JustPaste.it

Z pamiętnika 43-letniej singielki - cz 4. O bezrobociu inaczej

Trochę „myśli mniej lub bardziej składnych” o różnych etapach życia… Tym razem chciałam się podzielić doświadczeniami z bezrobociem w życiu kobiety 40+ z dużego miasta :)

Trochę „myśli mniej lub bardziej składnych” o różnych etapach życia… Tym razem chciałam się podzielić doświadczeniami z bezrobociem w życiu kobiety 40+ z dużego miasta :)

 

Jak wszystko w życiu bezrobocie ma blaski i cienie. Może na początek cienie, gdyż są oczywiste, bywają straszne i trzeba sobie jasno powiedzieć, że takie właśnie są, zanim człowiek zacznie doszukiwać się w bezrobociu jakichkolwiek blasków!

Cienie:

Gdy wszyscy członkowie gospodarstwa tracą pracę a, nie daj Boże, są jeszcze dzieci do wyżywienia, dom pod kredytem, a rodzina nie bardzo może pomóc, no to dzieją się rzeczy straszne i najgorszemu wrogowi tego nie życzę… Głodu, chłodu, walki z najbliższymi o ostatni ziemniak z gara, utraty domu, żebrania o skrawki pomocy społecznej… No i to chodzenie na 100 rozmów, gdzie zawsze słyszy się „nie”, oferowane jest wynagrodzenie poniżej minimum krajowego a praca jest cięższa niż kodeks przewiduje… Dramat naszego rynku pracy bywa prawdziwą tragedią rodzin. Na całe szczęście nie zawsze ten okres bezrobocia jest aż tak dotkliwy, spora część osób jakoś ten trudniejszy okres życia przechodzi obronną ręką i z tej perspektywy chciałam spojrzeć na blaski.

Parę słów tła:

Jeszcze może parę słów tła, dla zrozumienia czemu blaski są blaskami : ) Pewnie wiele osób 30+ lat wie co to wypalenie zawodowe, niechęć do porannego wstania, znienawidzony budzik, czasem drobna depresja lub padanie na twarz po 12h pracy żeby dopiąć projekt na czas i to powracające pytanie „po co to wszystko”? Ja zdecydowanie wiedziałam… Po 15 latach pracy w tej samej firmie, nieźle już wypalona, przeszłam na pół etatu, a potem, przy okazji cięć budżetowych w pierwszym szeregu „poleciałam”- no bo już nie ta wydajność, nie ten entuzjazm, nie te najbardziej poszukiwane umiejętności…

Co ciekawe rozpoczęło to „drugą połowę” mojego życia kierując je na zadziwiająco pozytywne tory. Może byłam trochę "w czepku urodzona" bo bez kredytu, drobne dochody w gospodarstwie pozwalały związać koniec z końcem, a co jakiś czas „po starych kontaktach” spływało jakieś zlecenie „free-lancerskie”… No ale brak pracy to brak pracy, pieniążków nie wystarcza a niepewność jutra zawsze nas dopada... Tyle krajobrazu w tle, przejdźmy do moich ulubionych blasków okresu przerwy w pracy : )

Blaski:

Moje wiekopomne odkrycia z czasu przerwy w pracy rozpoczęły się półrocznym wolontariatem (prowadzenie młodzieżowego domu wolontariusza jeszcze w okresie posiadania swojego "miejsca" w firmie, przy kryzysie bezpłatny urlop łatwo dostałam)

- wtedy zobaczyłam, że moja praca (mało wyrafinowana ale z pozytywną młodzieżą) przynosi tu i teraz komuś bezpośrednie korzyści i to cieszy, lubię ją wykonywać; no i nie chodzi tu o wynagrodzenie, bo sprowadzało się ono do wyżywienia i noclegu, poczułam czystą, niczym nie skażoną satysfakcję z pracy :)

Potem te półtora roku braku zatrudnienia, gdy „łapałam” zlecenia jako free lancer i kombinowałam co by tu ze sobą zrobić…

- sama decydowałam o jakie projekty się ubiegać i jakie przyjmować, miałam czas poczuć, że cieszę się jak dziecko wykonując czynności które umiem dobrze robić, a patrząc na uroczy efekt tych wysiłków czuję się dumna, tym bardziej gdy zdarzy się usłyszeć, że zleceniodawcy do czegoś ten mój wysiłek się przydał; projekt nie gonił projektu więc miałam czas za nimi zatęsknić a dumę z wykonanej pracy świadomie przeżyć

- szczerze porozmawiałam ze sobą o tym, co bym chciała robić w życiu i okazało się, że te „okropne” badania społeczne to w zasadzie jest jedno z moich ulubionych hobby i wcale nie mam ochoty się przekwalifikowywać (kto by pomyślał!)

- zobaczyłam jak to jest, gdy przez miesiąc nie ma absolutnie nic do zrobienia - można ten czas wykorzystać na samorozwój..., ale ostatecznie zwykle przelatuje on między palcami, przed TV lub w sieci… To rozwiało moje wielkie marzenie, że co jak co, ale „na emeryturze to będę najszczęśliwsza na świecie”… Otóż nie, nie każdy umie sam się „twórczo” ogarnąć i ja właśnie nie umiem… trochę dyscypliny z zewnątrz dobrze mi robi na zdrowie i ogólne poczucie dobrostanu : )

- nauczyłam się wyważać wolny czas i pieniądze. Okazało się, że po „wyszaleniu się” w drugiej młodości doprawdy nie potrzebuję dużo żeby na co dzień żyć szczęśliwie, a „dorabianie się” kosztem zawalonych wieczorów i weekendów to w moim przypadku wylewanie dziecka z kąpielą. Wolny czas stanowi majątek sam w sobie i muszę dbać o niego tak samo jak o tę bardziej wymierną bankowo część majątku

- a potem, wreszcie…, udało mi się znaleźć kolejną pracę i okazało się, że jest nawet fajniejsza niż poprzednia : ) trochę to był powiew nowości, nowe wyzwania, nowi ludzie, a trochę już lepiej wiedziałam sama czego chcę i umiałam się tak w organizacji powoli tak ustawiać, żeby robić coś, co lubię i żeby to było pożyteczne dla innych. Zobaczymy co będzie dalej, ale póki co mogę powiedzieć, że moja praca jest czymś zbliżonym do hobby : ) Bez tego okresu „przerwy w życiorysie” nie przyszło by mi to do głowy! Może to oczywiście świadczyć o mojej wrodzonej tępocie, ale być może inni ludzie też inaczej patrzą na coś, co na jakiś czas im odebrano, gdy to coś powraca : ). Kto wie…

I tyle moich doświadczeń „z bezrobociem inaczej”. W Skandynawii takie doświadczenie załatwia psychiatra, wystawiając 2-letnie zwolnienie na „wypalenie zawodowe”, u nas rolę psychiatry pełni bardziej bezwzględny rynek pracy… Ech...

Więc właśnie tych "dobrych" powrotów do aktywności chciałam życzyć sobie (w przyszłości) i wszystkim aktualnie bezrobotnym. Osobom przeżywającym teraz więcej niepewności i stresu „co będzie dalej”, borykającym się z ciągłymi odrzuceniami i spadkiem wiary w siebie (to normalne, wszyscy to przechodzimy...), oraz ze zwykłymi problemami dnia codziennego. Życzmy sobie żeby to nie trwało wiecznie i żebyśmy po powrocie do aktywności zawodowej byli ludźmi bardziej doświadczonymi i szczęśliwszymi… : )