JustPaste.it

Jezus malusieńki, leży nagusieńki

Pychę może pokonać tylko pokora. Narodziny Boga to obciach dla tego świata, bo nie potrafił godnie powitać i uczcić swego Króla.

Pychę może pokonać tylko pokora. Narodziny Boga to obciach dla tego świata, bo nie potrafił godnie powitać i uczcić swego Króla.

 

Znalezione obrazy dla zapytania Narodziny Jezusa

Fragment książki „Poemat Boga Człowieka” Marii Valtorty, książka ta posiada aprobatę Papieża Piusa XII:

„Wydajcie to dzieło takim jakie ono jest nie wypowiadając się
czy jest ono pochodzenia naturalnego czy nadprzyrodzonego.
Kto je przeczyta, zrozumie”.


PODROŻ DO BETLEJEMU (5 VI1944 r.):

Widzę główną drogę, a na niej taki tłok. Osły idą obciążone baga­żem lub jadącymi na nich ludźmi. A idący pieszo spieszą się, bo jest zimno.

Powietrze jest suche, niebo pogodne i wszystko wskazuje zimę. Pola ogołocone, a pastwiska pokryte drobną trawką, posiekaną przez mroźne wiatry. Owce szukają tam trochę posiłku i słońca, które ukazuje się mało. Stoją przytulone do siebie, bo im jest również zimno i beczą, jakby wzy­wały ciepła. Droga jest górzysta i wiedzie na południowy zachód.

Maryja siedzi na szarym osiołku, cała owinięta płaszczem. Przed siodłem umieszczono skrzyneczkę z koniecznymi rzeczami. Józef idzie obok, trzymając za uzdę.

- Czy jesteś zmęczona? - pyta co jakiś czas.
Maryja uśmiecha się wtedy i mówi: „Nie".

Za trzecim pytaniem dodaje:
- To ty musisz być zmęczony, idąc pieszo.

Ale Józef zaprzecza i pociesza, że Betlejem już blisko. Potem milkną. Najświętsza Panienka gdy nie mówi, zdaje się być skupiona w wewnętrz­nej modlitwie i uśmiecha się do swych myśli.

Zrywa się wiatr i Józef pyta:
- Czy ci nie zimno?
- Nie, dziękuję.

Ale Józef nie wierzy. Dotyka stóp Maryi, okrytych długą szatą i czuje, że są takie zimne. Kręci więc głową i bierze kocyk, który miał przewieszony przez ramię i owija nim nogi Maryi aż do pasa.
Oto przez drogę przechodzi pasterz ze swą trzodą owiec. Józef zwraca się do niego z jakąś prośbą, a on kiwa głową przychylnie. Wtedy Józef zatrzymuje osła na stronie, a poczciwy człowiek wyciąga ze swej torby kubeczek i doi jedną z owiec. Józef przyjmuje ciepły napój i podaje go Maryi. Pije Ona z wdzięcznością i dziękuje obydwóm, obiecując w za­mian modlitwę.

Pasterz zapytuje, czy mają się gdzie zatrzymać w Betlejemie i na wszelki wypadek tłumaczy o grotach skalnych za miastem, gdzie nieraz zatrzymują ludzie swe zwierzęta. Jest tam zimno, ale bywa tam siano i słoma, lepiej zawsze niż na dworze.

Podziękowali i ruszyli dalej w drogę. Za zakrętem ukazały się liczne domki: Betlejem.

- Oto miasto Dawidowe, Maryjo. Jesteś pewno bardzo zmęczona!
- Ależ nie - bierze Józefa za rękę i mówi:
- Myślę, że czas mój już nadszedł...
- Boże Miłosierny! Cóż zrobimy?
- Nie obawiaj się, Józefie. Ufaj, czy nie widzisz, jaka ja jestem spo­kojna?
- Ale cierpisz bardzo!
- O nie. Jestem pełna radości. Radość moja jest tak wielka, że serce bije mi mocno i mówi: On się rodzi! On się rodzi!

A Moje dziecię puka do mego serca i szepcze: „Przychodzę dać ci pocałunek Boga". O Józefie mój, cóż to za radość!

