JustPaste.it

Dyktatura Ewangelii?

Podczas każdej kampanii wyborczej należy się przyglądać i kandydatom na najwyższe urzędy, i ich doradcom. To oni będą mieli na nich największy wpływ.

Podczas każdej kampanii wyborczej należy się przyglądać i kandydatom na najwyższe urzędy, i ich doradcom. To oni będą mieli na nich największy wpływ.

 

Każdy potrzebuje doradców — to naturalne. Nie ma powodów do obaw, gdy ci doradcy są znani z wyważonych poglądów. Gorzej, gdy choć w jakimś zakresie prezentują poglądy skrajne. I znów — nie ma się co bać, jeśli osoba, którą wspierają, nie wygra. Ale co, kiedy wygra?

Ludzie dobierają się w pary na jednej z dwóch zasad w odniesieniu do osobowości, światopoglądu i zainteresowań — podobieństw lub przeciwieństw. Na zasadzie przeciwieństw najczęściej dobierają się małżonkowie. Mówi się wtedy, że się uzupełniają. Przyjaciół i współpracowników dobiera się zwykle na zasadzie podobieństw.

Dlatego w procesie wyborczym zwykli obywatele nie powinni zadowalać się tylko prezentacjami kandydatów na najważniejsze stanowiska w państwie, ale dla własnego dobra powinni interesować się również ich najbliższym otoczeniem — ludźmi, którzy będą mieli bieżący przystęp do ich uszu. Niektóre poglądy doradców mogą bowiem już niedługo znacząco i na gorsze zmienić sytuację wielu zwykłych ludzi.

 

Polska Rzeczpospolita Wyznaniowa

Wiele obaw wśród komentatorów ostatniej kampanii wyborczej wywołało przypomnienie poglądów jednego z najbliższych współpracowników nowego Prezydenta elekta, a mianowicie prof. Krzysztofa Szczerskiego, politologa i wiceministra spraw zagranicznych w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Dziesięć lat temu, w roku obejmowania władzy przez PiS, opublikował on artykuł pt. Polska — republika wyznaniowa. Zawierał on wiele tyleż ciekawych, co niepokojących myśli i postulatów pod adresem ówczesnej nowej władzy.

Autor postulował m.in. „radykalną i konsekwentną odnowę moralnej strefy publicznej”. Do tej odnowy miałoby dojść przez „istotne ograniczenie przestrzeni politycznej z jej mechanizmem decydowania opartym o wolę większości”. Tym czynnikiem ograniczającym demokrację miałaby być religia. Zdaniem profesora „demokracja albo będzie religijna, albo nie będzie jej w ogóle”. Gdyby ktoś miał wątpliwości, jak religia pełniłaby rolę regulatora strefy publicznej w Polsce, autor mówi wyraźnie o „moralności chrześcijańskiej kodyfikowanej przez Kościół katolicki”. Nauki II soboru watykańskiego i Jana Pawła II miałyby być „podstawą ładu publicznego w państwie”. Profesor mówi wprost, że chce uczynić z Polski „republikę wyznaniową” — kraj, w którym „to, co niemoralne jest karalne”; kraj „fundamentalizmu moralnego”. Jakby tego było czytelnikowi za mało, dzisiejsza prawa ręka Prezydenta elekta lata temu napisała: „Polsce w sferze publicznej jest dziś potrzebna dyktatura Ewangelii”. W wymiarze instytucjonalnym miało to wyglądać tak, że senat miałby składać się z „osób zaufania publicznego, w tym przedstawicieli kościołów chrześcijańskich z dominującą reprezentacją Episkopatu Kościoła katolickiego”. Taka republika wyznaniowa miałaby być zwycięstwem „rozsądku nad uzurpacją rozszalałej demokracji”.

Może wystarczy tych „wypominek”. Swoim krytykom, którzy obecnie przypomnieli opinii publicznej powyższe poglądy, prof. Szczerski odpowiedział, że był to tylko tekst literacki i fikcja polityczna; że jego tekst znalazł się między innymi tekstami będącymi zbiorem historii alternatywnych dla Polski. Stwierdził, że czynienie mu obecnie z tego zarzutu jest nieodróżnianiem rzeczywistości od fikcji.

Każdy sam musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy go to przekonuje. Mnie nie bardzo. Nawet jeśli autor kreślił ówcześnie pewną fikcję polityczną, to jednak wypływała ona z jego najgłębszych przekonań. Czy Profesor zmienił swoje poglądy? Nic na to nie wskazuje. A że dziś bardziej niż profesorem jest już najbliższym doradcą Głowy państwa, to —chciałbym się mylić, ale — należy się chyba spodziewać prób wprowadzania tych postulatów w życie.

