JustPaste.it

Jawnogrzesznicy w sutannach i religia w szkołach - czyli katolicyzm.

Wszelkie polskie dyskusje z katolicyzmem w tle prowadzą i będą zawsze prowadzić donikąd, bo tutaj katolicyzm mylony jest z chrześcijaństwem i występuje jako jego synonim.

Świat zwariował. Z kretesem.
Przyglądam się od paru dni dyskusjom telewizyjnym na temat
a- watykańskiej afery wywołanej przez obrzydliwe wystąpienie wraz ze swoim kochankiem – katolickiego księdza, Krzysztofa Charamsy – którego to kochanka tenże publicznie miział.
b- religii w szkołach

Wnioski z tych obserwacji są porażające i to bynajmniej nie dlatego, że akurat wyskoczył z cienia jakiś zalotny, szczególnie rąbnięty na umyśle ksiądz-oszołom-pederasta. Też nie dlatego, że w wyznaniowym katolickim państwie o nazwie „Polska”, inne oszołomy w ogóle chciały i dały radę, wbrew konstytucji, wprowadzić kiedyś do szkól religię.

Przerażenie budzi natomiast fakt niedający nadziei na lepszą przyszłość, że wszystkie prowadzone publicznie dyskusje wskazują, iż wiedza społeczna nawet najbardziej utytułowanych i nominalnie autorytatywnych dyskutantów, pochodzących z polskiego świata polityki i nauki jest tak niska, iż z niczyich ust nie dało się usłyszeć argumentów dotykających samej istoty dyskutowanych zagadnień.
Królowały ogólniki, odwoływanie się do emocji, do tradycji, do „azamoichczasów”, do „europejskości” i do „ wartości katolickich”.

Jedyny pozytywny i zastanawiający fakt, który dało się zauważyć to ten – chociaż może to nic nie znaczący przypadek – że nie wspominano o „wartościach chrześcijańskich”, jak gdyby rozmówcy zauważali wreszcie różnicę i dysonans moralny pomiędzy tym co katolickie, a co chrześcijańskie.

Nie chcę się specjalnie rozwodzić nad tym co jest nieporuszonym przez dyskutantów sednem problemów, bo jest to proste jak przysłowiowa budowa cepa i nie wymaga większych dywagacji.

Mówiąc krótko; wszelkie polskie dyskusje z katolicyzmem w tle prowadzą i będą zawsze prowadzić donikąd, bo tutaj katolicyzm mylony jest z chrześcijaństwem i występuje jako jego synonim. (zainteresowanych tą patologią odsyłam do artykułu pt. „Katolicyzm a paranoja”)

Jeśli chrześcijaństwem jest to, (a jest), co przyniósł i czego nauczał Jezus Chrystus – również w odniesieniu do Starego Testamentu - i co zapisane jest w Biblii w postaci Nowego Testamentu, to katolicyzm jest tego zaprzeczeniem. Dodatkowo należy wiedzieć, że katolicyzm w sposób instytucjonalny i na własną rękę dokonał odstępstw od Biblii i własnej, bardzo szerokiej „modyfikacji chrześcijaństwa”. Według Biblii nie ma w chrześcijaństwie na żadne takie działania miejsca.

Oczywiście samym początkiem zła i największym odstępstwem, bo wyrywającym z Ewangelii samą jej istotę, jest wymontowanie Jezusa Chrystusa, jako jedynego pośrednika (kapłana) między Bogiem a ludźmi, który to zasłużył sobie na tę godność właśnie przez swoją odkupieńczą śmierć za ludzi. Biblia wyraźnie i jednoznacznie stwierdza: "Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus." Tymoteusza 2:5

Każdy, kto nie jest uszkodzony na umyśle rozumie co to znaczy "jeden" i zauważy, że w miejsce Ewangelicznego, jednoosobowego, doskonałego kapłaństwa Jezusa Chrystusa, katolicyzm wmontował liczną kastę własnych, rzekomych pośredników, jako niby kapłanów, czyli pośredników-spowiedników. Dla twórców i kontynuatorów katolicyzmu "jeden" to to samo co wiele, a proceder zamiany jedności na wielość rozpoczął się już w pierwszym wieku. Szybko znaleźli się cwaniacy, którzy zauważyli, że większości ludzi łatwo można wmówić każdą herezję i zarabiać na rzekomym pośrednictwie między nimi a Bogiem. Rychło się okazało jak bardzo lukratywny jest taki przekręt, jakie daje dochody i władzę. Tak się zaczął katolicyzm.

W Biblii, zarówno w Starym, jak i w Nowym Testamencie wielokrotnie pada zastrzeżenie iż nikt niczego nie ma prawa w niej zmieniać, oraz że życzeniem Boga jest, iż  Biblia, ma obowiązywać aż do skończenia świata.

