JustPaste.it

Krajobraz po bitwie

Dzień po. Miesiąc, rok, całe lata. Świadkowie już dawno rozjechali się do domów, pole uprzątnięto, zagrabiono, posadzono młode drzewa.

Dzień po. Miesiąc, rok, całe lata. Świadkowie już dawno rozjechali się do domów, pole uprzątnięto, zagrabiono, posadzono młode drzewa.

 

Dzień po. Miesiąc, rok, całe lata. Świadkowie już dawno rozjechali się do domów, pole uprzątnięto, zagrabiono, posadzono młode drzewa. Ale wspomnień tak łatwo zagrabić się nie da. Ci, którzy przeżyli, muszą sobie z nimi radzić i razem albo pomimo budować nową codzienność. Rodziny, w których odszedł ktoś bliski, pamięć o przegranej bitwie noszą w sobie. Także dzieci.

Dotarłam do wspomnień tylko jednego dziecka. Iga* ma dzisiaj trzydzieści parę lat, ale kiedy umierał jej tata, była małą dziewczynką. Kobieta z apetytem na życie, pogodna i pełna wewnętrznego entuzjazmu, o rozmowę poprosiła sama, chociaż ostrzegła, że może się popłakać. Wiedziała, co mówi.

Na koniec spotkania mama Janka zaproponowała mi z nim wywiad. On więcej pani powie niż ja. Dużo przeszedł, ale już jest na prostej. Zapytam i oddzwonię. Musiał odmówić, bo nie oddzwoniła. Od śmierci taty 20-latka minęło 6 lat. Z Anią, jego siostrą, świeżo upieczoną licealistką, z zeszłoroczną próbą samobójczą na koncie, o jakimkolwiek kontakcie w ogóle nie mogło być mowy. Zresztą mało kto go ma, i to w bardzo ograniczonym zakresie.

O swoich dzieciach przede wszystkim opowiadali mi ich rodzice, ci którzy zostali, sami drastycznie poranieni, często z jeszcze niezabliźnionymi ranami. Po jednej z takich wiwisekcji, za zgodą bezpośrednio zainteresowanego, poprosiłam o interwencję hospicyjną psycholog. Tata Jędrka (18 l.), Piotra (17 l.) i Gosi (10 l.) wyraźnie sam nie potrafił udźwignąć sytuacji. Z tatą Roberta (19 l.) i Piotra (13 l.) spotkałam się dokładnie w miesięcznicę śmierci żony. Od razu to podkreślił, zaznaczając, że na cmentarzu jest prawie codziennie. Tak już ponad dwa lata.

Wszyscy dokładnie pamiętali, jak było zanim...

Przed godziną „W”

Tata Igi zachorował na zanik mięśni kiedy miała 5 lat, ale nie przypomina sobie, by zaważyło to na jej dzieciństwie. Pamięta, jak zaczął tracić władzę w nogach najpierw chodził o lasce, następnie za pomocą kul, któregoś dnia musiał przesiąść się na wózek, a potem już tylko leżał. – Mój tata miał dla mnie zawsze dużo czasu – wspomina z uśmiechem. – Kiedy szłam do zerówki, potrafiłam czytać, pisać, znałam wszystkie państwa w Europie, ich stolice i flagi. Zabierał mnie z bratem na wycieczki rowerowe do lasu albo na wieś. Długie godziny przesiedziałam z nim nad atlasem geograficznym. Potem przepytywał mnie z zapamiętanych informacji, zaczynając zawsze: A powiedz mi mój Księżycu.... Jego stan się pogarszałi musiał leżeć w różnych szpitalach. Iga pamięta, że na Banacha w Warszawie obserwowała toczącą się po korytarzu rtęć z termometru i pomagała salowym roznosić posiłki. Zabawa dobra jak każda inna. Nie wyobrażała sobie wówczas, że miałoby się za nią kryć coś niepokojącego.

