JustPaste.it

Wielka Anielska Impresja

Stare opowiadanie sprzed wielu lat

Stare opowiadanie sprzed wielu lat

 

     

 

Miałem dzisiaj sen.Śnił mi się ktoś,kogo nie znałem,widywałem tylko przelotnie,wpatrywałem się w jej oczy...cud istota...Raz dane mi było z nią rozmawiać,kiedy jakby na dowód swej natury przybrała się w szaty Anioła i opowiadała różne rzeczy ludziom chętnym słuchania. Historię tego co ponad głowami..Widziałem w niej inną też opowieść ale nie o niej teraz.

 

Ona.Taka ludzka i taka anielska zarazem.Ludzi przebranych w anielskie odzienie na Starówce było wtedy więcej ale tylko jednemu, kiedy trudniłem się rozdawaniem ulotek- trochę wcześniej,śpiewałem swoją wersję aniołową "Toruń jeszcze nigdy tak jak dziś,nie miał w sobie takiej siły i może to ten deszcz,może przez tą mgłę ale w każdej twarzy widzę Cię,Widzę Cię,tak wiem,nie spojrzę więcej nie,tak wiem,nie będę prosił lecz,tak wiem,to przecież żaden grzech,tak wiem...Na Łaziennej wzrok twój zaczepił mnie,w wystawowym oknie widzę Cię".

 

To ją przywoływałem potęgą swych myśli, pragnień i przecinałem czasami,czasami nawet często jej podniebne szlaki..Dzisiaj mi się przyśniła i w tym śnie była moja..Bezbłędny sen,bezbłędna ona i ja bezbłędny..co nawet w snach mi się nie zdarza..Słowa wypowiedziane w tym samym momencie istnienia naszego, mojego biednego..i radość nieopisana,wymalowna na każdym skrawku naszym, pory ciał naszych gotowe do  wystrzelenia  orbitowego okołoziemskiego,naokołoziemskiego,nadokołookoło.Tam gdzie ma być. Nadrealność. Nad życie.Nad cud.Może radość pomieszana z ulgą,z ulgą tą najcudowniejszą z ulg,że wreszcie,że jesteś,zdążyłeś..że studencki tzw.kwadrans już prawie minął,że mogłam uciec.Mogła tak powiedzieć.Bardzo mogła tak powiedzieć ale nie musiała wyartykułować tego jak robi to lektor filmowy.Nie musiała.Miała wypisane na sobie wszystko jak na obrazie Moneta.Wielka Anielska Impresja.. 

 

 

"Co sądzisz o Małym Księciu Exuperego?-zapytała Pani bibliotekarka Anioła."Jak to wyrazić..Mam do książki stosunek ambiwalentny."-powiedziało się razem..razem się powiedziało,nie wiedzieć czemu,może mnie też pytała Pani ta,dyspozytorka pięknej literatury, o którą to dziedzinę wcześniej już tu pytałem.Pytałem w tym skansenie rzeczy niepopularnych..wcześniej o pozycje piękne pytałem choć wiedziałem i widziałem,że zawartość półki wciąż ta sama.I wiedziałem to,kiedy do przybytku tego urokliwego wchodziłem,kiedy wchodziłem tam ze świata popularnego.Właśnie wtedy..kiedy ujrzałem ją pochyloną swą skrzydlatością nad rzeczami przyziemnymi,lekturze tyle jej potrzebnej co słońcu własna słoneczność.A jednak czytała..może udawała,przeskakując z literki na literkę,zawieszając wzrok na co bardziej przykuwających uwagę szczegółach..

Ale nie. Nie udawała.Mogła co najwyżej stwarzać wrażenie,że udaje dla takich jak my..Czytała. I wtedy wszedłem przekraczając granicę tych światów.Spojrzałem na nią,nie podniosła nawet głowy,oczu skierowanych wciąż na własną słoneczność.  

