JustPaste.it

Rodziny, mieszkania – katastrofa demograficzna. Epimeteizm klasy politycznej

Cywilizacyjne zacofanie budownictwa mieszkaniowego jako efekt zacofania kultury politycznej; ciemna strona otwarcia granic; rozrachunki międzypokoleniowe.


Rodziny, mieszkania – katastrofa demograficzna. Epimeteizm klasy politycznej

Cywilizacyjne zacofanie budownictwa mieszkaniowego jako efekt zacofania kultury politycznej; ciemna strona otwarcia granic; rozrachunki międzypokoleniowe.

Uwagi wstępne

Ponury obraz naszej rzeczywistości jawi się w tym artykule. Chciałbym mieć nadzieję, że jest to tylko efekt bardzo wycinkowego spojrzenia na nią poprzez pryzmat sytuacji mieszkaniowej dużej części młodych ludzi.

Pisanie tylko o tym, że nie jest dobrze, o czym i tak wszyscy wiedzą, jest bardzo mało konstruktywne. Niech więc usprawiedliwieniem będzie to, że niniejszy artykuł jest dodatkowym komentarzem do pewnej koncepcji systemu budownictwa awaryjnego, jaką już zasygnalizowałem w innych artykułach opublikowanych w tym serwisie kilka lat temu. (2011r.)

Wracam do tematu, bo czas spotęgował jego wagę. Nadto pozwolił mi nieco inaczej zdiagnozować sytuację i być może uczynić ją bardziej czytelną, podobnie też lepiej uzasadnić, ale już nie w tym miejscu, propozycję częściowego wyjścia z ciągłego dreptania w kółko wokół problemu.

Z czego to dreptanie w kółko wynika? Głównie o tym, choć bardzo skrótowo, piszę.

Podaję na wszelki wypadek tytuły wspomnianych artykułów: „Bezpieczeństwo narodowe –mieszkania i glokalizacja. Od domeczku do rezydencji” oraz „Wariacje mieszkaniowe ze światowym kryzysem w tle. Gdzie szanse młodych?”


Część I
Pretekst do raczej banalnych uwag o mieszkaniach i gospodarce

Niezgoda z czyimiś słowami nie musi oznaczać lekceważenia ich wypowiadającego, bo bywa, że mogą być one bardzo inspirujące. Tak jest i w poniżej przedstawianym przypadku. Niezgoda stała się impulsem do pewnego uporządkowania uwag, każdej z osobna właściwie banalnych, ale po uporządkowaniu wyłoniła się chyba nie tak zupełnie banalna całość.

Budownictwo dla młodych nie jest szansą dla gospodarki

Teza powyższego podtytułu jest w swoistej opozycji do hasła przyświecającemu Kongresowi Budownictwa, które brzmi : Budownictwo szansą gospodarki. Przynajmniej w tej mierze, w jakim budownictwo mieszkaniowe dla młodych jest częścią problemu budownictwa w ogóle, przytoczone hasło jest niezasadne.

Z szansy można skorzystać lub nie skorzystać. Budownictwo mieszkaniowe dla młodych nie jest szansą dla gospodarki, ale warunkiem jej istnienia.

Kongres ten, który zdołał się już w pewien sposób zinstytucjonalizować i ma już sporo lat, w swoich ambitnych zamiarach właściwie nie wyszedł poza udowadnianie sferom rządzącym, że budownictwo może przyczynić się do gospodarczego postępu pod warunkiem, że rząd zechce się tym problemem przyzwoicie zająć. Oczywiście, mając w swym składzie bardzo pokaźną liczbę poważnych związków, korporacji, czy zrzeszeń oraz bardzo znaczących autorytetów w dziedzinie budownictwa Kongres generuje bezustannie różne ostrzeżenia, apele czy wskazówki pod adresem kolejnych ekip rządowych.

Niewiele z tych suplikacji wynika, ale Kongres nadal trwa. Dorobił się dość okazałej witryny internetowej. Dla młodych osób może on być swoistym symbolem państwowej niemocy czy bezradności

Ponieważ pojęcie budownictwa jest bardzo szerokie, więc i odpowiednio szerokie są zainteresowania Kongresu. Mieszczą się w nich także zagadnienia budownictwa mieszkaniowego. Jego postępy i drobne zmiany są cierpliwie prezentowane. Nie jest to optymistyczny obraz. Co z jego prezentacji praktycznie wynika dla większości młodych ludzi? Nic, lub prawie nic ich budującego.
I nic wyniknąć nie może. Nie może, jeśli budownictwo mieszkaniowe rozumie się tylko jako szansę. Jeśli tak do problemu podchodzi autorytatywny Kongres Budownictwa, to dlaczego inaczej miałyby podchodzić ekipy zawiadujące gospodarką narodową oraz nadrzędne dla tych ekip elity polityczne?

