JustPaste.it

Ile jeszcze musisz znieść, aby poczuć się spełnionym?

Tak, to odpowiednie słowo – znieść. Bo czasem to wysiłek ponad siły, wymuszony, oparty na wcale nie własnej motywacji i do tego na uniwersalnych wskazówkach kim i jakim być. Wysiłek, aby być tym wspaniale (cudownie) spełnionym i przeżyć to, o czym marzą miliony - poczucie sensu i spełnienia, zachwyt i bezwzględna harmonia.
Co za czasy, że do tzw. spełnienia nie wystarcza czegoś się nauczyć (i być w tym dobrym, średnim, poprawnym), ale trzeba się tego nauczyć najlepiej i robić to najlepiej. A przecież w każdej dziedzinie jest miejsce tylko dla jednego najlepszego. Reszcie przy tak maksymalistycznym podejściu (dążenie z zaciśniętymi zębami do nieosiągalnego ideału bycia „naj”) pozostaje wyłącznie frustracja. Bycie dobrym, przeciętnym już nie cieszy a męczy. Przeciętność jest porażką. Tyle, że ta przeciętność kiedyś była normą, bo nikt nie marzył o tym nawet, aby być jakkolwiek spełnionym, nie było nawet takiej definicji. Nikt nikomu nie wmawiał, że warunkiem szczęścia w życiu jest spełnienie, które płynie z bycia „naj”. A jednak ludzie potrafili być szczęśliwi, cieszyć się z prostych rzeczy, które teraz są banałem, np. ZWYCZAJNOŚĆ.

Ciekawi mnie tematyka motywacji, samorozwoju, psychologii pozytywnej, życiowego coachingu itp. Ale kierunek szeroko pojętego rozwoju osobistego fiksuje i odrywa się od rzeczywistości, realnych potrzeb i możliwości. Mamy propagowanie idei samoakceptacji, czyli ufania sobie, wierzenia sobie, szanowania siebie takiego jakim jesteśmy. Bez parcia, że mamy być inni, 'jacyś'. Z drugiej strony jesteśmy bombardowani presją zmiany myślenia na 'pozytywne', robienie mapy życia czyli planowania zmian - głównie w sobie, inspirowania i motywowania się do zmian absolutnie w każdej chwili, wreszcie nieustającego stawiania sobie celów i osiągania ich. Jak więc jest? Czy siebie przyjąć jakim się jest, czy być kimś innym, bo zasługuje się na więcej? Wszystko zależy od nastawienia więc to nastawienie musi być zawsze 'pozytywne', w przeciwnym razie nic dobrego mnie nie spotka i stracę szansę na wielki sukces. Mam być sobą, takim jaki jestem, z kompleksami, brakami, bez ambicji? A może powinienem wyobrażać sobie siebie lepszego, określić jaki mam być ten lepszy, zacząć od siebie wymagać i szukać sposobów na to magiczne spełnienie?

Zabawne, że ludzie poświęcają tyle uwagi i energii na budowanie w swojej głowie ideałów, a wokół siebie wizerunku nieustająco szczęśliwych. Wystarczy jednak aby jeden mały hormon w ciele zaszalał, albo wypłukał się magnez, albo pasożyty nam się w organizmie namnożyły a stajemy się jakby kimś innym (jak ten Krajuszkin u Zoszczenki!). Tacy jesteśmy bezbronni wobec tej siły a mądre głowy mówią, że możemy wszystko, byle tylko sobie wyobrazić, że...!

Dosadnie, sensownie i prawdziwie opisuje zjawisko Wojciech Szczawiński na swoim blogu: „Z jednej strony – bombardowani jesteśmy sloganami o samoakceptacji, natomiast z drugiej – pokrętnie wtłacza się nam do głów komunały, którymi powinniśmy kierować się, by osiągnąć życiowe spełnienie. Z „mądrości” tych wynika, że tacy, jacy jesteśmy tu i teraz, akceptować siebie nie możemy. W chwili obecnej reprezentujemy bowiem coś wybrakowanego, mdłego, „ni to pies, ni wydra” – stan samoakceptacji osiągniemy w bliżej nieokreślonej przyszłości, dopiero po zrealizowaniu recept, które podsuwa nam popkultura. Wielu ludzi w to wierzy. Pragnienia oraz poglądy, jakie wmówiło im otoczenie, uważają za własne – zupełnie tak, jakby mieli je zapisane w umysłach już w chwili przyjścia na świat.”

Poczucie spełnienia nie opiera się na permanentnym poczuciu sensu i szczęścia, na zachwycie i bezwzględnej harmonii. Jesteśmy ludźmi z krwi i kości, dlaczego tak wstydzimy się to okazywać?

joy-233380_640_small.jpg