JustPaste.it

Lwica

739a3177c9a1243286976f765737c605.jpg

 

Zaczęło się w tramwaju. Był późny wieczór. Wracałem do domu. Stali w kącie, przytuleni i gruchali sobie jak dwa gołąbki. Udałem, że ich nie widzę. Kiwnął jednak na mnie. Podszedłem, a on :

- poznaj moją przyszłą żonę.

Była niewysoką, filigranową, młodą i dość ładną blondynką. Ja wysiadłem, a oni pojechali dalej. Pomyślałem sobie, że trochę za młoda na małżeństwo. W końcu nie moja sprawa.

Byłem wtedy w klasie maturalnej. Potem spotykaliśmy się często. To "dziecko", jak później się okazało było lekarzem.  Jej postura, a zwłaszcza twarz były znacznie młodsze niż jej metryka urodzenia. Była ode mnie starsza o siedem lat, a z wyglądu niczym nie różniła się od moich szkolnych koleżanek.

Lubiła opowiadać o swojej pracy. Pracowała na półtora etatu. W szpitalu na OJOM-ie i pół etatu w pogotowiu. Jej narracja była szokująca i przypominała scenariusze kiepskich horrorów.

Przywieźli mi wczoraj w nocy nieboraka z wypadku, prawie trzy godziny go mordowałam i mi cholera odleciał. Położyłam się obok  i spałam do rana. Rano do karetki i pierwsza podróż do mieszkania z wisielcem. Odcięłam go, ale za późno.

albo:

Jedziemy do wypadku. Motocyklista nabił się na poręcz na moście. Makabra. Może gdybyśmy byli wcześniej.

Wczoraj przywieźli mi faceta z urwaną ręką, debil bawił się niewypałami.


Nienawidziłem jej za te opowieści. Co za babsko. Cyniczna do bólu.

Potem się pobrali, byłem świadkiem na ich ślubie. Jak można ożenić się z kimś takim ? Jeszcze ci łeb urżnie, jak braknie jej poturbowanych pacjentów.

Wynajęli mieszkanie. Zaraz mieszkanie. Mały pokoik z jeszcze mniejszą kuchnię, ślepą bez okna. Razem nie więcej niż 20 m kwadratowych. Ciasne, a nawet nie własne. Były to czasy dyktatury proletariatu, a młody inżynier i młoda lekarka należeli do inteligencji pracującej. Mieli też książeczkę mieszkaniową i już za 20, góra za 25 lat szansę na swoje M3.

Mieszkała w szpitalu w małym pokoiku z koleżanką. Poprosiła mnie bym pomógł jej w przeprowadzce.

Pojechałem, ale okazało się, że musiałem czekać na nią prawie dwie godziny. Tam dowiedziałem się, że ma ksywkę "Lwica". Wszyscy się tak do niej zwracali. Lwica to, Lwica tamto, Lwica powiedziała. Cześć Lwica.

Lwica?, co najwyżej cyniczna, niewyrośnięta kotka. Unikałem jej. Była miła, serdeczna, dowcipna, inteligentna, ale te jej horrory były dla mnie barierą nie do pokonania.


Potem ojczyzna zafundowała mi darmowe wczasy. Dostałem mundur, hełm i kałasznikowa i kazali mi jej bronić. Przez pół roku  nie miałem z nimi kontaktu. Podczas urlopu postanowiłem ich odwiedzić. Pojechałem, nacisnąłem dzwonek. Otworzyła ona. Zapłakana, nic nie mówiła, poszła do tej swojej małej kuchni i tyle.

On siedział w pokoju z gazetą w ręce. Sielanka skończona - pomyślałem.


Pokłóciliście się?
Nie, Lwica jest na swoim urlopie.
Nie rozumiem.

Dwa tygodnie temu przywieźli jej na oddział chłopaka z wiejskiej zabawy. Miał kilkanaście ran nożem. Nie wychodziła ze szpitala  trzy dni. Wróciła w skowronkach. Udało się jej go uratować. Potem przeszedł operację. Wszystko było OK, ale wdały się jakieś komplikacje i wczoraj zmarł. Dziś ma urlop i płaci swoją cenę za to co robi.

Rozmowa nie kleiła się. Poszedłem do kuchni. Lwica siedziała na podłodze między stołem i kuchenką skulona jak mała dziewczynka z głową między kolanami i płakała. Płaciła rachunek za wyrwane dusze?

Wiem, że takich "urlopów" miała w życiu wiele.

Wracałem do domu piechotą. Doszło do mnie jakim byłem idiotą. Cynizm? To była bariera jaką musiała się odgrodzić od tego, czego tak się boimy. Od śmierci. To forma odreagowania. Musiała to z siebie wyrzucić.

Przypomniało mi się jak się kiedyś posprzeczaliśmy. Zarzuciłem jej, że wybrała sobie wygodne zajęcie. Nocki na OJOM- ie, przespane, a potem wożenie dupci ambulansem. Powiedziała mi wtedy cicho i spokojnie, bez emocji:

- wiesz jak wygląda moja praca? Przywożą mi żywego trupa, zakrwawionego, brudnego, czasem z pełnymi gaciami, w takich sytuacjach to normalna reakcja organizmu. Urwana noga, ręka, palce, wybite zęby albo oko. Czasem cuchną. Ja muszę im  przede wszystkim pomóc, i wiem, że nie wolno mi się rozczulać, ani nad nimi, ani nad sobą, bo przegram. Moje współczucie  w takim momencie to dla nich wyrok. Śmierć tylko na to czeka. Jest bezwzględna. Muszę pokonać wstręt, strach, obrzydzenie, zmęczenie i zawsze k.... mam za mało czasu.