Sam Syn Boży, Jezus Chrystus, nie uważał za stosowne zmieniać niczego, co było zapisane w pismach Starego Testamentu i powiedział: Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić.” Mateusza 5;17 , oraz: „Zaprawdę bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie...”.Mateusza 5:18

Podobnego typu zastrzeżenia również do Nowego Testamentu umieścili w nim apostołowie Jezusa, którzy jego treść i nauki zapisali – kto przeczyta ten znajdzie.

Tak więc chrześcijaństwo, to coś, czego jedyną i niezmienną podstawą jest Biblia. Idea i nauka, której nikt i nigdy nie miał i nie ma prawa w żaden sposób zmieniać, modyfikować, czy cenzurować.

Wszelka nauka oparta o jakiekolwiek modyfikacje zapisów w Biblii, albo jej cenzurę, nie jest chrześcijańska, jak też nie jest Bożym Kościołem żaden twór, powstały na bazie takich niezgodnych ze Słowem Bożymi podstwawmi wiary chrześcijańskiej nauk.

Największym akurat i najbardziej oddalonym od chrześcijaństwa tworem, wyrosłym na własnych modyfikacjach, jest właśnie Kościół Katolicki. Jest to faktem łatwo sprawdzalnym dla każdego, kto tylko pofatyguje się przeczytać Biblię i porównać ją z katolickim Katechizmem oraz z dalekim od chrześcijańskiego życiem przytłaczającej większości jego wiernych - nie mówiąc już o jego tak zwanych "kapłanach". 

Wracając do głównego wątku o publicznie okazującym lubieżność księdzu-pederaście i wyznaniu przez niego swojej orientacji seksualnej, od razu rzuca się w oczy, że świetle Biblii jego postulaty o bardziej chrześcijańskie podejście wobec osób homoseksualnych, są jakimś horrendalnym nieporozumieniem.

Po pierwsze ten człowiek z doktoratem udaje durnia albo nie wie, że chrześcijaństwo, jako sposób wiary i życia dany przez doskonałego Boga z samej zasady nie podlega zmianom, a po drugie – kierując swoje postulaty do tzw. kościoła katolickiego, jako do Kościoła Bożego i chrześcijańskiego, pomylił adresy.

Gdyby ten katolicki ksiądz, rzekomo wysoko wykształcony, faktycznie znał Biblię, lub nie chciał jej zakłamywać, to by wiedział i respektował to, co mówi Bóg o takich jak on: „Mężczyzna który obcuje cieleśnie z mężczyzną tak jak z kobietą, popełnia obrzydliwość; obaj poniosą śmierć; ich krew spadnie na nich.” III Mojżeszowa 20:12.

To jest właśnie chrześcijaństwo, że obcowanie ze sobą ludzi tej samej płci (nie sama orientacja seksualna) jest uważane za obrzydliwość i za śmiertelny grzech.

Czy Jezus sprzeciwiłby się aktowi ukamienowania mężołożnika? – Może by powiedział to samo do trzymających kamienie, co powiedział gdy chciano ukamienować cudzołożnicę, ale przecieżby dodał to, co najważniejsze, dając jej jeszcze szansę: „Idź i więcej nie grzesz”.

Akurat na to ostatnie ksiądz Charamsa- rzekomy chrześcijanin i fałszywy kapłan Boga - się nie pisze. Mizia obleśnie przed kamerami swojego kochasia po buzi i pokazuje, że ma Boga tam, gdzie jego kochanek wpycha mu swój interes. (Tfu!)

Mało tego: Postuluje o zalegalizowanie grzechu czynnego homoseksualizmu w chrześcijaństwie i w Kościele. (To, że akurat pomylił adresy, bo tzw. "kościół" katolicki nazwał Kościołem niczego w swojej zasadzie nie zmienia.) - Obrzydlistwo.

-Obłęd jakiś?

- Zapewne. Ale szczyt katolickiego obłędu ujawnia się dopiero, gdy przełożony Charamsy biskup pelpliński , nawołuje go do upamiętania i dalszego podjęcia służby kapłańskiej!

Gościa, który świadomie wybrał  tkwienie w śmiertelnym grzechu i lekceważenie Boga... To jest dopiero kościół...

Drugi temat, czyli religia w szkołach, jest wałkowany w polskich mediach równie absurdalnie, bo wypowiadają się o sprawie ludzie, którzy robiąc za ekspertów, nie mają w tej kwestii elementarnego, merytorycznego przygotowania i pojęcia.

Wszyscy ci „eksperci” z wypranymi mózgami, od niemowlęcia wychowani w kręgu wszechobecnego, katolickiego oddziaływania w wyznaniowym państwie, nie zauważyli nawet, że bez względu na to, czy są wierzący, czy nie, przyjęli bezkrytycznie i bez sprawdzania katolicyzm, jako synonim chrześcijaństwa.