Elity te widzą problemy przede wszystkim w pespektywie kolejnych wyborów, a w takiej perspektywie problemy młodych ludzi są dla ekip rządowych problemami niezwykle niewdzięcznymi. W młodych ludzi trzeba inwestować, by w przyszłości mogli wzmacniać kondycję gospodarki narodowej, ale w krótkiej perspektywie stanowią oni dla tej gospodarki ogromne obciążenie. A elity polityczne oczekują przede wszystkim szybkich efektów. O takie zaś efekty niezwykle trudno.

Inwestycje w młodzież to inwestycje bardzo długofalowe. A to się kłóci z pożądaniem efektów doraźnych, wymagających perspektywy nie przekraczającej najbliższych wyborów. Z tym inwestowaniem w młodzież jest więc ogromny kłopot, bo to oznacza najogólniej mówiąc trzy kierunki inwestycyjnego wysiłku.

1. Inwestowanie w edukację

To chyba oczywiste, z analfabetami trudno o jakąkolwiek racjonalną gospodarkę. Czy polityka inwestycyjna ekip odpowiedzialnych za ten kierunek inwestycyjny w Polsce jest udana czy nie, to już osobna dla tych refleksji sprawa.

Młodzi ludzie mają to do siebie, że po pewnym czasie przestają być tak zupełnie młodzi i naturalną rzeczy koleją mają aspiracje, by przestawać być częścią obciążającą gospodarkę narodową a stawać się sukcesywnie częścią rozwiązywania jej problemów, wzmacniającą, wzmagającą i różnorako poprawiającą jej kondycję. Aby te aspiracje spełnić młodzi ludzie sami muszą założyć własne gospodarstwa domowe. Z tym zaś wiążą się dwa dalsze kierunki inwestycyjnego wysiłku: w miejsca pracy i w mieszkania.

2. Inwestowanie w miejsca pracy

Młodzi ludzie muszą zacząć pracować, muszą znaleźć miejsca pracy. Nie ma gospodarstwa domowego bez przychodów. Czasy, gdy można było iść do lasu, coś nazbierać, upolować, przynieść drew na opał już dawno się skończyły. Owe przychody w cywilizowanym społeczeństwie muszą pochodzić z uczestnictwa ludzi w społecznym podziale pracy i wymiany. Na pokoleniu rodziców spoczywa obowiązek przygotowania młodych do pracy, ale też wypracowanie stanowisk pracy.

Zawiadujący gospodarką narodową muszą zatem inwestować w miejsca pracy. Sposób tego inwestowania to od zarania dziejów gigantyczny problem, to cała historia sporów i praktycznych doświadczeń ludzkości. Od idei światowego rządu, który wszystko dokładnie zaplanuje i urządzi niezależnie od tego, co mogą sobie myśleć jednostki , po ideę niewidomej i niewidzialnej ręki rynku, dzięki której jednostki same z siebie w sposób naturalny wszystko przyzwoicie sobie urządzą, a całość sama się złoży.

Między tymi skrajnościami znaleźć można całe kontinuum rozwiązań pośrednich. Rację ma chyba Saint-Exupery, gdy zauważył, że dwie rzeczy zagrażają światu: zbyt wielki porządek i zbyt wielki bałagan.

Miejsca pracy to znowu poboczne dla dalszych rozważań zagadnienie, a niech wystarczy tu uwaga, że w dzisiejszej Polsce ten problem nie jest zbyt udatnie rozwiązywany. Stanowisk pracy dla młodych jest jak na lekarstwo.

3. Inwestowanie w mieszkania dla młodych

Gospodarstwa domowe muszą mieć jakąś fizyczną podstawę, jakieś miejsce na Ziemi. Jeśli młodzi ludzie mają się spełnić w rodzicielstwie, muszą mieć ku temu warunki.

Tak naprawdę, to wystarczy dla tego celu obozowisko z szałasem i ogniskiem. Istnieją jeszcze takie reliktowe społeczności. Jeszcze nie tak dawno Romowie posiadali swoje mieszkania i osiedla na kółkach w postaci wozów i taborów.

