JustPaste.it

Młot na czarownice

Księga Wyjścia 22:17 - „Nie pozwolisz żyć czarownicy.” Dobry, mądry Bóg - prawodawca (?) tworzy prawo, które w rękach kretynów jest śmiertelnie niebezpieczne. Skutki tak sformułowanego prawa potrafi przewidzieć przeciętny student pierwszego roku studiów prawniczych.

W Europie najwięcej procesów o czary miało miejsce pomiędzy XV a XVII wiekiem. Wśród zarzutów stawianych oskarżonym najczęściej pojawiały się :

- czczenie diabła lub paktowanie z nim,
- latanie do odległych miejsc na miotłach,
- nielegalne zgromadzenia na sabatach,
- kopulacja z inkubami lub sukkubami,
- kanibalizm (w tym zjadanie dzieci),
- sprowadzanie chorób, opętań, śmierci, impotencji,
- profanacja hostii i mszy,
- powodowanie gradobicia,
- zniszczenie plonów,
- kradzież,
- pożary.
- powodowanie szkód w koniach i bydle.

Inkub - demon przybierający postać uwodzicielskiego mężczyzny nawiedzającego kobiety we śnie i kuszące je współżyciem
seksualnym. Często przedstawiane były jako postacie z rogami poruszające się na koniach. Dziś pewnie ma irokeza, skuter i paczkę prezerwatyw.

W 1486 roku wydano najsłynniejszy bodaj "podręcznik" dla łowców czarownic – "Młot na czarownice" (Malleus Maleficarum) autorstwa Heinricha Kramera i Jakoba Sprengera.

Według nich, czary uprawiają przede wszystkim kobiety, gdyż są do tego bardziej przystosowane przez naturę, z uwagi na mniejszą wiarę, jaka ponoć je cechuje.

Postawiona wyżej teza i jej dowód to Mount Everest światowej myśli katolickiej.

Dowodem na to było samo słowo "kobieta".

Łacińskie słowo femina (kobieta) ma bowiem swoją etymologię w złożeniu: "mniej wiary". (fe = fides, czyli wiara, oraz mina = minus, czyli mniej).

W taki sposób można udowadniać tysiące bzdur:

Jezus musiał mieć konflikt z ZUS-em, bo "Je zus",
Katolik musi wywodzić się od kata-alkoholika i stąd być może skrót,

itp.

Heinrich Kramer i Jakob Sprenger jak widać należeli do utalentowanej "elity" intelektualnej tamtych czasów.

Inne "rewelacyjne" odkrycia tych panów mamy poniżej:

- mężczyźni są bardziej odporni na zakusy szatana, gdyż Jezus był mężczyzną,

- wiara w istnienie czarownic jest nieodłączną częścią wiary katolickiej, zaś niedowiarstwo w tej sprawie równa się herezji.

- diabelski spisek, który opanował świat, trzeba zwalczyć ludzką dłonią poprzez wiarę i represje.

Bulla "Summis desiderantes affectibus" nieomylnego jak zawsze w takich sprawach papieża Innocentego VIII dała wszelkie niezbędne podstawy prawne i upoważniała inkwizytorów do tropienia i zabijania czarownic.

w bulii czytamy "święte" słowa "świętego" ojca:

Nie bez przepełnionego goryczą smutku dowiedzieliśmy się ostatnio, że w niektórych częściach Górnych Niemiec, a także w prowincjach, parafiach, okręgach, dzielnicach i diecezjach Moguncji, Kolonii, Trewiru, Salzburga i Bremy, wiele osób płci obojga, nie bacząc na własne zbawienie i odchodząc od wiary katolickiej, zadaje się z diabłami, inkubami i sukkubami i poprzez swoje czary, zaklęcia, gusła i inne przeklęte zabobony, obmierzłe praktyki i zbrodnie niszczy potomstwo kobiet i nowo narodzone zwierzęta, wykorzenia plon, jaki wydaje rola, strąca winne grona z winorośli i owoce z drzew; mało tego, zabija mężczyzn i kobiety, zwierzęta juczne pospołu ze stworzeniami innego rodzaju, niszcząc również winnice, sady, łąki, pastwiska, łany pszenicy i innych zbóż i wszelkie inne uprawy. Co więcej, nikczemnicy owi gnębią i doświadczają mężczyzn i kobiety, zwierzęta pociągowe, trzody owiec, a także bydło i inne stworzenia, zadając im ból i zsyłając na nie wszelkiego rodzaju choroby, tak wewnętrzne, jak i zewnętrzne, i uniemożliwiają mężczyznom płodzenie, a kobietom poczęcie, sprawiając, że nie mogą współżyć małżeńsko ze sobą ani żony z mężami, ani mężowie z żonami. Również i ponadto bluźnierczo wyrzekają się wiary, którą otrzymali wraz z sakramentem chrztu, i z poduszczenia wroga rodzaju ludzkiego nie wahają się popełniać najdzikszych okropieństw i występków na zgubę swych dusz, obrażając nimi majestat boski, dając tym gorszący i niebezpieczny przykład wielu innym.