Tym sposobem, tego typu zwykłe złodziejstwo, jak uprawianie katolickiej wiary kosztem ludzi innych wyznań i niewierzących, jest w ich mniemaniu tym, do czego chrześcijanie, według chrześcijańskiej moralności dają sobie jakieś zbójeckie prawo.

Według ich debilnego mniemania stoi za tym Bóg, ale nie są pewni, czy ewentualnie ich własne poczucie niesprawiedliwości w tej kwestii z powodu okradania niekatolickich współobywateli - które, o dziwo, niektórzy z nich mają -  jest słuszne. Ich własna, niezależna moralność, przetrącona przez katolickie wychowanie, nie istnieje, więc się wahają. Zastępuje ją jedna, uniwersalna decyzja; by we wszystkim ślepo podporządkowywać się katolickiemu kościołowi. Najlepiej samemu nie myśleć i to jest w ich mniemaniu najwyższa cnota i przekaz dla odbiorców przed telewizorami.

To KK - konstatują - decyduje o tym, co jest moralne i on odpowiada za wszystko, co oni w ramach posłuszeństwa czynią. Oni się "tylko" ślepo słuchają" i za nic nie ponoszą osobistej odpowiedzialności. Widać sobie wykombinowali, że jak już staną przed Stwórcą to będą udawać przygłupów, którzy sami nie byli w stanie rozsądzić co jest sprawiedliwe, a co nie. Coś to nam przypomina, tyle że tam przynajmniej krzyż był inny i nie udawał że jest symbolem Boga, a i banda nie twierdziła, że Bóg im kazał.  

Wszystko więc w takich dyskusjach się rozmywa, staje się relatywne i nieostre.

A sprawa jest prosta: Zbijanie, złodziejstwo i wszelka grabież z chęci życia cudzym kosztem - czyli to co łączy katolicyzm choćby z wiecznie głodną, napadającą na coraz to nowe kraje Rosją, czy z hitlerowskimi Niemcami - jest w chrześcijaństwie uważane za głęboko niemoralne i niedopuszczalne. Dlatego - co przecież jest proste do zrozumienia, jak przysłowiowa budowa cepa - znajduje się wśród ciężkich grzechów wymienionych w Dekalogu i na co uporczywie wskazuje Nowy Testament.
Rzecz jasna żeby to wiedzieć; trzeba zajrzeć do Biblii oraz, żeby zastosować; trzeba mieć moralność. 

Chrześcijaństwo nie przewiduje złodziejstwa w żadnej formie, ani wielkości. Tak samo nie wolno ukraść słupa, jak zapałki. Tak samo nie wolno ukraść bogatemu, jak biednemu. Nawet kradzież chleba, przez głodnego, jest przestępstwem.

W chrześcijaństwie nie ma litości dla darmozjadów: Kto nie chce pracować, niech też nie je! 2 Tesaloniczan 3:10 (zwracam uwagę na różnicę pomiędzy „nie chce” a „nie może”).

Więc jeśli jakiś rzekomo chrześcijański „kościół” się domaga aby był utrzymywany z przymusowych haraczy postronnych ludzi, to jest to nie tylko zwykłe złodziejstwo w najprostszym ludzkim sensie, ale też jest to zaprzeczenie elementarnym zasadom chrześcijaństwa. Taki „kościół”, to sekta w czystej postaci i na pewno z chrześcijaństwem, poza przywłaszczonym sobie logo i pustymi hasłami, dla skołowania naiwnych i niedouczonych, nie ma nic wspólnego.

Po drugie: katolicki „kościół”, który te datki niekonstytucyjnie wymusza na słabym państwie, naucza religii w szkołach według własnych, sekciarskich i niemających nic wspólnego z chrześcijaństwem dogmatów wiary.

Jednym z nich, który każdy może sobie w katolickim Katechizmie naocznie sprawdzić(!) - byle tylko chcieć się pofatygować - jest dogmat o jedynie zbawiającym kościele katolickim. Informuje on, że zbawienie ludzi oddane zostało w ręce katolickiego kościoła i bezapelacyjnie nikt nie może być zbawiony, kto do niego nie należy. Oficjalnie jedynym grzechem jaki nieuchronnie i bez szansy na wybaczenie prowadzi człowieka do piekła jest, w myśl tego katolickiego dogmatu-przekrętu, niebycie katolikiem.

Ma to swoje bardzo złe i dalekosiężne skutki. Dzieci uczone na katolickiej katechezie w ten sposób – i nie tylko dzieci – na podstawie takich danych nie tylko wierzą sekciarskiemu dogmatowi, ale też logicznie w wyniku tego rozumują, że wszyscy inni ludzie, którzy wyznają inną religię, względnie nie wyznają żadnej, są nie tylko przez Boga znienawidzeni i potępieni, ale też gorsi od katolików - czyli od nich - to oczywiste.

