JustPaste.it

Dlaczego w Polsce prawdziwe życie jest nieobecne? An Ontological Polish Joke

Polska to nie kraj – to stan umysłu. Biorąc poważnie powyższe powiedzenie, zamierzam przedstawić pewien opis tego stanu.

Polska to nie kraj – to stan umysłu. Biorąc poważnie powyższe powiedzenie, zamierzam przedstawić pewien opis tego stanu.

 

f6a44a75af9e785a12f549451e0dc7b5.jpg

 

Moje przedsięwzięcie jest więc raczej fenomenologiczne niż metafizyczne: zastanawiam się, co jest istotą zjawiska polskości, a więc istotą pewnego stanu umysłu, tak jak jest mi on dany w doświadczeniu Anno Domini 2015. Nie zamierzam jednak przedstawiać, przynajmniej z założenia, osobistego jedynie, subiektywnego puntu widzenia, lecz raczej zjawisko uchwytne intersubiektywnie. Niech zasięg tej intersubiektywności określą Czytelnicy.

Rozważania – bądź co bądź filozoficzne – o Polsce, wypada chyba zacząć od nawiązania, symbolicznego zresztą, do jakiegoś wielkiego polskiego filozofa. Rolę takiego autorytetu doskonale może odegrać śp. ksiądz Józef Tischner, autor takich m.in. książek jak: Polska jest ojczyzną, Polski kształt dialogu, czy Etyka solidarności. Ten chyba najbardziej polski współczesny filozof polski za źródło filozofii (w ogóle) uważa rodzące zdumienie odkrycie, że prawdziwe życie jest nieobecne[i].Naturalną konsekwencją takiego punktu wyjścia filozofii w ogóle jest odniesienie czy uszczegółowienie go do Polski, czyli wskazanie źródła filozofii Polski (nie: filozofii polskiej) w postaci pytania: dlaczego w Polsce prawdziwe życie jest nieobecne?

Jak w świetle powyższego można ująć poszukiwane doświadczenie polskości? Twierdzę, że jest to doświadczenie pewnego lokalnego deficytu rzeczywistości istotnie połączone z dociekaniem źródeł owego deficytu, i że doświadczenie to najlepiej wyraża właśnie pytanie: Dlaczego w Polsce prawdziwe życie jest nieobecne? Jest to więc, by tak rzec, bardzo filozoficzne (ontologiczne czy metafizyczne) doświadczenie, i właśnie dlatego można powiedzieć, że każdy (Polak) jest filozofem, przynajmniej w pewnym specyficznym sensie („narzekanie” jako forma filozofii). Pytanie Dlaczego prawdziwe życie jest nieobecne? zakłada, że obecne życie nie jest prawdziwym życiem, nie jest egzystencją autentyczną, w pełni wartościową. Filozofia jest wyrazem tęsknoty za takim pełnym życiem, które jest gdzie indziej, zapewne na mniej lub bardziej mitycznym Zachodzie. Tak więc w Polsce myślimy raczej nie ex oriente lux, lecz ex occidente esse.

Istotne jest, aby czytelnik pamiętał, że niniejsze rozważania prowadzone są pod fenomenologiczną klauzulą epoché, kiedy więc staram się opisać ów stan, powstrzymuję się od oceny jego ewentualnej adekwatności, oczywiście w tych w granicach, w których sensowne jest mówienie o adekwatności nastroju. Kiedy przedstawiam kolejne aspekty odpowiedzi na tytułowe pytanie, to nie traktuję ich jako hipotez, których trafność badam, lecz jako pewne składowe opisywanego doświadczenia. Oczywiście zakładam, że można mówić o takim złożonym nastroju, który mieści w sobie całe argumentacje. Istnieje wszakże obiektywna strona domniemywanego w naszym doświadczeniu deficytu rzeczywistości, którą można zapewne próbować operacjonalizować, jednak tego rodzaju badania, powiedzmy, socjologiczne, politologiczne czy ekonomiczne – bez wątpienia potrzebne i ważne – nie stanowią części przedstawionego opisu. Trzeba o tym pamiętać, gdyż dla przejrzystości wywodu nie zastrzegam co chwilę, że mowa o przekonaniach, poglądach, a nie wprost o samej „rzeczywistości”.

Opisywany stan umysłu jest, jak już wspomniałem, pewnego rodzaju nastrojem, stąd jego naturalny związek z muzyką. Nie pójdę jednak tropem skojarzenia nastroju polskości z polsko-polskim czy może polsko-francuskim kompozytorem Chopinem, ale będę się wsłuchiwał w bardziej plebejski, by tak rzec, repertuar, częściej rozbrzmiewający w tak ważnych dla naszych rozważań miejscach publicznych. Czytelnik proszony jest więc o wprawienie się w odpowiedni nastrój przez słuchanie w trakcie lektury utworów zamieszczonych w dyskografii, a nieraz cytowanych w tekście. Ośmielam się twierdzić, że lektura wzbogacona o jednoczesne słuchanie tych utworów zaowocuje przynajmniej wzrostem empatii wobec autora i tych, którzy podzielają jego pożałowania godny stan umysłu.

 

 Powracając do Polski

 

W jaki sposób można najpełniej uchwycić ów stan? Zgodnie z tradycją fenomenologiczną, podaję krótki przepis na osiągnięcie źródłowego doświadczenia: trzeba wyjechać na jakiś czas z Polski do jakiegoś cywilizowanego kraju, po czym bacznie obserwować to, czego doświadcza się przez pierwsze minuty, godziny, względnie dni po powrocie do kraju. Są to kluczowe chwile, w których poprzez porównanie, kontrast, da się lepiej, ostrzej zobaczyć tutejszą (nie)rzeczywistość. Stąd też tytuł tej części rozważań: powracając do Polski, podkreślający wagę tej metody uchwycenia naszego nastroju. Inaczej niż w Platońskiej metaforze jaskini, taki kontrast nie stępia wzroku, lecz go wyostrza. Podobnie jak węch, nuży się też zmysł rzeczywistości oraz, korelatywnie, „zmysł nierzeczywistości”. Trzeba się troszeczkę przewietrzyć za granicą, żeby lepiej poczuć lokalny zapaszek. Tak więc z Polski trzeba wyjechać i do niej powrócić, aby ją zrozumieć. Pamiętajmy jednak, że jest to szczególne zrozumienie, bowiem – wbrew maksymie Hegla – kto na Polskę patrzy rozumnie, na tego Polska patrzy absurdami (zbuntowana artystka wyje: „to tu polityka wysysa mózg, to tutaj asa zabija król”). Najbardziej polski ptak, bocian (symbolicznie detronizujący orła) ma dla nas takie znaczenie, gdyż podobnie jak ludzie zamieszkujący tę krainę, wciąż ją opuszcza, by do niej powracać. Nawet gdyby kiedyś wszyscy Polacy wyemigrowali (co w dłuższej perspektywie wcale nie jest wykluczone!), bociany dalej będą wracać.