Mimo to wiedziałem,że mnie widzi,czułem to każdą cząstką odbitych od niej promieni i resztką swej całej życiowej jasności..Skierowałem się do miejsca sobie wiadomego,rutynowego zakątka każdych mych tu odwiedzin,cały czas ją czując,jakby oprowadzała mnie i zarazem pilnowała swym niewidzialnym błękitnym wzrokiem.Bo może się bała,że stchórzę i ucieknę.Ucieknę i wyskoczę przez okno, na bruk,do świata tego pospolitego.Miała prawo się bać. Bardzo miała prawo.Prawo było po jej stronie.Ja skręciłęm w lewo w rejony sobie doskonale znane,doskonale zdawając sobie sprawę co mnie tam spotka.Zaskoczenia nie było bo jaka może być mowa o zaskoczeniu jeśli chodzi o rytuały? Pośpiesznie przewertowałem moją półeczkę,będącą jedynie z nazwy piękną,po czym spytałem jak zawsze o dostawę nową,czy może jest coś na stanie a nie wystawione jeszcze na publiczny widok oczu moich biednych, zbolałych..prześwidrowanych moca uderzeniową brutalnego świata.

 

W tym momencie wypowiadając znaną formułkę pierwszy raz w mym krótkim, zdeterminowanym do szpiku kości żywocie,od dechu pierwszego,od chwili kiedy przeszedłem ze świata gdzie płuca niepotrzebne..biegu siłą woli po falstarcie a ja wciąż biegnę..W tej właśnie chwili poczułem swą resztką niesamowicie wielką,że nie udaje..że pierwszy raz w życiu ktoś lub coś pozwala mi istnieć nie poddając refleksji każdej prostej czynności,która dla innych jest bezmyślna,dla mnie cud nad cudami..

Taka jest prawda..I nie,że czuje więcej,oj nie..i że się w tym czuciu zatapiam i haratam mą wrażliwą duszę jednocześnie..Że widzę więcej i więcej cierpię..Oj nie.Skłamałbym.Bo czuje mniej i kiedy więcej poczuje jak człowiek czuje to jest cudnad cudami..Kim jestem..Tak więc, kiedy pierwszy raz w życiu poczułem,że jestem nie poddając tego w wątpliwość, że to może złudzenie,chwilowy stan jak to bywa czasami, takie myśli mnie nie dopadły jak psy gończe dopadają. Tak więc wtedy jak zawsze ale już inaczej spytałem, bo to wszystko się jednocześnie w jednej sekundzie działo.Spytałem czy może nowego coś mają z literatury pięknej,bo przeglądałem półkę i nic a nic jak zawsze to samo i szlag człowieka trafia ale się przyzwyczaja do tej stagnacji nawet w świecie niepospolitym.Do wszystkiego się może przyzwyczaić..Do tego,że ma coraz mniej i mniej.Coraz mniej siebie.I że próbuje z tego braku uczynić jak najwiekszą wartość jednocześnie nie oszukując siebie i innych. Nie odbierając sobie człowieczeństwa ani nie dodając sobie zbytnio. Znak zapytania nakreślony w powietrzu, nogi gotowe do biegu ale gdzie biec?Gdzie iść?

 

Pytanie standardowe uderzyło w próźnię tego pustostanu i wróciło wstrząsając mną gwałtownie.Pani bibliotekarka,dyspozytorka literatur wszelakich,którą tak bardzo zawsze przykuwałem swą obecnością do tego stopnia,że świadomie postanowiła stać się częścią mojego rytułału,tym razem, w tej chwili zajęta była dialogiem z kimś innym. Oczom moim zbolałym oczom ,strudzonym dwudziestym czwartym rokiem wędrowki,moim tęskniącym za nieznanym i tym co mogloby być gdyby we mnie nieznane powstało..oczom moim ukazała się Promienistość w całej swej rozpiętości niewidzialnych dla innych skrzydeł..Tym razem już nie pochylona nad tym co jej niepotrzebne. Rozmawiała z nią, moją kamratką kultu codzienności.

