwa lub choćby jego najbardziej wpływowej części, establishmentu, mainstreamu.

Dziś w Europie Zachodniej bicie dzieci (choćby klapsy), pedofilia lub pochwała takich zachowań naruszają kulturowe tabu. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu homoseksualizm był tabu. Nie wypadało się do tego publicznie przyznawać. Osoby, które się do tego przyznały lub zostały ujawnione, spotykały się ze społecznym odrzuceniem. Dziś homoseksualiści chwalą się swoją orientacją seksualną, a tabu stała się jej publiczna krytyka. Kto się ośmieli, od razu dostaje łatkę homofoba i ma zakaz wstępu na salony.

O rzeczach objętych tabu się nie mówi, nie pisze ani nawet się ich celowo nie zauważa. Może się to wydawać sprzeczne z naczelnym hasłem humanizmu: człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce, ale jednak spełnia pewne ważne społecznie funkcje.

Po pierwsze, to rodzaj autocenzury. Nawet jeśli wolno mi pisać o wszystkim, nie o wszystkim pisać warto, zwłaszcza gdy to pisanie może przynieść społeczności więcej szkody niż pożytku. Rozumiał to już apostoł Paweł, który pisał: „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne”[1].

Po drugie, i chyba nawet ważniejsze, funkcją tabu jest gwarantowanie biologicznego przetrwania społeczności. Dlatego tabu objętym było niemal wszędzie kazirodztwo i zabijanie innych ludzi. Czasami funkcją tabu było i jest zachowanie integralności i tożsamości określonego narodu, plemienia, rodu. Służyły temu na przykład zakazy małżeństw mieszanych. Rodzina i rodzice też objęci byli tabu widocznym w zakazach publicznego prania rodzinnych brudów, kalania własnego gniazda (co odnosi się również do krytykowania ojczyzny) czy podnoszenia ręki na rodziców.

 

Niebezpieczne zabawy

Już to pobieżne spojrzenie na istotę tabu każe z ostrożnością podchodzić do wszelkich prób negowania potrzeby jego istnienia. Niestety wielu tego nie rozumie, zwłaszcza reprezentantów sztuki oraz naukowców. Wielu wręcz bawi się w przełamywanie tabu, nazywane dziś przekraczaniem granic. Dowodzą tym, że w ich rozumieniu każde tabu jest czymś z definicji złym, ograniczeniem wolności, z czego trzeba się koniecznie wyzwolić.

Jakaś „artystka” tworzy „instalację artystyczną” z drewnianego greckiego krzyża ze zdjęciem męskich genitaliów w środku. Inny „artysta” publicznie drze i depcze na koncercie Biblię. Jeszcze inny z klocków lego poskładał obóz koncentracyjny z więźniami w kształcie kościotrupów — też ramach „instalacji artystycznej”.

Przekraczanie granic to również ulubiona zabawa kina, jak chociażby w polskim filmie z 2012 roku pt. Bez wstydu. Krytycy przed jego ukończeniem zdawali się martwić jedynie o to, czy uda się w Polsce nakręcić na „przyzwoitym” poziomie film o kazirodztwie. Sama „przyzwoitość kazirodztwa”, a co za tym idzie i fabuły filmu, żadnych wątpliwości już nie wzbudzała — co najwyżej zmartwienie, czy w purytańskiej Polsce film nie wywoła kontrowersji i nie zostanie zakazany. A film opowiada o erotycznej fascynacji między bratem a siostrą. Zdaniem krytyków po raz pierwszy w polskim kinie temat kazirodztwa pokazano „z taką siłą i wizualną odwagą”, co w skrócie oznacza dużo seksu na ekranie.