Doświadczenie powrotu do Polski jest doświadczeniem bolesnym, najbardziej przypominającym kaca, a także obudzenie się z pięknego snu. Taki też jest charakter tych notatek – są to notatki z polskiego kaca. Mój kac ma oblicze kanara, złośliwego urzędnika, gburowatego mundurowego dziwoląga, nieuprzejmości i nieuczciwości, nerwowości, nietolerancji, wadliwego prawa i patologicznych instytucji.

Z pozoru nie jest tak źle: Polska – obecny kształt ruchomych granic piękny, zbliżony do tarczy (czy to jednak nie jest zły omen?), względnie rozległa i jeszcze względnie ludna kraina otoczona górami, rzekami i zaślubiona z morzem, dostojnie osiadła na środku Europy. A jednak... tak wielu Polaków uważa, że prawdziwe życie w Polsce jest nieobecne i lokuje je, nierzadko całkiem dosłownie, gdzie indziej. Cóż to znaczy „prawdziwe życie”? Prawdziwy to zgodny z pewnymi kryteriami, standardami, a nie licha podróbka. Poniżej analizuję kilka najważniejszych powodów owych zapatrywań, które nazywam stygmatami (w sensie zbliżonym do stygmatów Palmera Eldritcha) nierealności życia w PL (jak pozwolę sobie dalej gdzieniegdzie skracać nazwę naszego pięknego kraju).

 

 „Sorry, mamy taki klimat”

 

Ten błyskotliwy bon mot pewnej pani minister w pewnym rządzie (notorycznie uzyskującym w „sondażach”wysokie poparcie), mówi więcej o imitacji prawdziwej rzeczywistości w PL niż niejedna analiza. Wprawdzie może się to wydać nieco dziecinne, niemniej rozczarowanie klimatem jest nieodzowną częścią PL-mentalności. Czy klimat ma istotny wpływ na charakter narodowy, czy może raczej charakter narodowy ma istotny wpływ na interpretację klimatu? Pewna znana, filozofująca, by tak rzec, pieśniarka, w utworze Wyjątkowo zimny maj deklaruje: „Czekam na wiatr co rozgoni/ ciemne skłębione zasłony/ stanę wtedy na raz/ ze Słońcem twarzą w twarz”. Z kolei inny znany artysta z zacięciem socjologicznym deklamuje: „Polacy mają depresję totalną/ bo zimno i pada i zimno i pada na to miejsce w środku Eu-ropy”. Jeszcze wymowniejszy pozostaje refren niewesołego hitu „Deszcz gubi ten kraj”, a także bardziej poetycki fragment tekstu innego utworu o podobnej proweniencji: „tu zimne Słońce jest wymieszane z deszczem”. Bez wyjeżdżania z kraju, jaki jest koń, każdy widzi, ale już żeby zobaczyć jak świeci prawdziwe słońce trzeba uciec z Polski na południe. Innym namacalnym aspektem tej negatywnej „metafizyki” światła są importowane owoce południowe – w PL niedojrzałe, sztucznie dojrzewające w braku prawdziwego słońca, bez aromatu, nieprawdziwe. Żeby skosztować prawdziwych owoców, trzeba, znowuż, wyjechać z Polski na południe.

Natomiast kto poplami sobie tymi importowanymi, pseudo-dojrzałymi owocami ubranie, żeby kupić porządny, prawdziwy proszek do prania, nie musi wcale wyjeżdżać. Wystarczy bowiem udać się na stragan czy do mniejszego sklepu gdzie nierzadko można ujrzeć dającą do myślenia reklamę „oryginalna chemia z Niemiec”. Nie, nie chodzi tu o cyklon B, ale o proszki do prania i inne tego typu produkty; ostatnio widziałem na placu „niemieckie mydło” po 2,50 za sztukę, nie wiem, z czego było zrobione. Jak widać na rynku dostępne są produkty klasy B, dla Polaków, i – tych samych firm! – produkty klasy A, dla prawdziwych klientów. W PL-super- hiper- i extra- marketach niby-te-same produkty mają gorszą jakość niż ich zachodnie odpowiedniki. Zresztą prawidłowość ta dotyczy nie tylko „chemii”, ale znacznie szerszej klasy produktów. Po prostu jesteśmy śmietniskiem Europy, do którego trafiają produkty gorszej jakości. I nic tu nie pomoże ładne opakowanie tej samej firmy.

Spowodowana zachmurzeniem (a także rekordowym w skali europejskiej zanieczyszczeniem powietrza) szarość oświetlenia koresponduje z immanentną szarością tego, co oświetlane, dlatego Polska to w dużej mierze wymarzony kraj dla daltonistów. Brzydka pogoda współgra z brzydkim zazwyczaj krajobrazem. Najokrutniejszy polski miesiąc to kwiecień, kiedy topniejący śnieg odsłania wszech-śmietnisko, fatalną architekturę, czy raczej chaotyczną zabudowę bud z pustaków w stylu „doryckim” i „jest tak brzydko, że pękają oczy”. Nic więc dziwnego, że jeden z publicystów zaproponował, by z braku innych atrakcji kontynuować tendencję zaniedbania estetyki przestrzeni publicznej i utworzyć w PL najbrzydszy kraj świata[ii]. Szarość Polski jest symbolem życia niepełnego czy nie całkiem rzeczywistego, jak z czarno-białej TV: „Mój dom to te szare ulice, mój dom to ci smutni ludzie” (IRA). Dodajmy do tego jeszcze działanie jednego z najgłupszych wynalazków ludzkości – zmiany czasu –której zawdzięczamy rekordowo wczesny blackout w miesiącach zimowych. Jakoś można to wytrzymać, ale jak znieść chór adwokatów tego absurdu?

