JustPaste.it

TKM czy przełom

przełom w tej dziedzinie mógłby polegać na przywróceniu ustawy o działalności gospodarczej w brzmieniu z 1 stycznia 1989 roku, uchyleniu wszystkich regulacji sprzecznych z ta ustawą

przełom w tej dziedzinie mógłby polegać na przywróceniu ustawy o działalności gospodarczej w brzmieniu z 1 stycznia 1989 roku, uchyleniu wszystkich regulacji sprzecznych z ta ustawą

 

Oczekując na „przełom”

 

Zwycięstwo wyborcze Prawa i Sprawiedliwości, a zwłaszcza perspektywa utworzenia jednopartyjnego rządu, wspieranego przez prezydenta Andrzeja Dudę, wprawiła mnóstwo ludzi w euforię, że oto wreszcie nastąpi „przełom”.

Na czym ów „przełom” ma polegać, tego nikt dokładnie jeszcze nie wie, to znaczy – oczywiście wie – ale każdy co innego. Jeden dajmy na to, wiąże nadzieje na „przełom” z tym, że wreszcie się dowie, co konkretnie stało się 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku, to znaczy – że się dowie, iż miał tam miejsce zamach w wykonaniu Donalda Tuska do spółki ze złym Putinem i że jeden i drugi zostanie wytarzany w smole i pierzu na oczach całego świata, a w każdym razie – całej Europy.

Inni, których też jest całkiem sporo, mają nadzieję na powstrzymanie, a nawet uchylenie ustaw popychających Polskę w stronę politycznej poprawności – doktrynerskiej bredni współczesnej lewicy – i to wydaje się możliwe.

Jeszcze inni – i tych, jak sądzę, jest zdecydowana większość – nadzieje na „przełom” wiążą z nieuchronnym ruchem kadrowym. Jak to śpiewali komuniści w swojej kultowej „Międzynarodówce” – „ruszamy z posad” – ale nie „bryłę świata”, tylko naszych konkurentów, którzy te posady dotychczas czy to z łaski PO, czy też z łaski PSL zajmowali. Te nadzieje są jak najbardziej zrozumiałe; one wszak są potężnym, jeśli w ogóle nie głównym motorem życia politycznego.

Nadzieje tej grupy na „przełom” wiążą się z oczekiwaniami, że po utworzeniu nowego rządu zwolni się mnóstwo posad w sektorze publicznym, które trzeba będzie obsadzić na nowo. Jedni utracą posady, ich telefony nagle zamilkną, przyjaciele nie będą mieli dla nich czasu, ich przyjaciółki zaczną rozglądać się za nowymi przyjaciółmi, podczas gdy telefony innych będą dzwonić nieustannie, nieznajome kobiety odkryją w nich nieznane dotąd zalety, żony zaprenumerują „Twój styl” i zaczną staranniej dobierać „fond de toilette”, przyjaciele dostaną koncesje na hurtownie spirytusu – i tak dalej.

To też jest możliwe, a nawet konieczne, bo kiedy jeszcze w starożytnym Rzymie republikańskim bracia Grakhowie wprowadzili tzw. frumentacje, to stały się one trwałym elementem życia politycznego również i dzisiaj, bo również i dzisiaj trzeba przecież swoich zwolenników jakoś wynagradzać, a wiadomo, że najlepszym sposobem jest danie im jakiejś posady i niech tam sobie radzą, jak umieją. Pociąga to za sobą oczywiście pewne konsekwencje w postaci rosnącej biurokratyzacji państwa, zwłaszcza że już dawniej szefowie partii się wycwanili i nauczyli się obwarowywać synekury w sektorze publicznym takimi gwarancjami, że piastującym je szczęśliwcom nie jest w stanie zagrozić nawet zmiana rządu.

