JustPaste.it

Ojczyzny swojej strzec granic.

Od Autora: Liczę, że przebrniecie Państwo przez całe opowiadanie. Z nadzieją, że to co opisałem nigdy się nie wydarzy

Od Autora: Liczę, że przebrniecie Państwo przez całe opowiadanie. Z nadzieją, że to co opisałem nigdy się nie wydarzy

 

    Bóg.  

  W strugach deszczu i błota przytulony do swojej broni czekałem tylko na świst kuli, która przeszyje moje serce. W okopie leżały już trupy moich braci z którymi jeszcze wczoraj łamałem się chlebem. Oni już się nie bali. Przerażenie zostawili w martwych oczach. Została

07ac2cc62f980436c55698f3ef975cd1.jpg

nas garstka. Każdy z nas znał już datę swojej śmierci. 

I nagle świst. 

Antek. Co wieczór planował swój interes życia. Nie ważne czy pod ostrzałem, czy nie... Antek kombinował. Wierzył mocno, że ma takiego Anioła Stróża ze smykałką do interesów. Pochodził z małej miejscowości, gdzieś w Małopolsce. Radgoszcz. Chyba. Zawsze mówił, że u niego we wsi nawet nie ma się gdzie napić. Chciał otworzyć knajpę. Taką zwykła. Dla Kazika, Ludka...kogoś tam jeszcze...Opowiadał, że gadał już w sprawie lokalu, ale wybuchła wojna. Miał o to pretensje do swojego ojca, bo ponoć on tą wojnę wykrakał. Antek mówił, że staruszek cały czas powtarzał oglądając wiadomości, że dzieje się tak samo jak w 39. Chłopak tylko drwił z niego i śmiał się. 

  Teraz, oparty o ścianę okopu z szeroko otwartymi oczami wypatruje światła, które na pewno już mu świeci. Na ustach ma chyba uśmiech, a na jego twarzy maluje się coś jakby spokój. To pewnie jego biznesowy Anioł odkrył w sobie inne zdolności. Stróżka krwi w śmiertelnym tańcu spływa mu po policzku. Kiedy dopływa do ust chowając się w ich kąciku Antek zamyka oczy. Nie żegnam się z nim, za chwilę pogadamy o specjalnym gatunku piwa który sprowadzi do swojej knajpy. Spokojnym ruchem sięgam po nowy magazynek, przeładowuje karabin i próbuje wydostać się z okopu. Zasłużyłem na to żeby umrzeć razem z Wami, chłopaki. Niech mi Bóg wybaczy mój brak odwagi, niech wybaczy mi moje tchórzostwo, ale chcę leżeć obok Was. Nie mam do Ciebie żalu, to nie Twoja sprawa panie Boże. Ty jesteś teraz mocno zajęty, tyle dusz teraz przychodzi pod Twój sąd. Wiem, że jestem dla Ciebie tylko pyłem, ale wysłuchaj ten pył zanim stanie przed Twoim werdyktem. Zanim strąci mnie ruska kula, daj mi sprawiedliwy Panie  posłać do diabła kilku "towarzyszy"

  Za Ciebie Antek, za Was bracia. Boże, daj mi wyjść z tego okopu i zanim przyniesiesz mi spokój, pozwól mi udowodnić, że zasługuje na to by polec obok tych świętych ludzi. 

   Honor.

  Ta cholera ulewa na tyle ograniczała widoczność, że niemożliwy był atak z powietrza. Dowództwo nie znało naszych dokładnych pozycji,   a my byliśmy za blisko bunkra. Dlatego rozkaz brzmiał żeby za wszelką cenę odbić bunkier. Nikt nie kwestionuje rozkazów. Jednak ta ulewa mogła być moją szansą. Jeżeli udałoby mi się dotrzeć tam i jakimś cudem nakarmić "towarzyszy" kilkoma odłamkowymi, nasi mogli by przedrzeć się dalej. Banda pijanych rusków siedzi w środku bunkra, który pamięta jeszcze II wojnę i z pasją psychopatów ostrzeliwują nasze pozycje. Na ślepo. Strzały milkną tylko wtedy, gdy zmieniają taśmy z amunicją. Mają czego bronić. Za bunkrem "towrisze" rozstawili obóz zaopatrzeniowy. Kto by pomyślał, że coś co było już obiektem historycznym, wspomnieniem ku przestrodze, znów sieje śmierć.... 

