JustPaste.it

Wojna z żywiołami o mieszkania, o zmniejszanie przyczyn depopulacji

O warsztaty praktycznego i gospodarskiego myślenia dla młodych, by umieli się materialnie zagnieździć we własnym państwie, by nie czuli się w nim tylko czasowymi klientami.

O warsztaty praktycznego i gospodarskiego myślenia dla młodych, by umieli się materialnie zagnieździć we własnym państwie, by nie czuli się w nim tylko czasowymi klientami.

 

© Edward M. Szymański

Wojna z żywiołami o mieszkania, o zmniejszanie przyczyn depopulacji

O warsztaty praktycznego i gospodarskiego myślenia dla młodych, by umieli się materialnie zagnieździć we własnym państwie, by nie czuli się w nim tylko czasowymi klientami.


Tytułem nawiązania

W poprzednim artykułach przedstawiona została idea budowania mieszkań etapami. Najpierw moduł wyjściowy o niewielkim metrażu, ale od razu mający walor samodzielnego mieszkania i jednocześnie od razu przygotowany do poszerzenia o następny moduł, który mógłby być dobudowany w późniejszym czasie.

Aby taki sposób budowania się przestał być tylko teoretyczną możliwością konieczne byłoby nie tylko opracowanie technicznego projektu takiego domku czy domków, ale także opracowanie niezbędnych zmian w całym systemie mieszkaniowym, by stał się on otwarty na taką budowlaną innowację.

W niniejszym artykule mowa będzie o początkach możliwej drogi do tych zmian. Dziwnej drogi, bo poprzez ideę proklamacji równie dziwnej wojny z żywiołami. A ściślej, wojny o efektywne i szybkie usuwanie skutków ich niszczycielskiego działania jakimi są katastrofy mieszkaniowe.

Wojny z żywiołami toczone są od zawsze, ale z różnym skutkiem. Starsi Czytelnicy zapewne pamiętają niegdysiejsze niespodziewane ataki zimy, które systematycznie zaskakiwały drogowców. Dwaj zacni Starsi Panowie próbowali, ten efekt zaskoczenia zmniejszyć. Jak to zrobić, by kogoś nie obrazić, nie podważyć czyjegoś dobrego imienia i nie wywołać awantury? Poświęcili więc temu specjalny odcinek swych występów zatytułowany Niespodziewany koniec lata. Była w tym pewna logika. Jeśli lato się kończy, to już jest jesień a po niej zapewne przyjdzie zima.

Ten finezyjny wkład w walkę z żywiołami na froncie drogowym raczej niewielki przyniósł efekt. Zima nadal zaskakiwała. Walka z żywiołami na froncie mieszkaniowym jest daleko trudniejsza. Teoretycznie i praktyczne. Niech więc Czytelnika nie dziwią odwołania do pozornie odległych od głównego tematu zagadnień w różnych dygresjach czy pobocznych wątkach. Te odwołania służą ułatwieniu strukturalnego uporządkowania i prezentacji problemu. Przykład Starszych Panów nie jest wystarczający, skoro nie był skuteczny.

Część I
Historyczne i cybernetyczne inspiracje

Wojna nie jest prostym przedsięwzięciem. Wymaga mobilizacji sił i środków na miarę własnych możliwości. Powinna przynieść korzyści. Stąd uzasadnione są najróżniejsze inspiracje.

Myślenie państwa może być innowacyjne

Czy państwo myśli? To ciężki problem dla filozofów. Pomińmy go, a zauważmy, że państwo wydaje decyzje, że miewa określone stanowisko w rożnych sprawach , np.w różnych międzypaństwowych rozmowach. A trudno mówić o decyzjach czy stanowiskach bez jakiegoś przemyślenia.

Poprzedni artykuł mocno eksponował innowacyjność marszałka Piłsudskiego w walce z państwami zaborczymi o niepodległość. Marszałek w wojnie polsko-sowieckiej dał niezwykły wręcz popis nieszablonowego myślenia w przygotowywaniu swej strategii oraz jej bieżącej materializacji.

Kim był w tej wojnie Marszałek? Był nie tylko Naczelnym Wodzem polskich sił zbrojnych ale także Naczelnikiem Państwa, co sam wyraźnie odróżniał i podkreślał. Państwa-pisklęcia, które dopiero musiało wywalczyć godne miejsce wśród innych państw. Wszelkie decyzje Marszałka były, przynajmniej w kluczowych momentach, decyzjami bardzo prowizorycznego polskiego państwa. Gdzie siedział Marszałek lub znajdował się samochód czy pociąg którym jechał, tam było centrum dowodzenia wojną.

W wojnie polsko-sowieckiej zderzyły się dwie racjonalności, dwa ośrodki decyzyjne. Wygrało jeszcze nieopierzone państwo-pisklę w walce z państwem-molochem i jego olbrzymim potencjałem. Materialną i organizacyjną słabość polskiego państwa zrekompensowała w ogromnej mierze jego innowacyjność wypływająca z innowacyjnego myślenia Marszałka. Długoletnich prób i sprawdzianów tego myślenia – wypada dodać.

Wojna nie żywi się sama

Wojna, jaką prowadziło polskie państwo była na miarę jego niezwykle ograniczonych możliwości gospodarczych. Była najtańszą wojną w ówczesnym świecie, uwzględniając wymiar terytorialny, skalę zaangażowanych sił ludzkich czy nawet jej globalne znaczenie.

Nie jest sztuką wykreować coś za duże pieniądze. Sztuką jest zrobienie czegoś żywotnie potrzebnego i solidnego, gdy tych pieniędzy przeraźliwie zainteresowanym brakuje. Mieszkania zaś w obecnych warunkach nie są tanim przedmiotem. Nie są też gadżetem, bez którego łatwo się obejść.

Strategia otwartego powietrza koncypowana była przez Marszałka w całkowitej opozycji do strategii wojny okopowej tkwiącej w powszechnej świadomości europejskich elit politycznych, wojskowych i gospodarczych. Strategia okopu wymagałaby np. całych pociągów drutu kolczastego. Polska zaś nie posiadała ani jednej jego fabryki. 375 milionów franków pożyczki na dozbrojenie uzyskane od Francji nie pokryłoby nawet jednego dnia wojny jaką sama niedawno jeszcze toczyła, to zaledwie jedna szósta angielskiego wsparcia, jakie uzyskała Biała Rosja Denikina.

Brak środków można nawet w poważnym stopniu zrekompensować innowacyjnością i zmysłem organizacyjnym. Nie tylko innowacyjnością indywidualnych osób, choć tej w żaden sposób zastąpić i lekceważyć nie można, ale także innowacyjnością zbiorową znajdującą swój wyraz w decyzjach na szczeblu ogólnopaństwowym. A to już jakby wyższa szkoła jazdy. Nie każdy potrafi chociaż dostrzegać ważne problemy do rozwiązywania.

Marszałek okazał się arcymistrzem wojny informacyjnej, arcymistrzem pozorowania i improwizacji, dzięki czemu polskie działania energomaterialne – posługując się określeniem używanym w socjocybernetyce - okazały się niezwykle oszczędne i jednocześnie skuteczne. Polska wyszła zwycięsko z tej wojny wbrew oczekiwaniom elit państwowych całej Europy, a nawet ku niezadowoleniu znacznej ich części.

Polska walczyła o samo swoje istnienie, o niepodległe istnienie. Państwo sowieckie zaś walczyło o swoje granice. I stawka, i skala trudności w tej wojennej grze były nieporównywalne. Strona sowiecka wojnę przegrała, ale przecież jej gigantyczne państwo nie przestało istnieć. Gdyby Polska przegrała? Może by zaistniała w kadłubkowej formie jakiegoś quasi państwa, choć i to nie było pewne. O potencjalnych represjach strach nawet myśleć.