Polska jako ziemie to w dużej mierze pole bitwy[iii] przez które obce i niszczycielskie wojska przetaczają się jak nieobliczalne fronty atmosferyczne, o których zresztą nie wspominaliśmy przy okazji rozmowy o pogodzie przy herbatce. Czy trzeba dodawać, że na zachodzie graniczymy, niestety, z Niemcami, a na Wschodzie, jeszcze bardziej niestety, z Rosją? Czy w takich warunkach klimatyczno-geopolitycznych może rozwijać się coś więcej niż życie peryferyjne i tymczasowe?

 

 Homo-polo: charakterek narodowy

 

Czy jest przypadkiem, że podstawowa zasada mądrości dotycząca postępowania z innymi ludźmi, która brzmi: „każdego napotkanego człowieka uważaj za złośliwego głupca” została sformułowana przez polskiego myśliciela? Na marginesie rozważań dotyczących zasad mądrego postępowania (przykazanie: 4.21 Postępuj zgodnie z twoim własnym ideałem) J.M. Bocheński pisze: „ideał oficera zawiera takie składniki jak odwaga, autorytet, wierność przysiędze i inne cechy moralne. Rozpowszechniony dziś w Polsce ideał dorabiającego się małego kupca obejmuje pracowitość, obrotność, umiejętność przekonywania innych, bezczelność”[iv]. Czy od czasu postawienia tej diagnozy (lata 90. XX w.) coś się zmieniło? Wygląda na to, że w PL naczelny imperatyw brzmi: każdego poznanego Polaka traktuj jak złośliwego głupca. Przecież gdyby natychmiast nie okazać bliźniemu-Polakowi – w częstym napływie takich uczuć – swojej wrogości i pogardy, byłoby to ohydną hipokryzją, w stylu fałszywych Anglików. My tymczasem jesteśmy dumni ze swojej słowiańskiej emocjonalności do bólu i szczerości do bólu, gardząc zarazem Rosjanami.

Oczywiście co innego, kiedy Polak ma okazję pokazać zagranicznemu gościowi, że potrafi się zachować (dotyczy to też zachowania się za granicą, choć nie zawsze). Z reguły Polak w PL różni się od siebie samego za granicą; także u siebie w kraju różnie się zachowuje względem swoich i obcych, ma więc podwójne oblicze – eksportowe i swojskie, zwyczajne, ale to oczywiście nie ma nic wspólnego z hipokryzją. Pomimo tego, że gdy chce, potrafi się czasem zachować, w głębi „duszy” Polak nie rozumie i nie ceni uprzejmości. Nie ma czegoś takiego jak uprzejmość i szacunek a priori, po prostu należny drugiemu człowiekowi. Jak więc wyglądają te swojskie maniery?

Jak pisze R. Ziemkiewicz: „...po półwieczu buntowania przez komunistów chama, judzenia tego chama, schlebiania mu, głaskania go i hodowania na wszelkie sposoby, Polska jest krajem zalanym chamstwem w stopniu w krajach cywilizowanych nieznanym, a myśmy wszyscy schamieli w sposób wręcz niewiarygodny. Jeśli los cię rzuci do szczęśliwej Ameryki, zrób, drogi czytelniku, prosty eksperyment. W metrze czy na ulicy – oczywiście, gdy jesteś w normalnej okolicy, a nie na którymś z bandyckich przedmieść największych metropolii – zacznij się przypatrywać przypadkowemu człowiekowi. Po prostu patrz na niego, tak długo, aż cię zauważy. Podniesie na ciebie wzrok – i co zrobi? Uśmiechnie się życzliwie. Dziesięć na dziesięć. A co się stanie, jeśli ten sam eksperyment powtórzysz w Polsce? Jeśli testowana osoba jest od ciebie wyraźnie mniejsza i niższa, będzie próbować uciec, a jeśli dorównuje ci gabarytami, wykrzywi ku tobie mordę w wojowniczy grymas: co się, ka twoja, gapisz? Chcesz w ryj?!”[v]. W krótszej wersji: „Trudno tutaj o człowieka/Dużo prościej spotkać chama” (Farben Lehre). Co bardzo charakterystyczne: jedną z najbardziej niebezpiecznych rzeczy, jaką można w PL zrobić, to zwrócić komuś źle zachowującemu się uwagę – często kończy się to śmiercią.

Dodałbym do tego nieco inne, lecz komplementarne doświadczenie: Gdy ktoś obcy się do mnie w Polsce serdecznie uśmiecha, to na 90% jest to obcokrajowiec. Niestety, Polak zazwyczaj jest co najmniej nieuprzejmy, a często także chamski i agresywny. To, co chyba najbardziej rzuca się w oczy po powrocie do PL to właśnie agresja, nerwowość i kłótliwość Polaków. Ich zacięte twarze zdradzają charakter narodowy; zapewne w dużej mierze skirtotymiczny[vi], ale przede wszystkim po prostu maniakalno-depresyjny. Ale podobno agresja Polaków, a zwłaszcza Polek, jest zauważalna z daleka: według amerykańskiej socjolog Phyllis Chesler Polki są najbardziej agresywnymi kobietami świata. Czy to aby nie przesada? Ale przecież niedaleko pada jabłko od jabłoni – przypomnijmy sobie rozwrzeszczane jędze z prlu: nauczycielki, urzędniczki czy ekspedientki. A panowie? – „Koncerty popołudniowe/Pełne bezmózgów w służbie porządkowej/Patrzą wokoło, bo swędzą ich recę/Kochają bić coraz więcej i więcej” (Kult). „To jest mój kraj (...) nietolerancji i znieczulenia raj” (T.Love).