 Wyskoczyłem z okopu, szczęśliwy, że jeszcze żyje. Natychmiast przykleiłem się do ziemi. Do mojej ziemi. Przywitała mnie ciepłem. W końcu było jeszcze lato. Pomyślałem, że moja ziemia, kawałek mojego kraju ogrzewa mnie, dodaje otuchy. Jak matka. Brązowo - czerwona maź przywarła do mnie jakby chciała wtopić mnie w otoczenie. Powoli obtoczyłem się w tym cały, dając sobie nadzieje na to, że dzięki temu zdołam dotrzeć do celu.

  Któryś z naszych zauważył, że wyskoczyłem z okopu. Rozpoznaje głos dowódcy, który wrzeszczy do mnie rozkazując mi wracać. Nie ma mowy majorze. Jestem umówiony na piwo z Antkiem. Po chwili krzyki umilkły, major albo uznał, że nie słyszę, albo, że zwariowałem. Zrobiło się cicho. Ruskie wymieniają amunicję. Słyszałem jak krople deszczu uderzają o mundury chłopaków, którzy już nie muszą się bać. Uniosłem głowę lekko do góry. Musiałem upewnić się, że zmierzam w dobrym kierunku. Niestety, deszcz jak kurtyna zasłaniał wszystko. Nie ma szans, pomyślałem, lecz kiedy wróg znów zaczął strzelać w oddali zobaczyłem pojawiające się i znikające bladoświetliste punkty. Rozgrzane lufy sowieckich ciężkich karabinów z przemęczenia pluły żywym ogniem. Pomyślałem, że bunkier nie może być tak daleko. Jak tylko tam dojdę dam wam odpocząć sowieckie giwery. Ruszyłem do przodu. Mocno przytulając ziemię. Jak matkę. 

 W tym samym momencie usłyszałem jak za mną swoją pieśń zaczęły śpiewać nasze karabiny. Z taką siłą i mocą. Przez świst kul z jednej i drugiej strony wydawało mi się, że słyszę krzyk majora. 

 - Zapierdalaj do przodu kapral!!! Zasypiemy tych skurwysynów ołowiem!!!!

    Ojczyzna. 

  Mój służbowy karabin z którym zaprzyjaźniłem się miesiąc temu nie raz już udowodnił mi swoją wierność. Za każdym naciśnięciem spustu łamał mój strach. Jednak teraz musiałem się z nim rozstać. Musiałem poruszać się bardzo powoli, pełznąc po ziemi niczym wąż, broń po prostu przeszkadzała mi w czołganiu. Wiedziałem, że zmierzam tylko w jednym kierunku. Żegnaj przyjacielu. Cztery granaty schowane w bocznej kieszeni spodni, którą nerwowo macam co chwilę, to moja jedyna broń. 

  Przyssany do ziemi niczym pijawka bardzo powoli posuwam się do przodu. Nie mogę sobie pozwolić na to żeby mnie zauważyli. Co prawda chłopaki za mną obrali taktykę "naszych wschodnich sąsiadów" i walą w nich ile wlezie. To mi daje cień szansy na to by pozostać nie zauważonym. Modlę się żeby ruskie nie mieli kamer na podczerwień. Staram się poruszać bardzo wolno. Wymyśliłem sobie, że będę czołgał się jak ranny. Jeśli mają kamery może ich to zmylić.  Mój sposób jest prosty. Wyciągam ręce do przodu, mocno wbijam palce w grunt i ile się tylko da podciągam do przodu. Tak żeby nogi pozostawały "bezwładne" 

  I znów ruskie wymieniają amunicję. Tylko nasi walą. Wyciągając rękę do przodu poczułem, że łapie się ludzkiego ciała. Kolejny trup którego muszę minąć. Jednak ciało się ruszyło....Boże, proszę Cię żeby to był nasz. Przede mną leżał chłopak. Odruchowo i zupełnie bezmyślnie zacząłem doszukiwać się jego ran, chcąc mu po prostu pomóc. W miejscu gdzie powinien mieć nogi rozszarpane mięśnie odsłaniały czerwono białe kości w których widać było dumnych sprawców tej masakry. Kule, kaliber 7.92 Niektóre z nich zwyczajnie przeszły na wylot, lecz niektóre bezczelnie tkwiły w kościach chłopaka. Był w agonii. Chyba już nie czuł bólu. 

  W ręku trzymał różaniec. Wiedział, że jestem przy nim. Patrząc na jego twarz próbowałem wyczytać z ruchów warg jego modlitwę. Chciałem modlić się z nim. 