Nieprzypadkowe jest to nawiązanie do wyzwoleńczego dzieła marszałka Piłsudskiego. Udało mu się dokonać czegoś wielkiego. Kwestia mieszkaniowa to przy tym problem wręcz mikroskopijny.

Mikroskopijny, ale trudny do rozwiązania. Od dziesięcioleci trudny, od dziesięcioleci uciążliwy. Jeśli korzystać z jakiś inspiracji, to z przykładów udanych. Stąd np. nawiązanie do pojęcia węzłów myślowych. Marszałkowi było ono pomocne. Co z tego, że dla kogoś to pojęcie może dziś okazać się śmieszne? A prowadził jakąś wojnę i to skuteczną?

Niezwykłe powstanie i cybernetyka

Nieprzypadkowo też pojawią się nawiązania do cybernetyki, do jej podstawowych pojęć, a w szczególności w wydaniu polskiej szkoły cybernetycznej związanej z nazwiskiem Mariana Mazura oraz jego głównego kontynuatora Józefa Kosseckiego. Poprzez pryzmat aparatury pojęciowej wypracowanej przez tę szkołę2 o wiele łatwiej interpretować można to, co już stało się w społecznym świecie oraz wzbogacać zbiorową myśl wokół problemów wyzwań współczesności.

W jaki sposób przekształcić polskie społeczeństwo jako pewną całość dotychczas zewnątrzsterowną w społeczeństwo samosterowne? 11 listopada 1918 roku to dzień niezwykły, dzień kulminacji procesu rodzenia się polskiego ośrodka władzy państwowej. Właśnie w tym dniu społeczeństwo polskie sterowane dotychczas z Moskwy, Wiednia i Berlina stało się społeczeństwem samosterownym. Odtąd społeczeństwo polskie sterowane będzie z Warszawy, a ściślej z miejsca pobytu marszałka Piłsudskiego.

Sterowane suwerennie. Całkiem zasadnie B. Urbański w swej książce o Marszałku pisze o jakby przeoczonym, bo niedocenionym Drugim Powstaniu Listopadowym3. Tym razem zwycięskim. Jeśli dziś mówi się powszechnie o wojnie informacyjnej, to bez żadnej przesady o tym drugim powstaniu, niemal bezkrwawym, powiedzieć można, że było ono efektem długotrwałej, powziętej wcześniej wojny informacyjnej z zaborcami.

Zasadne jest tu odwołanie się do cybernetyki ze swymi dość mało jeszcze zrozumiałymi powszechniej kategoriami i precyzyjnie rozbudowywaną aparaturą pojęciową. Ta nauka, z imponującym rozmachem teoretycznym rozwijana, choć jeszcze niedoceniana przez środowiska naukowe, elity państwotwórcze i kulturalne oferuje jakby nowy paradygmat myślenia o ludziach, społeczeństwach i cywilizacjach.

Układ czy system autonomiczny – mówiąc bardzo swobodnie - to jedno z podstawowych pojęć w cybernetyce i odnosi się do określonego obiektu posiadającego zdolność do zachowywania swojej trwałości, swojego istnienia w warunkach zmieniających się bodźców otoczenia. Gdyby to pojęcie i kilka jeszcze innych było trochę bardziej znane w środowisku humanistów, to B. Urbankowski nie musiałby pisać w kontekście 11listopada 1918 roku o „niedocenionym Powstaniu Listopadowym.” Dzięki aparaturze pojęciowej cybernetyki, a zwłaszcza polskiej szkoły socjocybernetycznej, byłoby to powstanie dużo wcześniej dostrzeżone i wyodrębnione w całokształcie wydarzeń historycznych tamtych lat.

Książki pisze się po to, by komuś do czegoś służyły. Ich autorzy nie są jednak odpowiedzialni za to, jak one zostaną wykorzystane. Stąd też wszelkie ułomności w wykorzystaniu w tym artykule dzieł wymienionych z nazwiska osób w żaden sposób ich nie obciążają.

Część II
Cichy front

W niniejszym artykule przeciwnikiem państwa nie będzie inne państwo ze swymi siłami prowadzenia wojny i ośrodkiem jej dowodzenia, ale tym przeciwnikiem będą żywioły, ślepy los, skutkujące niespodziewanymi katastrofami mieszkaniowymi.

Jest to front cichy, bo jego pomruki do szerszej świadomości publicznej dochodzą tylko od czasu do czasu, gdy dochodzi do klęsk żywiołowych, gdy front ten jest ewidentnie dla wszystkich zaistniały. Ale napór żywiołów, słabo dla szerokiej opinii publicznej widzialny i słyszalny, jest nieustanny, trwa przez cały rok.

Identyfikacja przeciwnika

Marszałek Piłsudski być może nazwałby ten zabieg teoretyczny negliżowaniem przeciwnika czyli jego rozpoznawaniem: jego lokalizacją, rozpoznaniem jego silnych i słabych stron, przewidywaniem jego posunięć itp. Taka w tym miejscu antropomorfizacja żywiołów może jest trochę nieuprawniona, ale na swój sposób odwapnia ona ludzkie myślenie.

O przeciwniku na podstawie bardzo elementarnych doświadczeń powiedzieć można, że jest bardzo złośliwy, nieprzewidywalny, nieustępliwy, nie dający się niczym odstraszyć, nieprzekupny, nieskory do żadnych pertraktacji czy układów. Czasem da o sobie znać powodzią, czasem huraganem obróci w perzynę jakąś gminę, czasem coś podpali, potrafi nawet zrujnować dom samolotem itd.

Powiedzieć też można, że jest on wielogłową hydrą, której unicestwić niepodobna. Te głowy wyrastają niby z jednego korpusu, choć mieszają się w nim, niczym w wielkim tyglu dość różne żywioły mające dwie skrajne postacie, ale też nie brak w nim wielu postaci pośrednich.

Jedne z nich to żywiły samej przyrody, nad którymi człowiek nie panuje. Człowiek nie panuje nad deszczami powodującymi powodzie, nad wyładowaniami atmosferycznymi czy nad huraganami bezpośrednio burzącymi ludzkie domostwa. Polacy i tak mają sporo szczęścia, gdyż oszczędzone im zostają wybuchy wulkanów czy trzęsienia ziemi.

Ale czy kopalniane tąpnięcia lub wybuchy gazu w budynkach mieszkalnych to tak zupełnie do końca wyłącznie ślepe siły przyrody? Jest w nich także pierwiastek rozlicznych ludzkich ułomności. Od nieświadomości różnorakich a odłożonych w czasie skutków ludzkich poczynań czy zaniedbań, po niefrasobliwość w codziennych działaniach aż po złośliwość z pogłębioną premedytacją.

Ten ludzki pierwiastek w przyczynach mieszkaniowych katastrof to także pewien żywioł, ale już żywioł ludzki, żywioł ludzkich błędów. Ten ludzki żywioł jest praktycznie niedostrzegalny z punktu widzenia indywidualnych mieszkańców kraju. Z ich perspektywy jest właściwie zredukowany do problemu indywidualnej samokontroli czy ostrożności w codziennych działaniach. Inaczej on jednak wygląda w racjonalności wymaganej na szczeblu kierowania państwem.