Ale Józef nie czuje radości, bo myśli o znalezieniu schronienia. Puka do każdych drzwi, ale wszędzie odmowa. Próbuje szczęścia w zajeździe: na próżno! Oto przechodzi jakiś faryzeusz. Patrzy na nich z wyraźną pogardą, a od Maryi odwraca się jak od trędowatej. Józef czerwieni się cały z oburzenia, lecz Maryja bierze go za rękę uspokajająco i mówi:

- Nie nalegaj. Chodźmy stąd. Bóg opatrzy.

Zwracają się więc wprost w stronę grot-piwnic, takie są niskie i marne.

- Ej, Galilejczyku! - woła ktoś na nich - tam, za tymi gruzami jest nora, chyba nie ma tam nikogo!

Spieszą się do tej „nory", naprawdę nory. Między gruzami jakiejś budowy widać przejście, a za nim znajduje się grota, a raczej wgłębienie skalne. Wygląda to na fundament dawnej budowli, a za dach ma gruzy oparte o pnie drzewa, tam rosnącego. By rozejrzeć się lepiej, Józef wy­ciąga krzemień i zapala knot, który miał w torbie przewieszonej przez ramię. Wchodzi i wita go myczenie wołu.

- Chodź Maryjo, nie ma tu nikogo, ale jest wół. Józef się uśmiecha - lepiej wół, niż nic!

Maryja schodzi z osiołka i zbliża się. Józef zawiesił światełko na sęku, wystającym z pnia, służącego za słup. Widać u góry pełno pajęczyn, a ziemia jest ubita i cała zarzucona kamieniami i różnym śmieciem, a zasypana słomą. Z głębi patrzy na nich spokojnie wół, a siano zwisa mu z pyska. Jest tam też prosty stołek i dwa kamienie w kącie otworu w ścianie. Zakopcona, czarna ściana świadczy o paleniu tam ogniska.

Maryja zbliża się do wołu. Zimno, więc kładzie mu na kark ręce dla rozgrzania. Wół ryczy chętnie i nie usuwa się, jakby rozumiał. Nawet Józef odsuwa go, by wyciągnąć więcej siana i zrobić posłanie dla Maryi, wół nie opiera się. Żłób był duży i jakby podwójny, bo była nad nim jakby półka, a na niej cały zapas siana. Obok wołu postawił osiołka, który, bardzo zmęczony i zgłodniały, zaraz zaczął jeść. Józef znalazł tam nawet stary kubeł i wyszedł, bo widział tam przedtem strumyczek, więc przyniósł wody dla osiołka. Następnie wziął wiązkę prętów, stojących w kącie i starał się choć trochę zamieść ziemię. Potem ogrzał siano przy rozpalonym ognisku blisko wejścia i ułożył tam je w dobranym kącie dla Maryi.

Siedzi ona na stołku zmęczona i patrzy. Oto już gotowe, siada wtedy jak może wygodnie na tym sianie, a plecami opiera się o pień. Józef zawiesza swym płaszczem otwór wejściowy, a potem podaje Dziewicy chleb i ser, a do napicia się daje wody ze swej butelki.

- Zaśnij teraz - prosi - a ja będę czuwał, by ogień nie wygasł. Na szczęście jest zapas drzewa.

Maryja kładzie się posłusznie, a Józef okrywa ją płaszczem i kocy­kiem, jaki miała na nogach.

- Ale tobie będzie zimno...
- Nie, nie, przecież ja siedzę przy ognisku. Staraj się odpocząć.
Jutro urządzimy się lepiej.

Maryja zamyka oczy, a Józef siada na stołku. Maryja jest naprawo od drzwi, ale trochę zakryta pniem i wołem za żłobem. Józef jest na lewo, naprzeciwko wejścia, a twarzą do ognia, plecami do Maryi. Odwraca się jednak co jakiś czas, by spojrzeć na Nią. Wydaje się, że śpi. Wrzuca więc do ognia po gałązce, by nie wygasł. Panuje półmrok i widać tylko jasną plamę wołu oraz twarz Józefa. Wszystko inne tonie w mroku.


NARODZINY JEZUSA CHRYSTUSA (6 VI1944 r.):

Widzę jeszcze wnętrze tego nędznego schronienia, w którym znaleźli przytułek Maryja z Józefem, odepchnięci przez ludzi.