 

Przykład idzie z Niemiec

W Niemczech, gdzie kazirodztwo jest karalne, Niemiecka Rada Etyki chce obecnie to prawo zmienić. Okazją do rozpoczęcia dyskusji była sprawa rodzeństwa będącego jednocześnie parą mającą już czworo dzieci, w tym dwoje niepełnosprawnych. W dzieciństwie zostali rozdzieleni, ale spotkali się w dorosłym życiu i rozpoczęli współżycie seksualne. Mężczyzna spędził nawet z tego powodu trzy lata w więzieniu. Niemiecka opinia publiczna podobno jest tym wstrząśnięta, a Niemiecka Rada Etyki chce zmienić los tej pary. Zaczyna się twierdzić, że prawny zakaz kazirodztwa ogranicza konstytucyjne prawo do seksualnego samookreślenia i swobodnego kształtowania życia rodzinnego.

Dla Rady nawet ryzyko urodzenia chorych dzieci nie jest wystarczającym powodem, żeby zakazać kazirodczych związków, bo przecież ryzyko to można ograniczyć, stosując antykoncepcję, a poza tym innym osobom obciążonym genetycznie nie zakazuje się posiadania dzieci. Nadto — zdaniem Rady — jest to zmuszanie ludzi do ukrywania swojej miłości i wyrzekania się jej. Prawo nie powinno tak głęboko wnikać w kwestię seksualności. Tyle rady światłej Rady.

 

Przypadek Hartmana

Niedawno do grona przełamywaczy tabu kazirodztwa dołączył znany profesor Jan Hartman, który na swoim blogu zaproponował rozpoczęcie dyskusji na temat legalizacji kazirodztwa. Powołał się przy tym na przykład niemiecki i snuł dywagacje na temat piękna miłości erotycznej rodzeństwa, która może być „czymś wyższym niż najwznioślejszy romans niespokrewnionych ze sobą ludzi”. Zastrzegł się co prawda, że „nie jest za legalizacją związków kazirodczych”, ale za rozpoczęciem na ten temat dyskusji. Jednak jakie to ma znaczenie, skoro pisał również, że w wolnym społeczeństwie nie należy już od nikogo wymagać, „aby w życiu prywatnym praktykował takie czy inne obyczaje, a od tego czy owego się powstrzymywał”.

Pewnie gdyby prof. Hartman poruszył to na jakiejś konferencji naukowej, nikt by na to nawet nie zwrócił uwagi — ot, głos naukowca do naukowców w ramach wąskiego dyskursu akademickiego. Ale na swoim oficjalnym blogu prof. Hartman jest przede wszystkim politykiem, a jego propozycja — deklaracją polityczną, programem politycznym jego i środowiska ideowo mu bliskiego. To nie mogło przejść bez echa. I nie przeszło.

Reakcja opinii publicznej była natychmiastowa i ostra. W internecie zawrzało, a opozycja momentalnie przeszła do ataku. Od jego wypowiedzi odcięła się nawet jego własna partia, a następnie wykluczyła go ze swego grona. Uniwersytet Jagielloński stwierdził, że poglądy ich profesora są jego prywatnymi poglądami, a jego wypowiedź narusza godność zawodu nauczyciela akademickiego.

Po kilku dniach prof. Hartman przyznał się do błędu, ale jedynie co do formy poruszenia tematu, a nie co do samego tematu. Dalej powoływał się na powszechność motywu kazirodztwa w sztuce i religii. Przywołał nawet biblijne postaci Adama i Ewy, by powiedzieć, że wszyscy jesteśmy owocami kazirodztwa (co, tak na marginesie, bardzo dziwnie brzmi w ustach osoby, która na co dzień publicznie deklaruje swój ateizm). Uznał się przy tym za ofiarę braku wolności słowa w mediach i płytkiej wolności akademickiej. Stwierdził, że jeśli tylko w relacjach seksualnych dwojga dorosłych osób panuje dobrowolność i nawzajem się nie krzywdzą, to należy takie relacje dopuścić.

Tylko czy rzeczywiście dla legalizacji kazirodztwa wystarczy spełnienie tych dwóch warunków? Czy za tym zakazem nie leży coś więcej?

 

Co na to medycyna?