Trudno opisać, co Jasiek i Ania wyprawiali z tatą w kuchni. – Wolałam wyjść i nie patrzeć na ten bałagan. Cała trójka była taka szczęśliwa, więc interweniować nie miałam serca. To nigdy nie był 3-minutowy ojciec – mówi ich mama. Chorował trzy lata, ale przynajmniej przez pierwsze dwa o chorobie dzieci nie miały pojęcia. Potem już tak. Leżał w domu, pojawiali się ludzie z hospicjum, jednak nikt nie przypuszczał, że w ich szczęśliwej rodzinie zbliża się prywatny koniec świata.

Podobnie niewiele o rzeczywistym stanie mamy wiedział młodszy Piotr, trochę rozpieszczony beniaminek, do czwartego roku życia karmiony piersią. Właśnie przeprowadzili się na nowe mieszkanie, więc mama „miała prawo” być przemęczona. Ostatnie stadium nowotworu, ataki padaczki interpretował jako problemy na tle nerwowym, przemijające, tak mu je tłumaczono. Do końca nie zdawał sobie sprawy, że mama odchodzi. Ona bardzo tego nie chciała, by wiedział, nie miała odwagi. Któregoś dnia tata przyszedł po niego do szkoły, powiedział, co się stało, a kiedy wrócili do mieszkania, mamy już w nim nie było.

W domu Jędrka, Piotrka i Gosi w rozwiązania ostateczne też nie wierzono. Nawet kiedy ich mama w bardzo ciężkim stanie, dosłownie na ostatnie dwa dni wylądowała w hospicjum. Zachorowała, będąc z Gosią w ciąży. Leczenie trwało sześć lat i do końca wszyscy wierzyli, że podejmowane wysiłki mają sens.

Śmierć, wypędzona z rozmów i wyproszona z myśli, bardziej nieobecna niż gdziekolwiek indziej, drogę do ich domów jednak znalazła.

Breave hearts

„Tylko bądź dzielna i obiecaj, że nie będziesz płakać” usłyszała od mamy siedmioletnia Iga, kiedy pewnego dnia, po powrocie do domu, zastała w nim dużo ludzi i dziwne zamieszanie. Trudno było o wyraźniejszy przekaz, więc Iga postarała się ze wszystkich sił. Tak, że z pogrzebu taty zapamiętała głównie uczucie wściekłości. Bo dlaczego tak się nad nią litują, przytulają, pocieszają, skoro ona nie płacze i jest silna. – Nie jestem pewna, że to dobrze, iż zobaczyłam tatę w trumnie – wspomina. – Nikt mnie nie pytał, czy chcę iść na jego pogrzeb. Z tej wściekłości podczas stypy przebrała się w różową sukienkę w kwiatki. Jesienią, kiedy mama do kołnierzyka kolorowej kurtki naszyła Idze żałobną tasiemkę, za pierwszym rogiem chowała ją pod szalikiem.

Kiedy umierał tata Ani i Janka, oboje byli w domu. Ona siedziała skulona na łóżku, nic nie mówiła, o nic nie pytała. Miała wtedy 9 lat. Rozpłakała się tylko dwa razy, przytulona chwilę po odejściu, i drugi raz podczas pogrzebu. – Potem już w ogóle nie widziałam u niej łez – wspomina mama. 13-letni Janek przynajmniej miał zajęcie, na rowerze pojechał po księdza. Nie zdążył, ale to zaangażowanie mu pomogło, chociaż w tamtym momencie.

Przy śmierci mamy Roberta i Piotrka był tylko ich tata. Wiedział, że to agonia, ale nie miał siły chłopców zatrzymać i normalnie poszli do szkoły. Mama zmarła niedługo po ich wyjściu. Może chciał im darować jeszcze jeden normalny dzień. Przynajmniej młodszemu Piotrkowi, bo do technikum Roberta zadzwonił i ten mamę zdążył zobaczyć, nieżywą, ale przynajmniej w domu. Brat dopiero w trumnie. – Obaj bardzo płakali i… – tata urywa. Nie dopytuję.

