JustPaste.it

Człowiek - to brzmi trudniej.

Przyszło mi do głowy przed końcem tygodnia pytanie, jakich to ról w naszym kraju człowiek musi się imać na co dzień świadomie, automatycznie, czy zupełnie bezwiednie.

Przyszło mi do głowy przed końcem tygodnia pytanie, jakich to ról w naszym kraju człowiek musi się imać na co dzień świadomie, automatycznie, czy zupełnie bezwiednie.

 

                                                                                                     

 

                                                                                                Człowiek – to brzmi trudniej.

     Przyszło mi do głowy przed końcem tygodnia pytanie, jakich to ról w naszym kraju człowiek musi się imać na co dzień świadomie, automatycznie, czy zupełnie bezwiednie. Szczególnie odczuwalne jest to wtedy, gdy trzeba załatwić kilka pilnych spraw życiowych jednocześnie. Urzędowe sprawy zawsze na ogól na początku trasy, żeby wcześniej poczuć ulgę i przekonać się ile czasu będzie na pozostałe. Kto z nas w kolejce na urzędowym korytarzu nie zastanawiał się choćby w głębi ducha kim tu jest?
     W aktualnie przyjętej terminologii przychodzący nazywa się „klientem” i pozostanie nim nawet w wydziale spraw obywatelskich. Pamiętam, że przez dziesiątki lat byłem „interesantem” lub „petentem”, zaś tytuł „klienta” przysługiwał mi jedynie w sklepie. Rozwinięty liberalizm gospodarczo-polityczny wpuścił ów termin sklepowy za biurka administracji wszelkich szczebli i resortów. Jak zatem „klient” wygląda wobec „starszego inspektora do spraw...” tak czy owak poważnych? Gdy do tego jeszcze zdenerwuje się (niepotrzebnie), że jego sprawy przybrały niewłaściwy obrót, albo nie przybrały żadnego, „klient” domaga się uznania mu tytułu „obywatela tego kraju !” i brnie w konfrontację z godnością „starszego inspektora” albo jeszcze wyższą. Jak u Gogola.
Tu znów zrobię dygresję; w socjalizmie, zwracano się per „obywatelu” kiedy wzywano na Milicję Obywatelską, do wojska albo do sądu, czyli nic dobrego. W każdym razie po nic przyjemnego. Dziś „obywatela” znajdziemy w Konstytucji RP, ale kto czyta Konstytucję? Urzędnicy nie stosują ani jednego, ani drugiego; mają własne przepisy, rozporządzenia i ustawy, za którymi nie trafi nawet odpowiedzialny minister. 

    W labiryntach przepisów i stosach ich poprawek, trybów wykonawczych i regulaminów wewnętrznych jak bohater kawkowskiego „Procesu”, obywatel sam ginie, wpłacając myto na każdym progu i zakręcie. Orzeczenia niepodległego i niezawisłego sędziego kosztują, prócz pieniędzy i czasu oczekiwania także wiele nerwów i upokorzeń. Gdy na przykład sprawiedliwości dochodzi ofiara fizycznego gwałtu, musi zadać sobie trud zastrzeżenia pełnych danych wobec oprawcy, bo bez tej formalności sąd sam nie wpadnie na pomysł, że ujawnienie szczegółowych informacji może po rozprawie tej ofierze dodatkowo zaszkodzić. Osądzenie krzywdziciela to oczywiście zupełnie co innego niż zadość uczynienie. Skrzywdzona osoba musi w odrębnym postępowaniu udowodnić zaznane krzywdy często w bardzo bezwzględnych procedurach, jeśli zapragnie rekompensaty. Byłem niestety w takiej sytuacji i doświadczeni prawnicy odradzali mi serdecznie tej dodatkowej traumy, tym bardziej, że orzeczenie nigdy nie daje gwarancji egzekucji, o którą trzeba się samemu postarać. Ba, jeśli odszkodowanie okaże się nieściągalne, koszt czynności może spaść na poszkodowanego (co w moim przypadku też się sprawdziło).