Przyjmij matko moją krew co Ci oddaje, bo

każda jej kropla wolnością otulona.

Niech ziemia ta, matka Ojczyzna tych co życie mi dali,

moją krwią okupiona wolnością się cieszy. 

A Bóg mój wybaczy tym.....

Umarł. 

   Kiedy po raz pierwszy przetarłem oczy wypełnione łzami wymieszanymi z krwią i błotem widziałem już wyraźnie budynek bunkra. Najchętniej podniósł bym się teraz i cisnął w nich granatami. Jednak nim bym to zrobił rozszarpałyby mnie kule. Nie pamiętam jak pokonałem ostanie kilkadziesiąt metrów. Z różańcem chłopaka w rękach, niewymówioną rozpaczą i demonistycznym wręcz gniewem ocknełem się tuż pod bunkrem. Dobra. Skoro doszedłem, aż tu znaczy, że sowieci nie mają kamer i nie obserwują zbyt dokładnie terenu. Wystarczyło tylko podejść i odebrać tym mordercą to na co nie zasłużyli. Ich życie. 

  Otwory strzelnicze znajdowały się około metra od gruntu i były na tyle szerokie, że bez problemu wrzucę tam granaty. Tylko jak je odbezpieczyć w tym samym czasie i razem wrzucić.  Nie wiem ile sowietów jest w środku. Wpadłem na pomysł. 

 Chwyciłem za kieszeń. Granaty ustawiłem przed sobą. Potrzebny mi był sznurek, a jedynym jaki miałem były moje sznurówki. Musiałem być niesamowicie ostrożny. Byłem już tak blisko. Jedną sznurówkę przeplotłem wokół wszystkich czterech zawleczek upewniając się że węzeł łączący wytrzyma moment szarpnięcia. Drugą zaś oplotłem wokół spustów. Liczyłem na to, że uda mi się odbezpieczyć i wrzucić do środka wszystkie naraz. 

 Postanowiłem poczekać do kolejnej zmiany amunicji, sprawdzić jak się to odbywa i przy kolejnej wymianie zaatakować.  Nie trwało to długo jak strzały umilkły. Słyszałem ich głosy. Byli kompletnie pijani. Pijacki bełkot rozbijał się o mury bunkra. Nikt nie stał przy okienkach. Właśnie o to się modliłem.  Byłem na tyle blisko, że przy następnej wymianie zdarzę podbiec i posłać tych skurwysynów do diabła. 

Zaczęli strzelać. Wasz ostatni raz bydlaki.

 Kule przecinały powietrze, a ja czekałem tylko na moment kiedy karabin wypluje ostatni nabój. W jednej chwili cisza. Gdzieś tam usłyszałem jak ruski klnie. Zerwałem zawleczki. Uniosłem się do góry. Błoto zmieszane z krwią przylegające do mojego munduru zaczęły zmywać wielkie krople deszczu. Słyszałem jak każda kropla uderza o mnie. Z niemym krzykiem na ustach, strachem przemieszanym  z nienawiścią, czterema odbezpieczonymi przeciepancernymi RPG 43 w ułamku sekundy znalazłem się tuż przy "okienku" wrzucając do środka przesyłkę specjalną. 

 Sekundy zamieniły się w wieczność. Zaskoczeni towarzysze zdołali jedynie wydać z siebie coś w rodzaju ostrzeżenia. Oparty o ścianę bunkra czekałem na wybuch. Ale go nie było. Dlaczego? Poczułem najpierw strach, że mnie zaraz zabija, a za chwilę wstyd, że nie podołałem. Sekundy jak wieczność. Nagle cała konstrukcja budynku uniosła się do góry. I BUMM!!!! Odruchowo padłem na ziemię. I cisza. Nawet deszcz jakby ciszej padał. W uszach niewyobrażalny pisk. I ból taki jakby mi ktoś mózg sciskał. Odczekałem chwilę zanim się podniosłem. Zaczęły do mnie dochodzić okrzyki radości, pojedyncze strzały. To reszta chłopaków z mojej kompanii. Pewnie usłyszeli ten huk. Podniosłem się.... żyje. Zaczęłem biec w kierunku swoich. Na boso, ale nie ważne byle szybciej. Kiedy mijałem chłopaka od różańca usłyszałem za sobą strzał i poczułem, że już nie muszę się bać.....

 

 

 

Licencja: Creative Commons