W naszym kręgu cywilizacyjnym jednak, imperatywem kulturowym jest zakładanie rodziny w stacjonarnym, znajdującym się w konkretnym miejscu mieszkaniu. Ono jest fizyczną podstawą rodzinnego gospodarstwa domowego. Bez niego trudno o odpowiedzialne rodzicielstwo oraz o efektywne uczestnictwo w społecznym podziale pracy. Solidne gospodarstwa domowe są podstawą solidnej gospodarki narodowej. To niby oczywiste, ale może niekoniecznie dla wszystkich, więc trzeba to trochę zaakcentować.

Nie istnieje gospodarka narodowa bez gospodarstw domowych

Nie istnieje gospodarka narodowa bez gospodarstw domowych w stacjonarnych, stabilnych mieszkaniach. Zamiast sążnistej argumentacji na rzecz tej tezy kilka skromnych uwag.

Czy bezdomni nie mają swego gospodarstwa domowego? Mają, choć mają go tyle, ile na sobie i w worku na plecach czy ewentualnie w miejscu „stałego pobytu” gdzieś pod mostem lub w jakimś innym zakamarku. Jeśli żyją, to znaczy, że mają jakieś przychody. A czy można mówić o gospodarce narodowej bezdomnych?

Romowie – to inny przykład - przez całe stulecia koczowali po Europie. Ich ruchome gospodarstwa domowe, wozy i namioty niekoniecznie były zawsze i w każdym przypadku przykładem nędzy. Wytworzyli wcale niebanalną kulturę. A czy można mówić o gospodarce narodowej Romów? Nie posiadali własnego terytorium, nie mieli swojego własnego gruntu pod nogami, nie stworzyli własnego państwa i systemu podatkowego, to i nie mieli swojej gospodarki narodowej, mimo że mieli np. swój własny bardzo oryginalny system sądownictwa, dopasowany do ich koczowniczego trybu życia.

Równowaga w wysiłkach inwestycyjnych

Trudno mówić o racjonalności gospodarki narodowej, w której brakuje równowagi w inwestowaniu w edukację, w miejsca pracy i miejsca zamieszkania. Jeśli gospodarka narodowa ma być dla ludzi, a nie ludzie dla gospodarki, to zawiadujący nią nie mogą mieć ważniejszych priorytetów inwestycyjnych. W przeciwnym przypadku zaburzeniu ulega proces reprodukcji biologicznej i kulturowej narodu, który staje się dla innych narodów problemem. Jego miejsce w świecie ulega stopniowej marginalizacji.

Romowie – tak na marginesie - mieli własne, ale mobilne gospodarstwa domowe wymagające korzystania z terenów publicznych, więc w epoce gwałtownego przyśpieszenia technologicznego ich mobilność stała się problemem (choć nie jedynym!) dla wielu państw, które zmusiły tę wielomilionową społeczność do osiadłego trybu życia na swoich terytoriach. Nie musi to oznaczać końca jej kultury, ale z pewnością radykalną jej przemianę, która bywa dla niej bardzo bolesna.

Jeśli młodzi ludzie mają założyć rodziny, to musza założyć też i gospodarstwa domowe dla swych rodzin. Trudno o takie gospodarstwo bez stałego miejsca na Ziemi. Mieszkanie to przysłowiowy grunt pod nogami dla jego gospodarza, rodzinne gniazdo, czy jak to jeszcze inaczej nazwać.

Dla dobrego rokowania rodzinie niezwykle ważne jest, aby to gniazdo było stabilne, by jego posiadanie nie poddawało się łatwo najróżniejszym okolicznościowym zawirowaniom, by rodzina zawsze miała swoje fizycznie solidne i wielorako rozumiane bezpieczne schronienie.

Część II
Młodzi w Polsce w oczekiwaniu na mieszkania


Cywilizacyjne zacofanie rozwiązywania problemu mieszkaniowego w Polsce

Mieszkanie można odziedziczyć, kupić gotowe, wynająć lub wybudować. To najbardziej podstawowe sposoby wejścia w jego posiadanie akceptowanego przez społeczeństwo. Liczne sposoby pośrednie w postaci darowizny czy użycia jakiś podstępów są tylko barwnym uzupełnieniem tworzonym przez społeczne realia, ale do pominięcia w ogólniejszej refleksji.

Dlaczego w podtytule mowa o zacofaniu? Co może stanowić kryterium owego zacofania?

