JustPaste.it

Krystyna Żywulska \"Przeżyłam Oświęcim\" - Recenzja

- Ta książka może być bardzo ciekawa. Wezmę ją.

- Miałam ją przeczytać, ale jakoś zbrakło mi czasu.

- To ja przeczytam i opowiem Ci o niej.

Tak oto po krótkiej rozmowie o charakterze historyczno – politycznym w moim posiadaniu znalazł się wyżej wymieniony tytuł.

Osoba, która została pozbawiona wolności, człowieczeństwa, a co najbardziej przykre – włosów, czyli atrybutu kobiecości potrafi się dzielić wspomnieniami. Za pośrednictwem literatury opowiadać o swoich doświadczeniach, przeżyciach z najbardziej dramatycznego okresu w swoim życiu. Kiedy to marzy się o tym, by ktoś z rodziny o Tobie pamiętał i wysłał do Ciebie paczkę. By mieć, co włożyć do ust. Gdy nie ma się pewności, czy ktoś z Naszych najbliższych czasem nie podzielił Naszego losu.

Dzielenie się swoim świadectwem pobytu w obozie wymaga niesamowitej odwagi. Z jednej strony stanowi obowiązek wobec ojczyzny i reszty narodu. Daje pewność, iż prawda o wydarzeniach i zbrodniach tamtych dni dotrze do pokoleń. Z drugiej strony wymaga przejścia przez ten koszmar jeszcze raz, aby przypomnieć sobie szczegóły o których starało się zapomnieć.

Jednak wydanie takich zwierzeń, to tak naprawdę próba uporania się z Nimi, szansa na zrzucenie ogromnego ciężaru i uporządkowanie, tego co się działo. To musi być absolutnie fascynujące. Mam w rękach czyjeś łzy, krew, pot. Choćby, dlatego warto się z tym zapoznać i należy, co najmniej to uszanować.

Tak to widziałam, w chwili, kiedy spojrzałam na okładkę. Nie mogłam odmówić sobie poznania tajemnicy, w jaki sposób Żywulska przeżyła. Okazało się, że sięgałam po coś, co wnosi nowe światło do literatury dotyczącej okresu wojny i okupacji. Autorka okazuje się najsłynniejszą poetką wśród więźniarek.

„Nad Oświęcimiem słońce wschodzi Smugą różową, jasną, Stoimy w rzędzie, starzy i młodzi, A w górze gwiazdy gasną”.

Odczytując te słowa, tak naprawdę otrzymujemy jednoznaczne i niepodważalne wyjaśnienie, dlaczego to właśnie Krystyna Żywulska przetrwała. Jako jedyna z transportu, którym przyjechała.

Wbrew wszystkiemu umiała patrzeć przed siebie z głową podniesioną do góry. Spoglądać w przyszłość. Wymyślone przez nią strofy świadczą o tym, że nie straciła ona nic ze swoje duchowości, ani polskości. Skierowała swój wzrok, swoje prośby ku najwyższym instancją. Tym na górze. To tak, jakby powierzyła się opiece niebiosom. Zapewne, dlatego jej glos został wysłuchany. Coś takiego bardzo pomaga przetrwać najgorsze chwile. Mamy tutaj do czynienia z postacią, która stała się podporą i opoką dla innych więźniarek. Kompanki przekazywały sobie ustnie jej twórczość. Żadna nie zdemaskowała liderki, jako autorki utworów, za które można było zginąć. Choćby to nadaje tej publikacji niecodziennego wymiaru. Językowego. Tych relacji, zwierzeń, opisów nie da się przeczytać od razu. Trzeba je sobie umiejętnie dawkować. Najlepiej po rozdziale. Przyczyna jest jedna.

Ani słowa po niemiecku – to najlepsze hasło, które powinno towarzyszyć czytaniu tej lektury. Jeżeli u kogoś w domu mówi się w tym języku, to czytając książkę lepiej przestać. Ponieważ jeżeli ktokolwiek w takiej chwili odezwałby się w tak przez wielu znienawidzonej mowie – zawahalibyśmy się, czy to nie jest czasami rozkaz.

Gdy po przeczytaniu w ekspresowym tempie powróciłam do tej samej osoby porozmawiać odpowiedziała mi ona następująco: To jedyna książka, poruszająca taką tematykę, którą było można jeszcze zamówić. Staram się, jak mogę pozyskać takie publikacje.

W tym momencie rozpiera mnie duma, że jestem Polką i dziękuję. Że ludzi takie kwestie interesują. Kształtując popyt na literaturę poruszającą takie zagadnienia dają dowód na to, że nie przechodzi się obojętnie wobec tego, co ważne.

Monika Makowiecka