JustPaste.it

Zabierz psa na wakacje!

Choć nie zawsze jest łatwo...

Choć nie zawsze jest łatwo...

 

p

A mój pies jest taki grzeczny, jakby chciał zaskarbić sobie do końca świata już to, że będziemy go zabierać na wakacje. Nawet sra na zawołanie i na zawołanie nie sra, jak się go szarpnie za smycz. Spina dupinę i maszeruje dalej. Na rowerze nauczył się w biegu, jak sarenka. Tylko go wziąć ze sobą! Będzie się starał ze wszystkich psich sił! Nie reaguje na koty, na psy tylko trochę, dla porządku. Gdy mieliśmy wyjechać kolejką na Vogel- 1922 m. npm, bez szemrania pozwolił założyć sobie kaganiec i tylko raz poprawił go łapą! Mimo, że wyraźnie bał się wysokości, szczególnie przy wychodzeniu z kolejki na metalowej siatce o dość dużych oczkach, w które wpadały mu wąskie łapy, nie zaskomlił ani nie zapiszczał ani razu! Tylko skóra na grzbiecie mu trochę drżała. Tylko mnie weźcie ze sobą! Grzecznie czeka na jedzenie, wodę, jak trzeba i z ręki wypije. Daje się głaskać, tarmosić, małym dziewczynkom od razu bije pokłony wyciągając do przodu przednie łapy. Piesiurrrek. Po prostu pieseczek kochaniuteńki. Nawet ja dałabym się nabrać.

 Na plaży siedzi pod marniutkim drzewkiem, pyskiem oparty o murek i obserwuje sobie ścieżkę nad morzem. Wszyscy zwróceni do słońca i morza, a mój pies na deptak. I tylko czasem obszczeka jakąś psinę. Pływa w morzu, a jakże! Za piłką prawdopodobnie wskoczyłby do czynnego wulkanu. Dzisiaj od razu znalazł sobie przyjaciela Chorwata, któremu przynosił piłkę, tak, by nawet wstawać nie musiał. Wzór psa z Sewer. Wszyscy od razu rozpoznają rasę i pytają:

- Medium?

A ja z dumą potwierdzam.

Pixel. Mój Megapixel.

 

Już myślałam… Już myślałam, że zmądrzał i wreszcie będzie porządnym psem na miarę moich marzeń i ambicji. Trzeba mu oddać- starał się. Prawie miesiąc wytrzymał. Są jednak rzeczy silniejsze od mojego psa.

Jesteśmy na wsi. Piexel nawet przedzierżył tutejszego psa- wielkiego jak niedźwiedź- tyle, że spotykać oko w oko się nie mogą. Dobra- jakoś to ogarnęłam. Jednego wypuszczam- zamykam drugiego. Tamten drze się stale, ale może za parę dni przestanie. Szczek ma na tak niskich rejestrach, że nawet to lubię. Gorzej z ujadaniem. No, ale przyjemnie już było, prawda? Przejechaliśmy z psem pół Europy. Spał już pod namiotem na dwóch kempingach i naprawdę- daje radę. Tylko mnie weźcie ze sobą! Teraz koniec wojaży. Pora na odpoczynek. Siedzimy na wsi.

Mój z gracją przyjmuje zaloty maleńkiej suczki z różową kokardką na szyi. Przyjmuje- bo to ona do nas przyszła- mojego nie wypuszczam poza ogrodzenie. Nazywa się Krejzi. Duża fantazja, jak na wiejska sukę, przyznać trzeba. Jak się należy pisać nie pytałam. Głupio by było prawda? Jest w typie maltańczyka, ale ma przyjemniejszą mordkę, cudowna psina, nie dziwię się mojemu psu.  Chociaż? To raczej, nie dziwię się jej.

Psie zaloty to osobny temat. Najczęściej „dzielą ich krat grube pręty” , więc to trudna miłość. Ale siatka ogrodzeniowa to nie jest duże zabezpieczenie, jak się przekonałam… Cóż… Nie moja suka, nie mój kłopot, chyba… Ale, to nie jest łatwa miłość. Szczególnie biorąc pod uwagę stałą obserwację Aresa. To tak, jakby na randce stale obserwował cię rzezimieszek, ale taki od innych „mieszków”. Mój pies sprostał tej presji. Tylko nie wiem, czy mam być dumna, czy przepraszać.

 

Wieś- „Wsi spokojna, wsi wesoła, który głos twej chwale zdoła?”. Te wszystkie komary, muchy, meszki, traktory, kombajny, odstraszacie gradu… Ale ogólnie- sielsko- ptaszki śpiewają, kury gdaczą… Kury… No właśnie…Dziś mi uciekły dwa młode koguty z kurnika. Nie było siły. Mogłam wrzeszczeć i piszczeć. Najpierw dorwał jednego i zrobił mu z d. jesień średniowiecza. Jak ich w końcu dopadłam i mu jakoś go wyrwałam z pyska, miałam wrażenie, że na trawie leży drugi kogut, ale okazało się, że to tylko pióra. Za to drugi uciekł gdzieś i siedział cicho. O dziwo, temu chyba nic szczególnego się nie stało. Poza uszczerbkiem na urodzie, oczywiście. Ale mi ulżyło, bo kury nie moje przecież. A może i tak będzie na Aresa? Został ten drugi. Gdzie ja go, kurna, znajdę? Nie musiałam szukać. Usłyszałam nagle taki wrzask z kąta ogrodu, że mi klapki spadły.

            -Pixel!- wydarłam się pod niebiosa.

Gdy dobiegałam, nie miałam już nadziei na nic. Wrzask ustał. Pod płotem leżał spory kogutek, a mój pies czmychał ze złym błyskiem w oku w krzaki. Dopadłam ptaszora- ani chybi nie żyje- leżał na boku sztywny. Wzięłam go w ręce- dziób otwarty, jęzor na wierzchu… Pulsu nie sprawdzałam. Żadnych ran, krwi... Jezu… Co ja z tym zrobię? Nie potrafię obrać kury… Ile kosztuje zabicie kury?

            -Pixel!

Stałam tak z tym kogucim zezwłokiem na środku ogrodu pomstując na psa dłuższą chwilę. Tak mi było żal ptaszora, jeszcze był ciepły i taki miękki w dotyku…

W końcu ocknęłam się i nie wiem czemu, zaniosłam go do kurnika. Chciałam, żeby inne się z nim pożegnały, czy co? Coś koło tego. Poza tym , chyba musiałam odłożyć go gdzieś, zanim nie wpieprzę temu gadziemu psu! Położyłam go delikatnie przed wejściem do kurnika na wybiegu, zamknęłam za sobą drzwiczki, po raz kolejny boleśnie uderzając czołem o poprzeczkę i jeszcze raz ze smutkiem popatrzyłam na kogucie zwłoki. Na razie kury wszystkie  uciekły w głąb kurnika, zza drzwiczek wystawało tylko jedno oko przywódcy. Westchnęłam sobie jeszcze raz głośno, bo nie cierpię bić psa, gdy nagle zwłoki się podniosły, otrzepały i zwiały w kąt ogrodzenia. Tak.  Kogut przycupnął, ale nawet się nie zachwiał na nogach. Odetchnęłam głęboko. Swoją drogą… Nigdy bym nie podejrzewała kur o takie zdolności aktorskie.