JustPaste.it

Czy przyjmować uchodzców ?

Jeżeli tak to rodziny muzułmańskie i ewangelizować w środowiskach chrześcijańskich. Włosi po apelu Franciszka przyjmą na parafie 100 000 tys uchodzców /swistak/

Jeżeli tak to rodziny muzułmańskie i ewangelizować w środowiskach chrześcijańskich. Włosi po apelu Franciszka przyjmą na parafie 100 000 tys uchodzców /swistak/

 


 

Przyjmować uchodźców czy nie?

W toczącej się w Polsce debacie nt. uchodźców nie widzę zbyt wiele miejsca na racjonalną dyskusję. Mamy w niej raczej wojnę na emocje i obrazy, gdzie jedni epatują ekscesami zdesperowanych imigrantów, a inni pokazują ciała potopionych dzieci. Obie strony zajęły skrajne pozycje, a ich celem stało się dalsze rozgrywanie społecznych emocji także w tej sprawie. Obie retoryki oraz stojące za nimi punkty widzenia są mi obce.

Z jednej strony wiem dobrze, że Zachód ma wielkie winy wobec Bliskiego Wschodu i Afryki. Siłą faktu Polska, która jest w obozie zachodnim z woli własnej i z woli swych polityków gorliwie posyła swe wojska na wszystkie awantury, jakie zarządza Bruksela i Waszyngton, musi również ponosić i konsekwencje tych poczynań.

Z drugiej jednak strony nie jestem po stronie adwokatów imigracji, gdyż Polska nie tylko nie ma (na szczęście) kolonialnej przeszłości, ale sama jest krajem skolonizowanym gospodarczo i o zniszczonych więziach społecznych i narodowych, co czyni nas bliższymi krajom podbijanym niż podbijającym.

Nie podzielam zachwytów nad altruizmem i wielowiekową martyrologią Polski na rzecz innych narodów, zwłaszcza tych najbogatszych i najbardziej cynicznych, ale przeciwnie – uważam, że jako kraj potrzebujemy o wiele więcej egoizmu narodowego, którego brak połączony z naiwnym idealizmem, lekkomyślnością i romantyzmem utrudnia nam budowę normalnego państwa i wybicie się na rzeczywistą niepodległość.

Z tego co wiele razy tu pisałem wiadomo, że jestem emocjonalnie po stronie ludzi, którzy tam w Afryce i na Bliskim Wschodzie giną i cierpią prześladowania [z tym, że większość uchodźców to imigranci ekonomiczni, na ogół młodzi mężczyźni – admin]. Rozumiem też, dlaczego stamtąd uciekają, bo nawet sam z ulgą stamtąd wyjeżdżam, ilekroć wypada mi służbowa podróż w tamte rejony. Ale wiem też, że Polska musi najpierw sama odbudować swoje więzi narodowe i społeczne, byśmy mogli pozwolić sobie na stawanie się domem dla innych. Bo Polska ma obecnie ogromny problem, aby być domem dla swoich własnych obywateli, z których dziesiątki tysięcy emigrują, a kilka tysięcy każdego roku odbiera sobie życie. Poza tym Polska ma także inny, wielki (i w dużej mierze przez swoich polityków zawiniony) konflikt na głowie tuż za swoją wschodnią granicą, który też skutkuje rosnącą imigracją i innymi nieprzywidywalnymi konsekwencjami i dla którego wcale nie widać rozwiązania.

W sprawie uchodźców Zachód – ten sensu stricto – nie jest zresztą wcale humanitarny, gdyż nigdy taki nie był. Gdyby nie było to w jego interesie zostawiłby miliony tych ludzi na śmierć, tak jak już wielokrotnie w dziejach bywało. Pomaga, bo rozgrywający się właśnie scenariusz jest dla Zachodu korzystny. Amerykanie chcieli ponoć koniecznie uwolnić Syryjczyków od złego jakoby Assada, lecz nie widać, aby się wysilali, by ich uwolnić od ewidentnie gorszego Państwa Islamskiego. Na Bliskim Wschodzie toczy się bardzo brudna gra interesów, w której uchodźcy i ich cierpienia są potrzebne jako argument. Mam nadzieję o tym szerzej napisać przy innej okazji, tu zajmuję się obecnie tylko tytułowym aspektem „uchodźcy a sprawa polska”.