Tym kryterium jest dostępność godziwego mieszkania dla młodych ludzi. 44 % młodych Polaków w wieku 25-34 lat nadal mieszka z rodzicami. Ten procent byłby zapewne jeszcze wyższy, gdyby nie masowa emigracja młodych.

Czy takie braki mieszkaniowe to wystarczający powód, by mówić o zacofaniu cywilizacyjnym? Niewątpliwie można wymyślić jeszcze inne, ale w tych rozważaniach będzie ono należało do najbardziej podstawowych.

Zróżnicowanie dostępności mieszkania

Ta dostępność w społecznym przekroju jest bardzo zróżnicowana.

1. Życie na swoim

Dla części młodych osób problem mieszkania jest dość banalny, jeśli mogą go odziedziczyć po rodzicach, otrzymać w spadku po krewnym czy otrzymać w wyprawce na nowe życie sumę pozwalająca im na jego zakup. W całej populacji młodych Polek i Polaków nie jest to duża część.

Ta niewielka część wolna od troski zdobywania lokum dla siebie może najlepsze lata swego życia, niejako od swego rodzinnego startu, poświęcić na podwyższaniu standardu gospodarstwa domowego i jednocześnie nie zaniedbywać starań o zawodowy awans bez nadmiernej szkody dla prokreacji i życia rodzinnego. Jak z tych możliwości ta część młodych ludzi korzysta, to już inna sprawa.

2. Życie na kredyt

Następna, ale też niewielka część młodych ludzi ma ten fart, że zdobyła na tyle przyzwoitą pracę, że może pomyśleć o kupnie mieszkania lub wybudowania nowego korzystając ze stosownych kredytów, lub też stać ich na wynajmowanie mieszkania. Sytuacja tych młodych, acz nie najgorsza, poważnie jednak obniża ich życiowy dynamizm.

Warto choć ogólnie przyjrzeć się życiowym uciążliwościom kredytu (w przypadku czynszu jest dość podobnie). Po pierwsze dochody muszą być przez długie lata dzielone na spłatę kredytu czy opłatę czynszu oraz na wydatki bieżące. To już poważnie ogranicza tempo modernizacji gospodarstwa domowego, poprawę standardu bytowania rodziny.

Po drugie, przez długie lata młodzi ludzie będą musieli żyć we wzmożonym poczuciu zagrożenia o pracę. Dzisiaj ona jest, jutro może jej nie być, bank nie gwarantuje jej stabilności, ale spłat kredytowych nie odpuści. Czy w takiej sytuacji młody człowiek będzie skłonny do poważniejszej innowacyjności w pracy zawodowej z czym przecież zawsze związane jest określone ryzyko?


Po trzecie, zdrowie dzisiaj dopisuje, ale przecież długotrwałej choroby lub wypadku wykluczyć nie można. Czy wystarczy wtedy ekonomicznej kondycji na spłatę kredytu lub zapłatę czynszu? Po czwarte, ład polityczno- społeczno-gospodarczy wcale nie jest stabilny. Fale różnych kryzysów nie są egzotyką w Europie. Nawet przy naszej granicy.

3. Życie na walizkach

Powyższe ledwie zasygnalizowane czynniki ryzyka zakładania gospodarstwa rodzinnego obciążonego wieloletnimi opłatami za mieszkanie poważnie ogranicza liczbę chętnych na takie rozwiązania. Aby takie ryzyko podjąć przynajmniej sytuacje startowa musi być w jakoś korzystna w postaci w miarę intratnej pracy i ewentualnie jakiegoś zaplecza rodzinnego, będącego deską ratunku w przypadku chwilowych zawirowań losu.

Ogromnej części młodych ludzi taka pozycja startu w dorosłe życie nie dotyczy. Jeśli brak perspektyw na odpowiednio atrakcyjną pod względem finansowym pracę , to i brak perspektyw na w miarę satysfakcjonujące mieszkanie, brak perspektyw na udane życie rodzinne. To w ogóle brak perspektyw na życie zgodne z nawet nie najbardziej wygórowanymi aspiracjami.

Te aspiracje popychają młodych na emigrację. Aktualny rozmiar tej emigracji i jednocześnie poważne jej rozważanie w kalkulacjach życiowych młodych jest miarą zacofania naszej gospodarki narodowej. Tym samym jest miarą zacofania cywilizacyjnego.