Osiołek drzemie wraz ze swym panem. Maryja podnosi głowę i patrzy. Widzi, jak schylił głowę na piersi i myśli, że zmęczenie zwyciężyło jego dobre chęci. Uśmiecha się więc i ostrożnie siada, a potem klęka. Modli się ze wzniesionymi rękoma, nie na krzyż, lecz z dłońmi na wysokości swej głowy. Potem pochyla się głową ku ziemi i modli się dalej.

Ogień prawie wygasł i ciemno jest w stajni. Józef poruszył się i rzu­ca gałązki, i rozpala się ogień. Dokłada następnie większe drzewo, bo zimno robi się wielkie. Biedny Józef zmarzł pewno przy tym otworze, zbliża ręce do płomienia, a potem zsuwa sandały i grzeje nogi. Kiedy ogień rozpalił się lepiej, odwraca się, ale nie widzi już na sianie białego welonu Maryi.

Wstaje więc zbliża się powoli.

- Czy śpisz, Maryjo? - pyta.

Pyta tak trzy razy, aż słyszy odpowiedź:

- Modlę się.
- Czy nie potrzebujesz czego?
- Nie, Józefie.
- Staraj się zasnąć, a przynajmniej odpocznij trochę.
- Postaram się, ale modlitwa mnie nie męczy.
Józef, by nie ulec snowi, klęka przy ognisku i modli się. Zakrył twarz rękoma, ale od czasu do czasu podsyca ogień. Osiołek uderza czasem kopytem o ziemię, poza tym panuje cisza. Oto przez szczelinę u góry wciska się światło księżyca i kieruje się ku Maryi. Księżyc unosi się wyżej na Niebie i światłość się powiększa. Oto już otoczyła, jak aureolą, głowę modlącej się. Maryja podnosi głowę, jak na wezwanie i klęka znowu prosto.

- Jakżeż tu pięknie! - z niebiańskim uśmiechem wzniosła ku górze głowę.

Co widzi? Co słyszy? Co odczuwa?

Tylko Ona Sama mogłaby odpowiedzieć na to. Ja widzę tylko (mówi M. V.) - jak dokoła Niej światło rośnie, zdaje się schodzić z Nieba, lecz najbardziej promieniuje od Niej. Jej ciemno-niebieska szata wydaje się teraz jak jasna niezapominajka i rzuca blado-szafirowy cień na Jej twarz i ręce.

Światło coraz to bardziej wytryskujące z ciała Maryi pochłania ja­sność księżyca. A to błogosławione, nieogarnione, wiekuiste Boskie światło, jakie ma nam dać, zapowiada się teraz całym chórem atomów światła. Rosną więc one, rosną jak morze, i wznoszą się, wznoszą jak pożar i spływają jak rzeka, i zasłaniają jak obłok. Nora, pełna szczelin, pajęczyn i śmieci, tak czarna, zakopcona i odpychająca, wydaje się teraz sklepieniem królewskiej sali. Każdy kamyk to bloczek srebra, każda dziurka jaśnieje jak opal, a każda pajęczyna wygląda jak drogocenny baldachim, utkany ze srebra i diamentów. Wielka, zielona jaszczurka śpiąca między dwoma gałązkami, wygląda jak klejnot szmaragdowy, zapomniany tam przez królową. A grono nietoperzy w letargu wygląda jak drogi żyrandol. Siano, zwisające z górnego żłobu to już nie siano: to są srebrne nici, drżące z wdziękiem w powietrzu.

Dolny żłób wygląda jak kawał srebra polerowanego. Ściany są pokryte brokatem, haftowanym wypukłe, a ziemia... czym jest teraz ziemia? Jest jaśniejącym kryształem. Każdy śmieć wydaje się świetlistą różą, rzuconą na ziemię, a kawałki drzewa są jak drogocenne czasze, z których wznoszą się kadzidła i wonie.

A światło rośnie coraz bardziej i staje się nie do zniesienia dla oka. Ginie w nim Dziewica... a ukazuje się Matka.

