JustPaste.it

Crème de la crème…

Polska, wskutek zawartej w niej goryczy, nadaje szarości zewnętrznej powłoce, lecz zachowuje słodycz jej ducha.

Polska, wskutek zawartej w niej goryczy, nadaje szarości zewnętrznej powłoce, lecz zachowuje słodycz jej ducha.

 

Spotkasz ją brudną, z tanim winem w rozsypującej się bramie. Pełna będzie hipokryzji, absurdów, braku tolerancji i politycznych bredni. Brutalnie sprowadzi Cię na ziemię i odetnie skrzydła.
Polska się potyka? Myślę, że to nie potknięcie, a upadek.

Na pozbycie się cierpkiego posmaku tych refleksji, prostym rozwiązaniem będzie poszukanie osłody.
Znajduję ją w ”Babkarni”.  Gdy tylko przekraczam próg cukierni, uderza mnie bogactwo kolorów. Muffinki, babeczki – od różanych, przez owocowe i czekoladowe, aż po egzotyczne i cytrusowe. Słodkości cieszą wzrok i podniebienie. Współwłaścicielką „Babkarni” jest silna kobieta o pięknych oczach, skrywających wytrwałość. Pani Olga ponad 3 lata temu przybyła z Rosji do Polski, od tego czasu wprowadza kolory w szarą codzienność łodzian.  „Jestem kucharzem/gastronomem, badaczem psychologii ludzkiej, lubię obserwować ludzi, ich zachowania pod względem gastronomicznym. Polski człowiek to dla mnie ciekawy obiekt moich własnych badań”.
Zdecydowało serce. Pani Olga na pytanie, dlaczego Polska? Odpowiada krótko „Bo kocham Polaka”. W Polsce jednak, poza miłością, odnalazła również zainteresowania. Lubi polską architekturę, fascynują ją historyczne losy Polski. Zwraca uwagę, że jest to historia trudna, ale zarazem ciekawa. „Zawsze myślę nad tym, jak ta historia formuje mentalność ludzi, w czym jest różnica pomiędzy Polakiem a Rosjaninem”.

Pomysł na rodzinny biznes był od początku do końca dokładnie zaplanowanym przedsięwzięciem. Oprócz posiadania wystarczającego wykształcenia gastronomicznego, konieczne było jeszcze poznanie zasad i przepisów dotyczących takiej działalności. „Potrzebna mi była również obserwacja polskiego konsumenta. No i to wszystko, jak puzzle, zbierało się w mojej głowie w jakiś taki pomysł. Sens w nazwie Babkarni, jej kolorach, polityki, to jak i co robimy, to wszystko jest jednym bardzo długo przemyślanym produktem”.  
Pytając o chwilę zwątpienia, słyszę budującą odpowiedź: „Chwile zwątpienia są bardzo potrzebne na początku, przed poważnym krokiem. Później tracić czas na takie chwile chyba już  nie ma sensu”. Jest pewną siebie kobietą, twierdzi, że wątpliwości są zawsze, a proces ważenia i liczenia kroków jest nieskończony.

Czym jest miłość do swojego kraju? Tego moja rozmówczyni zwyczajnie nie wie. „Patriotką nie jestem. Co do Polski to bardzo ją lubię i czuję się bardziej Polką niż Rosjanką. Ale dopiero jak będę żyć tu dłużej, może 20 lat, będę w stanie powiedzieć Pani więcej”.
Polacy nie dostrzegają zalet, jedynie same wady. „Polsce nic nie brakuje. Jeśli ludzie to zrozumieją,
to już będzie 50% sukcesu”.
W Rosji w czasach socjalizmu tak mówiono o Polsce: „Kuryca (kurczak) nie ptica (ptak), Polska – nie zagranica. I teraz dajecie tak nu np. kurczaka, i co zniknie ten kurczak? Tak bez jaj nic nie ugotujesz, bez samego kurczaka dobrego polskiego rosołu też nie będzie”. 
Pani Olga, przeprasza mnie „że mówi jak kucharz”, lecz ta kulinarna metafora zdecydowanie przypadła mi do gustu. „Cenię Polskę za święta, za tradycję, za przyrodę, za sernik, babkę czy cukierki. Za truskawki, bigos, żurek i kiełbasę. Za bardzo ciekawych Polaków, którzy nie za łatwo w życiu mają, trochę narzekają. Ale uśmiechają się i mają ogień w oczach!”.