Państwowe myślenie

Rok 2010 był na tyle ulewny, że znowu na najwyższe szczeble rządowe oraz w dyskusjach medialnych powrócił temat zrujnowanych mieszkań. Ówczesny rząd pomny doświadczeń poprzedników z 1997 roku dość wcześnie przygotował propozycję, by udzielać poszkodowanym bezzwrotnych zapomóg w wysokości 6 tysięcy złotych na przeżycie, a nadto w zależności od poniesionych szkód, dodatkowe dofinansowanie na remont 20 tysięcy, a nawet 100 tysięcy złotych w poważniejszych przypadkach.

Ponownie głos zabrał były już premier Włodzimierz Cimoszewicz z pewnym uznaniem obserwujący działania gabinetu Donalda Tuska, ale nie bez zastrzeżeń: - Z niepokojem obserwuję, jak rząd i opozycja ścigają się w obietnicach, kto da więcej, a to są publiczne pieniądze5 – zauważył.

Jego wypowiedź jest o tyle ciekawa, że wprawdzie nie była podyktowana koniecznością podejmowania przezeń jakichś decyzji, ale odzwierciedla ona sposób oglądu problemu z punktu widzenia najwyższych kręgów decyzyjnych w państwie i jednocześnie odzwierciedla też dość powszechny sposób widzenia problemu . W tym roku bowiem odbywały się wybory samorządowe i w takich sytuacjach względnie łatwo o artykulację jakichś nowych rozwiązań czy choćby jakiegoś innego sposobu widzenia . A poza drobnymi modyfikacjami nic istotnie nowego się nie pojawiło.

Minęło kilkanaście lat od powodzi tysiąclecia i można odnotować pewien postęp. Nie mówi się już bowiem o tym, czy ktoś był ubezpieczony. Jest więc postęp, ale malutki. Zbyt mały, aby nie dało się poprzez zacytowane zdanie zauważyć poważnego węzła myślowego charakteryzującego i rządzących, i rządzonych.

Nie uległ istotnej zmianie sam mechanizm rozwiązania problemu. Koalicja i opozycja licytują się tylko w tym, kto da więcej – jak zauważa były premier - sam zaś mechanizm nie jest przezeń w żaden sposób podważany. Z czego to może wynikać? Właśnie z trwałości węzła myślowego:

• Niczego w istocie zmienić się nie da, można co najwyżej trochę usprawniać istniejące już rozwiązania.

To tak , jak ze starym, ale potrzebnym rowerem. Jeszcze jeździ, no więc wystarczy go naoliwić, podreperować hamulce, wymienić żaróweczkę w oświetleniu itd. Nowy rząd trochę ten rower zmodernizował, uczynił go trochę nowocześniejszym, ale to jest ciągle tylko rower ze wszystkimi jego ograniczeniami.

Warto przytoczyć dalszy ciąg wypowiedzi byłego premiera, gdyż pewne kwestie staną się o wiele bardziej czytelne.

- Trzeba stawiać pewne warunki. Kiedy chodzi na przykład o odbudowanie domu, to opowiadałbym się za tym, co robiliśmy kilkanaście lat temu, tzn. wybudować nowe domy i zakwaterować tam poszkodowanych. Nie dawałbym gotówki, bo nie wiadomo, jak te pieniądze zostaną wydane. To jest z punktu widzenia rządu łatwiejsze – niech ludzie sobie sami poradzą. Zaznaczył jednak: - Jeśli to będzie precyzyjnie przygotowane i pomyślane, to pewnie zmniejszy się ryzyko nadużyć czy niewłaściwego wykorzystania tych pieniędzy. Ale trzeba się domagać, żeby ludzie nie budowali się na terenach zalewowych, bo będziemy mieli co jakiś czas powtórkę.6
[za:]
http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/cimoszewicz-nie-dawalbym-powodzianom-gotowki,135109.html

O czym właściwie mówi premier Cimoszewicz? Mówi on o swoistym pakiecie pomocowym ofiarom mieszkaniowych katastrof, ofiarom permanentnej wojny z żywiołami. Co się w tym pakiecie pomocowym znajduje? Mowa jest głównie o pomocy finansowej. Pomocy mającej w sobie konfliktogenne ziarno. Taka forma pomocy, zapewne i w przyszłości w jakiejś mierze zawsze będzie potrzebna, ale ograniczenie się do niej nie rokuje dobrze szansom minimalizowania strat gospodarczych i społecznych.

Na jak długo może wystarczyć 6 tysięcy złotych rodzinie, która straciła nagle dach nad głową? Ile domu może sobie ona wybudować za 100 tysięcy złotych i jak długo takie budowanie może trwać? A mowa jest jeszcze i o tym, by nie odbudowywać się w tym samym miejscu, jeśli bywają one zalewane. Ile dodatkowo mogą kosztować jakieś przenosiny?

A patrząc szerzej. Co to są tereny zalewowe? Z doświadczeń powodzi tysiąclecia wynika, że całe gminy i miasteczka wypadałoby gdzieś przesiedlić. Skąd na to środki?

Konfliktogenny charakter pomocy

Aby jednym coś pomóc, innym trzeba coś zabrać. Na ile można pomóc i ile można zabrać? Tu nigdy nie uzyska się szerzej akceptowalnej zgody. Rząd pomny drażliwości tego problemu częścią uciążliwości jego rozwiązania zobligowany jest obarczyć ofiary katastrof. Oto powinny one zostać poddane szczegółowej kontroli ze strony odpowiednich organów, bo przecież mogą przyznane im środki pomocowe niewłaściwie wykorzystać.

Na stres poszkodowanych związany z utratą mieszkania nakłada się więc jeszcze dodatkowa porcja frustracji wynikająca z dodatkowych czynności wynikających z roli trochę podejrzanego klienta różnych instytucji czy ich lokalnie funkcjonujących agend.

Nie musi to wynikać to z rządowej złośliwości. To efekt wadliwości już istniejącego mechanizmu udzielania pomocy ofiarom. Będzie kolejna ekipa rządowa i do dyspozycji będzie miała taki sam mechanizm pomocowy, ten sam rower, w którym już nie wiadomo co poprawiać.

Wadliwość tego mechanizmu ma zaś o wiele szerszy wymiar.

Najlepiej najmniej widzieć

Podstawowe zastrzeżenie dotyczy okoliczności, że kwestia rządowej pomocy miała charakter doraźnej, jednorazowej reakcji na zdarzenie o bardzo rozległym wymiarze społecznym, którego nie sposób było nie zauważyć ze stołecznych okien. Zdarzeniem tym była dwukrotna fala powodziowa w maju i czerwcu 2010 roku. Żywioły przyrody są jednak złośliwe i namolne.

Niedługo trwało, jeszcze woda dobrze po dotychczasowych powodziach nie wyschła, gdy oto w mediach pojawiły się artykuły, że Ustawa z dnia 24 czerwca 2010 r. o szczególnych rozwiązaniach związanych z usuwaniem skutków powodzi z maja i czerwca 2010 . nie może być stosowana przy rozpatrywaniu skutków powodzi na Dolnym Śląsku, jaka miała miejsce już w sierpniu tego samego roku.

Złośliwy żywioł kompletnie za nic miał reakcję rządową po dwóch pierwszych uderzeniach i uderzył po raz trzeci. Przeczekał cały lipiec i odezwał się w sierpniu ponownie. Rząd ponownie zmuszony został do zareagowania na taką złośliwość losu. Rower już schowany w piwnicy, a tu trzeba go znowu wyciągnąć, by zorganizować kolejną wyprawę z pakietem pomocowym dla ofiar.

Czy można się dziwić temu, że sfery rządowe najchętniej by w ogóle nie widziały podobnych klęsk żywiołowych? Na walce z ich skutkami można tylko tracić, a niczego nie zyskiwać.