Poczułem narastające napięcie, nie wiedzieć czemu,zacząłem się bać czegoś,co może nastąpić..Czy może się stać coś co zburzy to czego tak bardzo pragnąłem?Czy ten irracjonalny strach może wywołać we mnie panikę?Może.Może właśnie zacząłem wątpić w jej anielskość i skłaniać się ku jej człowieczeństwu..Może jednak czytała a nie stwarzała wrażenia dla takich jak my że czyta,kiedy wchodziłem ze świata tego pospolitego w odmęty świata mniej popularnego i kiedy poszedłem odprawiać swe rytuały z poczuciem,że mnie pilnuje. Może to ja stworzyłem w sobie wrażenie poczucia jej opieki wraz z pierwszym krokiem postawionym w tym fantasmagorycznym miejscu i światłem odbitym, które wziąłem za jej świetlistość, trafiło do mnie to.

Może to dało mi siłę,która pozwoliła mi nie skoczyć na bruk na skrót..na złamanie karku..O Aniele Potęgi Karmelu i Werchielu..Być może to była tylko moja chora projekcja jakich już wiele w mym dwudziestotrzyletnim życiu stworzyłem..Myśli zaczęły mi się kłebić,przeplatając się jedna z drugą i zacieśniając jak zaciska się lina na gardle wisielca...tworząc jeden wielki stupor..a jeśli czytała i jeśli przeczytała coś co wzbudziło w niej niepokój i wątpliwość, kiedy ja odzyskałem siebie?Może ona coś straciła wtedy...Swoją światłość..Jeśli sama się boi i szuka odpowiedzi?

 

 

Może dostał się w progi mego ciała jej strach i to on pęta mi nogi i głowę i wszystko już w zasadzie..Może teraz to od niej powiało wiatrem trwogi odbijając się od mego frontu ,uderzając ją ze zdwojoną siłą i tak po stokroć..tysiąckroś..tryliardokroć..Myśli pojawiło się tak wiele,zbyt wiele..nazbyt. Zacząłem zastygać w bezruchu niepewności, jak zastyga lawa po erupcji wulkanu bez skrupułów pokrywając zieleń i delikatność natury..moją i tak skąpą już arktyczną zieleń..zamieniając teraźniejszość w przeszłość z prędkością światła prawie..światła coraz mniej..nie ma mnie...trwam..z pustką...wszędzie czując przeszywający ból ...w mej głowie,rękach i nogach biednych od tej wędrówki nieustannej, bez snu i tchu..sen na jawie,jawa we śnie...Kto to zgadnie,temu oddam resztki siebie...zatracę się..aż do wyczerpania...Temu kto uwierzy podaruję kwiat ze swej arktycznej pustyni, podlewany każdą sekundą ziemskiego bólu,kwiat dojrzały w słońcu i wietrze,których nigdy nie czułem.Co to za kwiat..Na pewno wędrowny..mak polarny,być może,nie wiem..

 

Tak więc trwałem ,w swej stagnacji, bezruchu nieopisanym,zamęcie strasznym,że myśli całkiem wygasły,zmysły wygasły...światła zgaszone..ostatnia iskierka ognia skwierczy w dogasającym ognisku, nie ma kto dorzucić, bądź nie chce, najprędzej nie może po prostu.Nie ma takiej mocy.Zapada zmrok,wyją wilki,ciemność nieopisana,straszna ciemność..i cisza straszliwa...Czy jest coś w stanie mnie z tego wyrwać? Przyzywam was wszystkie siły natury,jawy i snu, światła i ciemności,ognia i wody,powietrza i ziemii,powietrza przede wszystkim bo wiatrem jestem zbłąkanym..Pomóżcie mi...Nie pomagają..Może same się właśnie zwalczają i czasu nie mają zwyczajnie dla mnie...Matko Kultu Codzienności i chwili przyzywam Cię!