 

Kolejnym lekarstwem na moje zgorzkniałe serce jest Pan Ben Yahmed Zied, który 7 lat temu przeprowadził się do naszego kraju z Tunezji. Jego podróż umotywowana była nauką. Zastanawiał się jeszcze nad Francją, Włochami, Niemcami. Jednak teraz twierdzi, że Polska to strzał w dziesiątkę. Niemal mdleję ze zdumienia… ale jak to?
Oczywiście „najtrudniejszy pierwszy krok”. Tęsknota i myśli: „rzucam to, wracam” niczego nie ułatwiały. Polska – Łódź, zaskoczyła Pana Bena swoim „smutkiem”. „Wszystko było stare, nie było jeszcze Manufaktury, Portu Łódź, tylko Galeria i Piotrkowska… Nic nie wydawało mi się ciekawe.
Nie podobało mi się, ale i tak przyjechałem tu tylko dla studiów”.
Jego losy nie są oryginalne, tak jak w przypadku Pani Olgi, tak i w przypadku Pana Bena, miłość odmieniła wszystko. Start w kraju, który nie jest twoim domem rodzinnym, jest utrudniony
„Ludzie w Polsce zmieniają się szybko, na początku nie zbliżali się do mnie bo jestem obcokrajowcem. Teraz jest już lepiej. Chociaż przykładowo, gdy jestem w miejscu publicznym, nadal nie mogę podnieść głosu na dziecko, by zwrócić mu uwagę, jeśli się źle zachowuje… bo ludzie myślą o nas inaczej”
. Raz spotkała go wyjątkowo nieprzyjemna sytuacja „Lekarz krytykował moją żonę, że związała się z terrorystą, że ma ze mną dziecko. Mówił jej, że nie brakuje nam terrorystów w kraju”.
Nie zraziło to jednak Pana Bena, który walczy ze stereotypami i zjednuje sobie ludzi. „Po spojrzeniu człowieka, w jego oczach już widać, czy ta osoba Cię zaakceptuje, czy nie. Jeśli ktoś myśli o mnie źle, próbuję to zmienić”. W jego głosie nie słychać pretensji czy wyrzutów. „Rozumiem, że ludzie tak na mnie patrzą. To jest normalne, bo oni słyszą w mediach o nas same złe wieści. To, co dzieje się
w krajach Arabskich, jest straszne. Prawdziwy muzułmanin tak nie postępuje, nie zabija”.

Te przykrości nic nie zmieniają, bo jego serce już od 7 lat bije dla Polski. „Mam tu lepsze życie niż
 w Tunezji. Mimo że tam skończyłem studia, miałem dyplomy, miałem wszystko”.
Uśmiecha się, wspomina trudną naukę języka  i pierwsze dni w cukierni. „Mówiłem tylko „Dzień dobry”
 i Do widzenia”. Robiłem wszystko na zasadzie ja „oglądać”, ja „robić”.
Zwracam uwagę, że nauka poszła rewelacyjnie. Widzę, jak kąciki ust mojego rozmówcy po raz kolejny się unoszą „Czasami mówienie po polsku wychodzi mi bardzo dobrze, a czasami blokuje się kompletnie”. Zostaję zaskoczona pytaniem: „Wie Pani, dlaczego tak bardzo chciałem mówić w Pani języku?”. Milczę, czekając na odpowiedź. „Bo ja naprawdę pokochałem ten kraj, nie ze względu na to, czy ten kraj jest biedy czy bogaty. Po pierwsze są tu ludzie, którzy mnie pokochali. Dało mi to dużo energii… pozytywnej energii, żeby tutaj zostać”. Myślę nad tym, co usłyszałam… Czy to wystarczy, aby kochać to miejsce?
„Kocham Polskę. Mam wiele znajomych, którzy wybierają inne kraje, dla nich Włochy, Francja, Anglia… to jest raj. Ja byłem we Włoszech i widziałem, jak to wygląda. Jestem bardzo zadowolony,
 że wybrałem Polskę i nie chcę się nigdzie przeprowadzać. Ten kraj ciągle się rozwija”.

Okazuje się, że istnieją podobieństwa między naszymi państwami, choćby w wyglądzie wsi.
„ U Was na wsi jest identycznie, jak u nas, wszyscy są gościnni. Musi być obiad, kawa, ciastka”.
Nasza rozmowa nieoczekiwanie schodzi na kwestie kulinarne… Może dlatego, że już pora obiadu.
 „U nas nie jemy ziemniaków, tradycją jest kuskus. Sałatki, zupy macie dobre. Ale surówki,
do dziś nie mogę tego zjeść. A słynnych ogórków kiszonych od początku nie lubiłem (śmiech) są zdecydowanie za słone!”

Teraz to ja się uśmiecham… Patrzę na moją ojczyznę – brudną, upadającą i jakże nieidealną.
Miłość nie polega na kochaniu ideałów. W wadach też kryje się piękno.