Zakaz kazirodztwa ma swoje medyczne uzasadnienie. Dzieci z takich związków są w znacznie większym stopniu niż inne narażone na choroby genetyczne. Żeby człowiek zapadł na chorobę genetyczną, zazwyczaj konkretny rodzaj danego genu determinującego chorobę musi wystąpić podwójnie, czyli być przekazany przez ojca i matkę. Ponieważ bliscy krewni mają dużo wspólnych genów, ryzyko pojawienia się niekorzystnej mutacji u dziecka z kazirodczego związku jest dużo większe niż u dziecka z pary niespokrewnionej.

Twierdzenie, że wystarczy stosować antykoncepcję, nie czyni dziś zakazu kazirodztwa nielogicznym. Jeśli kazirodztwo zostałoby z tego powodu zalegalizowane, mogłoby się okazać, że na karalność zasługiwać wtedy będzie jedynie niestosowanie antykoncepcji. Poza tym, kto wtedy byłby odpowiedzialny za rodzenie się w takich związkach dzieci z chorobami genetycznymi? Wychodzi na to, że państwo, które na to pozwoliło. Czy osoby, które urodziły się w wyniku takich związków chore, mogłyby skutecznie pozwać państwo o odszkodowanie z tego tytułu, gdy dorosną? Jeśli prof. Hartman chce dyskusji, niech zacznie ją choćby od rozstrzygnięcia tej kwestii. Dziś za zakazem kazirodztwa stoi przede wszystkim dobro dzieci, które mogłyby się z takich związków narodzić, płacąc za to swoim zdrowiem, jak również dobro społeczeństwa jako całości.

 

A gdyby tak...

Gdyby jednak pójść za głosem prof. Hartmana i rozpocząć dyskusję o legalizacji kazirodztwa... Gdyby tak uznać argument, że skoro dwoje dorosłych spokrewnionych bliskich się na to godzi bez niczyjej krzywdy, to czemu nie... Wtedy powstałoby zaraz pytanie, dlaczego właściwie mielibyśmy się zatrzymać tylko na legalizacji kazirodztwa. A jak trzy albo cztery osoby będą chciały żyć w seksualnej komunie? A jak za jakiś czas zechcą sformalizować swoją relację związkiem partnerskim, tyle że wieloosobowym? Skoro wszystko będzie dobrowolne i bez czyjejkolwiek krzywdy, to zdanie profesora już znamy: czemu nie?

Konstytucyjna przeszkoda w postaci definicji małżeństwa jako związku jednego mężczyzny z jedną kobietą, byłaby tylko przeszkodą do pokonania. Trzeba by tylko zacząć nad tym dyskusję. Właściwie można by ją zacząć już od legalizacji bigamii. Skoro kazirodztwo — zdaniem tak światłych głów — jest już na tyle w porządku, że warto dyskutować o jego legalizacji, to czemu nie zalegalizować wielożeństwa? Jak znajdą się tacy, co się na to zgodzą, i uznają, że ich to nie krzywdzi, to zdanie profesora już znamy: czemu nie?

Tylko jaki będzie koniec tych społecznych eksperymentów promowanych przez zwolenników skrajnego liberalizmu? Do czego nas doprowadzi to nieustanne przesuwanie granic w aprobowaniu tego, co jeszcze wczoraj było nie do pomyślenia?

Przypomnijmy: jedną z funkcji tabu jest gwarantowanie biologicznego przetrwania społeczności. Łamanie kolejnych tabu to podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Gdyby prof. Hartman i jemu podobni mieli swoją własną gałąź, to pozostałoby im życzyć miłego spadania, ale niestety — wszyscy siedzimy na tej samej.

Panie Profesorze, już apostoł Paweł ostrzegał: „Nie błądźcie: złe rozmowy psują dobre obyczaje”[2]. Dyskusja nad legalizacją kazirodztwa to ewidentnie rozmowa o zachowaniach tak złych, że sama rozmowa o ich legalizacji jest zła i może prowadzić tylko do zła jeszcze większego. Czy to w ogóle etyczne? No tak, ale apostoł Paweł nie dla każdego jest autorytetem.

Olgierd Danielewicz

 

[1] 1 Kor 6,12. [2] 1 Kor 15,33.

 

[Artykuł został opublikowany w miesięczniku „Znaki Czasu” 11/2014].

 

 

Autor: Olgierd Danielewicz