Jędrek i Piotr, kilka lat starsi od Gosi, o śmierci mamy dowiedzieli się od ojca. Namawiali go, by nie powiedział siostrze o pogrzebie. Wydawało im się to niepojęte, by ich siedmioletnia siostra dała radę uczestniczyć w takiej ceremonii. Jednak przeważyło zdanie hospicyjnej psycholog, a w decyzji pomogła piękna pogoda. – Świeciło słońce i było mi łatwiej porozmawiać z córką – wspomina jej tata. – Wiadomość przyjęła bardzo dorośle, wydawało się, że nie przeżywa, a na pogrzebie zachowywała się normalnie. Nie okazywała żadnych emocji, no, poza widokiem mamy w trumnie.

Chwała zwyciężonym

– Najbardziej bolą niewypowiedziane słowa – przyznaje mama Ani i Janka. – Dorośli mają świadomość, że odchodzą, a z dziećmi trzeba usiąść i porozmawiać. Namawiałam męża do napisania listu, który mogłabym dać dzieciom po jego śmierci, ale uznał, że to będzie niepotrzebne rozdrapywanie ran. Szkoda, bo czuję, że taki dowód miłości bardzo by im się teraz przydał. Po śmierci męża obejrzała amerykański reportaż z życia dwóch rodzin, w których mamy umierały na raka. Każda przygotowywała karton z pamiątkami dla swoich dzieci, by kiedy minie już czas płaczu, miały się do czego odwołać.

Pytanie tylko, czy u nich minął rzeczywiście. Kiedy 6 lat temu umierał tata, Janek był w pierwszej klasie gimnazjum. Zostało mu z niej wspomnienie czarnej dziury. Odmawiał jakiejkolwiek aktywności. Nie zostawał na drugi rok jedynie dzięki papierom z Poradni. Nauczyciele byli bezradni, psycholodzy byli bezradni, nie poddawała się tylko mama. Tylko że on był konsekwentny odmawiał wszelkiej współpracy. Wydawało się, że jeden terapeuta zdołał złapać z nim złapać kontakt, ale nie, zbyt przypominał ojca. W liceum było już dużo lepiej, Janek zaczął wyraźnie akceptować rzeczywistość. Właśnie świetnie zdał maturę i do młodszej siostry, chociaż bardzo ją kocha, czuje coś na kształt żalu. W podstawówce, przez pierwsze lata po odejściu taty, Ania radziła sobie bardzo dobrze. Jednak czujny obserwator zwróciłby uwagę na przetasowanie wśród najbliższych koleżanek, po śmierci taty tylko takich z niepełnych rodzin. Armagedon przyszedł w gimnazjum. Stopniowo, bez krzyków i emocji, najpierw wraz z odmową uczenia się, potem w trzeciej klasie życia w ogóle. – Wie pani, ja jej tę próbę samobójczą rozumiem słyszę od mamy. – Strata ukochanego człowieka to nie tylko smutek, że odszedł. To poczucie strasznego wyrzucenia poza nawias, nikt o tym nie mówi. Jakby życie wyrzygało... Święta? Od momentu śmierci męża mogą nie istnieć. 

Iga nie ma do mamy żalu za emocjonalny szantaż, choć tak właśnie zadziałała prośba, by była dzielna. Zaważyła na długie lata, zamroziła, pewno uodporniła na inne cierpienia, ale i przydała nowych. Dopiero mąż musiał nauczyć ją okazywania zwykłej czułości i pokazać, że to żaden wstyd. Jej mama też się zamknęła w sobie, po śmierci męża jakby bała się wracać nawet do wspomnień. – Rozmów o tacie wręcz w domu unikaliśmy. Kiedy dorastałam, chciałam się o nim czegoś dowiedzieć. Odpowiadała, ale na zasadzie pytań i odpowiedzi – Iga, dziś już będąc sama mamą, do takiej postawy podchodzi z dużym zrozumieniem. Kiedy dorosła, przy okazji porządkowania dokumentacji medycznej ojca natknęła się na korespondencję mamy z prawnikami i zobaczyła jej dotąd nieznaną twarz. Musiała być bardzo dzielna – mówi z przekonaniem. – Rozmowy ze mną i z bratem mogły być wówczas zwyczajnie ponad jej siły.