Część III
Klasa polityczna wobec problemu mieszkaniowego

Kulturowe zacofanie w rozwiązywaniu problemu mieszkaniowego

Bez działań militarnych, bez armat, bez wystrzałów Polska się wyludnia. Reprodukcja biologiczna jest już na ujemnym poziomie, fala emigracji zarobkowej dorównuje falom emigracji w czasach zaborów. Rokrocznie wyjeżdża za chlebem około sto tysięcy osób, najbardziej dynamicznych, przedsiębiorczych, często najlepiej wykształconych.

To tak, jakby corocznie wyjeżdżało stutysięczne miasto. Może nawet i połowa tego miasta powróci, ale druga połowa już nie wróci. Bo po co? Co ich w Polsce czeka? A ta pięć dziesięciotysięczna połowa to też niemałe miasto i właściwie czubek góry lodowej dramatycznego problemu sytuacji młodych.

To w znacznej mierze efekt zacofania kultury politycznej. Kultury polskich elit politycznych, ale także kultury politycznej całego społeczeństwa wyłaniającego z siebie owe elity. Na tych elity ciąży jednak większa odpowiedzialność.

Spektakularne osiągnięcia w budowie autostrad (najdrożej w Europie) czy stadionów (najdrożej w Europie) niewiele ważą w porównaniu z faktem, że dla olbrzymiej części młodych ludzi cała ta klasa przypomina w coraz większym stopniu aktorów występujących na estradzie Titanica. Dla kogo oni jeszcze odgrywają różne polityczne skecze? Co z nich wynika dla młodych ludzi, np. dla ich perspektyw mieszkaniowych? Czy mogą mieszkać na stadionach lub autostradach?

Egoizm klasy politycznej

To nie jest tylko problem polskiej klasy politycznej. Jest on obecny w całym świecie, ale to żaden powód, aby o nim nie mówić.
Czy i jak problem mieszkań dla młodych ludzi jest przez polskie elity dostrzegany? Jest dostrzegany, ale raczej abstrakcyjne, bardzo teoretycznie, a nie jako praktyczny priorytet gospodarki narodowej . Skąd takie postrzeganie? Bo problem – to jeden z głównych powodów - nie jest dla przedstawicieli tych elit problemem osobistym. Mają już gdzie mieszkać. Jeśli myślą o mieszkaniach dla młodych, to przede wszystkim dla swoich dzieci. A z tym także sobie poradzą.

Jak bardzo – choć przykład z sąsiedniego podwórka - przedstawiciele klasy politycznej potrafią być zapobiegliwi w urządzaniu gospodarstwa domowego dla siebie, świat mógł podziwiać oglądając domostwo prezydenta Janukowycza. Trudno wymagać, by przedstawiciele elit politycznych nie dbali o własne gospodarstwa domowe i o przyszłość swoich dzieci. Może jednak być tragedią dla społeczeństwa, gdy te elity myślą tylko o sobie i tylko o swoich dzieciach.

Członkowie naszych elit politycznych nie zapominają o swoich rodzicielskich obowiązkach, ale zapominają o swoich obowiązkach pokoleniowych. A reprezentują przecież całe pokolenie starszych. Całe zaś pokolenie starszych musi pracować na całe pokolenie młodszych. Po to płacą podatki i temu musi być podporządkowana gospodarka narodowa.

Paraliż wyobraźni

A co elity polityczne w Polsce zrobiły dla nie swoich dzieci, dla pozostałych młodych ludzi? Jedną rzecz zrobiły także dla nich z zaangażowaniem i z dużym powodzeniem: zadbały o możliwie dogodne warunki emigracji, o to by w innych krajach byli możliwie przyzwoicie traktowani. W ten sposób rozładowany został ogromny potencjał niezadowolenia z powodu braku pracy i mieszkań w Polsce. Kto chce, niech wyjeżdża! Więc młodzi ludzie wyjeżdżają.

To otwarcie granic było wielkim osiągnięciem politycznym, szansą na otrząśniecie się całego społeczeństwa ze swoistego marazmu cywilizacyjnego i kulturalnego spowodowanego brakiem komfortu swobodnego kontaktu ze światem przez dziesięciolecia. Ale rychło ukazało też drugie janusowe oblicze elit.

Dla politycznych elit otwarcie granic stało się bowiem okazją, aby na specyficzną emigrację wysłać też poważne zasoby szarych komórek odpowiedzialnych za perspektywiczne i samodzielne myślenie o interesach młodych pokoleń, a na miejscu pozostawić komórki zajęte gonitwą za sprawami bieżącymi, krótkoterminowymi, nie przekraczającymi okresu kolejnej kadencji wyborczej.

