JustPaste.it

Grudzień 1970 - 15 XII 1970

W rocznicę Grudnia 70 publikuję dwa fragmenty swoich wspomnień z tamtego okresu.

W rocznicę Grudnia 70 publikuję dwa fragmenty swoich wspomnień z tamtego okresu.

 

...
 

15 XII 1970 Historię trzeba znać i rozumieć

Na jednej z imprez karnawału 1970 ogłosiłem wszem i wobec, że to będzie ostatni rok panowania pierwszego sekretarza PZPR Władysława Gomułki (Wiesława – to był jego pseudonim partyzancki). Miałem intuicję, jak się okazało.

Płonący gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR Gdańsk 15 XII 1970

Płonący gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR Gdańsk 15 XII 1970 / fot. IPN/East News

W grudniu 1970 roku, po raz pierwszy w życiu znalazłem się w samym centrum wydarzeń, które decydowały o przyszłości Polski, a może nawet całego świata.

To był, oczywiście, przypadek. Uważałem wtedy, że odegrałem bardzo ważną rolę. Byłem cały czas na głównej scenie wydarzeń. A gdy przyszedł punkt zwrotny, miałem udział w podjęciu decyzji o kluczowym znaczeniu.

W grudniu 1970 ukończyłem 19 lat i byłem studentem drugiego roku Wydziału Elektroniki Politechniki Gdańskiej, ale tę historię muszę opowiedzieć rozpoczynając od pewnej imprezy młodzieżowej, która odbyła się na początku roku.

 
 

 

Byliśmy hipies

Od amerykańskich hipies różniliśmy się tym, że nie braliśmy narkotyków, które w Polsce były praktycznie niedostępne, głównie z powodu ceny, oraz nie uprawialiśmy wolnej miłości. (Chociaż pewnie były wyjątki).

Wyglądaliśmy identycznie, słuchaliśmy tej samej muzyki (hymnem polskich hipies była piosenka Czerwonych Gitar "Kwiaty we Włosach"). Wznosiliśmy te same hasła i snuliśmy plany kwiatowych rewolucji. Plany, które jak wiadomo, udało nam się zrealizować. Po latach.

Nadużywaliśmy alkoholu i tańczyliśmy w specyficzny sposób. W taki, który można sobie obejrzeć w kultowym filmie "Pulp Fiction". Zresztą tańczyliśmy dokładnie do tych samych melodii.

Z amerykańskimi hipies mieliśmy jeszcze to wspólne, że większość z nas nie miało problemów finansowych. Byliśmy na całkowitym utrzymaniu dobrze zarabiających rodziców, a niektórzy, jak ja na przykład, sami zarabiali dużo pieniędzy (jak na tamte komunistyczne warunki), z którymi nie bardzo wiedzieli co zrobić.

Na jednej z imprez karnawału 1970 ogłosiłem wszem i wobec, że to będzie ostatni rok panowania pierwszego sekretarza PZPR Władysława Gomułki - Wiesława – to był jego pseudonim partyzancki.

Zbliżał się koniec roku

Większość naszych imprez odbywała się w prywatnych mieszkaniach. Wypraszaliśmy z domu rodziców. "Dawaliśmy zgredom (wapniakom – taka slangowa nazwa również funkcjonowała) na kino" – Tak to się nazywało. I hulaj dusza.

Impreza w mieszkaniu rodziców z okazji jubileuszu, moich 19–tych urodzin, odbywała się w sobotę. Tańce, alkohol i rozmowy o polityce.

Wyśmiewali się ze mnie. Zobacz, co się dzieje. Gomułka załatwił układ z Niemcami o Ziemiach Zachodnich. Brandt (Kanclerz Niemiec) upadł na kolana przed Pomnikiem Powstańców Getta. Pozycja Gomułki jest jak nigdy dotąd – mówił kolega, chłopak dziewczyny, w której byłem zakochany.

Rok się jeszcze nie skończył – odpowiedziałem. Chciał ze mnie zrobić idiotę przed dziewczyną, która nie mogła się zdecydować.

Była sobota. W czasie, gdy imprezowaliśmy, w telewizji ogłoszono regulację cen, która miała wejść w życie od poniedziałku. (Wszyscy wtedy się śmieli, że w ramach kolejnych regulacji cen drożała kiełbasa, a taniały lokomotywy. Zawsze tak było, że ogłaszano równocześnie podwyżki i obniżki cen).

W poniedziałek robotnicy ze Stoczni wyszli na ulice Gdańska.

Z tym Brandtem to też ciekawa sprawa. Przy okazji przeprosin za Jedwabne, porównywano zachowanie Kwaśniewskiego do spontanicznego upadku na kolana w wykonaniu Willy'ego Brandta. Niby, że Brandt to tak się wzruszył i dlatego było pięknie, w przeciwieństwie...

Wiem od Guntera Grassa (tego pisarza noblisty), że było inaczej. Brandt z Grassem trenowali to "spontaniczne padnięcie" na kolana przed przyjazdem Brandta do Polski.

Mieszkałem wtedy przy ulicy Św. Ducha na Gdańskiej Starówce. Około trzystu metrów od siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR, który miał spłonąć we wtorek.