Abstrahując od rozwiązania znanego sporu – czy Polak jest mądry po szkodzie, czy też raczej i przed szkodą, i po szkodzie głupi, w naszym kontekście istotniejsze jest inne zjawisko: Polak jest przede wszystkim szczęśliwy po szkodzie innego Polaka. Schadenfreude – jakże niemieckie słowo, jak bardzo polskie zjawisko! Nasza spécialité de la maison to dybanie na siebie, czyhanie na błąd drugiego[vii]. Takiej mentalności idealnie odpowiadają pewne zawody: nauczyciel, urzędnik, pracownik „ochrony”, a zwłaszcza najbardziej polski zawód – „kanar”. Ale to i tak nienajgorzej: lepszy kanar niż ubek czy zomowiec.

To, co jest do pewnego stopnia skrywane w realu, bujnie manifestuje się w wirtualu:   „Bywasz piekącym jadem trollów/Na internetowym forum/Vivat Polonia frustrata! Vivat Dąs Psychopata!” – oznajmia pewien z lekka histeryzujący artysta. Jak piszą redaktorzy portalu interia, „Smutne to wszystko i przykre, ale już Melchior Wańkowicz, wiele lat temu, zauważył, że naszą najgorszą narodową cechą jest bezinteresowna zawiść. Od czasu, gdy pojawił się Internet, rzesze kryjących się za parawanem anonimowości, a więc czujących się całkowicie bezkarnie nienawistników mogą wreszcie dawać upust swoim frustracjom na szerszą skalę. I nader skwapliwie korzystają z tej okazji”[viii]. W pełnym żalu protest songu Luiza S. Śpiewa: „Tylko mur chce słuchać nas, wywalisz tu, to co na sercu masz”.

Polski rząd (ale na niego można liczyć tylko jeśli chodzi o wyzysk obywateli), więc może raczej światowy rząd, tak, światowy rząd powinien do wody pitnej w Polsce dodawać środki przeciw wściekliźnie, a w każdym razie silne środki uspokajające i antydepresyjne. To naprawdę odmieniłoby oblicze ziemi, tej ziemi. Z pewnością nie może odmienić jej natomiast polskie chrześcijaństwo rytualne, ale w swym istotnym przekazie nieodkryte w myśleniu i niewdrożone w działaniu, w moralności. Jak mawia pewien mądry ksiądz, Polska to nie jest kraj katolicki, to jest popieprzony kraj, to znaczy taki, w którym nic nie jest normalne. Naczelną zasadą nie jest na pewno życzliwość wobec bliźniego (nie mówiąc już o miłości), ale mniej lub bardziej skrywana wrogość. Dobrze ujmuje to modlitwa Polaka z ostatniej sceny filmu Dzień świra: „Kto ja jestem?/Polak mały! Mały, zawistny i podły! /.../ Oto wznoszę swoje modły do Boga, Maryi i Syna! Zniszczcie tego sk...! Mego rodaka, sąsiada, tego wroga, tego gada!”[ix].

Jakim językiem posługuje się w swoich modłach i na co dzień homo polo – kanar i reszta familii („bo wszyscy Polacy to jedna rodzina, starszy starszy czy młodszy, chłopak czy dziewczyna”)? Jak pisze nader popularny podróżnik-moralista: „Mam wrażenie, że język może wpływać na zachowanie osób, które się nim posługują (...) Polski – rższcz, śćrw – zawistny i złośliwy, świetny do narzekania i obmowy”[x]. Wsłuchując się w cytowaną wyżej wieczorną modlitwę sąsiadów trudno oprzeć się wrażeniu, że szeleszcząca ojczyzna-polszczyzna to język gadów – jak ujął to pewien wieszcz (nie nasz): „narodowi żmij, język żmij”. Wsłuchując się natomiast w sens tych dźwięków, można usłyszeć wiele wulgarności i agresji. Jak zauważa konserwatywny krytyk obyczajowości w Polsce, B. Łagowski, „Tak jak chromy, żeby iść, musi podpierać się kulą, tak Polak żeby mówić, musi, za przeproszeniem, co kilka słów podpierać się <<kurwą>>”[xi]. Ale z drugiej strony, jak inaczej niż przy użyciu wulgaryzmów wyrazić frustrację związaną z pseudo-życiem w PL? Czy można wyobrazić sobie trafniejszy refren PL-protest-songu niż „Dlaczego żyję w kraju w którym wszyscy chcą mnie zrobić w ch...” (Strachy na lachy), ale w pełnym, nieocenzurowanym brzmieniu? Albo: „Coście sk... uczynili z tą krainą” (Kazik)?

Skąd ta wzajemna niechęć? Istnieje wiele wyjaśnień; narzucającą się hipotezą jest ta, że mamy tu do czynienia z mechanizmem przeniesienia frustracji. W swoim przekonaniu boleśnie skrzywdzony chce się zemścić na swoich krzywdzicielach, czego ofiarą pada jego otoczenie w postaci innych Polaków. Ponadto, nie czując się dobrze w swojej skórze, niechętnie spogląda na towarzystwo rodaków, które w pewnym sensie boleśnie przypomina mu o jego tożsamości, demaskuje go, co szczególnie dobrze widać w bardziej międzynarodowym gronie. Niestety, jest jeszcze głębszy, poważniejszy, eugeniczny powód: osłabienie genetyczne Polaków. Wojny światowe, Katyń, oraz emigracja często przybierająca formę drenażu umysłów sprawiły, że Polacy żyjący i przekazujący swoje geny w Polsce to naród przetrzebiony, wybrakowany. Tak drastyczne straty nie mogły nie odbić się fatalnie na jakości kolejnych pokoleń. To osłabienie można tylko symbolicznie powetować sobie przepięknie wyrzeźbionym na siłce karkiem.