Kwestie pozyskiwania doraźnych i partykularnych korzyści paraliżują wyobraźnię klasy politycznej jako całości w zakresie perspektywicznego myślenia w kategoriach ponad pokoleniowych interesów. Nastąpiła swoista selekcja w wyścigu o pozycję w gronie elit. Liczą się przede wszystkim krótkodystansowcy pod względem politycznej wyobraźni, szybcy i sprawni działacze partykularnych interesów.

Nieracjonalność oszczędności

Kapitał ludzki nie jest nieograniczony. Elity polityczne, które nie potrafią go pomnażać, a nawet dbać o jego proste odtwarzanie, siłą rzeczy doprowadzają do jego utraty. Polska nie leży na Madagaskarze, po jej zasoby ludzkie chętnie sięgają sąsiednie i dalsze nacje.

Dla zarządzających państwem nie ma ważniejszego imperatywu politycznego niż dbałość o jego kondycję demograficzną, o kondycję jego zasobów ludzkich. Jeśli ta kondycja wymaga inwestycji w edukację i kulturę, to trzeba w nie inwestować. Jeśli wymaga inwestycji w miejsca pracy i budownictwo mieszkaniowe to trzeba w nie inwestować. Jeśli trzeba chronić granice, to trzeba inwestować w tę ochronę. Itd., itd.

Takie inwestycje wymagają myślenia długofalowego, więc trzeba się na takie myślenie wysilić. Inwestycje w młodych ludzi nie przynoszą korzyści w krótkiej perspektywie i to dla elit politycznych rodzi pokusę oszczędności. Jakieś optymistyczne cząstkowe wskaźniki mogą poprawiać samopoczucie tych elit, ale ono nie musi być wyrazem długofalowej gospodarności. Oszczędność jest cnotą, ale oszczędność racjonalna, nie tracąca z oczu interesu długofalowego. Długotrwałe błędy w tej oszczędności skutkują autodestrukcją państwa i jego gospodarki narodowej.

O jednym z efektów takiej autodestrukcji poniżej.

Katastrofa demograficzna

Jest efektem różnorakich ułomności w myśleniu naszych elit politycznych, ale też niedomogów kultury politycznej całego społeczeństwa.

Ile mieszkańców liczy Polska? Ponad 38 milionów – taka jest powszechna opinia i jakoś uzasadniona. A czym? Administracyjnymi szacunkami. A ile ludzi żyje w Polsce, to znaczy ile ludzi w Polsce mieszka i pracuje? Tu już o powszechnie znane szacunki trudniej. A według niektórych uważniejszych obserwatorów w Polsce żyje już tylko niewiele ponad 36,5 miliona ludzi.

Skąd ta ponad milionowa różnica? Ano stąd, że czym innym jest formalne zameldowanie w naszym państwie, a czym innym stały, fizyczny pobyt. Nietrudno o domysł, że ta przeszło milionowa część Polaków rekrutuje się spośród osób w wieku produkcyjnym, które na emigracyjnym pobycie zarabiają, tam mieszkają i tam komuś opłacają czynsz. Wspomagają gospodarkę narodową innych państw. Pewnie, że część ich zarobków trafia do Polski, ale jaka to część?

Jeśli młodzi ludzie na emigracji żyją i zarabiają, to oczywistym jest, że w końcu staną przed dylematem, gdzie założyć swe rodzinne gniazdo. Dlaczego mieliby wracać do Polski? Mogą tu liczyć na przyzwoitą pracę? To może chociaż na własne mieszkanie? Ile lat przyjdzie im ciułać na obczyźnie, by w Polsce zapewnić sobie przyzwoite warunki mieszkaniowe?

Część IV
Epimeteizm polskiej klasy politycznej

Epimeteizm to tutaj tyle, co przeciwieństwo prometeizmu. Obydwa terminy są pochodną imion mitologicznych bliźniaków: Prometeusza (myślącego naprzód) i Epimeteusza (myślącego wstecz). Znaczeniu tych pojęć trudno tutaj poświęcać więcej miejsca, niech więc wystarczy ich intuicyjne rozumienie.

Nie jest zamiarem tej części artykułu wkraczanie na pole dysput o to, kto ma rację w niemilknących sporach o winę za najróżniejsze historyczne zaszłości oraz na pole dysput o zasadność wymierzania kar w imię sprawiedliwości dziejowej.