Przykładem niech będzie kadencja rządu SLD-PSL w latach 1993-1997. Oskarżany był on, całkiem zresztą słusznie, o „zawłaszczanie państwa” to znaczy – o obsadzenie wszystkich posad w sektorze publicznym swoimi ludźmi. Wtedy właśnie synekury te zostały obwarowane wspomnianymi gwarancjami, więc kiedy w roku 1997 wybory wygrała AWS i utworzyła koalicję z Unią Wolności, to okazało się, że nie ma jak wynagrodzić swego zaplecza politycznego. W tej sytuacji charyzmatyczny premier Buzek nie miał innego wyjścia, jak wprowadzić cztery wiekopomne reformy, których następstwem było skokowe zwiększenie liczby synekur w sektorze publicznym, no i oczywiście – wzrost kosztów funkcjonowania państwa o prawie 100 miliardów złotych. Wśród tych wiekopomnych reform była reforma ochrony zdrowia, polegająca na stworzeniu 16 terytorialnych Kas Chorych i siedemnastej – „mundurowej”.

Synekury objęli swoi ludzie – oczywiście z prawnymi gwarancjami nieusuwalności, zwłaszcza na wypadek zmiany rządu. Toteż kiedy w roku 2001 rząd Leszka Millera chciał wepchnąć tam swoich ludzi, to nie było innego wyjścia, jak zreformować reformę; w miejsce Kas Chorych utworzony został Narodowy Fundusz Zdrowia z 16 oddziałami terytorialnymi – i tak dalej. Była to instytucja całkiem nowa, toteż synekury obsadzili już właściwi ludzie.

W tej sytuacji bez zdziwienia podczas kampanii wyborczej wysłuchałem deklaracji, że nowy rząd po raz kolejny zreformuje ochronę zdrowia; w miejsce NFZ przywróci Kasy Chorych – i tak dalej. No naturalnie, jakże by inaczej! Ale taka intencja to ogromny znak zapytania dla tych, którzy spodziewają się „przełomu” w postaci odblokowania narodowego potencjału ekonomicznego. Wielu takich nie ma, między innymi dlatego, że większość obywateli wierzy, iż rząd bierze pieniądze z piwnic Narodowego Banku Polskiego, gdzie kocą się one, niczym w beskidzkich opowieściach o Ondraszkowych talarach i cała sztuka polega na tym, żeby rząd podzielił się tymi talarami z biednymi ludźmi.

Więc wielu zwolenników odblokowania narodowego potencjału ekonomicznego nie ma, ale trochę ich jednak jest. Jeśli oni też spodziewają się „przełomu”, to mogą się go nie doczekać, bo przełom w tej dziedzinie mógłby polegać na przywróceniu ustawy o działalności gospodarczej w brzmieniu z 1 stycznia 1989 roku, uchyleniu wszystkich regulacji sprzecznych z ta ustawą i rozmontowaniu znacznej części aparatu biurokratycznego, stworzonego w następstwie ustaw, które teraz byłyby uchylone. Obawiam się, że w tej akurat dziedzinie żadnego „przełomu” nie będzie, nawet gdyby nie było Unii Europejskiej z dyrektywami Komisji Europejskiej, które stanowią podstawę większości współczesnego polskiego ustawodawstwa. A przecież ona jest i żadna osobistość ze zwycięskiej formacji akurat tutaj nie przewiduje żadnej rewolucji.

W związku z tym naszły mnie wspomnienia z kampanii poprzedzającej referendum w sprawie Anschlussu Polski do Unii Europejskiej w czerwcu roku 2003. Płomienni zwolennicy Anschlussu, wśród których było wielu działaczy PiS z panem prezesem Jarosławem Kaczyńskim na czele, argumentowali, że jeśli nie dojdzie do Anschlussu, to wylądujemy „we Władywostoku”, a w najlepszym razie – w „Białorusi”.

Zwracałem wówczas uwagę, że taka np. Szwajcaria nie jest w UE, bo nie chce, a cóż złego byłoby, gdyby Polska upodobniła się do Szwajcarii? No tak – słyszałem w odpowiedzi – ale Szwajcaria jest bogatym krajem, podczas gdy Polska – nie. – Owszem – odpowiadałem – Szwajcaria jest bogatym krajem, ale przecież nie dlatego, że zapisała się do Unii, tylko, że się dobrze rządzi. No to my też spróbujmy dobrze się rządzić, a nie łudźmy się nadziejami, że Unia sypnie złotem i znowu będzie jak za Gierka.

Stało się jednak inaczej, a co się stało, to się nie odstanie. W tej sytuacji oczywiście też można liczyć na „przełom”, ale taki – wedle stawu grobla.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl

Share this: