JustPaste.it

Bez komentarzy

jak w tytule...bez .....mam 83 lata

jak w tytule...bez .....mam 83 lata

 

 .. W zapadłej wiosce na Żuławach uczyłem dzieci,a marzyłem o studiach,inżynierem i poetą chciałem być. Uciekłem do ojca, na Mariensztacie cegły podawałem, a wieczorami na wykłady chodziłem. W ruinach Starówki zakochałem się w kwiaciarce. Sukienka różami pachniała, a oczy jak niezapominajki miała... Milicja ponownie do pracy przywiozła.. Kierownik szkoły obiecał im, że przodownika pracy. ze mnie zrobi. Do ministerstwa pisałem „ inżynierem chcę być" , zaoczne studia pedagogiczne dali. I kazali cicho być Dzieci recytowały wiersze o nieśmiertelnym Stalinie, a Ojciec akurat wszedł do klasy, za głowę się chwycił. On brata w Syberii głodem morzy, walczyłem z nim w 1920 roku, a ty ... uczysz chwalić tego potwora? Nie pamiętasz, jak enkawudzista matkę gwałcił? Słuchając ojca, zastanawiałem się, jak się wyrwać z tej dziury? Nie długo wezwano do urzędu bezpieczeństwa publicznego w Elblągu . Na ścianach wisiały plakaty „nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera." Funkcjonariusz pokazał akta porzucenia pracy, zapytał co wybierasz , Szkołę oficerską czy wiezienie. Szkołę odpowiedziałem trzęsąc portkami . Komendantem szkoły pułkownik sowiecki., podobny do enkawudzisty, który nas gnębił. Wywoływał koszmarne sny, krzykiem budziłem innych, dostawałem kocówy. Lekarze uznali to za symulację. sadzano do aresztu, tam też zrywałem się z łózka krzyczałem i łupnia dostawałem . Zmory nocne wzrosły jak do szkoły przybyło kilku sowieckich instruktorów. Paradowali w mundurach polskich, a ja mówiłem, że powinni jechać do Rosji. I za to też wędrowałem do paki. . Komendant na mój widok zgrzytał zębami i odwracał głowę. Pisałem raporty o zwolnienie ze szkoły Po dwóch latach zmagań, pod eskortą jechałem do jednostki w Krośnie Odrz. na trzy lata karnej służby. Pracowałem w wojskowym gospodarstwie rolnym z podobnymi buntownikami. Na pola spadały ulotki z pękających baloników, wysyłanych przez Radio Wolna Europa. Nawoływały do ucieczki w wolny świat. Zorganizowałem grupę , która z bronią w ręku miała wiać na Zachód! Czas wykruszył imiona i twarze jej uczestników, a zostały tylko wspomnienia tych wydarzeń Żeby mieć łatwiejszy dostęp do broni, zapisałem się do ZMP. W gazetce ściennej wychwalałem Stalina, gromiłem zgniły kapitalizm, a kiedy wiersz o piechurach ukazał się w prasie, politruk podał mi rękę. Zostałem wartownikiem. A oto jego fragment: Na ćwiczenie oddział kroczy przez ulice w pole las, a dziewczęta patrzą w oczy wiewem chust żegnają nas! Hej dziewczęta miłe piękne to piechurów dzielna brać każdy umie celnie strzelać do niewoli serca brać! Gdybym wiedział, że na wolność wyjdę dopiero w 1956 roku nie napisałbym go nigdy. . Nie dolewałbym do wódki bromu i częstował wartowników, spali jak zabici. Wyjąłem im zamki z karabinów i wrzuciłem do szamba Ruszyłem o świcie, z koszar dołączyli jeszcze dwaj koledzy. Biegliśmy umownym szlakiem do leśniczówki. pozostali na widok oficera stchórzyli i nas sypnęli. Dowódcę aresztowano i nie wiem czy