JustPaste.it

Tydzień świra, część 1

Tydzień świra.

 

 

Na początek dowiedziałam się, że mam śliniankę. Mam nawet dwie, ale spuchła mi jedna. Mgliście przypomniało mi się dzieciństwo i świnka. W godzinę wyglądałam, jak rzeczona trzoda chlewna. Może i jestem nadwrażliwa, ale się przestraszyłam i poleciałam do lekarza rodzinnego w nadziei, że jeszcze mnie przyjmie. Przyjęła i też się zdziwiła, a że jest dobrym lekarzem, skierowała mnie na SOR, nawet spytała, czy mnie nie odwieźć. Uznałam, ze nogi mi nie puchną i jakoś dojdę. Doszłam, a potem czekałam trzy godziny oglądając na telewizorze przyklejonym do ściany korytarza obrazki z okolicy, przy wtórze cichutkiej muzyki, której nie cierpię- pluskania na pianinie. Po godzinie znałam już na pamięć historię tutejszego szpitala i okolicy. Zza drzwi dobiegał płacz małego dziecka, które podobno czymś się zachłysnęło. Moja spuchnięta morda niewątpliwie mogła poczekać. Potem przyjęli następne dziecko, co mu było, nie wiem, w każdym razie darło się w niebogłosy.

Tak, stanowczo, mój ryj może poczekać.

Szyja pulsowała coraz bardziej, a ja zastanawiałam się, czy nie zacznę się dusić. Nie zaczęłam. Po dwóch godzinach weszła do środka jedna z pań, które czekały przede mną. Za jakieś pół godziny wyjrzała zza drzwi pielęgniarka i poinformowała mnie, że mam, z tym oto skierowaniem, przejść do poradni piętro niżej. Poszłam, progu pokoju lekarskiego nie przekroczywszy. Poradnię znalazłam, choć łatwo nie było. Pod rzeczonym gabinetem jakieś czternaście osób. Nie pomogło, że miałam spuchniętą twarz i skierowanie z SOR-u. Od drzwi odrzuciła mnie starsza pani machając mi przed nosem takim samym skierowaniem. Nawet głupio mi się zrobiło.

            - No… może nie umrę…- mruknęłam i siadłam na plastikowym krzesełku.

Staruszka prychnęła tylko, ale popatrywała na mnie lekko zaciekawiona. Pewnie dawno nie widziała takiego spuchniętego ryja. Czekałam dwie godziny. Pulsujący ból się nasilał. Wreszcie nadszedł mój czas.

            - W czym mogę Pani pomóc?- spytał pan doktor specjalista.

Jako że nie byłam w nastroju do żartów, nie powiedziałam, że w spuchniętym ryju pomóc mi może. Ale popatrzył na mnie i powtórzył pytanie.

            - Jak pan widzi…- bąknęłam nieśmiało.

Nie zrobiłam na nim szczególnego wrażenia, ale pomacał mi szyję, kazał otworzyć usta i pomiętosił znowu. Bolało jak cholera.

            - A gorączkę pani ma?- zastrzelił mnie pytaniem.

            - Nie wiem…- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Nie, nie zmierzył mi temperatury. Zadał jeszcze kilka pytań, np. spytał o świnkę w dzieciństwie, na co odpowiedź znałam. Pamiętam do dziś. Pamiętam też świnkę mojego dziecka. Świnka to nie jest- to było pewne. Pan doktor usiadł przed komputerem, ale go nie użył, za to pracował usilnie nad przestarzałą nieco komórką. Długo szukał- jakieś piętnaście minut. Wreszcie oderwał się od niej i zapisał coś na papierku. Był wyraźnie zmęczony i zniechęcony.

            - Z tym wróci pani na SOR, tam dadzą receptę, a jak się pogorszy to proszę wrócić. A w ogóle to do poradni niech się pani zapisze.

            - Nie rozumiem…

            - Czego pani nie rozumie…- znużenie pokonało uprzejmość.

            - Niech się pan nie denerwuje…- powiedziałam już od drzwi, bo postanowiłam uciec.

Trzymałam już klamkę. Odetchnął głębiej, ale zmienił ton.

            - Wydawało mi się, że się jasno wyraziłem…

W tonie usłyszałam przeprosiny, ale teraz zrobiło mi się go żal- wyglądał na wykończonego.

            - Co to znaczy- „ gorzej?”- spytałam naciskając klamkę.- Do poradni za pół roku?