Intencją przyświecająca tej części rozważań jest zasygnalizowanie ograniczeń mentalnych polskiej klasy politycznej i jej elit w myśleniu o przyszłości. Ograniczeń skutkujących rozmijaniem się politycznych ofert tych elit z oczekiwaniami młodych ludzi. Zrozumiałe, że budownictwo mieszkaniowe pozostanie w centrum zainteresowania.

Dla elit politycznych państwa spory o to, kto winien za PRL, za stan wojenny i problemy najróżniejszych rozrachunków angażowały i nadal angażują ogromną część ich politycznego myślenia w przekonaniu, że spory te są równie ważne dla ich elektoratów. Trudno o bardziej błędne mniemanie.

Dla osób młodszych te historyczne spory są już grą o przysłowiową pietruszkę. Nawet mało przekonujące są dla nich różne linie historycznych podziałów, jakie starają się im narzucić elity. I to jest zrozumiałe. Dlaczego?

Przeoczone fakty

Trzeba przypomnieć, że lata stanu wojennego i tuż po nim, chyba dla wszystkich bez nostalgii wspominane, to lata unikalnego w skali europejskiej wyżu demograficznego . Warto uważniej przyjrzeć się poniższym liczbom:

Główny Urząd Statystyczny, rubryka "Urodzenia żywe w Polsce”: 1981 rok – 681,7 tysięcy, 1982 rok – 705,4 tysięcy, 1983 – 723,6 tysięcy, 1984 – 701,7 tysięcy. Potem coraz gwałtowniejszy spadek aż do 351 tysięcy w 2003 roku! Nawet, gdy w dorosłość zaczęło wchodzić pokolenie wyżu demograficznego z lat 80., liczba urodzeń oscylowała w okolicach 300 – 400 tysięcy rocznie.

[Za: Iza Bednarz, W stanie wojennym i zaraz po nim urodziła się rekordowa liczba dzieci. Dlaczego?; http://www.echodnia.eu/apps/pbcs.dll/article?AID=/20121215/POWIAT0114/121219392]

Zestawmy dwie liczby: 1982 – pierwszy rok stanu wojennego owocował liczbą 705,4 tysięcy urodzeń, natomiast w roku 2003, w wolnej Polsce tych urodzeń było już o połowę mniej – 351 tysięcy.

Współczynnik dzietności kobiet w 1983 r. wynosił około 2,4 ; w 1989 jeszcze 2, 06, ale w 1990 już tylko 1, 99. Dzisiaj ten współczynnik jest jednym z najniższych na świecie i wynosi ok. 1,3. Dla zastępowalności pokoleń zaś konieczny jest wskaźnik min. 2,1. Ta słabnąca dzietność nie poprawi się z dnia nadzień.

Dzieci z  wyżu stanu wojennego mają już przeszło 30 lat i urodziły się po obydwu stronach frontu wojny polsko-jaruzelskiej [takie metodologicznie finezyjne określenie znalazło się nawet w tytule książki znanego profesora]. Nierzadko front tej wojny – pozostańmy przy tym określeniu - dzielił rodziny, ale przecież nie przechodził przez ich sypialnie.

Co te dzieci, dziś już dorośli pamiętają z tego okresu? Dlaczego mają kultywować dawne podziały? Dlaczego mają je przenosić na swoje własne dzieci? W imię jakiej logiki? Czy przybędzie od tego chociaż jedno mieszkanie?

Weterani wojny polsko-jaruzelskiej wpatrzeni w historyczne już fronty i kontynuujący rozpoczęte niegdyś bitwy, jakby nie zauważali, że dla młodszych pokoleń wyniki tych bitew są coraz mniej ważne. Nawet, jeśli bywają dla nich interesujące. Jeśli z tych bitew czy bitewek, w których dostrzegają coraz więcej małostkowości, nie wynika dla nich coś praktycznie ważnego dla ich przyszłości, to nie widzą powodu, aby w te starcia czynnie się angażować.

Przeoczona okoliczność

Czym się tłumaczy ten wyż demograficzny stanu wojennego (jak się to określa)? Wskazuje się na takie czynniki jak poczucie zagrożenia, jak ucieczkę w prywatność, czy na to, że dzieci stały się swoistym dobrem zastępczym w sytuacji, gdy inne stały się nieosiągalne. Wszystkie takie psychologiczne tłumaczenia mogą być uzasadnione.

Zabrakło jednak wśród nich wskazania na okoliczność niezwykle ważną, że w tamtych latach pewność pracy, a więc pewność źródła dochodów była równoznaczna z pewnością mieszkania.