żyje. Zobaczyłem go na korytarzu więziennym w Poznaniu. Strażnicy ciągnęli do celi pokrwawionego,szedłem na przesłuchania,uśmiechnął się smutno,krew ciekła z paznokci na cementową posadzkę. Los podobny i mnie tam czekał W wolnej Polsce naczelnik więzienia poinformował, „dokumentacja pana zaginęła , sprawę przekazuję Instytutowi Pamięci Narodowej . Skarga do Generalnej Prokuratury Wojskowej spowodowała, że IPN po piętnastu latach nadesłał lakonicznie powiadomienie, że z jednostki nr 1129 Krosno Odrzańskie zdezerterowałem o godzinie 6-tej rano. Ostrzelałem przejeżdżających samochodem oficerów, po czym zbiegłem do lasu. A było odwrotnie, to oni otworzyli ogień, gdyż ja i dwaj koledzy biegliśmy dalej w kierunku lasu. Nastąpiła wymiana ognia. Kolega trafiony kulą w głowę cichutko pisnął i padł jak podcięty kłos u moich nóg a potem drugi przewrócił się dalej w życie. Biegłem odstrzeliwując się, a oni gonili łazikiem. Trafiłem w oponę, samochód pokoziołkował do rowu. Biegłem przez zagajniki i pegeerowskie zabudowania do umówionej leśniczówki. O godzinie dziewiątej napadłem na kierownika PGR, którego groźbą użycia broni zmuszałem do podpalenia traktorów, lecz tego nie uczynił. Zabrałem mu zegarek i pobiłem, uciekł do leśniczówki, nie mogąc go znaleźć podpaliłem ją, . Faktów tych nie neguję, ale najpierw prosiłem, by uruchomił samochód, zamierzałem uciekać w kierunku granicy, a on kluczyk od stacyjki wrzucił do studni , straszył sądem polowym. Walnąłem kolbą. Pokoziołkował do rowu,a potem wiał kulejąc do leśniczówki. Biegnąc przez szosę zabrałem motocykliście dokumenty, był nieco podobny do mnie , zamierzałem to wykorzystać w ratowaniu swojej skóry, innemu zabrałem rower i pedałowałem leśną drogą przed siebie, byle dalej od jednostki, Z notatki IPN wynika ,że grupa pościgowa składała się z funkcjonariuszy urzędu bezpieczeństwa, milicji, żołnierzy WOP i wojska z Krosna Odrzańskiego.. Podczas wymiany ognia, kula drasnęła w udo i dopiero w lesie poczułem ból. W bucie chlapała gorąca krew. Bagnetem rozerwałem koszulę i zabandażowałem ranę. W lesie było cicho, słońce chyliło się ku zachodowi, tylko dzięcioł pukał w sosnę nad głową. W oddali kukułka wyliczała komuś lata, prosiłem, by wykukała moje, a ona umilkła. Poczułem się jakby kto serce krajał w plasterki. Znad brzegów leśnego jeziorka płynęła siwa mgła, a mnie ogarniała trwożna samotność. Wróżba kukułki była złowieszcza. Z odbezpieczonym karabinem szedłem w głąb lasu, rower z pękniętą dętką został pod sosną z pokrwawionymi skrawkami koszuli wojskowej, na moją zgubę, bo dały ślad wilczurom wopistów. podążali za mną, miałem strach w oczach. , czując zbliżającą się watahę wrogów niejako na karku. Strumykiem pokonywałem dalsze odległości, by zmylić trop. Z obolałą nogą wlazłem na jodłę przy strumyku, ukryłem się w jej gęstych gałęziach. Niedaleko zatrzymało się dwóch wopistów i słyszałem ich słowa "pobiegł ku granicy, wracamy do grupy." I spadł mi wtedy kamień z serca. W oddali zobaczyłem maleńki domek, z komina unosił się dym. Zastanawiałem się, iść tam, czy nie? Słońce chowało się powoli