Istnieje wiele epitetów, jakimi obdarzają się wzajemnie Polacy. Wśród polaczków, marianów, wykształciuchów, łże-elit i lemingów wyróżnia się budzące skojarzenia z insektami polactwo. Znany z trafności jest też, za przeproszeniem, swojski buc, niecenzuralny niestety, bo w obliczu wiadomej jakości naszych elit (takie mamy, k... elity) termin „nieparlamentarny” stał się niezrozumiały. Proponowany tutaj termin homo polo pobrzmiewa raczej przaśną zabawą na dyskotece czy wiejskim weselu, kielichem wódy, jowialnym żartem czy agresywną zaczepką. To swój, równy chłop, jak pewien prezydent-magister tańczący disco polo (Prezydent to taki ktoś jak ty (...) dzisiaj wybierzmy przyszłość oraz styl), jak pewien premier grający w piłkę w czasie obrad sejmu. To pseudoeuropejczyk wieśniakiem podszyty (zresztą w Polsce nie sposób dobrze czuć się bez nuty chłopomanii). Jak zauważa boleśnie uczony psycholog: „Jesteśmy narodem chłopskim. Inteligencję żydowską, inteligencję arystokratyczną, wszelką inną inteligencję, przez zabory, wojny, komunizm wybito nieomal dokumentnie, zostali po prostu chłopi po społecznym awansie, z całą tą mentalną zaszłością, która powoduje, że w gruncie rzeczy nie jesteśmy zdolni czy gotowi do bycia obywatelami”[xii]. Jednak niezależnie od „imion narodowych” i niuansów opisu wad narodowych Polaków nie ulega wątpliwości, że przekonanie o ich wybrakowaniu jest istotnym składnikiem szerszego przekonania o deficycie rzeczywistości w tym pięknym kraju. Czy trzeba teraz wyjaśniać, skąd się bierze zjawisko zwane polskim piekłem? By skorzystać z poręcznej sartrowskiej formuły: Piekło to inni Polacy.

 

 G... prawda i wyższa fikcja

 

Jest czymś znamiennym, że jeden z najbardziej znanych i „opiniotwórczych” dzienników wydawanych w Polsce, przez wielu Polaków jest nazywany w sposób, który można określić trzecim rodzajem prawdy według księdza Tischnera: 1. święta prawda; 2. też prawda; 3. g... prawda. W podobnej, by tak rzec, poetyce, utrzymany jest również popularny epitet stosowany w odniesieniu do wielu polskich (czy raczej, jak wolą niektórzy: „polskojęzycznych”) mediów: merdia. W PL AD 2015 chciałoby się wykrzyknąć jak w prlu: telewizja kłamie! Idąc dalej  drogą można zauważyć, że najbardziej niesamowite w filmach Barei jest to, że pod wieloma względami wciąż są aktualne. Żyjemy w kraju bezczelnego kłamstwa i manipulacji, fałszu, ściemniania i mydlenia oczu, i jeszcze raz fałszu. Na „zielonej wyspie” ludziom żyje się lepiej a III RP rośnie w siłę. Doprawdy, gdyby partia mistrzów makiawelizmu z neo-propagandą sukcesu nie powstała, trzeba by ją było wymyślić. Establishment wysoko szybuje w przychylnych mediach: „wszyscy go kochali dobrze przedstawiali/w telewizji w prasie/ zawsze na wypasie” (Chemiczny Donek, B. Kalinowski). Doprawdy dziwi bezmyślny upór niektórych krytykantów, przecież „Mamy extra rząd i super prezydenta/Ci wszyscy ludzie to wspaniali fachowcy (...) jest super jest super więc o co ci chodzi?” (T. Love).

Sondaże to nie żadne sondaże – czyli z założenia raporty o faktycznym rozkładzie poglądów – ale manipulacje mające sterować poglądami „sondowanych”. Jak zwykle, wszystko stoi na głowie, ale jakoś to działa, gdyż jak podaje Centrum Bezwzględnego Ogłupiania Społeczeństwa 97% Polaków ufa sondażom. Rzeczywistość jest poddana interpretacji tak selektywnej i stronniczej, że trzeba dużego wysiłku, żeby jeszcze w nią w ogóle wierzyć. W niektórych dziedzinach trudno wręcz odeprzeć anty-realistyczne wrażenie, że rzeczywistość została wyparta przez interpretację medialną i już jej właściwie nie ma, jest tylko słuszna interpretacja, a opozycja  jakżeby inaczej  ma paranoję (wyznając spiskową teorię dziejów) i powinna się leczyć w psychiatryku. Przecież każde dziecko rozumie, że samolot rozbija się w drobny MAK zderzając się z brzozą, śmiesznie niskie płace są wyjaśnione „niską wydajnością” pracowników, i w ogóle obiektywna konieczność zmusza obywateli do drastycznych oszczędności i płacenia niezwykle wysokich podatków. Pół biedy, gdyby jeszcze przeciwwagą dla matrixu mainstreamowych mediów była w miarę solidarna, trzeźwa postawa obywateli. Gdy jednak człowiek zwróci w towarzystwie uwagę na najbardziej oburzającą brednię, zaraz znajdzie się – choćby w imię przekory, nie mówiąc już o pożytecznych idiotach – ktoś, kto uzna to za zbyt radykalne czy „niedopuszczalne”, wie przecież, że „prawda leży pośrodku” i odnajdzie inny punkt widzenia, „drugą stronę medalu” i rozpuści, rozmyje uderzającą w oczy prawdę tak, że szkoda gadać. Nic dziwnego, że nie ma właściwie rzeczowej dyskusji i dialogu, ale co najwyżej utwierdzanie się w słusznych poglądach w poszczególnych sektach i ewentualne wzajemne obrzucanie się błotem i innymi nieczystościami. Oczywiście, dobra lektura mogłaby być solidną przeciwwagą dla manipulacji i podstawą rzeczowej dyskusji, ale niestety, w PL poziom czytelnictwa jest jaki jest. Jak zauważa pewien poczytny pisarz: „Ludźmi czytającymi się pogardza. Znam kilka przypadków znajomych niewiast, które zaniechały czytania w pociągach. Miały dość ordynarnych zaczepek współpodróżujących głąbów. Bycie głąbem jest obecnie w naszym kraju modne, jest comme il faut. I powstaje odwieczny dylemat typu jajko-kura – czy społeczeństwo nie czyta, albowiem składa się z głąbów? Czy też może odwrotnie: nie czytają, więc zgłąbieli i dlatego tylu dziś głąbów dookoła?”[xiii]. Na szczęście mamy dużo studentów, więc oni na pewno uratują sytuację: „każdy wykładowca, wiedząc, że normalne zdawanie, zgodne z wymogami programu studiów i powagą uczelni oraz dyplomu, oznaczałoby odsiew większości studentów, musi pogodzić się z koniecznością udzielenia zaliczeń tym 70 procentom <<studentów>>, którzy niczego bynajmniej nie studiują, w życiu nie przeczytali żadnej książki ani bynajmniej nie mają takiego zamiaru. Jak to zrobić, skoro w najcięższych przypadkach chodzi po prostu o analfabetów?[xiv]

