Gdy dłoń się sama wyciąga do dłoni
a srebrny wieczór o sen się nie prosi,
gdy oddech zbliża swoją skroń do skroni
i blask się dziwny od ziemi unosi,
kiedy z radości okrągleją oczy,
znużenie spływa po sztachetach w płocie,
kot z psem spiskują, mrucząc ludzkim głosem
wietrząc na kuchni tajemne łakocie.
Niewiara - wiedźma zamienia się w wiarę
milkną skruszone zawstydzone spory,
zło, co krzywdziło, nie czeka na karę
a ból nie boli - zapomniał być chory...
Słów niepotrzebnych czmychnęła gromada
dzień się zadumał cichy, rozmarzony
do stołu kusi pierwsza gwiazdka blada,
chochoł na płocie tańczy postrzępiony.
Można przypuszczać że stary poeta
ma w ręku pióro coś nim skrobie, pisze,
los znalazł buty i przestał być bosy,
zegar w ramionach nadzieję kołysze.
Wiatr się rozhulał, piszczy w wniebogłosy,
dmucha w popielnik choć całkiem nie sięga
a do drzwi puka wierna przyjaciółka -
polska, zmęczona sierota ... kolęda …
@ Janusz D.