Nie były to zatem incydenty w wykonaniu nadgorliwców, a zaplanowana z premedytacją akcja korporacji zwanej Kościołem Katolickim. Akcja bezrozumna, bezsensowna, a jej podstawę stanowił ocean głupoty i ignorancji.

O ile walka z heretykami miała jakieś uzasadnienie, bo chodziło o utrzymanie status quo brutalnie sobie poczynającej „grupy interesów", która uczyniwszy z Boga wygodną atrapę pchała się na piedestał i czerpała z tego niemałe korzyści, to te kobiety w niczym im nie zagrażały, ale skoro Pan powiedział  "Nie dasz żyć czarownicy", no to depozytariusze praw boskich nie mieli skrupułów.

W 1484 r. - Papież Innocenty VIII oficjalnie nakazał palenie na stosach kotów domowych razem z czarownicami.  Jaki humanitarny gest.


W praktyce większość osób oskarżonych o czary stanowiły kobiety (szacunki podają proporcje 1 mężczyzna na kilkaset kobiet). Znacznie też częściej oskarżano osoby z niższych warstw społecznych, niż ze stanu szlacheckiego. Jeszcze większa dysproporcja pomiędzy liczbą osób o niższej i wyższej pozycji społecznej widoczna jest, gdy rozpatrujemy procesy zakończone  skazaniem osób oskarżonych.


System polowań

Do polowań na czarownice powołano cały system prokuratorsko–śledczy oraz lekarski (uznano, iż medycy potrafią odróżnić sprawy diabelskie od defektów somatycznych). Przyznanie się do winy było koronnym dowodem. Ówczesne prawo zezwalało – dla wymuszenia zeznań – stosować w toku śledztwa tortury. Stosowano też rozmaite próby mające wykazać winę lub niewinność oskarżonej. Do jednej z metod zaliczano próbę wody, która w praktyce dawała niewielkie szanse oskarżonej, która wrzucona do wody zazwyczaj nie szła na dno (co świadczyłoby o niewinności), ponieważ noszone wówczas obfite spódnice utrzymywały ją na powierzchni.

Do dowodzenia winy stosowano też takie sposoby:

- próba łez (jeśli nie potrafiła, była uznana czarownicą),

- próba wagi (waga taka znajdowała się m.in. w Utrechcie), jeśli oskarżona była lżejsza niż 49,5 kg, było to dowodem, że może być czarownicą i latać na miotle,

- próba ognia polegająca na tym, że oskarżona musiała włożyć rękę do ognia. Poparzenia świadczyły na jej niekorzyść.


Czasem też szukano na ciele lub pod skórą domniemanej czarownicy diabelskiego znamienia.Wiązało się to z nakłuwaniem ciała. Po "udowodnieniu" winy skazywano na spalenie na stosie, a na Wyspach Brytyjskich i wśród kolonistów w Ameryce wieszano na szubienicy.

Uczciwie należy wspomnieć, że procesy o czary nie zawsze kończyły się skazaniem na śmierć. Część kończyła się uniewinnieniem, albo stosowano lżejsze kary np. chłostę, wydalenie z miejsca zamieszkania czy zmuszano do rekompensaty pieniężnej wobec rzekomej ofiary.

Polska ustrzegła się szaleństwa polowań na czarownice. Nie oznacza to, że takich przypadków nie było, tylko to, że ich skala była znacznie mniejsza niż w Europie zachodniej.

"Święte" ramię w postaci dominikanów sprowadzonych do Polski przez biskupa krakowskiego Iwo Odrowąża w roku 1222, nie wykazywało tak morderczych instynktów jak ich bracia w wierze z krajów zachodnich.