W poniedziałek nie stało się nic specjalnego. Przez miasto przechodziły niezbyt liczne pochody robotników. Na ulicach nie widziałem umundurowanych milicjantów.

We wtorek rano wyszedłem z domu. Były tłumy. I kolejne grupy robotników nadciągały w rejon Dworca Kolejowego, gdzie poza KW PZPR mieściła się Komenda Milicji, budynek SB, Gmach Sądów i więzienie (na ul. Kurkowej).

Dziś ten niezwykle ważny dzień jest bardzo różnie opisywany. Najgorsze jest to, że część najważniejszych dla zrozumienia tych wydarzeń informacji, objętych jest "tajemnicą śledztwa" przeciwko Jaruzelskiemu. W efekcie Polacy nie znają swojej historii.

Cały dzień snułem się po centrum miasta, obserwując to, co się dzieje i nie przyłączając się do żadnych grup. Opowiadania o tym, że to SB zajmowało się demolowaniem miasta, wydają mi się absurdalne w świetle tego, co na własne oczy widziałem.

I tak robotnicy ze Stoczni byli w dużej grupie, ubrani w robocze ubrania. Rozbili najpierw sklep samoobsługowy spożywczo-monopolowy, który znajdował się na zapleczu Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Sam widziałem jak pili bezpośrednio z butelek winiaki marki Slowin produkcji jugosłowiańskiej, pochodzące z tego sklepu. Następnie duża grupa weszła do restauracji należącej do NOT (Naczelnej Organizacji Technicznej), znajdującej się w budynku połączonym z KW. Z mebli tej restauracji zrobili ognisko. Szkoda było mi tej restauracji, do której często chodziłem na obiad. Inna grupa poszła rozbijać stację benzynową znajdującą się przy ul. 3 Maja. Przynieśli stamtąd kanistry z benzyną i podpalili ognisko. Komitet zaczął płonąć. Inna grupa usiłowała podpalić Komendę Miejską Milicji, ale tam pożar szybko ugaszono. Trwały walki o więzienie na Kurkowej. Wszystkie, z wyjątkiem jednego, sklepy w okolicach miały powybijane szyby. Zwykli ludzie przychodzili z torbami i plecakami. Wynosili towar ze sklepów. Co było za ciężkie wyrzucali na ulicę i niszczyli. Tak, na przykład, widziałem jak podpalono stertę dywanów wyrzuconych na chodnik.

Ten jedyny sklep, który nie został rozbity był prywatny, należał do rodziców mojej koleżanki z klasy licealnej i miał jeszcze przedwojenne metalowe żaluzje. Dlatego się uratował.

Przyleciał helikopter, który ewakuował z dachu płonącego Komitetu ostatniego niezłomnego komunistę, który nie opuścił budynku, gdy robotnicy kazali wszystkim uciekać. Ten uratowany był ojcem innej mojej koleżanki z tej samej licealnej klasy XI E.

Ukończyłem elitarne liceum. Jego okna wychodziły na bramę nr. 1 Stoczni im. Lenina. Rodzice uczniów to ważne osobistości (komuchy), prywatna inicjatywa (niedobitki kapitalizmu) i profesura wyższych uczelni. Żeby nie było wątpliwości. Mój ojciec był akurat wice-dyrektorem Instytutu Ochrony Środowiska i wykładowcą Politechniki Gdańskiej. Jednakowoż, pochodzenie społeczne nie odgrywało w szkole niemal żadnej roli. Podobnie jak różnice w dochodach rodziców. Rodzice tej koleżanki, którzy mieli uratowany sklep, byli wtedy (chyba) najbogatszymi "kapitalistami" w Gdańsku, ale jej poziom konsumpcji nie różnił się od mojego. Wyższy poziom nie był możliwy. Naszych rodziców było stać na to, żeby kupować dzieciom banany. Największy luksus tamtych czasów. Dlatego Gomułka nazwał nas w 1968 roku bananową młodzieżą. Z trybuny sejmowej tak nas nazwał.

Absolwentami mojego liceum jest wiele znanych osób. Kończył je również, nieco później, premier RP Donald Tusk.

W 1970 roku byłem już studentem

Wielu moich kolegów pochodziło z biednych rodzin. Ale studenci mogli wtedy sporo zarobić. Ja też pracowałem, ale wybierałem sobie tylko ciekawe i dobrze płatne prace. Ci biedni, którzy musieli zarobić, często pracowali fizycznie w dwóch słynnych firmach studenckich: Technoserwisie i Alpineksie. Ta druga firma przekształciła się później w Kongres Liberalno Demokratyczny (Ten Sam).

Ze "spaceru" po mieście wróciłem około czwartej po południu. Robiło się ciemno i niebezpiecznie. Bardzo długo słuchałem Radia Wolna Europa i zachodnich radiostacji na falach krótkich.

Nie mówili nic o Gdańsku.

W środę rano przed moim domem stał czołg, a lufę miał wymierzoną w okno mojego pokoju na pierwszym piętrze kamieniczki na Głównym Mieście.

Pojechałem na Politechnikę. Po drodze dowiedziałem się, że strzelano do robotników próbujących wyjść ze Stoczni im. Lenina na ulice miasta. Że są zabici, ranni...

  Ciąg dalszy nastąpi.

Adam Jezierski

...

.