Cóż, takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie. Rzućmy zatem okiem na uniwersytety – kuźnie medialnych ekspertów, socjologów i politologów etc., naukowo tłumaczących w telewizji dlaczego opozycja jest jak zawsze w grubym błędzie i znowu przegra wybory, które na pewno będą autentyczne, a kto śmie przypuszczać, że poprzednie były sfałszowane, powinien chyba zostać, jak już wiemy, poddany odpowiedniemu leczeniu. Nasze uniwersytety nie cieszą się ani światową renomą – lokalni liderzy sytuują się w czwartej setce na liście szanghajskiej – ani rodzimym uznaniem, skoro ich działalność określa się jako „wyższą fikcję”[xv]. Wciąż daje się tam dostrzec dziedzictwo prl-owskiego uniwerku, do którego dochodzi teraz nadzwyczaj destrukcyjna biurokracja. PL-profesorowie cieszą się natomiast ogromnym autorytetem społecznym. Jak zauważył H. Elzenberg, „w żadnym innym języku nie znam wyrazu, który by odpowiadał polskiemu <<mędrek>>. Czyżby to tylko Polacy zdobyli się na to, żeby z mądrości zrobić wadę, i to ośmieszającą?”[xvi]. No właśnie, „nie filozofuj”! O tradycji głębokiego szacunku dla polskiej inteligencji świadczy fakt, że T. Żeleński-Boy wydając przekład Rozprawy o metodzie Kartezjusza, opatrzył go banderolą „Tylko dla dorosłych”.

A jak mistrzowie widzą swoich uczniów? Jak pisze cytowany już wyżej doświadczony nauczyciel akademicki, poważany autorytet: „Większość młodych posiadaczy polskiej matury, a w tym większość nowych studentów kompletnie nic nie umie, a co gorsza nauczona jest w szkole oszukiwania i ściągania[xvii]”. Ten sam wychowawca młodzieży w innym tekście stwierdza: „Tak, miałem do czynienia z grupą zdemoralizowanych półanalfabetów niezdolnych do sformułowania na piśmie (a zwykle i w mowie) jednego poprawnie zbudowanego zdania, a każdy z nich miał państwową maturę”[xviii]. Istotnie, studenci (ledwie) udają, że nie ściągają, podczas gdy nauczyciele akademiccy (ledwie) udają, że tego nie widzą. Nie powinno to zresztą dziwić nikogo, kto poznał już trochę homo-polo z jego wysuwającą się na pierwszy plan nieuczciwością. Wracamy tutaj do skirtotymicznego charakteru z jego histerią i aktorstwem. Zdobywanie wykształcenia, tzn. papieru-dyplomu, oparte na ściąganiu nie prowadzi do zdobycia prawdziwych kompetencji, ale ich namiastki, wykonując wszakże jakiś zawód, trzeba go przecież godnie reprezentować. W tej sytuacji życie w PL jest swoistym teatrem: politycy odgrywają role polityków, dziennikarze odgrywają role dziennikarzy, sędziowie odgrywają role sędziów, ba, nawet aktorzy odgrywają role aktorów (najtransparentniejsi zdają się być zatem celebryci, znani z tego, że są znani). Mamy więc rzesze uzdolnionych aktorsko dyletantów, niechęć do rzeczowej dyskusji i wielką smykałkę do spryciarstwa, retoryki i erystyki (nieprzypadkiem właśnie sejmik z kłótliwością, anarchią i zawiązywaniem klik jest jednym z najbardziej charakterystycznych symboli PL). Zresztą umiłowanie aktorstwa tłumaczy niewyjaśnialną w kategoriach predyspozycji i osiągnięć miłość homo-polo do piłki nożnej (credo quia absurdum est!): piłkarz jest to bowiem zawód aktorski, co więcej, jest to aktorstwo nierzadko związane z oszukańczym łamaniem reguł, a więc czymś idealnie odpowiadającym anarchizującej mentalności widowni. Jednak najbardziej obrzydliwy w homo polo jest uśmiech (jakie to smutne), czy raczej złośliwy uśmieszek wyrażający pogardę wobec frajera, naiwniaka, który nie jest dość cwany, który przestrzega reguł i jest uczciwy, czyli głupi.

Podziw dla aktorstwa schodzi jednak na dalszy plan, gdy trzeba naprawdę coś załatwić (abstrahuję tu, rzecz jasna, od kwestii dawania w łapę). Czy można się dziwić, że w społeczeństwie pełnym utalentowanych aktorsko „ekspertów” panuje rekordowo niskie wzajemne zaufanie? Jesteśmy pod tym względem na przedostatnim miejscu w Europie wyprzedzając, congratulations, Bułgarię[xix].