Problem kosztów wojny z żywiołami

Ogólny powód takiego doraźnego tylko reagowania dość klarownie objaśniła znająca trochę bliżej problem radca prawny Małgorzata Zamorska tłumacząc dla mediów ograniczenie stosowalności wymienionej wyżej ustawy tylko do dwóch powodzi:

- W momencie tworzenia tego aktu znane były już wstępne skutki powodzi, można było przynajmniej częściowo oszacować straty. Gdyby rząd chciał stworzyć tzw. ustawę blankietową, która mówiłaby o tym, że przy każdej powodzi, czy innej klęsce żywiołowej, państwo pomaga poszkodowanym, naraziłby budżet państwa na zbyt duże ryzyko uszczupleń finansowych 7- podkreśliła.

Powyższa wypowiedź sygnalizuje przynajmniej dwie niemałej doniosłości kwestie.

• Po pierwsze państwo nie gwarantuje pomocy ofiarom katastrof mieszkaniowych w klęskach żywiołowych automatycznie.
Rząd nie stworzył tzw. ustawy blankietowej na wypadek każdej klęski żywiołowej, pomoc organizuje czy improwizuje dopiero po ataku żywiołów i po oszacowaniu strat.

• Po drugie, mowa tu jest tylko o ofiarach klęsk żywiołowych. Przez klęski żywiołowe zaś, co nawet określone jest w normach prawnych, rozumie się sytuacje, gdy jednocześnie poszkodowanych pojawia się wielu na jakimś zwartym obszarze.
A gdzie pozostałe ofiary katastrof mieszkaniowych wcale nie będących rezultatami klęsk żywiołowych, ofiary katastrof pojawiających się corocznie w dużej liczbie, ale niejednocześnie i w rozproszeniu na obszarze całego kraju?

Państwo nie posiada odpowiednio efektywnych instrumentów na reakcję w przypadkach drobnych katastrof mieszkaniowych, które z rządowych okien już nie są dostrzegane. O nich najlepiej już w ogóle nie mówić. Same ofiary i lokalne społeczności jakoś muszą sobie z nimi same radzić.

Część III
Wymierność postępu w walce

Jeśli walczyć, to o coś. Cel wojny z żywiołami może się wydawać dość oczywisty. Ale tylko na pierwszy rzut oka, gdy katastrofy mieszkaniowe postrzega się tylko w kategoriach walki z klęskami żywiołowymi, a pozostałe katastrofy jako zbiór indywidualnych przypadków, z którymi muszą sobie poradzić indywidualne ofiary i poszczególne samorządy lokalne.

Odporność cywilizacyjna na ataki żywiołów.

Co z państwowej perspektywy oznaczać może sukces lub jego brak w takiej nigdy przecież nie kończącej się wojnie? Ostatecznie, dla oceny, wszystko trzeba sprowadzić do liczb. Jeśli nie ma liczb, to pozostaje tylko administracyjna poezja o tym, że jest dobrze.

Jak problem ujmować? Najprościej chyba jako problem proporcji między ilością mieszkań zrujnowanych w określonej jednostce czasu (np. w przeciągu jednego roku) a długością czasu niezbędnego do odbudowy wszystkich tych mieszkań. Jest zrozumiałe, że niektórzy poszkodowani pozyskają mieszkania trochę szybciej, inni trochę dłużej, ale ważna jest, jak zwykle w takich obliczeniach, średnia statystyczna.

Z tych proporcji liczbowych powstanie coś w rodzaju cywilizacyjnego współczynnika odporności państwa na oddziaływanie żywiołowych czynników destruktywnych w zakresie mieszkań. Państwo ze zdrową gospodarką potrafi sobie sprawnie radzić z różnymi negatywnymi czynnikami, podobnie jak zdrowy organizm ma dużą odporność na różne infekcje.

Względnie poprawna parametryzacja efektywności w takiej wojnie wymagałaby dość rozbudowanej konceptualizacji, którą z rękawa trudno wytrząsnąć, Ale warto choć przykładowo zasygnalizować, jakie intuicje poznawcze mogą się z nią wiązać.

Niech w danym roku – przykład abstrakcyjny - zniszczeniu ulegnie np. 100 mieszkań i w ciągu jednego roku będą one wszystkie odbudowane. Współczynnik wspomnianej odporności wynosi więc 1. Jeśli, zakładając dalej, poszkodowane rodziny liczą przeciętnie 3 osoby, to oznacza że w ciągu roku 300 osób jest jakby wyłączonych z normalnego życia gospodarczego, gdyż określona ilość ich sił czy energii musi być skierowana na działania związane z odbudową czy - ogólniej mówiąc - pozyskiwaniem odpowiedniego mieszkania na stałe.

A jeśli ta odbudowa trwa trzy lata? Współczynnik odporności wynosi więc 3. To znaczy, że w danym roku z normalnego życia gospodarczego wyłączonych jest 900 osób. Ciągle bowiem odbudowywane są mieszkania z lat poprzednich i ciągle przybywają kolejne ofiary katastrof. Obliczanie tego współczynnika, co chyba zrozumiałe, wymagałoby obserwacji z wielu lat.

Ten współczynnik można uznać za wskaźnik kondycji gospodarczej państwa w zakresie kondycji jego systemu mieszkaniowego, a ściślej w zakresie jego funkcji konserwatorskiej.3 Bo ten współczynnik wskazuje na zdolność do regeneracji ubytków w zasobach mieszkaniowych społeczeństwa przez społeczeństwo jako pewną całość ustrukturowaną w państwo.

Ale przecież nie we wszystkich rodzinach dwie osoby pracują nie mówiąc już o dzieciach. Zgoda, ale owo uczestnictwo w życiu gospodarczym to nie tylko zarobkowanie, ale bycie klientem, pacjentem, uczniem itd.

Warto zaakcentować, że w czasie odbudowy obniża się poziom warunków bieżącej regeneracji sił fizycznych i psychicznych członków danej rodziny, obniża się też poziom ich możliwości osobistego rozwoju. A to dotyczy także dzieci. Te wszystkie czynniki w dłuższej perspektywie ujemnie skutkują na kondycję gospodarczą państwa, choć może to być trudno obserwowalne. Jeśli coś jest trudno obserwowalne, to jednak nie oznacza, że tego nie ma.

Gospodarze mieszkań żyją w państwie, od kondycji ich gospodarstw domowych zależy kondycja gospodarki narodowej niezależnie od tego, jak wygląda system gospodarczy, jak wyglądają szczegóły rozwiązań w zakresie systemu mieszkaniowego.

Czy Polska wygrywa wojnę z żywiołami?

Istnieją poważne przesłanki do zmartwienia. Jak to? Domy stoją, a nawet ich przybywa, polski krajobraz nie wygląda jak po tsunami. Zgoda, ale z faktu, że na ciele danej osoby nie widać objawów chorobowych, a ona sama nawet tryska optymizmem, nie wynika, że ta osoba nie choruje. A czy dobre samopoczucie nie jest tylko złudzeniem? Dopiero wnikliwsze badania pozwalają na bardziej precyzyjną diagnozę.

Ile mieszkań jest corocznie rujnowanych przez losowe przypadki i jak szybko są one odbudowywane? Na szczeblach rządowych mówi się tylko o ofiarach katastrof żywiołowych. Katastrof, których z rządowych okien nie można nie zauważyć. A ile jest ofiar mini katastrof losowych, niekoniecznie będących skutkami tylko sił przyrody, odosobnionych, rozproszonych?