 

Obawy mniejszości religijnych

Mniejszości religijne już dziś z obawą przyglądają się swoistej nadaktywności Prezydenta elekta w obszarze relacji z Kościołem rzymskokatolickim. Obawiają się, że nadchodzą czasy jeszcze większej niż obecnie dominacji w sferze publicznej jednej i „jedynie słusznej” opcji religijnej. W przeszłości wiązało się to z nietolerancją religijną, dyskryminacją mniejszości religijnych, a nawet z prześladowaniami. A jak do tego dodać zapowiedzi zmian w konstytucji z 1997 roku, to pojawia się pytanie, czy wśród nich nie będzie zmiany zasad relacji ze związkami wyznaniowymi. Czy ostanie się równouprawnienie związków wyznaniowych? A może zostanie zastąpione znaną już z konstytucji marcowej z 1921 roku formułą: „Wyznanie rzymsko-katolickie, będące religją przeważającej większości narodu, zajmuje w Państwie naczelne stanowisko wśród równouprawnionych wyznań”? Nie byłoby to dalekie od faktycznego stanu obecnego, a na pewno zbieżne z postulatami prof. Szczerskiego. Czy zmieniona konstytucja zachowałaby przepis o bezstronności władz w sprawach przekonań religijnych obywateli? Na ile zostałaby zachowana zasada wzajemnej niezależności od siebie związków wyznaniowych i państwa?

Pożyjemy, zobaczymy. Wezwania do odnowy moralnej są generalnie słuszne i należy odnosić się do nich życzliwie. Zwłaszcza chrześcijanie, jako gorliwi rzecznicy wszelkiego dobra, powinni umieć popierać każdą dobrą inicjatywę każdej władzy[1]. Powinni umieć wznieść się ponad polityczne podziały i animozje. Przecież wezwani są do miłowania nawet nieprzyjaciół, czyli opozycji[2]. Tylko czy odnowa moralna na pewno leży w kompetencjach władzy? Władza może reformować administrację, poprawiać złe prawo, skuteczniej egzekwować przepisy. Ale czy moralność można uchwalić ustawami i wprowadzić rozporządzeniami? Odnowić moralnie społeczeństwo mogą jedynie obecne w nim duchowo odnowione jednostki. Chrześcijanie, którzy doświadczyli przekształcającej charakter mocy Chrystusa[3], są prawdziwymi filarami społeczeństwa, solą tej ziemi i światłem w ciemnościach Dzięki chrześcijańskim zasadom, którym są wierni, wywierają odnawiający wpływ na innych ludzi[4].

 

Religia wolności

Jezus Chrystus też postulował odnowę moralną, ale bez żadnej dyktatury, zwłaszcza „dyktatury Ewangelii”. Religia Jezusa to religia wolności, ale nie wolności w sensie politycznym (od opresyjnej władzy, obcego jarzma itp.), ale duchowym — wolności od grzechu. Jezus uczył, że „kto grzeszy, jest niewolnikiem grzechu. (...) Jeśli więc Syn was wyswobodzi, prawdziwie wolnymi będziecie”[5]. W Nowym Testamencie czytamy, że „gdzie zaś Duch Pański, tam wolność”[6], a chrześcijanie to ludzie wyzwoleni z niewoli grzechu, by odnosić się do innych z miłością. „Chrystus wyzwolił nas, abyśmy w tej wolności żyli. Stójcie więc niezachwianie i nie poddawajcie się znowu pod jarzmo niewoli. (...) Bo wy do wolności powołani zostaliście, bracia (...) służcie jedni drugim w miłości”[7].

W językoznawstwie funkcjonuje pojęcie oksymoronu — metaforycznego zestawienia wyrazów o przeciwstawnym, wykluczającym się wzajemnie znaczeniu. Mówi się na przykład o gorzkim szczęściu, młodym starcu czy głośnej ciszy. „Dyktatura Ewangelii” to też oksymoron, jak „żywy trup”.

Olgierd Danielewicz

 

[1] Zob. 1 P 3,11-13; Rz 13, 1-8. [2] Zob. Mt 5,44. [3] Zob. Ef 4,22-32. [4] Zob. Mt 5,13-16. [5] J 8, 34.36. [6] 2 Kor 3,17. [7] Ga 5,1.13.

[Artykuł opublikowany w miesięczniku „Znaki Czasu” 6-7/2015. Na potrzeby publikacji na Eiobie zmieniono nieco lid].

 

 

Autor: Olgierd Danielewicz