 

 „Polskie państwo istnieje teoretycznie”

 

Kolejny podsłuchaniec, kolejne przebicie czy wyciek rzeczywistości. Ta wspaniała wypowiedź osoby związanej z rządzącą ekipą, która przy użyciu potężnego aparatu medialnego, nie przebierając przy tym w środkach, dyskredytuje opozycję za choćby zbliżone sensem wypowiedzi, doskonale odsłania nieobecność prawdziwego życia w PL w aspekcie państwowym. Dziurawe drogi, nieistniejące bądź niewiarygodnie drogie autostrady, cudownie groteskowe PKP to tylko niewinne symbole głębokiego deficytu państwa jako sprawnego, centralnego zarządzania krajem (nie mylić z centralnym planowaniem). Niektórzy całkiem poważnie traktują PL po prostu jako kraj neokolonialny. Patrząc jednak na wewnętrzne aspekty funkcjonowania ustroju PL, należy go scharakteryzować jako biurokratyczny i nepotystyczno-korupcyjny: „oko władzy patrzy łapówką zamglone (...) można wszystko byle cicho byle w szczupłym gronie było”(Homo Twist, Miasto Kraków). Nieprzypadkiem jedną z podstawowych tez jednej z najważniejszych partii politycznych w PL jest teza o istnieniu układu (ta chyba jakaś paranoja?). Korupcja generuje fikcję (dla postronnych), pogłębiając jeszcze deficyt rzeczywistości w PL. Czy to się kiedyś w ogóle zmieni? Problem w tym, że nie bardzo widać, kto miałby to zrobić. Pewien profesor myśli politycznej wybucha śmiechem słysząc wyrażenie „społeczeństwo obywatelskie w Polsce”. Niestety, nic nie zapowiada tutaj zmiany – w PL bardzo aktywnie i skutecznie działa bowiem PSUJ (Powszechny System Udupiania Ludności). Jego skuteczność bierze się m.in. stąd, że zaczyna działać na wiele lat przed narodzinami delikwenta (co nie znaczy, że później nie jest aktywny, o nie!), skutecznie zniechęcając potencjalnych rodziców do dzieła. W PL mamy jeden z najniższych przyrostów naturalnych na świecie i od kilku już lat głośno mówi się o katastrofie demograficznej, o prognozowanym drastycznym spadku ludności. Nic dziwnego – któż chciałby mieć tutaj dzieci? Każdy myślący i odpowiedzialny rodzic powinien najpierw pomyśleć o realnym umożliwieniu swoim pociechom życia w prawdziwym świecie. Mądry PL-rodzic wyjeżdża, by jego dzieci nie dorastały w otoczeniu chamstwa i cwaniactwa, gdzie dominuje kłamstwo, nieufność, nieuczciwość i brutalne warunki pracy, w tym nieraz okrutny wyzysk przy jednoczesnym iście sztokholmskim uzależnieniu pracowników od pracodawców[xx]. „Stale bez kasy – to my Polacy/Wieczne cwaniaki – to my Polacy” (Pięć Dwa Dębiec, To my). By nie żyły w kraju, w którym po ciężko przepracowanym latach być może dostaną groszową emeryturę. Kraju bez wizji, marzeń, sensu. By nie żyły w kraju, w którym najniższa pensja pozwala, owszem, na przeżycie, ale koniowi[xxi]. Uciekać stąd jak najszybciej, nie dać się zrobić w konia!

Od czasu sero-podobnego prlu istotna charakterystyka ontologiczna PL nie uległa zmianie: jest to kraj imitacji, podróbek, kraj byto-podobny. Stąd, gdyby nadać Polsce nazwę zgodną z jej istotą, powinna ona raczej brzmieć „Ersatzium”. Bo to nie jest prawdziwe życie, ale jego namiastka, zamiennik, prowizorka: „Coście sk... uczynili z tą krainą? (...) Już umiera ta kraina, tego nikt już nie powstrzyma” (Kazik, Jeszcze Polska). Na pewno jednak życie (czy może raczej żytko) w PL nie jest nudne. Dostarcza ono ciągłej inspiracji do refleksji, niewesołej co prawda, ale niemożliwej do uniknięcia, dopóki jest się uwikłanym w PL-realia. Życie umysłowe w PL to w dużej mierze polonofobia szukająca zrozumienia, a niemal codzienna puenta tych rozważań brzmi: to nie może być prawda, to nie jest prawdziwe życie. To raczej jakiś ponury żart, jakby znaleźć się we wnętrzu gigantycznego polish joke czy polenwitze. Prawdziwa rzeczywistość jest w PL w głębokiej defensywie, nie promieniuje, nie nadaje reguł ani sensu, kurczy się w elitarnych ontologicznie enklawach, wyspach.

 

Filozofia wczasów zagranicznych

 

Jak trafnie zauważył ks. Tischner, cała Polska wychodzi z następującej anegdoty: kobiecina zapytana w góralskiej wiosce: gdzie tu może być toaleta? odpowiada: cy jo wiem? cheba zagranicą[xxii].Stąd też m.in. bierze się zasadnicze dla Polaków znaczenie wyjazdów zagranicznych. Nie jeździ się na nie, przede wszystkim, ze względu na zwykłe zaciekawienie światem. W gruncie rzeczy od takiej geograficznej motywacji istotniejsza jest ontologiczna: wczasy zagraniczne są namiastką emigracji. Pełnią one też ważną funkcję specyficznej terapii, mianowicie ontoterapii (bytolecznictwa), czyli leczenia rzeczywistością, kontaktem z prawdziwym, autentycznym światem. Tam za granicą są prawdziwe pieniądze (u nas kiedyś: oni udają, że płacą, a my udajemy, że pracujemy; u nas teraz: pracujemy ciężej niż na zachodzie, nie otrzymując w zamian prawdziwej pensji, lecz równowartość wynagrodzenia za wolontariat), prawdziwa nauka (laboratoria, uniwersytety powyżej czwartej setki w światowym rankingu), no i oczywiście, na południu także prawdziwe słońce i naprawdę dojrzałe owoce etc.

Aspekt terapeutyczny wyjazdów zagranicznych nie ogranicza się jednak do ontologii; mają one także istotny rys psychoterapeutyczny. Niejednokrotnie słyszy się, że ktoś w skutek dłuższego przebywania z obcokrajowcami korzystnie zmienił swoje przyzwyczajenia, czy wręcz stał się lepszym człowiekiem.