Jak tu wygląda diagnoza? Jakie dla społeczeństwa jako całości są łączne skutki tych niewidocznych z rządowej perspektywy drobnych katastrof? Jak te skutki rzutują na kondycję gospodarczą państwa, społeczeństwa jako całości? Niewiele chyba można powiedzieć, jeśli brak odpowiednich danych pomiarowych. Nie ma jednak cudów. Negatywne skutki muszą być i są.

Część IV
Wokół problemów diagnozy

Bez trafnej diagnozy trudno o trafność rozwiązania. To jedna z fundamentalnych zasad socjocybernetyki. Co jednak miałoby wchodzić w treść takiej diagnozy? Czemu dokładniej należałoby się przyjrzeć? Jest to problem sam w sobie niezmiernie skomplikowany. W tym artykule posłużymy się dużym skrótem myślowym z wykorzystaniem militarnej metafory.

Warunki konieczne poprawy frontowej sytuacji

Jeśli dotychczasowe metody wojny z żywiołami nie są dostatecznie efektywne, to raczej nie ma innej drogi jak skonstruowanie nowej broni, nowej armaty, karabinu czy jak to jeszcze inaczej nie nazwać. A co się pod tym postulatem kryje? Przynajmniej trzy bardzo ogólne sprawy:

• Po pierwsze, gdzieś, przez kogoś ta broń musi być zaprojektowana i wdrożona do produkcji.
(Przez kogo ma być zbudowany jej prototyp? Przez kogo wypróbowany? Przez kogo „wdrożony do produkcji” i co to właściwie może oznaczać?)

• Po drugie, musi być ona dostarczana tam, gdzie jest potrzebna.
(Skąd, od kogo ma być dostarczana? Jak może wyglądać system dystrybucji?)

• Po trzecie, konieczny jest instruktarz oraz instruktaż dla tych, którzy mają się nią posługiwać.
(Kto ma instruktorem? Kto właściwie ma być instruowany?)

Powyższe punkty w swym ogólnym sformułowaniu (po punktorach) są tak proste, że aż banalne. A jeśli chodzi o ich ukonkretnienie zasygnalizowane w pytaniach? Tu dopiero zaczynają się schody. Wszystkie one są pytaniami o wykonawców. Kto konkretnie miałby nimi być i dlaczego właściwie miałoby komuś czegoś chcieć?

Pojawia się jeszcze jedno ważne pytanie: kto i co konkretnie miałby właściwie zrobić, aby pojawiły się jakiekolwiek pozytywne efekty?

Dobre chęci to za mało

Posłużenie się metaforycznym językiem stosownym w publicystyce dotyczącej spraw militarnych właściwie głębszego merytorycznie uzasadnienia nie posiada. Zabieg ten ma jednak bardzo istotny walor: taki język jest łatwiej powszechnie zrozumiały. A to jest sprawa praktycznie kluczowa.

Ile osób jest w stanie przestudiować cały koncept awaryjnego systemu budownictwa mieszkaniowego, który ma być tą swoistą dodatkową bronią w walce z żywiołami? Jeśli ktoś nie wie o co chodzi, to nawet palcem w bucie nie kiwnie, by cokolwiek w kierunku uruchomienia takiego systemu zrobić.

Nawet, jeśli ktoś jest pełen dobrych chęci, to jeszcze nie oznacza, by zechciał to zamanifestować jakimkolwiek gestem. Pustym dla niego gestem, bo jeśli nawet usłyszy nazwę postulowanego systemu, to sama nazwa mu niczego nie powie.

Kiedy zaś apel w odczuciu konkretnej osoby o jakiś nawet drobny gest przestanie być apelem o pusty gest? Wtedy, gdy pojawi się choć drobna przesłanka, że nawet drobny indywidualny gest może mieć pewien sens jako wkład w zbiorowe zbudowanie czegoś większego. To trochę tak, jak z apelem o drobne datki na operację ratującą życie czyjegoś dziecka. Czasami takie apele bywają skuteczne.

Jest to złożony problem, ale też dobry pratekst, aby powrócić do sformułowanego już problemu węzła myślowego oraz problemu innowacyjności państwa.

Część V
Wokół problemu węzła myślowego elit państwotwórczych

Czy ktoś widział niewidzialną rękę rynku? Z samej definicji nikt nie widział. Jednak pisze się o niej, o jej ślepocie, ograniczeniach czy walorach. Podobnie jest z omawianym tu problemem węzła myślowego. Nikt go nie widział, to zaś, co o nim jest niżej napisane, ma walor opisu pewnego hipotetycznego bytu. Jest pewną jego nader swobodną projekcją.

Socjocybernetyka z pewnym upodobaniem tworzy i sprawdza takie niewidzialne gołym okiem byty, stąd jej inspiracyjna moc. Byłoby jednak ogromnym nadużyciem zaliczenie poniższej próby do efektu zastosowania cybernetycznych zasad zgodnie z naukowymi procedurami. Nauka ma swoje wymagania, a inspiracja to nader wieloznaczne pojęcie. Pierwotną inspiracją jest przecież mało chyba zauważone przez historyków czy innych badaczu pojęcie, jakim posłużył się marszałek Piłsudski.

Niczego w istocie zmienić się nie da, można co najwyżej trochę usprawniać istniejące już rozwiązania. – tak został sformułowany interesujący tu węzeł myślowy. Skąd akurat takie określenie? Niech wystarczy tu wytłumaczenie, że jest ono kwestią pewnych intuicji i wygody. Tym niemniej pozwala taki zabieg na postawienie pytania o to, skąd to powszechne i utrwalone przekonanie w najwyższych kręgach decyzyjnych?

Z inercyjności instytucjonalnego myślenia. Instytucje działają zgodnie z zaprogramowanym algorytmem funkcjonowania, działają na określony bodziec. Jest katastrofa żywiołowa, a więc bodziec jest odpowiednio silny, to powinna być reakcja centrum decyzyjnego państwa. Jaka reakcja?

Jeśli na powódź tysiąclecia władzom państwowym w naprawianiu szkód mieszkaniowych udało się zareagować w sposób akceptowalny przez społeczeństwo, to dlaczego ponad dziesięć lat później na powodzie o wiele mniejszego zasięgu reagować inaczej? Czy pojawiły się w międzyczasie jakieś nowe narzędzia czy środki pomocowe? Nie pojawiły się.

Już dawno zauważono, że generałowie zwykle szykują się do powtórki wojny dawno minionej. Czym były mniejsze powodzie w 2010 roku? Były dla centralnych władz państwowych takimi sami atakami żywiołów jak wielka powódź w 1997 roku, tyle, że po prostu mniejszymi. No więc, co tu dużo kombinować? Sięgnięto po stary rower.

Nie ma powodów do kombinowania, bo nie zmieniło się spojrzenia władz na ataki żywiołu, nie zmieniło się także spojrzenie szerszych rzesz społeczeństwa na te ataki. Całkiem zasadne jest zatem domniemanie, że i w przypadku przyszłych powodzi reakcja władz państwowych będzie podobna. Mogą się zmienić ich polityczne barwy, ale reakcja może pozostać na podobnym poziomie efektywności.

Podobne też będą powszechne oczekiwania społeczne. Nic się nie zmieni i mało kogo będzie to dziwiło. Węzeł myślowy, że nic nie da się tu istotnego zmienić, trzyma w ryzach z jednakową siłą umysły i rządzących, i rządzonych.