Terapia szokowa związana z transformacją ustrojową bardzo szybko tę pewność pracy i mieszkania przerwała, a nie pojawiły się jakieś inne gwarancje pewności warunków życia dla młodych rodzin. Warunki mieszkaniowe w czasie stanu wojennego wcale nie były imponujące, ale mimo niskiego standardu życia, były one jednak stabilne. O wyrzucaniu na bruk nie było jeszcze mowy.

W dzisiejszej Polsce ochrona wymierających gatunków ptaków czy nietoperzy zaczyna się od ochrony ich stanowisk lęgowych. Okazuje się, że takie zabiegi przynoszą szybkie efekty i bywają one wystarczające. Poczucie elementarnego bezpieczeństwa dla potomstwa okazuje się niezwykle ważne nie tylko w przypadku ludzi.

Elity polityczne w Polsce jakby nie doceniały wagi bezpieczeństwa mieszkaniowego, co skutkuje m. in. tym, że usiłują problemy mieszkaniowe włożyć do jednego worka z problemami miejsc pracy. Kwestii zaś tego, że śmieciowe warunki pracy nijak się mają do możliwości zapewnienia mieszkania dla młodych, jakby nie zauważały.

Podobnie jak bardzo długo nie zauważały zagrożenia zapaści demograficznej w Polsce.

Historyczne przystawki do obiadu

Dla olbrzymiej części dzisiejszych trzydziestolatków współczesne spory, w których ciągle pojawiają się odwołania i aluzje do przeszłości, nie są ważnymi dla nich sporami o przyszłość państwa, o kondycję gospodarki narodowej i jej podstawę, jaką jest kondycja gospodarstw domowych.

Wystarczająco dobrze to oddaje fragment ze słowami młodego, lubiącego historię człowieka z tego pokolenia, słowami zamieszczonymi we wspomnianym artykule Izy Bednarz:

Michał skończył dziennikarstwo, pracuje w hurtowni artykułów piekarniczych w Kielcach, dochrapał się stanowiska kierownika magazynu, działa w grupie rekonstrukcyjnej, historia jest jego pasją. Rodzice na państwowych posadach martwią się, czy dopracują do emerytury. Polska, którą dziś mają nie jest tą, o jakiej marzyli w stanie wojennym. Od kilku lat Michał oddaje na wyborach nieważny głos. – Wszyscy kandydaci mówią, że trzeba zmniejszyć bezrobocie, dać młodym pracę, wyższe zarobki, tylko nikt nie mówi jak. Zamiast tego jest roztrząsanie, czy Jaruzelski był winien, czy nie. Trzeba było ich osądzić i skazać zaraz po 1989 roku. Nic dziwnego, że nie możemy ruszyć do przodu, jeśli ciągle oglądamy się wstecz - mówi. Podobnie jak jego rówieśnicy nie zamierza na razie zakładać rodziny: – Nie ma klimatu. Kiedyś rodzina, małżeństwo były opozycją do sytuacji. Teraz opozycja to wolne związki.

Wypunktujmy dwa sformułowania: w kwestiach ogólniejszych - nie możemy ruszyć do przodu, jeśli ciągle oglądamy się wstecz; w kwestiach rodziny – nie ma klimatu.
Cała ta wypowiedź to ni mniej, nie więcej jak zarzut wspomnianego epimeteizmu pod adresem klasy politycznej.

Rozliczenia z przeszłością tak w wymiarze indywidualnym jak i zbiorowym są potrzebne, ale wymagają one niezbędnego dystansu, w którym podział na prokuratorów, sędziów, obwinionych i świadków jest klarowny i czytelny. Czytelny przede wszystkim dla młodszych pokoleń i nadto, te rozliczenia nie mogą odbywać się ich kosztem. A ma to miejsce w sytuacji, gdy historyczne spory przesłaniają elementarne obowiązki klasy politycznej wobec społeczeństwa a zwłaszcza wobec młodych ludzi.

Serwowane młodym ludziom historyczne przystawki czy przyprawy do obiadu nie mogą zastępować samego obiadu.

Część V
Zamiast zakończenia

Trudno o optymizm, gdy brak jakichś oznak poprawy sytuacji. Takie oznaki znikąd się same nie pojawią. Czekanie nic młodym ludziom nie da. To jednak problem wykraczający poza ramy niniejszego artykułu.

                                                                                                                                                  Edward M. Szymański