JustPaste.it

By zwyciężyła prawda

W swoistej autobiografii Arcybiskupa Wielgusa przedstawiono jak łatwo można przy pomocy usłużnych mediów zniszczyć człowieka, zdeptać jego godność.

W swoistej autobiografii Arcybiskupa Wielgusa przedstawiono jak łatwo można przy pomocy usłużnych mediów zniszczyć człowieka, zdeptać jego godność.

 

 

Z wielkim zainteresowanie wziąłem do ręki książkę autorstwa ks. abpa Stanisława Wielgusa zatytułowaną: Tobie Panie zaufałem, nie zawstydzę się na wieki. Historia mojego życia (Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2014). Jest to swoista autobiografia wielkiego człowieka, kapłana, biskupa, patrioty, wieloletniego rektora KUL-u, Biskupa Płockiego, a w końcu Arcybiskupa Warszawskiego. Biografia o tyle wartościowa, że w zdecydowanej większości stanowią ją dokumenty, listy, artykuły itd., związane z publicznym sądem, a właściwie trzeba by było powiedzieć - linczem, jakiego dokonały media i politycy (także niestety i ci prawicowi) nad Arcybiskupem na przełomie 2006 i 2007 r.

Celem tej książki, jak zaznacza sam ks. Arcybiskup we wstępie, jest nie tyle obrona, której wówczas mu odmówiono, co chęć przedstawienia moim prześladowcom nieco dowodów, które świadczą o mojej życiowej postawie. Dlatego zdecydowałem się przygotować zapis przedstawiający fakty z mojego życia. Nie czynie tego z pobudek ambicjonalnych. Chcę, by zwyciężyła prawda, i moim obowiązkiem jest przyczynić się do tego.

W miarę czytania tej książki rosło moje przerażenie, a zarazem niesmak, gdyż przedstawiono w niej jak łatwo można przy pomocy usłużnych mediów zniszczyć człowieka, zdeptać jego godność. Jak łatwo można usunąć kogoś, kto jest niewygodny, kto może w przyszłości swoją postawą zagrozić planom polityków i ich wizji przyszłości Polski. Człowieka, którego największą zbrodnią było to, że nazbyt mocno (w opinii tych decydentów) był związany ze środowiskiem Radia Maryja i dlatego trzeba było go zniszczyć, usunąć z drogi.

Media mętnego nurtu na czele z „Newsweekiem”, „Tygodnikiem Powszechnym”, „Wprost” i innymi rozpętały spektakl nienawiści mający na celu zniszczenie, zrównanie z błotem ks. Arcybiskupa. I to nie dziwi! Przecież dziennikarze pracujący w tych gazetach właśnie za to biorą pieniądze! Dziwi, a wręcz przeraża to, że do tego spektaklu dołączyły gazety uważane za prawicowe jak np. „Gazeta Polska”! Przeraża, że dołączyli do tych pierwszych dziennikarze i dziennikarki postrzegani powszechnie, jako dziennikarze katoliccy, których zadaniem było raczej bronić pasterza swojego Kościoła, a nie go niszczyć! Szczegółową listę tych dziennikarzy i innych prześladowców podał abp. Wielgus na stronach 153-154 swojej książki. Są tam nazwiska znane.

Na czym oparli swoje oskarżenia? Na dowodach? Na oryginałach dokumentów, które można zbadać pod względem autentyczności? Na zeznaniach świadków? Nie i po trzykroć NIE! Słusznie w swojej słynnej homilii, wygłoszonej podczas niedoszłego ingresu do archikatedry warszawskiej ks. abpa Wielgusa, powiedział Ks. Prymas ś.p. kard. Józef Glepm: dokonał się nad arcybiskupem Wielgusem sąd. Cóż za sąd? Na podstawie świstków, dokumentów trzeci raz odbijanych. My nie chcemy takich sądów! Jeżeli przeciw osobie ma się konkretne zarzuty, to trzeba je sformułować, a osoba ta musi się do nich ustosunkować. Nadto muszą wystąpić obrońcy, muszą być świadkowie. Wszystkiego tego w tym sądzie abp. Wielgusa zabrakło. To nie był sąd - mówił kard. Glepm. To była hucpa!

Nawet w czasach komunistycznych, nie odmawiano członkom opozycji sądów, byli świadkowie (najczęściej fałszywi), był oskarżyciel, obrońca. Procesy te były farsą, ale... były. Tego wszystkiego Arcybiskupowi odmówiono. Sędziami stali sie dziennikarze, uzurpując sobie prawo wydania wyroku. Jak wielka potrafi być pycha i ludzka nikczemność, pogoń za newsem!

