JustPaste.it

Życie. Śmierć.

Życie musi być trudne. Trud jest wspaniały. Świadczy o przydatności. Daje poczucie radości z osiąganych celów.

Życie musi być trudne. Trud jest wspaniały. Świadczy o przydatności. Daje poczucie radości z osiąganych celów.

 

52ef6cfa733505cc7bc8815b82f72b89.jpg


Jaki sens ma życie pozbawione ideałów? "CHLEBA I IGRZYSK" - to błoga nieświadomość, czy już głupota? To dążenie do prostoty, czy wzgardzenie ludzkim rozumem, zdolnością kształcenia się, poznawania świata? Powrót ku naturze, czy może zezwierzęcenie i odejście od wszelkich aspektów "rozumienia"? Po co ideały, po co marzenia o poznaniu prawdy - skoro ona nas fizycznie nie nakarmi? A zewnętrzna sfera bytności przecież jest najważniejsza. Najsensowniejsza. Najpewniejsza. Najłatwiejsza. Najciekawsza. 


A myśli? Czym one są? Pełnią rolę opium w leninowskim pojmowaniu wszelkich religii, omamiają człowieka, utrudniają mu życie i odciągają uwagę od tego co najważniejsze, najsensowniejsze, najpewniejsze, najłatwiejsze, najciekawsze - od sfery "profanum"? 
Przecież to one destabilizują, hierarchizują, usamodzielniają - bo nie da się ich kontrolować, nakierowywać na właściwe tory. Nauka myślenia nie jest nauką, którą można porównać do jakiejkolwiek innej. Nie ma "równości myśli". Pada mit równości wszystkich ludzi. Myśli są niebezpieczne. Mogą niszczyć, krzyżować plany,przeszkadzać w ich realizacji. To z nich wywodzi się "pierwiastek" niepewności. 


Myśli nie są jednak całkiem samodzielne. Kształtuje się je w skomplikowanym procesie. Procesie, który zależny jest od tego czego wcześniej się nauczyliśmy. Dlatego - WIEDZA. Tylko, że... ona boli. Utrudnia. Jest czasochłonna. Jej nabywanie jest trudne, wymaga poświęceń. A po co te poświęcenia... skoro i tak, nie da się jej ujarzmić, posiąść w całości i pogalopować na jej grzbiecie w odmęty świata. A dochodzi do tego także i niebezpieczeństwo. Bezpieczniej jest nie wiedzieć. I nie pytać. Bo po co pytać, skoro nie chcemy wiedzieć? "Kto pyta - nie błądzi"? Może i tak.. ale ryzykuje. Bo owo pytanie zawsze może okazać się niewygodne. Za trudne. Zbyt dociekliwe. Może i... podchwytliwe. Można je także nieodpowiednio sformułować... albo co gorsze - zadać nieodpowiedniej osobie... 


To z wiedzy rodzi się świadomość. A ona może być jeszcze większą pułapką. Przecież chcemy tylko spokojnie dożyć swoich dni. Chcemy spać 9 godzin w ciągu doby, jeść 3 posiłki i deser, oglądać telewizje, wypić piwo - i co niedzielę pójść do Kościoła. Taka recepta na życie zagwarantuje nam wypełnienie obowiązków wobec ludzi, a przy okazji także i wobec Boga. Choć Bóg - liczy się mniej. W Kościele trzeba przede wszystkim zerkać ile pieniędzy na tacę wrzuciła sąsiadka z kamienicy i w co się ubrała. Księża niech gadają o jakichś bredniach. O jakiejś miłości. Ich słowa liczą się tylko w poświęconych murach. Potem - jest życie. Ono boleśnie kąsa. I to jedyna część świadomości jaka jest przydatna. Świadomość, że każde wystąpienie przeciwko rzeczywistości - zaowocuje reakcją tłumu. Tłumu rozwścieczonego, który wbrew słowom Leona XIII - nie nasłuchał się jeszcze wystarczająco o swoich prawach. Ciągle chce o nich słuchać. Prawa innych - wcale go nie interesują. 


Nie ma miłości bez dojrzałej świadomości, która podpowiada nam, że przy każdej aktywności - powinniśmy myśleć o ogóle. O społeczeństwie. Miłość do wszystkich. Nie do jednostki. Bowiem - nasze działania nie mają jednostkowych skutków. Każda czynność, którą wykonujemy - powoduje szereg reakcji innych podmiotów. "Podmiotów"? Czy może jednak - innych "ludzi". Ludzi, którzy się od siebie zdecydowanie różnią - lecz ciągle są jednym gatunkiem. Razem tworzą społeczeństwo. A społeczeństwo jest wspólnotą. Jeżeli uważamy się za ludzi, to automatycznie jesteśmy częścią tej wspólnoty. Wspólnoty, która pomaga nam przetrwać. Wspólnoty - o którą winniśmy zawsze dbać. I to właśnie ją powinniśmy kochać. Kochać miłością metaforyczną, nie tylko cielesną. Fizyczność daje poczucie szczęścia - lecz jest to uczucie szybko przemijające. Możemy wpaść w nałóg - bez przerwy doładowując się nową "dawką" tego - cielesnego zaspokojenia. Możemy też umiejętnie je połączyć z miłością poetycką. Z miłością do społeczeństwa. Z miłością metaforyczną. Czystą. Ale trudną. A czy warto walczyć o coś, co tak często będzie przymnażało nam pracy? Lepiej włączyć telewizor, przykryć się kocem.. i raz w tygodniu pokochać innych ludzi w Kościele. W Domu Boga. Który "ponoć" kocha nas wszystkich, kocha zawsze i bezwarunkowo. Ale.. on pewnie musi. A ludzie niczego nie muszą. Są wolni...


Kiedy kończy się życie? Kiedy umieramy? Nie. Śmierć nie jest końcem. Jeżeli godnie żyliśmy - to wciąż będziemy funkcjonować w świadomości potomków. Pamięć daje pewność przetrwania. Życie kończy się tam, gdzie zaczyna się egzystencja. Czym ona jest? Płytkim zaspokajaniem swoich potrzeb. Karmieniem swej fizyczności. Odrzuceniem piękna, poezji. Zagłębieniem się w odmęty ociężałości, brudu, nieczystości. Jest lenistwem, obawą przed samodzielnością, przed odmiennością, własnym zdaniem. Śmierć nadchodzi wtedy - gdy uznajemy, ze nie warto myśleć, starać się, kochać innych ludzi - okazywać im szacunku... za nic. Bezwarunkowo. 


Nie pozwólmy by nasze czasy zostały zapamiętane jako era śmierci. Jako era "bezimiennych jeźdźców przeszłości", którzy oddali swoją wolność,swoje ideały, którzy przehandlowali prawdę ... i zmarnowali swe życie - bo KTOŚ powiedział im, że tak będzie łatwiej. 


Życie musi być trudne. Trud jest wspaniały. Świadczy o przydatności. Daje poczucie radości z osiąganych celów. 
Walczmy o ... życie...