Takie nauczanie przysposabiać ma, i przysposabia,  w ten sposób fanatyczne rzesze do pogardy i nietolerancji wobec innych wyznań i niewierzących, oraz skutecznie przytrzymuje je przy KK.  Po to KK to nauczanie wymyślił i od zarania swoich dziejów straszy z ambon swoją trzódkę sektami. Są nimi według nauczania katolickiego "kościoła" wszelkie i wszystkie inne opcje religijne, gdy tymczasem najgorszą sektą jest on sam. 

Na skutek szerokiego rozpowszechniania przez KK tego typu "wiedzy" o innowiercach i niewierzących w szkołach, ( jak wyżej wspomnieliśmy za publiczne pieniądze), wiele spośród napiętnowanych w ten sposób niekatolickich dzieci chodzi na katolicką religię tylko dlatego, żeby nie ulec wykluczeniu i nie cierpieć szykan ze strony większościowego, katolickiego środowiska.

Taka sytuacja jest KK  na rękę, bo wpływa na poprawę statystyk uczęszczania młodzieży na katolicką katechezę oraz  "udowadnia" duże zainteresowanie"  i "społeczną potrzebę ogółu Polaków", na nauczanie tejże w państwowych szkołach. Oczywiście można było przepychać taki przekręt pod hasłem demokracji - wszak samo, jak ciemna katolicka większość nie wie w swoim niebywałym "wyrobieniu społecznym", czym jest chrześcijaństwo, podobnie nie wie czym jest demokracja. 

Niebożętom myli się ona z dyktaturą większości.

One nie znają - bi po co im one - poniższych definicji:

"Demokracja to ustrój charakteryzujący się równymi prawami równych podmiotów. W demokracji to, co należy się większości, należy się jednemu, a co należy się jednemu, należy się większości."

"Dyktatura większości to patologiczna sytuacja społeczna pozornie przypominająca demokrację, charakteryzująca się tym, że nominalnie demokratycznie wybrana większość, po zdobyciu władzy kieruje swoją przewagę do wykorzystywania mniejszości i minimalizowania jej praw względem swoich własnych."

Katolicki reżym tak zindoktrynował swoje środowisko i Rzeczpospolitą, że ono o powyższych, elementarnych zasad demokracji generalnie nie zna.

Nie naucza się tych zasad w szkołach, bo "przypadkiem" nie ma tego w programie przedmiotu wiedzy o społeczeństwie i świecie współczesnym.  W mediach prokatolickich programowo się je cenzuruje i wycina, a przecież dobrzy katolicy z założenia nie oglądają programów "szmatławych stacji". O czytaniu prasy nie mówię, bo może ze czterech szeregowych katolików ją w tej Polsce czyta, i to tylko własną, katolicką.

Ciemnota mas we wczesnym Średniowieczu, w porównaniu z dzisiejszym stanem wiedzy społecznej katolików, to po prostu Złoty Wiek Oświecenia.

Masy katolickie czują się dlatego w swojej dobrze i planowo im zaszczepionej, bezdennej ignorancji władne i upoważnione, by z wyższością i fanatyczną pewnością siebie przerabiać, gdzie tylko się da i co się da, na swój strój, wynikający z małego rozumku. 

(Spotkałem się między innymi w swojej pracy z sytuacją, że podczas lekcji w szkole, wobec całej klasy, nauczycielka powiedziała uczennicy: "Ty do nas nie pasujesz, bo wierzysz w innego Boga". Dziewczynka z płaczem przyniosła opowieść o zdarzeniu do domu i nie chciała iść do szkoły. Z  zawodowego obowiązku i też dlatego, że jak każdemu normalnemu człowiekowi krew mi się na taką "pedagogikę" i "katolickie, demokratyczne równouprawnienie" zagotowała, złożyłem doniesienie o popełnieniu przestępstwa, do prokuratury, (w Giżycku). Tam, jak na wyznaniowe państwo przystało, ukręcono sprawie łeb, uznając czyn za mało szkodliwy społecznie. Nie dopatrzono się w nim szkodliwości społecznej, czyli ani w zachowaniu nauczycielki, ani w funkcjonowaniu szkoły. To jest Polska właśnie).

To, że dzieci nie chodzące na katolicką religię tracą czas na ich przeczekiwanie np. w świetlicach lub bibliotekach szkolnych, to też szczegół, który  świetnie wpisuje się w katolicką sprawiedliwość, ale raczej mniej w sprawiedliwość w miłość bliźniego, i w ogóle w moralność.  Polska, katolicka typówka po prostu.

Te i podobne przekręty są dopuszczane i kontynuowane przez kolejne polskie, ”demokratyczne” rządy i niestety udowadniają, jak bardzo ten rzekomo „Boży kościół” zwichnął polskiemu narodowi kręgosłup moralny i wolę.