Nigdzie w przedstawionych „dowodach”, skserowanych światkach, nie znaleziono potwierdzenia na to, aby abp. Wielgus na kogoś donosił, kogoś skrzywdził, wyrządził szkodę Kościołowi! A jak później wykazała analiza dokonana przez pana prokuratora apelacyjnego, byłego wiceministra sprawiedliwości Włodzimierza Blajerskiego, oraz analiza zamówiona za granicą przez dr. Waldemara Gontarskiego, materiały, „dowody” są w większości sfałszowane!

Zaszczutemu, poniżonemu, będącemu w strasznym stanie psychicznym Arcybiskupowi podsuwano do podpisu kolejne oświadczenia, w których przyznawał się do winy, której nie popełnił. I niestety czynili to ludzie Kościoła! Dlatego sądzę, że w pełni można odnieść do Arcybiskupa Wielgusa słowa św. Pawła, które zawarł On w 2 Liście do Tymoteusza: w mojej obronie nikt przy mnie nie stanął, ale mię wszyscy opuścili: niech im to nie będzie policzone! Natomiast Pan stanął przy mnie i wzmocnił mię, żeby się przeze mnie dopełniło głoszenie [Ewangelii] (4,16-17).

Nie popisali sie wtedy wspomniani dziennikarze katoliccy, nie popisał się ówczesny Nuncjusz Apostolski abp J. Kowalczyk. Dali się złapać w misternie utkaną przez wrogów Kościoła sieć, tańczyli jak im zagrali. Zabrakło roztropności, empatii i miłości. Dali się zmanipulować i wykorzystać jako narzędzia w rozmontowywaniu Kościoła od wewnątrz.  

Zresztą historia się powtarza, nie wyciągnięto wniosków! Ci sami dziennikarze przed kilkoma dniami znów dali się wpuścić w przysłowiowy kanał, znów stali się „pożytecznymi idiotami”, gdy zaczęli komentować, z wielkim oburzeniem, wyrwane z kontekstu, zmanipulowane przez media mętnego nurtu, słowa Ojca św. Franciszka (owe nieszczęsne „króliki”). Znów zabrakło im rozwagi, cierpliwości, oceny sytuacji. Nie poczekali na całość papieskiej wypowiedzi, aby ocenić cały jej kontekst. No, bo przecież liczy się news, czas, kto pierwszy poda informację, kto zaszokuje.

Tak samo było i ze sprawą Arcybiskupa Wielgusa. Nie poczekano, nie zbadano rzetelnie, jaką wartość dowodową mają kserowane świstki, nie wysłuchano świadków, nie dano wreszcie możliwości obrony samemu „oskarżonemu”. Wydano wyrok! Zniszczono CZŁOWIEKA! Bo był niewygodny!

Nadto, i trzeba to powiedzieć jasno, że w opinii karnistów i kanonistów, złamano wtedy postanowienia konkordatu, gdyż włada cywilna jawnie ingerowała wtedy w sprawy Kościoła, w kwestię obsadzania stolicy biskupiej w Warszawie. I - niestety - nie popisał się wtedy ś.p. Prezydent Lech Kaczyński. Trzeba to powiedzieć otwarcie, miał w tej sprawie swój znaczący wkład.

Jestem bardzo ciekaw, jak teraz czują się owi prawicowi i katolicy dziennikarze (ponoć), którzy wtedy uczestniczyli w owym spektaklu nienawiści i publicznym sądzie, jaki dokonał się nad Arcybiskupem Wielgusem? Czy sumienie nic im nie wyrzuca? Mówię oczywiście o tych dziennikarzach, którzy jeszcze tego sumienia nie zagłuszyli, gdyż są tacy, którzy i wtedy i dzisiaj czynią siebie swoistymi stróżami moralności, wręcz „sumieniami narodu”, autorytetami moralnymi, tylko że sami z tą moralnością są na bakier (np. rozwodnicy, żyjący w powtórnych związkach).

Czy znaleźliby dziś w sobie tyle odwagi, której wtedy im najwyraźniej nie brakowało, aby powiedzieć w stronę Arcybiskupa Wielgusa zwykle, ludzkie - przepraszam! Niestety szczerze w to wątpię.

 

* * *

 

Wszystkim moim oponentom, którzy być może, po opublikowaniu tego tekstu rzucą się na mnie (czego zresztą się nie boję), radzę najpierw zapoznać się z omawianą książką abpa Wielgusa, przeglądnąć zgromadzone w niej dokumenty, a dopiero później dyskutować, gdyż w przeciwnym razie taka dyskusja nie ma najmniejszego sensu i będzie stratą czasu, na którą ja osobiście się nie piszę.

 

Źródło: Jacek Jan Pawłowicz