JustPaste.it

Pora na seniora

Widmo krąży nad światem. Widmo krąży nad Europą. Widmo krąży nad Polską. To starość. Czeka na każdego. Każdy na nią czeka.

Widmo krąży nad światem. Widmo krąży nad Europą. Widmo krąży nad Polską. To starość. Czeka na każdego. Każdy na nią czeka.

 

Widmo krąży nad światem. Widmo krąży nad Europą. Widmo krąży nad Polską. To starość.

Coraz bardziej powszechne życie na emeryturze przez 20 – 30 lat wobec skracanego czasu pracy, wobec postępującego okresu starzenia się i przedłużania życia staje się okresem podobnym do czasu pracy. Nie zawsze pustym. Wraz z przedłużeniem życia ku coraz starszemu wiekowi przedłuża się czas aktywności społecznej ludzi starych. Na wieczorkach tanecznych moi rówieśnicy nie chcą tańczyć starych, powolnych tańców z czasu młodości, wybierając te żywe, tzw. młodzieżowe, a ich uczestnik prawie 80 – letni, już tylko gestykuluje przebierając nogami, gdy mu sił do podskoków zabraknie.

Także ich przydatność zawodowa nie powinna być kwestionowana; ale ze względów demograficznych, a i zakorzenionych stereotypów jest skutecznie ograniczana. wręcz w kierunku antykonstytucyjnej dyskryminacji.

Zaopatrzony w skromną emeryturę, znalazłszy się na życiowym aucie doczekałem nowego tysiąclecia.

W połowie stulecia pojawiło się pytanie, jak będzie wyglądać pierwszy dzień dwudziestego pierwszego wieku. Także myśl, czy ja tego dnia doczekam. Będę miał wtedy ponad siedemdziesiąt lat, będę starym człowiekiem. Doczekałem. Przeżyłem radość właśnie z tego powodu, że dzień ten zobaczyłem. Ale nic się nie zmieniło. 1 stycznia nowego tysiąclecia był taki sam jak roku poprzedniego.

 Początek dwudziestego pierwszego wieku, początek trzeciego tysiąclecia przeżyłem bez większych wrażeń. Sztuczne ognie były takie same jak w poprzednim roku, Nowy Rok witano takim samym szampanem – może tylko przemówienia i toasty były więcej wyniosłe. Przekroczyłem siedemdziesiątkę, miałem otwarty przewód doktorski, i czekałem na wyznaczenie terminu egzaminów. Odespałem noc sylwestrową – pewnie dłużej niż przed laty - dopiłem resztki szampana, (furda, cukrzyca!) wziąłem łyżwy, by potańczyć na sztucznym lodowisku. Tam jednak muzyka była inna. Nie dla mnie. Wieczorna randka też była inna. Miała być wedle scenariusza ze starej piosenki – do drzwi wchodzi miła starsza pani, orkiestra gra walca dla niej... Miła starsza pani była, owszem, ale ani orkiestry, ani walca. Tylko tandetny hałas puszczany przez jakiegoś osiłka zwanego didżejem.

Opowieść zasłyszana. Podobno prawdziwa. Prawie stuletni Paryżanin uprzedził żonę, że wróci z kawiarni nieco później, bo spotka się z byłą sympatią z lat młodości. Wrócił jednak o stałej porze. – Nie przyszła? – Przyszła, ale siedziała przy stoliku jakaś starucha, więc wstydziłem się podejść.

Tak pisałem jeszcze kilka lat temu w tekście pt. Pora na seniora. Ale wtedy pory na seniora jeszcze nie było. Wszystko, co było do uciechy, co był do zabawy, co było do sprzedania i kupienia było dla młodych. Byliśmy z tyłu liceum, z przodu muzeum. Kiedy mi niedaleko do dziewięćdziesiątki, to muzeum na liceum się zamienia, coraz częściej pukają do moich drzwi specjaliści od sprzedaży ci, co jeszcze niedawno sprzedawali wszystko dla młodych, coraz częściej dla mnie i moich rówieśników mają propozycje rozrywki. Coraz mniej tych, dla których my budowaliśmy- nasz świat.

Coraz częściej ci, którzy zawsze chcieli urządzać świat dla innych- teraz nas, starych, chcą ustanowić obiektem ich troski. Bezinteresownie? Radna Jadwiga Stec upomina rówieśników, że też będą starymi. Zawsze starzeją się inni. Radna, jeszcze w sile wieku, jeszcze sprawna fizycznie i intelektualnie, nie myśli o sobie. A przecie, kiedy podejmuje zabiegi o poprawę losu ludzi starych, tych innych, gdzieś pod świadomością sądzi, że robi to także z myślą o sobie i swoim losie.

Wiem, co piszę. Zostałem sam. Jak oni. Z okien mojego mieszkania widzę jak po sąsiedzku budowano okazałe domy, rodziły się dzieci, dorastały, potem już tylko na krótkie wakacje jako studenci przybywali do tego domu- z myślą o nich budowanego i latami urządzanego. Zostali sami. Gniazdo opustoszało, potomkowie rozproszyli się po świecie, nawet tak daleko, że tylko raz na kilka lat mogą się spotkać. Spotykają się jako obcy, bo wiedzą o sobie tylko tyle, ile zechcą przekazać telefonicznie lub mailem. Gniazdo zostało puste, nikomu niepotrzebne. Tylko tym dwojgu, co nadal liczą, że powrócą tu dzieci, wraz z nimi wnuki, że zapełni się dom, że gniazdo ożyje. Ale gniazdo opustoszało na zawsze. A oni wciąż czekają.