Bywało, że zbyt gorliwi przedstawiciele inkwizycji byli przepędzani widłami lub siekierami. W 1572 roku inkwizycja została praktycznie zniesiona. Nie oznacza to, że odeszły w zapomnienie akty nietolerancji.

Ale są opinie badaczy europejskich stwierdzających co następuje:

"Najostrzejszy przebieg miały polowania na czarownice odbywające się na terenach Niemiec, Szwajcarii, Francji, Polski i Szkocji (...)." ( „The Witch-Hunt in Early Modern Europe", s. 105).

Przy dość ostrożnych obliczeniach określa się liczbę ofiar na terenach Rzeczpospolitej na kilka tysięcy ! Inni autorzy podają liczby szacunkowe na 30 tys.

W artykule z Focusa nr 2/2001 autorka, piszącą o tym zjawisku z wyraźną tendencją do minimalizacji znaczenie tych zbrodni, oszacowała jednak liczbę ofiar w Polsce na 15 tysięcy.

Dane z jednej diecezji — kaliskiej na przestrzeni 80 lat.

I tak:

1542 r. — ekscesy antyżydowskie w Kaliszu, profanacja synagogi i pism Tory,

1561 r. — król Zygmunt August nakazał władzom miejskim oddawać pod sąd kościelny
wszystkich innowierców,

1574 r. — biskup Stanisław Karnkowski sprowadza jezuitów do Kalisza i Poznania w celu
walki z innowiercami w Wielkopolsce,

1580 r. — pierwsze w Kaliszu procesy o czary (Barbara z Radomia skazana na spalenie),

1584 r. — pewną kobietę oskarżono o czary i wygnano z miasta,

1587 r. — procesy o czary (brak szczegółów),

1616 r. — spalenie znachorki Reginy ze Stawiszyna,

1620 r. — szantaż wobec pewnego mieszczanina, że jeśli w ciągu 2 tygodni nie przejdzie z protestantyzmu na katolicyzm zostanie wygnany z miasta.

W Kaliszu pan Sebastian Sleszkowski, nadworny lekarz Zygmunta III, zabraniał leczyć się u żydowskich
lekarzy.

Opalenica:

1652 r. opalenicki sąd miejski uznał Maruszę Staszkową z Jastrzębnik za czarownicę i skazał na spalenie na stosie;

1660 r. to kolejne procesy czarownic; spalone na stosie zostają: Ewa Kałuszyna, Dorota Mielkowa, Jadwiga Rybaczka,
Katarzyna Moskwina, Agnieszka Odrobina.

Co ciekawe, okres reformacji nie tylko nie złagodził tego procederu, a przeciwnie następuje eskalacja tego typu zjawisk.

W samej Wielkopolsce i w okolicach stosy płonęły w Rydzynie, Tomyślu, Bedlewie, Opalenicy, Srocku, Trzemesznie, Witkowie, Wągrowcu, Poznaniu, Zbąszyniu.

W aktach miejskich Zbąszynia zachował się np. taki opis relacjonujący przebieg procesu o czary:

w 1681 roku odbyło się w tu posiedzenie sądu, w trakcie którego kilkunastu osobom, między innymi Krystynie Flanderce ze Starej Kramnicy i Jadwidze Ciemnej z Pierszyna zarzucano udział w sabacie czarownic na Łysej Górze, jak również to "że przyczynili narodowi wiele szkód w bydle i koniach oraz za pomocą czarów swoich robili żywe koniki polne z koniczyny"
(Tak jest w aktach).

Dziś naprawdę trudno uwierzyć, że ci kretyni wierzyli w te bzdury.

Ozdoba polskiego katolicyzmu ksiądz Chmielowski z całą powagą pisze:

"czarownice wyrzekają się wiary, Chrystusa Pana (...), czarta za pana obierając".

Powszechnie wierzono w sabaty czarownic, latające miotły i inne duperele. Gdyby nie to,że wiązało się to ludzkimi dramatami, byłoby nawet śmiesznie.

Czarownice spełniały rolę „kozła ofiarnego". Zginęły konie — ktoś musiał być winny. Gniew ludzi spowodowany jakimiś traumatycznymi wydarzeniami kumulowano i obracano na wybrane ofiary. Takie, które były w zasięgu ręki, najlepiej bezbronne, idealne jako obiekt służący do wyładowania gniewu.