 

 

 

Nagle poczułem coś..dźwięk..bardzo odległy jak odległa jest myśl i wyobrażenie tego czego pragniemy najbardziej a co niemożlwie jest. Dźwięk,który zaczyna narastać,jak narasta echo po krzyku w odległej przestrzeni,potrzebując czasu tam gdzie może dotrzeć najdalej.Czułem jak się uwalniam z tych kajdanów,sznurów,węzłów gordyjskich,supełek po supełku.Nie wiem ile tak mogłem trwać w tym stanie minut czy może całą wieczność..Wtedy usłyszałem głos,najpierw delikatnie,potem znacznie gwałtowniej ale bez nuty gniewu czy złości.Iinny głos bardziej jeszcze subtelny ale silny zarazem i naturalny jak naturalny a zarazem piękny może być ryk oswojonego przyjaznego lwa..Więc usłyszałem

.W tym samym czasie równocześnie zaczęły powracać obrazy,tak jak kiedy budzimy się ze snu i to jeszcze ten chwilowy moment dezorientacji lekkiej i bezmyślenia, powracania na jawę,moment przejścia,otwierania powiek,przecierania zaropiałych oczu,kilku ziewnięć, zbudzenia umysłu i zmysłów,świadomości...refleksja nad snem bądź pustka bo go nie było lub się nie pamięta,albo brak pustki bo nie przykłada się znaczenia i nie spędza to snu z powiek.

 

Już prawie wróciłem...Już jestem prawie z powrotem..Jestem prawie z powrotem..Jestem prawie..Prawie jestem..Jestem."Więc niech Pani mi odpowie tak z ciekawości pytam,bo widzę a zmysł mam wyostrzony wszelki i niejedno wiem, intuicję też mam.Nikt mnie nie oszuka,kiedy widzę,że ktoś szuka odpowiedzi.Widziałam jak czyta Pani książkę,właśnie tą, którą teraz tak kurczowo trzyma zasłaniając tytuł.

 

 

Czego się Pani boi?Ja nie gryzę,pracuję tu z grubsza 40 lat  iwiem co takie rzeczy oznaczają.Wiem tez i doświadczyłam tego,że niektórzy traktują mnie w pewnych sprawach z pozoru blahych jak swego rodzaju wyrocznię,nieskromnie powiem ale to prawda.Oni sami mnie tak traktują więc cóż..Nikt nie jest doskonały i wszechwiedzący. Czasami dobrze jest poczuć kiedy się komuś pomaga.Niektórzy twierdzą,że to taki wyrafinowany egoizm aby zaspokoić swoje głodne ego.Może coś w tym jest ale czy trzeba zawsze wszystko podważać?Rozkładać na czynniki drobne,najdrobniejsze,czy trzeba?Milczy Pani...Zbyt dużo mowię prawda?Samotna jestem jak każdy mniej lub bardziej.Zawsze czułam się samotna więc taki kontaktowy zawód wybrałam. Staram się pomagać ludziom,kiedy widzę,że ich coś gryzie,kiedy podświadomie czuję,że szukają mojej bliskości a czuję dobrze,lata doświadczeń robi swoje.Ale co tu o mnie, Panią coś dręczy, widzę to.Niech mi Pani powie,boi się Pani tak?

 

Nieprzypadkowo tak książka o Małym księciu,jakaś decyzja do podjęcia tak? Musi Pani ją podjąć i ma mało czasu? Przecież widzę jak na dłoni.Słuchałem tej rozmowy a raczej monologu od samego początku, chyba już zupełnie przebudzony i nie wiedzialem co o tym wszystkim myśleć."Radzę Pani dobrze, to istne szaleństwo,nie jesteście sobie pisani kimkolwiek by Pani była"-powiedziała kamratka kultu mej codzienności-Do diabła z nią pomyślalem..."Odda mi Pani tą książkę,przestanie myśleć ,o wszystkim zapomni.To dla Pani dobra,nie rozumie Pani?Nie oszuka Pani mnie-ta książka,to wszystko,Pani wyraz twarzy...To nie ma sensu.Życie można przeżyć inaczej normalnie,spokojnie,bez ryzyka i poświęceń, trzeba doceniać to co się ma. Kto jak kto ale ja to wiem a mam tak mało".