za drzewa, wiatr kołysał konary. Siedziałem z karabinem, gotowym do strzału, z nogi kapała krew na gałęzie. I co dalej, zadawałem rozpaczliwe pytania. Żywcem nie wezmą. W ładownicy jeszcze sporo naboi, jeden z nich był dla mnie. Nim zginę, to najpierw pomszczę poległych kolegów. Z takim postanowieniem, kulejąc, ruszyłem w kierunku tej chatki. Stary drwal stał na ganku i wzrokiem wiercił moje myśli, wdzierał się niejako w zakamarki duszy. Z wojny wracasz, czy uciekasz przed wrogiem? Uciekam -odpowiedziałem. Tak myślałem. Czym chata bogata, tym rada. Mamy gościa - powiedział do żony. Wypiłem gorące mleko z miodem, prosiłem o bandaż. Obmyli ranę bimbrem ziołowym i obandażowali pociętym prześcieradłem nogę. Dziadek znał moje myśli na wylot. Powiedział nie pytany. Do granicy dziesięć kilometrów, jak wyruszysz o świcie, będziesz przed dziesiątą. Niech cię Bóg prowadzi, zabili tam już niejednego takiego jak ty. Ale nie masz innego wyjścia, tylko uciekać. Szybko usnąłem. Nad ranem jakaś niewidzialna siła zerwała z łóżka i kazała uciekać, zdawało się, że słyszę jej głos - skacz przez okno. Nie zdążyłem zapiąć guzików munduru, kiedy rozległ się łomot w drzwi, a potem seria z automatu i krzyki dziadka. Rzuciłem się do okna, od pocisków rozlatywały się szyby i kaleczyły twarz. Zobaczyłem, że ktoś w pelerynie strzela do mnie z pepeszy. Nie celując strzeliłem, padł na miejscu i też chyba pisnął, jak mój kolega. Wyskoczyłem z okna. Zabrałem mu automat i biegłem w zagajnik ostrzeliwując się krótkimi seriami. Kule gwizdały nad głową, odbijały się rykoszetem od kamieni wzniecając kurz, ale nie trafiały. Okrążony, broniłem się na śmierć i życie, a do lasu brakowało kilkanaście metrów. Wtedy zza drzewa wyskoczył nagle wopista, nacisnąłem spust, lecz nie trafiłem. Jego celny strzał położył mnie na ziemi. Przytomność odzyskałem w szpitalu we Wrocławiu. Przy łóżku zobaczyłem pułkowników z Informacji Wojskowej, a przy drzwiach wartownika z pepeszą. Miałem 20 lat i nie chciałem umierać na szubienicy. Z bólu i strachu mąciło się w głowie. Nie odpowiadałem na krzykliwe pytania "gdzie nadajnik, gdzie ulotki?". Do rozmowy zmuszano szpikulcem chirurgicznym, drażniąc utkwioną w obojczyku kulę. W szpitalu więziennym doszedłem do siebie. ,ale śledczy, położył na łopatki ,wymuszał fałszywe zeznania , gdzie radiostacja, pytał kopiąc butem w zebra Wmawiano czyny nieprawdziwe, zmuszano do ich podpisania, wstrząsami elektrycznymi Więźniowie to nazywali krzesłem strachu Od tych wydarzeń upłynęło pól wieku. .Nie narzekam na los, a tylko na głupotę swoja,ze wierzyłem innym ... Wielu tak nie cierpiało, a stroi się w piórka patriotów na płatnych stołkach. Męczennicy z „Solidarności" dostali odszkodowania ,a pułkownicy,co wkładali szpikulce do rany moją emerytury wielkie-dlaczego milczysz pytają znajomi? Napisałem prośbę o rekompensatę - nie masz wyroku skazującego-odpisali . Siedziałem bez wyroku wyjaśniałem w skardze ,sąd nakazał ponownie rozpatrzyć prośbę. Czekam,a zegar życia bije,czekam też ponad dwadzieścia lat na odszkodowanie za mienie pozostawione na kresach.