A jak inaczej można było wytłumaczyć bogobojnym, że dobry Bóg dopuszcza do takich wydarzeń i dlaczego wielcy biskupi ze swoimi świętymi pierścieniami i kapłani z kropidłami, świętymi obrazkami są bezradni jak dzieci i nijak to nie pomaga np. na choroby bydła.

Nic zatem dziwnego, że właśnie w takich czasach we Lwowie, gdy w roku 1651 wybuchła epidemia, rozpętały się procesy i zapłonęły stosy.

Podczas procesu w Nysie na Śląsku, podczas tortur piętnastu „czarownic" kilka z nich złożyło zeznanie, obciążające ...biskupa jako najpotężniejszego czarownika !

Biskupowi pewnie włos z głowy nie spadł, ale przynajmniej się zemściły.


Lud, utrzymywany w tym zabobonie przez kazania księży i głodny rozrywki, jaką było oglądanie publicznych egzekucji,  (to były seriale) nie znosił sytuacji, gdy sąd uniewinniał oskarżonych o czary. Dochodziło do linczów. Na takim właśnie tle  doszło w Gnieźnie do zamieszek w roku 1690.

Nasilenie procesów nastąpiło, gdy w kraju w roku 1614 ukazało się tłumaczenie tego słynnego arcydzieła myśli religijnej, dokonane przez Stanisława Ząbkowica z Krakowa. Tłumaczenie to było szeroko znane, a ówcześni księża chętnie się nim posługiwali w kazaniach.

Łysa Góra była bardziej znana od Częstochowy.

Nie brak było i dzieł oryginalnych i rodzimych. W roku 1595 wyszła w Krakowie książka:

„Pogrom, czarnoksięskie błędy, latawców zdrady i alchemickie fałsze, jak rozprawia Stanisław z Gór Poklatecki".

Inne dzieło to:

„Czarownica powołana, albo krótka nauka i przestroga ze strony czarownic" wydane w Poznaniu w 1639 roku.

Metody śledztwa o czary przyszły do Polski z Niemiec.

Postępowanie z podejrzaną wyglądało tak:

"Czarownica" sadzana była na specjalnej tzw. ławie tortur, aby nie dotykała podłogi lub ziemi stopami. Do tortur oskarżona lub oskarżony byli przez kata rozbierani prawie do naga, "wszakże wstyd przyrodzony mając nakryty". Wierzono, że diabeł może zagnieździć się we włosach, więc golono je i to bez użycia mydła, aby doznała więcej cierpień. Potem następował etap właściwych tortur, których opisu nie przytoczę, bo są zbyt drastyczne. Dodam tylko, że narzędzia tortur nosiły bogobojne napisy i często polewano je święconą wodą,klepiąc pacierze.

Sprawami o czary zajął się Sejm Rzeczpospolitej w 1543 roku, oddając je pod jurysdykcję duchowieństwa, ale z wyraźnym zastrzeżeniem, iż w razie czyjejkolwiek szkody wynikającej z czarów, sądy świeckie miały prawo mieszania się do rozpoznawania przestępstwa.

Skutkiem tego sprawy o czary przeszły praktycznie do sądów świeckich miejskich. Statut litewski oddawał je pod jurysdykcje starostów. To prawo obowiązywało aż do konstytucji sejmowej z roku 1776.

W Polsce o czary oskarżano prawie wyłącznie kobiety chłopskiego i mieszczańskiego  pochodzenia, często znachorki i zielarki, na szlachcianki nie śmiano nastawać.  Szlachcianki miał kto bronić. Krewki ojciec, brat, mąż mógł pogruchotać kości religijnego ćwoka, a nie wszyscy oni kwapili się do takiego męczeństwa za wiarę.

Po wojnie trzydziestoletniej i w klimacie kontrreformacji także u nas nastąpiło  nasilenie prześladowań heretyków i rzekomych czarownic.

Jeden z ostatnich procesów o czary odbywał się w 1775 r. w Doruchowie k. Wielunia.

Tam kilkanaście kobiet poddano próbom wody, a potem umieszczono w beczkach mających specjalne otwory na głowę. To okraszono religijnymi hasłami — na beczkach kryjących storturowane ciała tych kobiet umieszczano bogobojne napisy.

W końcu kobiety spalono. A ich córki, na wszelki wypadek wychłostano. Sprawa w Doruchowie  poruszyła szlachtę, w wyniku czego Sejm podjął stosowne uchwały, ale jeszcze i to nie  zakończyło definitywnie procesów o czary, które odbyły się jeszcze w Zagościu i Żywcu.