Centrum kreatywności państwa

Marszałek Piłsudski mógł być w koncypowaniu strategii wojny z państwem rosyjskim bardzo innowacyjny i skuteczny w walce, gdyż był i Naczelnikiem Państwa, i Naczelnym Wodzem. Jego innowacyjność miała swój werbalny wyraz w konkretnych decyzjach, które w warunkach wojennych były jednocześnie rozkazami.

Każde państwo dla swego funkcjonowania musi być jakoś kreatywne, reagować na zmieniające się stany czy sytuacje wewnętrzne oraz na zmienność w otoczeniu zewnętrznym. Ta kreatywność znajduje swój wyraz w decyzjach państwa. Mają one różną postać, co trudno tu omawiać, ale warto zauważyć, że rożne ustawy sejmowe to nic innego, jak określone decyzje państwa. Tych ustaw w Polsce pojawia się ogromna ilość i w nich m.in. przejawia się kreatywność państwa. Czy ta kreatywność jest zawsze dla kondycji państwa, gospodarki i obywateli jednoznacznie budująca? To już odrębne i szerokie zagadnienie. Nie każda kreatywność musi być dla zainteresowanych nią budująca.

Decyzje w zależności od konkretnego państwa mogą być przygotowywane i podejmowane w rożny sposób. Marszałek Piłsudski konieczne decyzje-rozkazy podejmował często jednoosobowo, co nie oznacza, że nie korzystał przed ich podjęciem nie tylko z własnego doświadczenia i z własnej wiedzy, ale także z rożnych zewnętrznych źródeł wiedzy czy informacji oraz z różnych opinii. Jednak ostateczne sformułowanie decyzji i nadawanie im mocy wiążącej obciążało jego osobiście. Można powiedzieć, że ośrodek decyzyjny państwa był niezwykle silnie scentralizowany personalnie.

Nie zawsze tak być musi. Jawnemu ośrodkowi decyzyjnemu współczesnego państwa polskiego niezwykle daleko do takiej personalnej centralizacji. Decyzje państwowe przygotowywane są w ogromnym liczebnie - niech to będzie tu umownym określeniem - centrum decyzyjnym państwa. Owo znajdujące się pod rządami konstytucji centrum obejmuje prezydenta, rząd, parlament wraz z ich rozbudowanymi aparatami ich obsługi. To już ogromna armia ludzi. A wypadałoby jeszcze dodać mniej lub bardziej jawne oraz mniej lub bardziej sformalizowane wewnętrzne i zewnętrzne (także zagraniczne) ośrodki wpływów.

Proces przygotowywania decyzji w tak wielkim centrum decyzyjnym daleki jest od jakiejkolwiek harmonii. Pełno w tym procesie dysonansów i ostateczne decyzje bardzo często obarczone są rożnymi ułomnościami.

Czy wszyscy członkowie tego szerokiego grona mają rozeznanie w głównych nurtach zbiorowej kreatywności państwa nie mówiąc już o jej pomniejszych wątkach? Czy w ogóle mają kompetencje, by takie rozeznanie posiąść? To już poboczne tu zagadnienie. A jak wyglądają osobiste motywacje tych osób? Są one w każdym przypadku jednakowe? Tu jest jeszcze mniej klarowności.

Powyższa dygresja o centrum kreatywności państwa służy sformułowaniu bardzo podstawowego wniosku. Tego mianowicie, że całe to centrum nie jest w stanie wygenerować samo z siebie jakiegoś rozwiązania kwestii mieszkaniowej w sposób satysfakcjonujący zainteresowane osoby i jednocześnie uwzględniający zarówno postęp technologiczny jak i dotkliwy brak środków finansowych.

To wypada choćby szkicowo uzasadnić. Ogólne uzasadnienie jest może być dość proste: bo dotychczas odpowiedniego rozwiązania kwestii mieszkaniowej nie wygenerowano.

Powyżej dokonana została ogólna czy wstępna lokalizacja w tkance społeczności państwowej określonych węzłów myślowych. Te węzły dotyczą szerokiego centrum decyzyjnego państwa. To jednak trochę mało dla efektywnej diagnozy. Wypada trochę powiedzieć niejako o anatomii tych węzłów, czyli nieco bardziej szczegółowo.

Część VI
W kierunku anatomii węzła myślowego

Węzły myślowe mają swą historyczną genezę, skądś się biorą i mają też stale aktualne czynniki ich trwałości. Wypada o jednym i drugim aspekcie problemu choć szkicowo powiedzieć.

Które sprawy są ważne?

Całe wspomniane centrum decyzyjne państwa z racji swej wyróżnionej pozycji w kilkudziesięciu milionowej społeczności państwowej zajmuje się tylko ważnymi sprawami. A które sprawy są ważne? Te, które są przez ten elitarny krąg postrzegane jako ważne dla tego kręgu oraz dla całej społeczności państwowej. Tu dość rzadko panuje pełna zgoda. A właściwie nigdy jej nie ma. To już znowu poboczna kwestia.

Dziedziczność poczucia tego co nie jest ważne

Czy ktokolwiek z elitarnego grona nazwanego tu centrum decyzyjnym państwa wychyli się z propozycją, by zacząć mówić o czymś takim jak front wojny z żywiołami w systemie mieszkaniowym?

Najpierw ten ktoś sam musiałby taki front dostrzec. No, ale jeśli sam osobiście na takim froncie się nie znalazł, to skąd u niego jakieś przesłanki do domniemania o istnieniu takiego frontu, przecież gołym okiem go nie widać? Inni też o nim nie mówią. Powodzie wprawdzie się zdarzają, ale to jeszcze nie powód, by mówić o froncie innym niż o froncie walki z taką okazjonalną, jednorazową katastrofą żywiołową, w której problemy mieszkaniowe są tylko częścią składową.

A w ogóle - znowu na marginesie - sprawy mieszkaniowe w wymiarze osobistym są dla członków tego grona na zupełnie innym poziomie aniżeli doświadczają ich brane tu pod uwagę ofiary katastrof mieszkaniowych czy młodzi ludzie pragnący założyć rodzinę lub choćby ją utrzymać. Dla członków elit zarządzających państwem osobiste problemy mieszkaniowe są zwykle względnie łatwe do rozwiązania, a kwestie katastrof budowlanych raczej dość egzotycznymi problemami. Ten brak osobistych dolegliwości czy doświadczeń ma spory wpływ na sposób postrzegania problemów mieszkaniowych osób z omawianego tu kręgu.

Ten krąg rekrutuje się spośród osób, dla których osobiste sprawy mieszkaniowe są już tradycyjnie sprawami marginalnymi. Zasilany jest on przez osoby o w miarę ustabilizowanej pozycji materialnej, przynajmniej na podstawowym poziomie. I tak już jest od dziesięcioleci. Jakieś wyjątki tylko potwierdzają tę regułę. Stąd można mówić o dziedziczności samego postrzegania problemu. Można jednak nieco bliżej przyjrzeć się mechanizmom tego dziedziczenia.

Ambicje i rozgrywki polityczne

Gdyby jednak ktoś z elity polityczno państwowej indywidualnie dostrzegł istnienie takiego frontu, to czy swoim spostrzeżeniem mógłby się podzielić w tym szerokim gronie? Nawet gdyby zdobył się na odwagę i publicznie o tym powiedział, to i tak niewiele by to dało. Przynajmniej z dwóch powodów.

Pierwszy można byłoby określić jako powód ambicjonalno-prestiżowy. Byłoby poniekąd dziwne, gdyby takiego powodu nie było. W państwotwórczej elicie i wokół niej, nie udzielają się osoby bez ambicji. O czym się mówi w tych elitarnych kręgach? O sprawach ważnych. A które są ważne? O tym wiedzą członkowie tych elit.