    W Polsce zawsze sprawdza się stare porzekadło, że lepiej być zdrowym bogatym niż chorym i biednym. Chorzy wiedzą, że czego minister zdrowotności i NFZ nie uzna za chorobę, tego żaden lekarz nie wyleczy bez okazania grubego portfela. ZUS może otrzymać rozpoznania nawet najbardziej specjalistycznych gremiów medycznych, ale zakwalifikuje do uprawnień tylko orzeczenie własnych rzeczoznawców od wszystkiego, którzy premiowani są za obronę budżetu firmy. Słynne kiedyś złote klamki w ZUS-ach, fundusz wczasów pracowniczych, lokaty i obroty społecznymi funduszami są najczęściej utajniane, a gdy wypływają publicznie, mają żywot krótki i psują atmosferę. Podobnie jest z NFZ-tem. Cóż my wiemy o tych instytucjach? Że ten narodowy z nazwy fundusz nie rozliczył się z 2,2 miliarda złotych zarobionych na obrocie lekarstwami, że nie przedstawił dotąd obligatoryjnego raportu o skutkach wdrażanych od dwóch lat zmian systemowych, że alarmujący wynik kontroli NIK nikogo nie zmusił do publicznych wniosków... Chorzy nie zastrajkują, bo siedzą w kolejkach po skierowania, badania i wyniki, diagnozy, orzeczenia, terapie, oraz miejsca w szpitalach. Wychodzą stamtąd sfrustrowani i jeśli nawet chorzy, to przecież i tak szczęśliwi, że wyrwali się z labiryntu. Podobnie jest z innymi urzędami. Tu „rewizora” nikt się już nie boi.   

     Rodzi się zatem następne pytanie, które „obywatelowi” w roku podwójnych wyborów musi także przyjść do głowy bez względu na sympatie partyjne: kto nam to zrobił? Odpowiedzi mogą się rozchodzić w cztery strony świata, a my i tak zostaniemy na rozstajach. Ostatnio w audycji radiowej Pani Rzecznik Praw Obywatelskich skarżyła się, że wiele instytucji nie odpowiada na jej enuncjacje w sprawach ich podstawowych funkcji. Dlaczego? Bo nie musi. Wspomniała nawet, że zjawisko bezdomności, ubóstwa czy nawet niepełnosprawności nie może być ograniczane przez państwo do skutków administracyjno - ekonomicznych, ponieważ przyjęty kodeks praw człowieka formułuje je o wiele głębiej w obowiązkach obrony.
     Jak na przykład powiedzieć komornikowi, czy urzędnikowi skarbówki: „bądź Pan człowiekiem”? To jak rozmowa bezrobotnego z kontrolerem biletów. W najlepszym przypadku usłyszymy odpowiedź, że w myśl przepisów każdy, kto... I znów Pan Kogito jest osamotniony, bo przepisy myślą za niego. A do tego cała sfera interesów musiałaby się zawalić, tych makro i mikroekonomicznych, bo współmyślenie podmiotów z obu stron biurka jest w rachunkach niedopuszczalne. Państwo jest biedne, przepraszam – na dorobku, dlatego nie stać go na nasze kłopoty, słabości, niezaradność i niedostatki. Na „zielonej wyspie” przetrwaliśmy bez kryzysu, bo wciąż z niego wychodzimy, a nasz złoty cielec PKB nie przestał rosnąć, bo ludzie zarabiają mało, stracili gwarancje zatrudnienia i prawa emerytalne, a wysokie podatki bierze się nawet od głodowych zasiłków i darowizn dla ubogich. Nie zapomnę, jak skarbówka wykończyła piekarza, który rozdał chleb schroniskom dla ludzi i nawet żaden biskup nie pisnął w jego obronie. Co by było gdyby dołożył jeszcze ryby, strach pomyśleć.
     Platforma Obywatelska do pierwszego zwycięstwa poszła z hasłami redukcji administracji, ale pod koniec kadencji wyszło na jaw, że próba „restrukturyzacji” praktycznie spowodowała jej przyrost. Nie wymienia się roweru w czasie wyścigu, nawet jeśli się błotnik z tyłu za głośno telepie. I nawet akcja „Uwaga,człowiek na drodze!” nie zatrzyma w finiszu do wyznaczonej mety.   

      Co rano nie mogę pozbyć się wrażenia, że ci ludzie, którzy właśnie wychodzą z domu, kiedy już dotrą do swoich biur, gabinetów, laboratoriów etc., zaczynając pełnić funkcję, doznają metamorfozy. Przeistaczają się, jak filmie fantastycznym, w istoty nie z tej planety. Potem, gdy wracają do ludzkiej postaci i zmysłów, rozglądając się ze zdziwieniem, kto im ten świat tak urządził. Najgorzej jest z przemianą w kierowcę super fury. Zmuszony gwałtownie aby wysiąść i zobaczyć co narobił, obudzony nagle człowiek jęczy najczęściej: „ ja tego przecież nie chciałem...”. My też, bo tu wciąż nie ma bezpiecznych przejść na żadną stronę..

60003dc999dba712a98ce9359bb4313d.jpg