Natomiast ostatni na dzisiejszych ziemiach polskich (jednocześnie ostatni w Europie) przypadek spalenia domniemanej czarownicy na stosie miał miejsce w miejscowości Reszel na Warmii 21 sierpnia 1811 roku na terenie ówczesnego Królestwa Prus. Ofiarą była Barbara Zdunk. Oskarżano ją jednak nie tylko o czary, ale przede wszystkim o podpalenie.  Podstawą oskarżenia był pożar na zamku w 1807 r., którego przyczyny pozostają niejasne. Proces trwał 3 lata. Sprawa winy budziła kontrowersje, jednak sąd w Królewcu zatwierdził wyrok. Tu wykazano już pewne oznaki "humanitaryzmu". Przed spaleniem skazaną uduszono.


Słynne procesy o czary

 

.Czarownice z Salem

"Czarownice z Salem" to zwyczajowa nazwa grupy około 80 kobiet i mężczyzn, oskarżonych w procesie sądowym o czarnoksięstwo, w 1692 w Salem Village i Salem Town, w Nowej Anglii  (obecnie stan Massachusetts, USA). Finałem tej sprawy była egzekucja 13 kobiet i 7 mężczyzn.

Na szczęście proces rzekomych "czarownic" skutkował odsunięciem zdewociałych durniów od wpływu na władze i zapoczątkował ewolucję społeczeństwa amerykańskiego w kierunku państwa neutralnego wyznaniowo.

Czarownice z Peney.

To nazwa nadana grupie 34 kobiet oskarżonych o roznoszenie dżumy za pomocą czarów, torturowanych i spalonych żywcem na stosie w 1545 w miejscowości Peney, należącej do Republiki Genewy (obecnie to wieś w kantonie Genewa w Szwajcarii).

Te tzw. "polowania na czarownice" łączyły się z epidemiami dżumy, które nawiedzały region.

Jan Kalwin wierzył, iż zgodnie ze słowami Biblii czarownice są "wrogami Boga" i należy je zabijać bez litości (Księga Wyjścia 22,17). Konstytucja Genewy przewidywała karę śmierci dla czarownic, heretyków i bluźnierców. Przyczyny epidemii były w wych czasach nieznane.


Z tych powodów Kalwin był przekonany, że prawdą jest oskarżenie grupy kobiet i mężczyzn z Peney o roznoszenie (za pomocą zaklęć i magii) dżumy w tej miejscowości w okresie 3 lat. Uznał też za prawdziwe ich przyznanie się do winy, wymuszone podczas tortur. Pastorzy otrzymali polecenie piętnowania oskarżonych podczas kazań. Po kilkumiesięcznym procesie 34 kobiety zostały skazane na spalenie żywcem przed domami, które "zaraziły".

Ktokolwiek protestował przeciwko temu bezrozumnemu okrucieństwu, narażał się sam na oskarżenie o czary.

Raz po raz toczy się dyskusja nad wartościami i tradycjami chrześcijańskimi w Europie. Dobrze byłoby, gdyby Watykan miał wreszcie odwagę dokonać rozliczenia z przeszłością i walnąć się z mocą konia we własną pierś. Na takie "wartości i tradycje chrześcijańskie" nie może być zgody.

Nie łudźmy się. To co miało być atutem Kościoła - niepodważalny dogmat staje się jego zmorą. Jak zrezygnować, czy wymazać z Księgi Wyjścia (22,17) "Nie dasz żyć czarownicy", albo przyznać,że autorem tego prawa nie może być Bóg.

Powyższy tekst dotyczy tylko "czarownic". W imię Boga mordowano też heretyków, tylko za to,że mieli inne poglądy od obowiązujących. I wcale nie musiały one dotyczyć religii, wystarczyły inne koncepcje naukowe od tych akceptowanych przez biskupów i kardynałów (np. Kopernik, czy Galileusz). Tych ofiar było znacznie więcej.

Szokują nas islamscy ekstremiści podrzynający gardła niewiernym, a przecież za sprawą dewotów religijnych też przeszliśmy przez podobne religijne piekło. Odpowiednio akcentując określone fragmenty "świętych pism" można wychować pokolenie nieobliczalnych religijnych fanatyków, gotowych na wszystko, którzy będą narzędziem w rękach tych co lubią dobrze i wygodnie żyć na koszt innych.