 

Na twarzy mojego Anioła zobaczyłem niepewność i strach..."Pani się boi prawda,niech mi Pani w końcu powie! Boje się-powiedział mój Anioł...Zastanawia się Pani co zrobić prawda? Prawda-powiedział Anioł...Pani odda mi ta książkę i zapomni dobrze, tak będzie nalepiej jeszcze mi Pani podziękuje...Oddam i zapomnę...Zapomni i wybiegnie potem jak człowiek ku wolności? Wybiegnę..."Na twarzy Anioła zobaczyłem coś jakby grymas uśmiechu...Oddała babie pośpiesznie książkę."No widzi Pani,a nie mówiłam,to nie takie trudne,uśmiecha się Pani to dobry znak. Wszystko się ułoży,wyjdzie Pani stąd i zapomni.

Nie od razu oczywiście.Najlepiej jeśli znajdzie sobie Pani jakieś ciekawe zajęcie,każdy prędzej czy później się odnajduje."Skoro już jesteśmy po...wszystkim...moze przejdziemy do bardziej przyziemnych spraw."-powiedziawszy to usmiechnęła się znacząco.Wiedziałem,że muszę w tym momencie coś zrobić,bo mogę ją stracić...Wtargnąć tam,przegonić jędzę.Wszystko kotłowało  mi się w glowie ale nie mialem odwagi podejść..."Skoro już jesteśmy po wszyskim,przejdźmy do spraw przyziemnych,codziennych,takich tam zwykłych pogaduszek...

 

Co sądzisz o Małym Księciu Exuperego"-zapytała."Podoba Ci się ta książka,dziecko?" Dziecko..?A gdzie ta Pani, powtarzana do znudzenia jak mantra,że aż niedobrze się robiło,uprzejmość fałszywa...Całym sobą czułem, że to ostatnia chwila, kiedy mogę coś zrobić..kiedy mogę wtargnąć w to wszystko i jeszcze nas ocalić...Ona milczala...jakby czekała...kwadrans studencki tzw. Na taki nie mieliśmy czasu...Nie minut piętnaście...może z góra sekund 15...Na twarzy bibliotekarki malowala sie widoczna satysfakcja."Co sądziszo Małym Ksiecieciuuuuuuuuuuuuuuu Exuuuuuuuuperegggggoooooooo..."zakręciło mi się w głowie i...kiedy już myślałem,że osunę się na podłogę,resztką sił podparłem się na niewidzialnych poręczach...

Odetchnąlem glęboko...i podbiegłem ile sił...jak najbliżej, w krąg zaczarowany tej rozmowy..."Mam do książki stosunek ambiwalentny"-powiedziało się razem, razem się powiedziało, nie wiedzieć czemu, może mnie też pytała ta czarownica,dyspozytorka literatury pięknej. Się spojrzało po sobie z nieopisaną radością...i wzięło się razem za ręce i wybiegło jak wybiega dwoje ludzi ku wolności...na świat, nie na bruk...

"Ona myślała,że się bałam"-powiedział Anioł już w świecie tym pospolitym."To dlaczego oddalaś jej tą książke?"-spytałem."Bo tego chciała"-powiedział mój Anioł. "Tylko dlatego?"- Spytałem."Tylko" -odpowiedziała pośpiesznie.."Poza tym mamy do niej stosunek ambiwalentny, nieprawda? ""Prawda"- odpowiedziałem.

Słowa wypowiedziane w tym samym momencie istnienia naszego,mojego biednego..Ta radość niewysłowiona,wymalowana na każdym skrawku naszym, pory ciał naszych gotowe do wystrzelenia wiadomo gdzie...Tam gdzie ma być...Nad życie,nad cud...A może radość pomieszana z ulgą,tą najcudowniejszą z ulg,że wreszcie,że jesteś, zdążyłeś, że studencki tzw.kwadrans już prawie minął i miałam iść. Mogła tak powiedzieć ale nie musiała. Miała wypisane na sobie wszystko jak na obrazie Moneta.

Wielka Anielska Impresja...