Krótko odniosę się tylko do sprawy „ratowania chrześcijan syryjskich”, która jest mi emocjonalnie najbliższa. Trzeba tu zauważyć, że ks. Waldemar Wcisło, który zajmuje się bezpośrednią pomocą chrześcijanom na Bliskim Wschodzie w ramach organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie, twierdzi i powtarza, że chrześcijanie ci chcą, by im udzielać aktywniejszej pomocy, ale tam na miejscu.

Z moich kontaktów też wiem, że ich głównym pragnieniem jest pozostać lub powrócić do Syrii, zresztą pod władzę tego „niedobrego Assada”, który ich chronił. Ogromna większość z nich to chrześcijanie starych obrządków wschodnich, którzy jeśli już komuś ufają to najbardziej prawosławnej Rosji, a do Zachodu i Watykanu mają głęboki żal i oskarżają ich o zdradę i wydanie islamskim fundamentalistom. Pomijam tu oskarżenia ich tradycyjnej protektorki – Francji o udział w obaleniu Kaddafiego, uleganie interesom Izraela i knucie przeciw Assadowi. Kazdy normalny Polak o przyjaźni i lojalności ze strony Francji ma chyba wyrobione zdanie.

Wracam na polski grunt. Uważam, że Polski nie stać na nowe i ostre konflikty społeczne. Jest oczywiste, że w normalnych warunkach przyjęcie przez nasze społeczeństwo kilku tysięcy czy nawet kilkudziesięciu tysięcy, zwłaszcza chrześcijan właśnie, nie stanowiłoby większego problemu. Problem jednak w tym, że Polska nie ma obecnie kontroli nad mediami, które tu działają. Są to w zasadzie media obce i agenturalne, w interesie których leży eskalowanie konfliktów społecznych w Polsce. Tak jak we wszystkich podobnych przypadkach zatroszczą się one natychmiast o to, by każdy nawet najdrobniejszy incydent w relacjach Polaków z imigrantami został rozdmuchany do gigantycznych rozmiarów, podobnie jak ma to miejsce nawet z dobrze zintegrowanymi mniejszościami Polski.

W efekcie po przyjęciu imigrantów polskie społeczeństwo nie tylko nie stałoby się bardziej tolerancyjne, lecz przeciwnie – bardziej spolaryzowane. Zwykli Polacy, którzy drżąc o pracę muszą tyrać za groszowe stawki będą się łatwo radykalizowali przez każdy najdrobniejszy incydent, a nawet poprzez samą informację o dobrej pozycji imigrantów, którzy mieliby dostać tu od razu sporą pomoc finansową. Nietrudno przewidzieć, że w rezultacie Polacy staliby się jeszcze bardziej wrodzy wobec islamu lub imigracji niż obecnie.

Z drugiej strony prawie na pewno urośnie tu (ba, już tu jest!) teoretyczna grupa obrońców imigrantów, zwłaszcza w gronie kawiarnianej, quasi-koszernej lewicy wielkomiejskiej, która jeszcze bardziej niż dotąd będzie gardziła własnym „nietolerancyjnym” społeczeństwem i moherowym ciemnogrodem. Efekt będzie więc taki, że za pomocą względnie niewielkiej grupy wymęczonych i przerażonych imigrantów Polska, która potrzebuje konsolidacji i jedności, jeszcze bardziej się spolaryzuje, skonfliktuje i podzieli. Tego nie chcę.