Skąd? Wiedzą i już! Należą wszak do elity, sami potrafią też patrzeć i słuchać. Więc skąd jakaś wojna z żywiołami? To oni sami wcześniej jej frontu nie widzieli? Ich poprzednicy przez dziesiątki lat też tego nie widzieli? Widzieli, wiedzieli, ale przecież to nie jest ważne. Tak było i tak jest, i zapewne tak będzie.

A w ogóle kim jest ten ktoś, kto ośmiela się ich oświecać? Władza zawsze wie lepiej, jest to przecież jej uznany atrybut i tak już jest od początku świata. Podejrzewanie władzy, że czegoś nie wie lub czegoś nie dostrzega, to podkopywanie jej prestiżu.

Lepsze jest wrogiem dobrego. Jeśli pojawia się idea lepsze rozwiązania, to znaczy, że dotychczasowe nie było wystarczająco dobre, a więc cała elita państwotwórcza nie była zbyt światła, skoro tego nie dostrzegła. Ten prestiżowy czynnik trwałości określonego węzła myślowego funkcjonuje trochę na zasadzie tajemnicy poliszynela.

Drugi powód tkwi w rozgrywkach politycznych. Byłoby zupełnie irracjonalnym podejrzenie, że wszyscy w tym wielkim gronie są aż tak małostkowi w odczuwaniu swojego „ja” i nie mają dystansu do samego siebie, do pewnego sceptycyzmu wobec własnej wiedzy i kompetencji. No, ale to dotyczy dość elitarnego grona w tej szerszej elicie. Elity w elicie – można powiedzieć. Ta elita elity niekoniecznie zajmuje w tej szerokiej elicie eksponowane pozycje.

A gdyby, mimo wszystko, ktoś z tego szerokiego grona wystąpiłby w z postulatem, by chociaż zwrócić uwagę na problem? Trudno o taki przypadek. Zarówno w ugrupowaniu rządzącym, jak i opozycyjnym – sprowadzając rzecz do największego uproszczenia.

Jeśli problem zauważy ktoś z ugrupowania rządowego i podzieliłby się nim we własnym gronie, to przecież zobowiązałby go do zrobienia czegoś. Ale do czego konkretniej? Zauważyć problem a znaleźć rozwiązania – to dwie bardzo różne kwestie. Jeśli nie wiadomo jak problem rozwiązać, to po co w ogóle go gdziekolwiek zgłaszać?

A jeśli ktoś z opozycji by go publicznie zgłosił? Skutek byłby podobny. Jaki jest sens występowania z postulatem rozwiązania problemu, skoro samemu nie wie się jak go rozwiązać? Piłeczkę ugrupowanie rządowe może łatwo odbić prostym pytaniem: jak? Równie dobrze można byłoby wystąpić z propozycją ustawy o zakazie katastrof żywiołowych, np. o zakazie powodzi na obszarze RP. Można się tylko taką propozycją ośmieszyć.

Już tylko te dwa grubą kreską naszkicowane powody chyba wystarczająco wyraźnie pokazują trwałość węzła myślowego blokującego zmiany w samym tylko postrzeganiu przez ośrodek decyzyjny państwa problemu wojny z żywiołami. Tej wojny po prostu nie ma, problem jest wydumany. Jeśli nie widać problemu, to nie ma kłopotów z jego rozwiązywaniem. Po co zajmować się nieważnym, wydumanym problemem?

Węzeł myślowy szerokich rzesz społecznych

Takie myślenie podziela całe społeczeństwo, a przynajmniej jego znakomita większość. To wynika z powszechnych doświadczeń.

Zdarzają się katastrofy mieszkaniowe? Trudno temu zaprzeczyć. Ich ofiary mają zwykle bardzo ograniczoną liczbę bliskich sąsiadów. Dla większości obywateli jeśli katastrofy takie się zdarzają to najczęściej w dalszym sąsiedztwie: w innej wsi, na innej ulicy, w innej dzielnicy czy mieście. Katastrofy mieszkaniowe wcale nie są dla obywateli codziennością. Skąd więc mają nabrać wyczucia tego, ile może ich być w skali kraju przez tydzień, miesiąc, rok?

Ponadto, nie ma jednej przyczyny, jednego sprawcy, jednego oczywistego przeciwnika, to i nie ma czytelnego społecznie powodu, aby jakoś specjalnie problemem się zajmować. Takie katastrofy mieszkaniowe zawsze się zdarzały, nawet najstarsi ludzie to potwierdzą, więc nie ma powodu, aby mówić o jakiejś wojnie z żywiołami. Jeśli się kiedyś o takiej wojnie nie mówiło, to dlaczego mówić o tym dzisiaj?

A jednak dzisiaj warto mówić, bo widmo depopulacji nie straszyło wczoraj.

Wojna wyzwala innowacyjność

Powodów zaś aby jednak się nim specjalnie zająć są przynajmniej dwa. Doraźny, to minimalizowanie strat gospodarczych czy społecznych, które jednak są, choć mogą się wydawać małe. Ale drugi powód jest poważniejszy.

Wojna wyzwala innowacyjność. Nie tylko w wytwarzaniu nowych rodzajów broni, ale także w wielu innych dziedzinach życia. Np. w medycynie; olbrzymia liczba rannych wymusza wręcz poszukiwanie najróżniejszych rozwiązań organizacyjnych, środków opatrunkowych, narzędzi chirurgicznych czy diagnostycznych. Te nowe rozwiązania już nie giną, w warunkach pokojowych są dalej ulepszane i stosowane.

Dlaczego zatem zakładać, że nowe rozwiązania w pomocy ofiarom mieszkaniowych katastrof nie mogą posłużyć i tym, którzy mieszkań potrzebują a jednocześnie nie są ofiarami katastrof mieszkaniowych czy katastrof żywiołowych?

Jeśli wojny z żywiołami w żaden sposób uniknąć się nie da, to czy nie warto pomyśleć, aby ta ciągła wojna była jakoś opłacalna? Opłacalna w podwójnym sensie: w sensie minimalizowania gospodarczych i społecznych kosztów, które i tak są ponoszone, ale także w sensie wykorzystywania niejako jej skutków ubocznych. A tym ubocznym skutkiem może być ciągłe motywowanie do poszukiwania nowatorskich rozwiązań w zakresie budownictwa mieszkaniowego, stałego obniżania jego kosztów i przy okazji stałego podnoszenia jego standardów.

Motywowanie tych, którzy są sposobni do takich poszukiwań. To jednak wymaga zorganizowania im pola do popisów. Konieczne jest zorganizowanie swoistego warsztatu praktycznego myślenia, w którym jest jakiś margines na osobiste doświadczenia poprzez próby i błędy. Błędy które nie muszą oznaczać życiowej porażki, ale mogą wydatnie wzbogacać życiowo ważne kompetencje.

Praktyczne wnioski

Marszałkowi Piłsudskiemu koncept węzłów myślowych potrzebny był do zwrócenia uwagi na pewne blokady w powszechnym myśleniu. Dotyczy to także myślenia elit, co wówczas mogło oznaczać osoby z wykształceniem średnim (a więc niemałym!), które aluzyjnie w wyłuszczaniu strategii wojennej Rok 1920 wskazane były jako adresat tego opracowania.

W niniejszym artykule nawiązanie do konceptu węzłów myślowych oraz pobieżna próba ich identyfikacji służy do zwrócenia uwagi na to, że nie tylko jest to społecznie doniosły problem, ale problem trwały. Ta wstępna identyfikacja wymienionego węzła myślowego pozwala też na pewne wnioski praktyczne.

