Wszedłem do bocznego pomieszczenia zgodnie z kierunkiem krzywej strzałki narysowanej flamastrem na przedartym kartoniku z dopiskiem: KOMISJA WYBORCZA.
Za zsuniętymi stołami bez zielonego sukna, siedziały trzy osoby: znudzona jaskrawo umalowana kobieta około 50-ki, młoda dziewczyna o pustym spojrzeniu i, nie wiem dlaczego, zdenerwowany stary członek Komisji. Zauważyłem, jego niespokojne spłoszone oczy.
Na moje dzień dobry schylił się, jakby spodziewał się ciosu.
Długo oglądał z obu stron mój osobisty dowód, dając tym pewnie do zrozumienia, że czujności nigdy nie dosyć. Było to o tyle dziwne, że znaliśmy się z widzenia.
Po zidentyfikowaniu mojej osoby, odnalazł mnie na liście, przyłożył do niej poszczerbioną linijkę ze szparką i z uczuciem ulgi wskazał miejsce na podpis (do „góry nogami”).
Otrzymałem białą kartkę.
Dobrze, że nie czerwoną - przemknęło mi przez myśl.
Zza zasłonki w kącie wysunął się chudy, speszony młodzian, wrzucił swój głos do urny i z miną żałobnika opuścił ciemnawy lokal.
Teraz cała komisja śledziła z uwagą mnie i żonę. Pewnie zgodnie z wytycznymi patrzą nam na ręce – szepnąłem mojej ładniejszej połowie.
Postawiliśmy na kandydata krzyżyk i wrzuciliśmy go do urny. Poparliśmy jak zawsze tego, który obiecał, że zrobi wszystko i zatroszczy się o nasze lepsze jutro.
Przypomniałem sobie tylko, że od wielu, wielu lat żaden z nich, krzycząc z wypiekami na twarzy - zwyciężymy!!! nie dodał nigdy - czy za naszego życia.
Żona cicho powiedziała - chodźmy już stąd.
Wychodząc zauważyłem, jak jaskrawo umalowana, otworzyła drugie półsenne a teraz czujne oko, młoda zamieniła pustkę twarzy w służbową zalotność a stary członek komisji w zdawkowym uśmiechu wyszczerzył żółte zęby.
Teraz wydali się lekko rozbawieni.
Dziękujemy- mruknąłem na pożegnanie, nie bardzo wiedząc za co.
Na dworze rozpadał się zimny kapuśniaczek. Naprzeciwko zobaczyłem idącego fałszywego sąsiada
- Już po głosowanku? zagadnął pieszczotliwie.
Pytanie było o tyle dziwne, że nie wychodziliśmy przecież z cukierni.
- Już po.
- A ja dopiero! - jęknął z usprawiedliwieniem i zanurzył się w ciemnej salce.
Obejrzałem się za nim.
Kątem oka dostrzegłem że wiatr przekrzywił kartonik z napisem Komisja Wyborcza. Tym razem strzałka skierowana była w ku ziemi.
Nie wiem dlaczego poczułem chłód na plecach a usta wyszeptały - Apage Satanas!!!
Kapuśniaczek zgęstniał. Nie mając parasola wracaliśmy zziębnięci i mokrzy.
Wydało mi się, że coś się za nami wlecze. Raz jeszcze się obejrzałem...
Człapał za nami smutny i skulony...obywatelski obowiązek.
- Co myślisz? - zapytałem żonę.
- Nic. Chodź kupimy sobie flaszkę wina – zaproponowała cicho.
@Janusz D.