Tak.
Gdy światło staje się już znośne do patrzenia, widzę Maryję z nowonarodzonym Synem na ręku. Malutkie Dzieciątko, różowe i okrąglutkie, porusza rączkami i nóżkami, płacze drżącym głosikiem, jak małe jagnię. Porusza główką, tak jasną, że wydaje się bez włosów. Młoda Mama patrzy na swoje Dzie­cię z płaczem i śmiechem zarazem i pochyla się, by ucałować to miejsce, gdzie bije Jego serduszko dla nas... tam, gdzie kiedyś będzie Rana.

Zbudzony światłem wół wstaje z wielkim hałasem kopyt i ryczy, a osiołek odwraca łeb i ryczy. Zbudziło ich światło, aleja wolę myśleć, że chcieli przywitać swego Stwórcę w imieniu swoim i wszystkich zwierząt.

Józef też ocknął się z żarliwej modlitwy i widzi przez palce dziw­ne światło. Odejmuje ręce od twarzy, podnosi głowę, obraca się. Wół zasłania Maryję, która woła:

- Józefie, przyjdź tutaj!

Józef nadbiega i pada ze czcią na kolana, ale Maryja nalega:

- Chodźże tu, Józefie!

Opiera się lewą ręką o siano, a prawą przytula Dziecinę do serca, wstaje i zwraca się do Józefa. U stóp żłobu małżonkowie spojrzeli na siebie ze łzami szczęścia.

- Chodź, ofiarujemy Jezusa Ojcu!

Józef znowu klęka, a Maryja stojąc, unosi swe Dziecię i mówi:

- Oto jestem! Mówię Ci to, Boże za Niego. Oto jestem, by pełnić wolę Twoją. A z Nim ja, Maryja i Józef, mój małżonek. Oto jesteśmy, słudzy Twoi, Panie. Niech się spełni nad nami zawsze, w każdej chwili i w każ­dym wydarzeniu Twoja wola ku Twej chwale i dla Twej miłości.

Potem Maryja pochyla się i mówi:

Weź, Józefie! - i podaje mu niemowlę.

-Ja? Mnie? Ależ nigdy, ja nie jestem godny tego!
Ale Maryja nalega z uśmiechem:

-Jesteś tak bardzo godny, jak nikt. Dlatego Najwyższy wybrał ciebie. Weź i potrzymaj, bo muszę przygotować pieluszki.

Józef, cały wzruszony i czerwieniąc się, wziął Dziecię, płaczące z zimna i przyciska do serca z wielkim płaczem:

- O Panie! O Boże mój! - całuje nóżki takie zimne, przysiada więc, starając się okryć, rozgrzać i obronić przed zimnem. Chciałby zbliżyć się do ognia, ale tam wchodzi prąd zimnego powietrza.

Lepiej zbliżyć się do zwierząt, bo one mogą dać ciepło. Staje więc tam i z jednej strony ma szarą głowę z długimi uszami, a z drugiej wielki łeb z białym nosem i poczciwymi oczyma. Chuchają i grzeją Dzieciątko.

Tymczasem Maryja wyjmuje ze skrzyneczki pieluszki i grzeje je przy ogniu. Potem staje przy Józefie i owija Maleństwo i okrywa jeszcze razem z główką swoim welonem.

- Gdzie Go położymy? - pyta. Józef namyśla się i mówi:
- Odsuniemy dalej stworzenia i ściągniemy z góry siano, by je posłać tu.

Bierze się do roboty, a Maryja tuli do serca Dzieciątko i ogrzewa, jak może. Biorą potem płaszcz Matki i kładą na przygotowanym sianku, zostawiając wolną jego część, by przykryć potem Jezuska. Pierwsze posłanie Zbawiciela było już gotowe i złożono Go w żłobie. Teraz Dwoje, pochyleni nad sianem, adorują miłośnie zasypiającego już Syna Bożego.



KONIEC CYTATU z książki; „Poemat Boga Człowieka” Marii Valtorty



Teraz łatwiej jest zrozumieć, co znaczą słowa Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, albo co znaczy, że Maryja jest Niepokalana ?

Wstyd mi, bo ja długo, długo tego nie rozumiałem. Miałem pokusę, że jak to możliwe, że Matka Boża urodziła Syna i jest dalej Dziewicą. Dla mnie było to niezrozumiałe, przecież to nie możliwe, podpowiadał zły duch.

Krzysztof z Łodzi