JustPaste.it

Will

Prolog.

Nasz stary mercedes sunął przez zalane wczesno wiosennym deszczem ulice. Pamiętam, że marzec w tym roku nie był zbyt piękny, ulewy zacinały w okna mieszkańców stanu Georgia, a wicher nieskutecznie próbował wypchnąć je z okiennic. Zwykle o tej porze przychodziła już wiosna lecz w tym roku nikt nie myślał o tym by upychać zimowe kurtki do szafy. Dzień był szary, ciemność przyszła jakby prędzej. W zapadącym mroku zapłoneły reflektory samochodu, przecieły deszcz dwoma równymi smugami światła. Od razu robi mi się zimno gdy o tym myślę...Czy można trochę przymknąć to okno? Ahm..Tak wiem, środek lata.

Opowiesz dalej Will? Na spokojnie.
Tak dziadku. Jechaliśmy.


- Myslisz, że to normalne, że codziennie zostawiamy Williama u Twojej mamy? Dzień w dzień? Jak długo jeszcze tak to będzie wyglądać?

Patrzę na mamę z tylnego siedzenia. Cóż. Znowu iest zła, znowu chodzi o mnie. Dlaczego po prostu nie mogli pomówić ze mną?

- Alicjo, prowadzę... Proszę cię, możemy o tym porozmawiać w domu?

Mój tata. Jerry. Tata i mama pasują do siebie wyglądem, on niski i ciemnowłosy, trochę chuderlawy, w tej swojej roboczej koszuli w kratę. Mama Alicja też ma ciemne włosy, też jest niewysoka. Ma kościstą twarz. Wybacz... jakoś ciężko mi to wspominać.

- W domu?! Pieprzone dwie godziny dziennie w których musisz wypocząć i gonisz Willa do lekcji. To jest twój pierdolony dom Jerry.
- Proszę cię, nie przeklinaj przy nim.

Mówili o mnie on. Dlatego, że jestem adoptowany?

Mama, Alicja zamilkła na chwilę. Wpatrzyła się w strużkę deszczu biegnącą po szybie. Powoli, od samej góry, niewyraźnym slalomem, żeby się rozmyć, zniknąć...

Will?

Tak, pamiętam. Tylko, że to zdarzyło się właśnie wtedy. Ta kropla...znikła. Wgniótł się cały przód samochodu, coś dużego, tak, to była ciężarówka..ta ciężarówka wjechała w nas z rozwidlenia po prawej stronie. Szyba prysnęła, krople ożyły, tańczyły w samochodzie. Potem obudziłem się w szpitalu.

Znowu byłem sam.

Nie jesteś sam, Will.