JustPaste.it

Gdy w transporcie stare jest lepsze od nowego

Pęd ku nowoczesności zmusza nas do szukania nowych wynalazków i gadżetów. Nie zawsze to wychodzi na zdrowie, o czym przekonuje krótka historia zdobycia bieguna południowego.

Pęd ku nowoczesności zmusza nas do szukania nowych wynalazków i gadżetów. Nie zawsze to wychodzi na zdrowie, o czym przekonuje krótka historia zdobycia bieguna południowego.

 

Jest rok 1911 ku biegunowi południowemu wyruszają dwie ekspedycje. Pierwsza pod kierunkiem porucznika Roberta Falcona Scotta, drugiej przewodzi Roald Amundsen. Dwie wyprawy, cel jeden, dwie różne postaci na czele. I jak rzadko kiedy to właśnie przywódcy zadecydowali o losach wyprawy. Anglik miał już za sobą wyprawy polarne jednakże był też typowym, dzisiaj powiedzielibyśmy, gadżeciażem, musiał mieć to co najnowsze i tak wyposażył swoją wyprawę. Amundsen to w 1910 roku jeden z najbardziej doświadczonych polarników twardo stąpający po ziemi.

Scott zabrał na wyprawę jako środki transportu kuce islandzkie, sanie motorowe (ostatni krzyk techniki) i niewielką liczbę psów. Amundsen postawił na tradycyjne eskimoskie psie zaprzęgi. Na starcie różnica była niewielka, Amundsen wyruszy ledwie kilka dni wcześniej. Na biegunie dzielił ich jednak już odstęp miesiąca. Do domu wrócił tylko Amundsen. Scott wraz z członkami swojej wyprawy zamarzł na szlaku ledwie kilka kilometrów od pozostawionego przez siebie namiotu z zapasami. 

Co się stało?

Amundsen postawił na tradycję. Członkowie wyprawy ubrani byli w lapońskie anoraki, jedli indiańskie mięso (pemikan), a do przodu gnali dzięki wspaniałym psom Husky zaprzęgniętym do eskimoskich sań.

Scott zaś postawił na nowe. Jego wyprawa ubrana była w brezentowe ubrania wojskowe, jadła takież racje wojskowe. Za podstawowy środek transportu służyć miały sanie motorowe, dobrze sprawujące się w warunkach zimy Kanadyjskiej (nie za kołem podbiegunowym), niestety w warunkach arktycznych odmówiły posłuszeństwa już na pierwszych kilometrach trasy - po prostu zamarzły.  Wkrótce potem padły wszystkie kuce, nieprzystosowane do warunków i z braku paszy, którą miały wieźć razem z resztą ładunków sanie motorowe. W rezultacie od połowy trasy jedynymi zwierzętami pociągowymi wyprawy byli ludzie. To nie mogło się skończyć dobrze.

Jakie wnioski?

Jak widać środki transportowe ich dobór do ładunku i miejsca docelowego jest na wagę życia. A z tej smutnej historii płynie morał, że nowości nie zawsze są dobre, zwłaszcza w transporcie, jeżeli chcemy wystawić je na ciężką próbę nowego środowiska. W chwili obecnej moda na nowości dotarła do samochodów ciężarowych. Zarówno potrzeby rynku  (konkurencja) jak i regulacje prawne (ekologiczne) sprzyjają podążaniu za nowościami w tempie dalece wykraczającym poza rozsądek. Spójrzmy na to tak: nikt nie jest w stanie sprawdzić dokładnie produktu, w ciągu 6 miesięcy, a tyle mniej więcej powinni mieć czasu producenci ciężarówek, sądząc z tempa pojawiających się nowych rozwiązań. No chyba, ze chodzi tylko o marketing a tak naprawdę dostajemy stare, dobre rozwiązania, tyle, że w nowym opakowaniu...

Autor jest właścicielem giełdy ładunków espedytor.pl

 

Licencja: Creative Commons - użycie niekomercyjne - bez utworów zależnych