Robert i Piotr są bardzo inni. Pierwszy – żywiołowy, dusza towarzystwa, lubiący bywać tu i tam, młodszy – zamknięty w sobie, by się z kimś zakumplować potrzebuje czasu. Najchętniej wciąż siedziałby w domu. Ale po śmierci mamy przez miesiąc cała trójka spała razem w jednym łóżku. Na cmentarz za często nie chodzą. 
– Może to byłaby dla nich dodatkowa trauma, może tego nie potrzebują tak jak ja – mówi tata i dodaje: Jednak myślę, że mimo upływu dwóch lat ranom jeszcze daleko do zagojenia. Obojgu chłopcom w szkole siadły oceny, a pierwsze Boże Narodzenie, mimo rodzinnego najazdu, zamieniło się w bolesne wspominki. Zamiast mamy na telewizorze stało jedynie jej zdjęcie, więc nie sposób było inaczej.

Wreszcie Gosia i jej bracia. W ich domu do wspomnień z mamą w roli głównej wraca się często. Od jej śmierci minęło trzy lata – najstarszy syn najpierw opuścił się w nauce, ale wyraźnie wyszedł już na prostą. Średni wręcz przeciwnie, jakby się zawziął, zęby zacisnął i oceny nie spadły mu ani trochę. Wydawał się najmniej przeżywać, ale to pozór. Taki sposób na radzenie sobie z sytuacją, lub może raczej nieradzenie. Gosia właśnie zaczęła czwartą klasę. O nią w rodzinie boją się przede wszystkim. To oczywiste, że mamy brakować jej będzie teraz coraz bardziej. Tata mówi o Gosi, że jest dzielna i nie ujawnia swoich emocji. Nie za bardzo ją ciągnie na cmentarz, chociaż raz „pękła” i przyznała, że jest jej potem bardzo smutno.

Historie jakich wokół bardzo wiele. Z zestawienia danych dotyczących umieralności w Wielkiej Brytanii i Polsce wynika, że w naszym kraju każdego roku przybywa co najmniej 16 tysięcy dzieci, które muszą żyć bez mamy, taty lub obojga rodziców. Co pół godziny ktoś poniżej 20. roku życia staje się w Polsce sierotą...

Fundusz Dzieci Osieroconych

Kiedy przy Fundacji Hospicyjnej zakładano Fundusz Dzieci Osieroconych, jego twórcy nie do końca zdawali sobie sprawę z ogromu przedsięwzięcia. Impulsem do jego powstania było tragiczne wydarzenie 28 stycznia 2006 roku, podczas wystawy gołębi w Katowicach, zawalił się dach jednej z ekspozycyjnych hal. Pod gruzami zginęło wówczas 65 osób, a wielu odniosło poważne obrażenia. Tego samego dnia na Jasnej Górze podsumowywano II ogólnopolską kampanię „Hospicjum to też Życie”, z udziałem przedstawicieli hospicjów z całego kraju, a poświęconą sztuce komunikowania w trakcie nieuleczalnej choroby. Katowickie wydarzenie zaciążyło zarówno nad przebiegiem konferencji, którą przerwano, by modlitwą wesprzeć rodziny ofiar, jak i nad jej wnioskami końcowymi. To wówczas, w obliczu śląskiej tragedii i narodowej żałoby, postanowiono zmierzyć się z tematem osierocenia i uczynić z niego główny wątek następnej kampanii. Pod hasłem „Strata, osierocenie, żałoba” Fundacja Hospicyjna rozpoczęła ją tamtej jesieni, i po raz pierwszy do rozmowy na te trudne tematy zaprosiła całe społeczeństwo. Konkretnym osiągnięciem kampanii był Fundusz Dzieci Osieroconych, w którego nazwie na plan pierwszy wysunął się jednak aspekt pomocy socjalnej. Wydano także poradnik dla pomagających i dla osób w żałobie, a w kolejnych kampaniach tematykę śmierci, z którą muszą się uporać najbliżsi, podejmowano jeszcze parokrotnie, tym razem z akcentem na tych najmłodszych, zapomnianych, bo biegających na pogrzebie, śmiejących się podczas stypy, bawiących się, kiedy dorośli leżą na kanapie i płaczą.