            - No nie wiem… Jeszcze spuchnie, nie przestanie puchnąć? No… Do mnie kolejka jest za dwa miesiące…Ale może kto inny panią przyjmie wcześniej.- uśmiechnął się nawet do mnie zalotnie.

            - Aha. Dziękuję.- rzuciłam przez ramię i wypadłam na korytarz.

K… Od czterech godzin puchnę i końca nie widać… A on się pyta? A on nie wie? Co to, k… ma być? Przez dwa miesiące ma mi puchnąć? Nie będę musiał ruszać rękami przy pływaniu w Adriatyku. Pobiję rekord Guinnessa w spuchniętym ryju.

Wleciałam na pierwsze piętro, nie wiem po co, z kartką od specjalisty, czując, że jeśli nie na śliniankę, to zejdę na wylew. Usiadłam przed tym samym gabinetem, co przed dwoma godzinami czekając, aż mnie ktoś wezwie. Kobieta, która czekała przede mną nadal tam siedziała na niebieskim krzesełku przed gabinetem. Chyba płakała. Wreszcie usłyszałam, nieco zdziwiona, bo spodziewałam się, że teraz wejdzie ta kobieta, swoje nazwisko, ale okazało się, że znów nie dostąpię zaszczytu rozmowy z lekarzem. Pielęgniarka podała mi tylko kartę porady i receptę.

Stałam tam, patrząc na zamknięte za pielęgniarką drzwi, coraz bardziej rozumiejąc metaforę   ”Gapić się, jak ciele na malowane wrota”. Popatrzyłam na pochlipującą kobietę i wprawiłam nogi w ruch. Dopiero na parkingu przed szpitalem wyklarował mi się jakiś pomysł na dalsze życie. Poszłam do apteki i wykupiłam antybiotyk. Pan sprzedający popatrzył na mnie ze współczuciem. W domu wzięłam pierwszą dawkę i zakopałam się w łóżku. Zmierzyłam gorączkę. Tak, miałam niewielką gorączkę.

Jutro mam iść do pracy? Gorzej? Czy jest gorzej?

Choć nie chciało mi się żyć, wyguglowałam sobie i ja, mniej więcej, co mi jest. Okazało się, że w sumie to pan doktor miał rację- dał mi antybiotyk, który powinien pomóc w zapaleniu, bo jeśli nie- to kamica ślinianki, a wtedy to tylko- operacja.

Operacja? Ile się czeka? Siedem lat? Ale dlaczego nie zrobił mi USG?

Nie mogłam leżeć, zasnęłam na siedząco.

Rano nie było gorzej. Nie było też lepiej. Taksówką pojechałam do rodzinnego po L4.

            - I co to było? Jest? –spytała patrząc mi w spuchniętą twarz.

Nie mogłam się nawet uśmiechnąć, ale chyba odebrała złe fale, bo kazała sobie pokazać wypis.

            - Dlaczego nie zrobili USG?- spytała obejrzawszy.

Nie odpowiedziałam. Dała mi skierowanie na USG i zadzwoniła, by przyspieszyć przyjęcie na jutro, wypisała L4. Wszystko trwało dziesięć minut, a nie cztery godziny.

W dodatku bardzo ją lubię… A pewnie kasa ta sama…

Nazajutrz było chyba ciut lepiej, ale badanie i tak bolało, jak cholera. Nie miałam kamicy, więc jednak to zapalenie bakteryjne.

Skąd? Jak? Cholera wie.

Podczas badania pani omsknęła się ręka i zjechała na tarczycę.

Dowiedziałam się, że mam tarczycę, a w zasadzie, że jej już nie mam.

Tak przy okazji. Jakby mało było spuchniętej mordy.

Na opisie badania po raz pierwszy, ze znakiem zapytania pojawiło się nazwisko japońskiego generała. Następnego dnia znów poszłam do lekarki rodzinnej.

Do niej mogę chodzić codziennie, czemu nie. Przyzwoitych ludzi tak mało…

- Hashimoto?

Zapytała powietrze wokół, bo chyba nie mnie.

- To by się nawet zgadzało. Zrobi pani badania.

Badanie było proste, a wyniki na drugi dzień.

Opuchlizna prawie zeszła, a ja wróciłam do pracy.

Ale to nie koniec tygodnia świra. Dostałam skierowanie do specjalisty. Specjalista przyjmował w szpitalu…Cdn…