Jeśli trudno się spodziewać, aby aktualne i ogromnie rozbudowane centrum decyzyjne państwa samo z siebie wygenerowało jakieś nowatorskie rozwiązanie problemów związanych z budownictwem mieszkaniowym, to projekt takiego rozwiązania powinien powstawać na zewnątrz tego centrum.

Projekt rozumiany nie jako mgławicowa idea mieszkaniowego Eldorado, ale jako w miarę dopracowane i społecznie czytelne know-how. Ta czytelność jest szczególnie ważna. Od niej w znacznej mierze zależy prawdopodobieństwo powodzenia. Na razie do tej czytelności jeszcze dość daleko.

Wniosek może skromny. Ale chyba ważny. Powszechną bowiem reakcją na różne odczuwane przez społeczeństwo problemy jest ich adresowanie do władz z podejrzeniem, że władze wszystko mogą. Nieracjonalne jest takie podejrzenie.

Drugi wniosek ma na razie charakter pytania. Jeśli poza centrum decyzyjnym państwa miałoby powstawać choćby wstępne know-how, to jakim cudem, skoro węzły myślowe powszechnie blokują samo postrzeganie frontu walki z żywiołami?

Zamiast zakończenia

Zgodzić się można z osobami uważającymi, że największym zagrożeniem dla Polski jest spadek liczby urodzin i ciągle ogromna liczba emigrujących lub myślących o emigracji młodych ludzi. Taki utrzymujący się trend demograficzny nie rokuje dobrze osobom w wieku emerytalnym, ani pokoleniu średniemu, ani pokoleniu wchodzącemu w dorosłe życie i pragnącemu założyć rodziny, ani wreszcie pokoleniom ze szkół podstawowych, przedszkoli i żłobków.

Nie ma jednego dobrego panaceum na ten proces niszczący polskie społeczeństwo, jego narodową tkankę biologiczną i nie ma żadnej realnej siły zewnętrznej zainteresowanej powstrzymaniem tego procesu. Tylko własna wewnętrzna mobilizacja obronna społeczeństwa może ten proces karlenia biologicznego i kulturowego powstrzymać i odwrócić. Kwestia mieszkaniowa nie jest tu problemem jedynym, ale niezmiernie ważnym.

Czy może być uspokojeniem okoliczność, że kłopoty demograficzne mają także społeczeństwa najwyżej gospodarczo rozwiniętych państw Europy? Czy solidarność europejska musi oznaczać akceptację, zgodę na biologiczne kurczenie się tradycyjnych europejskich narodów? Czy musi oznaczać dobrowolną deklarację współuczestnictwa w tej demograficznej chorobie? Czy Europa stanie się silniejsza dzięki takiemu kapitulanctwu?

Dosadne ludowe porzekadło mówi, że „zanim gruby schudnie, chudy wyciągnie nogi”. Polskie elity państwotwórcze nie mają się czego uczyć od elit państw bogatych. Jeśli niski przyrost naturalny rodzimych mieszkańców tych państw ma - jak to się tłumaczy - wyłącznie podłoże kulturowe czy cywilizacyjne, ogromnym nadużyciem byłoby domniemanie, że dotyczy to również społeczeństwa polskiego. Tutaj w grę wchodzi dodatkowy czynnik – ekonomiczny. Młodzi ludzie wcale tego nie ukrywają.

Przeciwnika w postaci omawianych w tym artykule żywiołów powodujących katastrofy mieszkaniowe nie potrzeba kreować. On jest. Jest aktywny, podstępnie niszczący i mało wybredny. Zupełnie obce mu są zapatrywania czy upodobania polityczne ofiar. Stąd też i mało zasadna byłaby mobilizacja sił obronnych przeciw niemu pod jakimś politycznym sztandarem.

Na wojnę z omawianym przeciwnikiem nie potrzeba organizować ekspedycji poza terytorium naszego kraju, nie potrzeba logistycznego wsparcia z innych państw. Na jakiej zresztą podstawie zakładać, że inne państwa czy ich społeczeństwa byłyby zainteresowane przeciwdziałaniem demograficznej zapaści w Polsce, skoro nie potrafią przeciwdziałać podobnemu procesowi u siebie?

Każda wojna wymaga mobilizacji określonych sił. Jakich sił potrzeba do omawianej wojny z żywiołami? Materialnego budulca jest pod dostatkiem. Brakuje przede wszystkim siły szarych komórek. Czyich komórek? Przede wszystkim młodych ludzi, bo oni oprócz nie zwapniałych komórek mają jeszcze niezbędny dynamizm. Ale też i tych starszych, którzy potrafią widzieć nie tylko oczyma, ale i rozumem a szanse młodych pokoleń nie są im obojętne.

Konieczne jest poszerzenie warsztatu praktycznego myślenia dla szerokich zastępów młodych ludzi. By potrafili własnym wysiłkiem zagnieździć się w swoim kraju, by mogli poczuć się współgospodarzami państwa a nie tylko jego klientami. Co jest dzisiaj pokoleniowym doświadczeniem olbrzymiej części młodych? Szukanie pracy i mieszkania.

Przypisy:

1. Bohdan Urbankowski: Józef Piłsudski. Marzyciel i strateg, Zyski i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2014, ISBN 978-83-7785-480-8, s. 227 i n.
Autor w Części Pierwszej, w rozdziale V Naczelnik ,w pierwszym podrozdziale, dokładnie, niejako w dużym przybliżeniu, przedstawia proces przejmowania przez Piłsudskiego władzy z rąk samorzutnie zrodzonych jej ośrodków, a także z rąk namiestniczej Rady Regencyjnej. Tym samym Piłsudski staje się niezależnym od wszelkich państw, w tym państw zaborczych, władcą.
2. Byłoby trochę kłopotliwe odesłanie Czytelnika do jednej z licznych publikacji. Może warto wspomnieć o niewielkiej, ale niezwykle istotnej książeczce Mariana Mazura Jakościowa teoria informacji czy późniejszej Cybernetyka i charakter. Z książek Józefa Kosseckiego przykładowo wymienić można kilka tytułów: Cybernetyka społeczna, Tajemnice mafii politycznych, Cybernetyka kultury, Metacybernetyka itd.
Pewną słabością w odbiorze czytelniczym tych książek jest wynikająca z dążności do precyzji dość specyficzna terminologia. Jest ona jednocześnie jej metodologiczną siłą. Nawet intuicyjne przyswojenie sobie różnych podstawowych pojęć cybernetyki znacznie ułatwia rozumienie różnych zjawisk społecznych. Pewnym ułatwieniem z zapoznawaniem się problemów cybernetyki, czyli nauki o sterowaniu, mogą być wykłady docenta Kosseckiego dostępne w Internecie pod hasłem Narodowa Akademia Informatyczna.
3. Bohdan Urbankowski, op.cit. s. 230
4. Uwaga dotycząca terminu. Nie każde załatanie dziury na drodze jest jej odbudową. Pojęcie konserwatorstwa obejmuje także likwidację drobnych ubytków. Jedno zrujnowane mieszkanie to zaledwie drobny ubytek w całości zasobów mieszkaniowych społeczeństwa.
5. Z materiału internetowego : Cimoszewicz: pieniądze dla powodzian to błąd rządu
http://www.wprost.pl/ar/196567/Cimoszewicz-pieniadze-dla-powodzian-to-blad-rzadu/
6. Tamże
7. W materiale internetowym: Nie ma podstaw do szerokiej pomocy
http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/nie-ma-podstaw-do-szerokiej-pomocy,142406.html

 

Edward M. Szymański