Jeszcze słowo na temat wspomnianej „kawiarnianej lewicy”. Środowiska lewicowo-liberalne już od dawna nie wykazują żadnej empatii z własnym społeczeństwem (w tym przypadku jakoś mi trudno pisać „z własnym narodem”, gdyż przynajmniej mentalnie nie są to w moim przekonaniu Polacy), a zwłaszcza z tą jego częścią, której się nie powiodło w transformacji i która w nowym ustroju została wykluczona przez upadające zakłady pracy, pozostawanie poza układami, niedostateczną drapieżność i zachłanność, niedobry adres zamieszkania czy po prostu przez młody wiek.

Pseudolewica ma z tą empatią, nie tylko w Polsce, jakiś olbrzymi problem i często jest ona przerzucana na alternatywne obiekty: mniejszości seksualne i etniczne, bezdomne zwierzęta itp. Często ma się wrażenie, że na prawdziwe problemy społeczne – bezrobocie, bezdomność, przestępczość, brak perspektyw itp., – ta obecna pseudolewica nie ma czasu ani ochoty. Głodujące dzieci w Polsce nawet w Sejmie wywołują przecież śmiech i kpiny.

Udzielanie pomocy jest jedną z funkcji siły. Nietzsche, który nie jest moim ulubionym autorem, pisał że jest to przejaw woli mocy, gdyż bezinteresownie daje ten, komu zbywa. Nam w Polsce nie zbywa, jesteśmy dziś słabym krajem i zagrożonym, mocno rozbitym i ogłupiałym społeczeństwem, które bardzo potrzebuje wzięcia się w garść, refleksji i otrzeźwienia. Dlatego zauważam i podoba mi się powściągliwe stanowisko rządu i prezydenta akurat w tej sprawie.

Myślę, że w ogóle wielka debata wokół niej wynika najbardziej ze struktury mediów, które nie reprezentują punktu widzenia społeczeństwa polskiego, ale raczej interesy zachodnich mocodawców i korporacji. Nietrudno bowiem zauważyć, że w tej kwestii dość podobny jest stosunek nie tylko przeciwnych sił politycznych w kraju (co świadczy o dużej zgodzie społecznej w tej sprawie), ale i całej Europy Środkowej, która widzi, że o solidarność europejską zabiega się nie w tych sprawach, co należy. Trzeba sprawiedliwie dostrzec, że wobec nacisków niemieckich nasze władze są dyplomatycznie oględne. Słowacki premier Fico wobec bezczelnych nacisków francuskich, też odparował słusznie, że to przecież nie Słowacja zrzucała bomby na Syrię i Libię.

Osobiście nie czuję niechęci do muzułmanów, bo dużo z nimi pracuję i mam wśród nich wielu przyjaciół. Uważam islam za normalną i porządną religię, sprzeciwiam się jego demonizacji (a dostrzegam takie tendencje także na Neonie). Nie chcę, by Polska się zfaszyzowała jak Ukraina, ani też byśmy stali się jeszcze bardziej islamofobiczni. Nie może jednak być mowy o równej odpowiedzialności państw, które bombardowały Syrię albo Libię i tych, które w tym nie uczestniczyły, albo państw które miały tam kolonie i tych które tu w Europie, były też kolonizowane. Podobnie nie może być zgody na politykę państw, które stać na wchłanianie milionów naszych polskich emigrantów drenowanych z naszej puli etnicznej, a w zamian wciskanie nam tu elementu obcego.

W tym kontekście trzeba dostrzec także i inny problem polskiej rzeczywistości politycznej. Jest nim to, że ludzie nie mają u nas poczucia wpływu na władze. Media też podtrzymują taki model „demokracji”, która nie pyta obywateli o zdanie. W myśl naszych, pożal się Boże, „elit” społeczeństwo jest jedynie przedmiotem manipulacji i inżynierii społecznej (głównie rozbijającej więzi), ale bynajmniej nie podmiotem władzy. Tymczasem demokracja musi pytać ludzi o zdanie, nie może ignorować głosu większości. W sprawie uchodźców przede wszystkim nie można ignorować głosu społeczeństwa, do którego mieliby być sprowadzani.

Bogusław Jeznach
http://jeznach.neon24.pl