Był to człowiek szalony nad miarę przypadku,
który chciał zadrwić z losu co był jego fatum,
kiedy bawi się skutkiem bo wciąż obiecuje
ale mami złudzeniem i skłóca go z wiarą,
dając mu resztę czasu, jaki mu pozostał.
Tak stał z nim na krawędzi i patrzył z urwiska
i szeptał - jeszcze bądźmy, nie proś o decyzję,
jeszcze mam swoją godność i prawo wyboru .
I śmiał się z tego strachu co huczał w przepaściach,
że taki mały człowiek na ogromnej skale
a nikt nie chce zrozumieć widząc, że samotny -
gdzie czas zwykłym statystą a człowiek herosem.
Bo był silny cierpieniem, dumny, że decyzja
daje mu wolny wybór, nie prosi zapłaty,
gdy rozgrzeszanie jęczy, że gubi swą łaskę,
bo nie ma nic prócz winy co by było ceną.
Aż się dziwiły noce i śmiały się chłody
z tej przedziwnej rozmowy na krawędzi losu.
Jakby Boga pytały, kto jest tutaj głupcem:
czy ten co drży na skale swojego urwiska,
czy ten co zna odpowiedź i nie chce jej zdradzić
I tylko go od skoku wątpliwość dzieliła,
czy nic – z przodu? nic - poza? i wreszcie nic - wokół?
A kiedy stare racje go chciały oszukać,
sprzedać mu się na nowo, znów go zabrać w zastaw
wymknął się im, w nos zakpił… na przekór losowi…
I skoczył… po raz pierwszy już wolny… do celu.
@Janusz D.