Odpowiedz mi, czego będziesz oczekiwał w krytycznym dla ciebie momencie? Współczucia, empatii?  Trumny wypełnione są po brzegi współczuciem i empatią.

Przez tę godzinę spaceru coś zrozumiałem i już wiedziałem dlaczego nazywano ją Lwicą. Ona po prostu nie odpuszczała. Od tej pory byłem pokornym słuchaczem tych opowieści. Ona nie oczekiwała pytań, komentarzy, dyskusji na temat życia i śmierci. Wyrzucała z siebie swoją bezsilność. Musiała się tym z kimś podzielić.

Byliśmy kiedyś w kościele. Ksiądz mówił o życiu poczętym, o jego ochronie, o moralności, o miłości bliźniego.

W drodze z kościoła Lwica opowiadała mi o swoim stażu po skończeniu studiów. Trafiła do ośrodka dla dzieci bardzo mocno upośledzonych. Dzieci ślepe, głuche, z poważnymi dysfunkcjami kończyn, niedorozwojem umysłowym. Porzucone, odepchnięte i niekochane. Cierpiące fizycznie i psychicznie. Brzydkie, a nawet odrażające istoty ludzkie ze swoimi pragnieniami, uczuciami, potrzebą miłości, a możesz im dać jedynie współczucie. Dzieci z którymi kontakt jest bardzo utrudniony, albo wręcz niemożliwy. Płaczą, cierpią i tak naprawdę nie wiesz dlaczego, i nie masz zielonego pojęcia jak im pomóc.

Instynktownie czujesz, że przytulenie, pogłaskanie koi ich cierpienia, a jednocześnie zdajesz sobie sprawę, że to namiastka, która niczego nie rozwiązuje.

Widzisz, skończyłam studia, a byłam bezradna jak dziecko, niczym się od nich nie różniłam. Pozostało mi tylko cierpieć razem z nimi. Tam cała moja cała wiedza okazała się zupełnie bezużyteczna. Zawsze marzyłam o specjalizacji w pediatrii. Zrezygnowałam? Stchórzyłam!. Wtedy sumienie kazałoby mi tam wrócić, a tak mam wytłumaczenie, że nie mam  wystarczających kwalifikacji, by wam dzieciaczki pomóc. Wygodne.

Łatwo się mówi frazesy o moralności i miłości bliźniego, potem umywa rączki i na obiadek. To nic nie kosztuje. Tam w tym ośrodku pracują siostry zakonne. One nie trują o moralności i miłości. One są ich esencją. Jeśli istnieje piekło, to ono jest tam,  tyle, że wypełnione aniołami, łagodzącymi troszeczkę jego skutki. Skąd czerpią siły, by dźwigać takie brzemię ? Ja tam wytrzymałam niecały rok.

Kiedyś zapytałem ją ilu ludziom uratowała życie.

Kimże ja jestem? Tylko małym trybikiem w całym łańcuchu pogotowie - szpital - sala operacyjna - rehabilitacja. Najgorsze jest to, że nigdy nie mam pewności, czy zrobiłam wszystko to, co należało zrobić. Przeciwnie, zawsze mam uczucie, że coś spieprzyłam. Nikogo nie uratowałam. Punktu, w którym się zszywa przerwaną linię życia, nikt nie jest w stanie określić.

Całe życie przepracowała na OIOM-ie i w pogotowiu. Tymczasowo. Wpierw, bo trzeba było spłacić długi zaciągnięte na sfinansowanie studiów, a potem budowali dom. Wreszcie po 12 latach zamieszkali. Na jakiś czas straciłem z nimi kontakt. Pojechałem ich odwiedzić w nowym domu. Zastałem jego. Okazało się, że Lwica była poważnie chora. Miała raka mózgu. Było bardzo źle, ale jest już lepiej. Miała mieć operację, ale chemioterapia okazała się skuteczna i na  szczęście operacja jest już niepotrzebna. Zawsze to ryzyko. Pogadamy jak wrócę, odwiozę tylko teściową.

Wyjrzałem przez okno.

Lwica stała w ogrodzie ze swoją matką. Nie poznałem jej. Wyglądała jak staruszka. Zostaliśmy sami. Mówiła nieco wolniej niż zwykle. Zaczęło się niewinnie. Kolega neurolog zauważył, że jakoś dziwnie ciągnie za sobą nogę.

- Lwica, przyjdź do mnie, zobaczymy co z tymi twoimi girami.

Istotnie od kilku dni drętwiała mi noga. Po badaniach wydano diagnozę - rak mózgu. Potoczyło się szybko, bardzo szybko. Z lekarki przeistoczyłam się w pacjentkę. Wiesz, teraz jest znacznie lepiej, ale było fatalnie. Nie potrafiłam chodzić. Z trudnością mówiłam. Urywał mi się film, traciłam świadomość.

Mówiła spokojnie, z rozwagą, ważąc słowa, jakby miały moc bomby atomowej.

- no wiesz, jeśli niepotrzebna jest operacja to znaczy, że na pewno będzie lepiej - wypaliłem jak trabant z rury wydechowej.

- nie wysilaj się, znam tę bajkę, sama ją wymyśliłam. Po co się mają martwić na zapas.

Prawda jest taka, że ten skurwiel jest w miejscu, które uniemożliwia operacyjne usunięcie.

Spokojnie dała mi krótki wykład o beznadziejnym stanie swojego zdrowia. Była zupełnie świadoma swojej sytuacji. Nie było w niej grama złych  emocji, żalu, poza smutkiem. Potem poprosiła mnie bym zachował to dla siebie.

Minęły dwa miesiące. Pewnego dnia poprosiła męża, by ją zawiózł do szpitala, jej szpitala. Zmarła następnego dnia.  Może nie chciała przenosić swojej ostatniej potyczki z kosą do nowego domu. Miała 42 lata.