Ludzi wzruszają dzieci biedne, z pustym brzuchem i zimnymi kaloryferami w domu, natomiast w ich żałobę chyba nie do końca wierzą – mówi Agnieszka Paczkowska z gdańskiego Hospicjum ks. Dutkiewicza. Musimy jednak pamiętać, że czy są w domu pieniądze, czy ich nie ma, żałobę trzeba przeżyć. Tak naprawdę nie chodzi tu o jakiś wyjątkowy typ komunikacji, ale o zwykłe wspieranie na co dzień, tak jak w wypadku każdego innego cierpienia.

„Tumbo Pomaga” w szkole i...

Wiosną, w ramach programu wsparcia psychologicznego „Tumbo Pomaga”, od zeszłego roku realizowanego w ramach Funduszu Dzieci Osieroconych, przeprowadzono szkolenia dla pedagogów szkolnych i psychologów na temat pomocy dzieci i młodzieży w żałobie. Jedną z wartości dodanych warsztatów był wniosek, że środowisko specjalistów od pomagania ma w tej kwestii także bardzo mało doświadczenia. Mechanizmy obronne, którymi zasłaniamy się jako gatunek pragnący żyć a nie umierać, działają również tam. Jedna z uczestniczek po pierwszym dniu szkolenia przyznała, że teraz zwróci uwagę na dziewczynkę, której mama odeszła kilka lat temu. Wcześniej pani pedagog z wieloletnim stażem uważała, że nie jest to konieczne, bo dziecko z pewnością proces żałoby ma już za sobą. Warsztaty na szczęście tę pewność jej odebrały.

Pointą warsztatów najlepszą z możliwych była historia, którą jedna z ich uczestniczek, Halina Weiss, pedagog szkolnym z Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 5 w Gdańsku Nowym Porcie, podzieliła się z zebranymi tuż przed wręczeniem certyfikatów.

Od tragicznej śmierci Patrycji minęły ponad dwa lata. Była wyjątkową uczennicą, po przejściach i epizodzie leczenia depresji. W szkole wyróżniała się swoim zaangażowaniem, otwartością i chęcią pomagania innym. Jej śmierć szkolną społeczność poraziła jak grom. Mnie też, chociaż wtedy nie pracowałam jeszcze w liceum, tylko w gimnazjum. Kilka razy, z potrzeby ducha, zdarzyło mi się odwiedzić grób Patrycji na oliwskim cmentarzu. Parę tygodni temu, już po warsztatach w hospicjum, byłam w Oliwie i między moimi zajęciami miałam chwilę przerwy. Znowu trafiłam na cmentarz. Nad grobem Patrycji stała samotnie jakaś kobieta i moja intuicja podpowiedziała mi, że to jej mama. Nigdy wcześniej się nie poznałyśmy. Miałam rację, ale to ona do mnie podeszła i zapytała się, kim jestem. To było bardzo ważne 20 minut dobrej rozmowy, której się nie bałam, którą umiałam poprowadzić i która, czułam to, była bardzo ważna dla osieroconej. Jestem przekonana, że właśnie po raz pierwszy udało mi się w praktyce wykorzystać moje umiejętności nabyte podczas warsztatów.

Przez telefon jeszcze dodała: Podczas wakacji dostałam od mamy Patrycji SMS z zaproszeniem na mszę żałobną w intencji córki. Jakby włączyła mnie do grona ważnych dla siebie osób.

Bitwy czasami uniknąć się nie da, a jej przebieg jest nie do przewidzenia. Niejeden żegna się z życiem, ale wielu z pola schodzi pełnych ran i okaleczeń, z przekleństwem pamięci, która w białych rękawiczkach zabija każdego dnia i pozbawia ochoty na przyszłość. Żałoba po bliskich jest jednym z najtrudniejszych doświadczeń, z jakim przychodzi nam się zmierzyć, a jednocześnie tak powszechnym, również wśród dzieci i młodzieży. Z szumów i trzasków współczesnego świata ich S.O.S. wreszcie zostało wychwycone.

Magda Małkowska

* Imiona bohaterów artykułu zostały zmienione.

 

Źródło: Magda Małkowska