 

Doświadczenia graniczne: emigrowanie – powracanie

 

W świetle powyższych uwag trzeba stwierdzić, że Polacy emigrują nie tyle za chlebem, co bytem. Emigrują i emigrują, aż kraj zaczyna się istotnie wyludniać, natomiast Polonia – rośnie i rośnie[xxiii]. Do powszechnie znanych postaci z Naszej klasy Kaczmarskiego oraz z Gdzie są moi przyjaciele Republiki dodajmy jeszcze jedną: „Anka już dawno w Londynie, czekam na kartkę pięćdziesiąt lat” (Luiza S., Tylko mur). Spieszmy się kochać rodaków – tak szybko emigrują! Także na tamten świat, bo mamy wysoki poziom samobójstw. Jest Żyd wieczny tułacz i jest Polak-tułacz, może nie z tak długim stażem, ale znacznie liczniejszy. Polacy tworzą bowiem jedną z największych diaspór na świecie, zarówno procentowo (33%) jak i liczebnie (20 mln Polaków i osób polskiego pochodzenia poza granicami kraju). Świadczy to o tym, że Polakom świetnie się żyje w Polsce, ale bardzo lubią podróżować.

Polaka podróże po świecie pełne są spotkań z innymi Polakami – emigrantami: w pociągu, autobusie, sklepie, taksówce... Bardzo znamiennym zjawiskiem są spontaniczne zwykle zwierzenia związane z goryczą życia w Polsce i decyzji o emigracji. Nie raz zetknąłem się z opisem zdarzenia, które przeważyło szalę goryczy i przesądziło decyzję o wyjeździe. Na przykładpewien taksówkarz żyjący teraz w jednym z angielskich miast wyjechał, bo mu nie podłączyli (jeszcze za komuny) telefonu. A oto inny, bardzo typowy i całkiem świeży emigracyjny coming out: zniechęcony podłością, bezinteresowną zawiścią, niezrozumieniem i pogardą, które spotykały go w PL, niejaki P. Tymochowicz żegna się z Polską słowami: „nigdy nie czułem się tutaj jak u siebie w domu. To był i jest ... obcy mi kraj, obcy mi dom. Miałem wrażenie, że w każdym urzędzie jestem śmiertelnym wrogiem państwa, że optymizm i uprzejmość jest nie znanym a raczej potępianym powszechnie stanem ducha”[xxiv].

Tego typu doświadczenie można chyba nazwać doświadczeniem granicznym w zbliżonym do Jaspersowskiego sensie. Podobnie jak i (niezwykle zresztą rzadkie) zjawisko powrotu po latach z emigracji. Coraz mniej i mniej Polaków byłoby skłonnych utożsamić się z wymową, poddanego pewnej parafrazie, tekstu Dezyderaty:

                przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach

               jest to piękny kraj, jest to piękny kraj

Tak jak minimum miłości do samego siebie (auto-filia) jest konieczne do dobrego życia, tak minimum miłości do swojego kraju (patrio-filia) konieczne jest do dobrego w nim życia. Dla wielu deficyt prawdziwego życia w Polsce już dawno przekroczył próg tolerancji; dla nich Poland is dead. Polacy nie lubią swojego kraju[xxv], zwykle uważają, że to kraj, który przynosi nieszczęście:  „Ja to mam pecha, że żyć mi przyszło w kraju nad Wisłą”. Są niezadowoleni ze swojego życia, czemu dają wyraz w narzekaniu. Wedle badań polskiego psychologa (nomen omen Dolińskiego) – podczas gdy Amerykanie są zazwyczaj bardziej zadowoleni niż zazwyczaj (tzw. efekt Johnsona); Polacy są zazwyczaj bardziej niezadowoleni niż zazwyczaj (efekt Johnsona a rebours, czy raczej efekt Kowalskiego)[xxvi].

Tak jak działacze opozycyjni z czasów prlu mogą uzyskać status pokrzywdzonego, tak właściwie każdy Polak uważa, że powinien otrzymać status pokrzywdzonego mocą samego faktu urodzenia w swoim kraju. Dłuższy pobyt w Polsce grozi bowiem krzywdą moralną, demoralizacją, a przynajmniej niedobrym zmanierowaniem; tak jak „polska myśl szkoleniowa” najwyraźniej psuje talenty młodzieży piłkarskiej, tak polska pseudo-rzeczywistość najwyraźniej psuje życie i umysły jej mieszkańców. Po toksycznych rodzicach, kolegach i związkach, czas na „toksyczne kraje” (niestety nie w żartobliwym, życzliwym w gruncie rzeczy tonie „poradników ksenofoba”), i odpowiednio, konieczną terapię.

Idee mają swoje konsekwencje i nastroje mają swoje konsekwencje. Każdy nastrój jest skorelowany z dyspozycjami do pewnych działań, względnie zaniechań. Opisuję nastrój odrealnienia, przekonania, że PL brak prawdziwej suwerenności, brak prawdziwych wynagrodzeń, brak prawdziwych informacji, brak uczciwej interakcji w społeczeństwie zbyt mocno nieufających sobie, nieżyczliwych i niekompetentnych ludzi, a cała ta marna gierka toczy się w monotonnie płaskiej i szarej scenerii. Nie jest to nastrój obywatelskiego zaangażowania, lecz przepełnionego rozczarowaniem emigranta – w sensie dosłownym lub wewnętrznym: nas tutaj nie ma.

 

 

                                   Skończyłem pisać jesienią 2015, wkrótce po powrocie do PL 

Lech Koniecpolski (ostatni Polak)

Lista przebojów

 

Bartek Kalinowski, Chemiczny Donek

Bayer Full, Wszyscy Polacy

Closterkeller, W moim kraju

Farben Lehre, Rzecz Nie Pospolita

IRA, Mój dom

Jacek Kaczmarski, Co się stało z nasza klasą

Jezus Maria Peszek, Sorry Polsko

Kult, Mieszkam w Polsce

Kazik, 12 groszy

Kazik, Jeszcze polska

Luiza S., Tylko mur

Homo Twist, Miasto Kraków

Maanam, Wyjątkowo zimny maj

Mikromusic, Takiego chłopaka

Pięć Dwa Dębiec, To my

Piwnica pod Baranami, Dezyderata

Sydney Pollack, Deszcz gubi ten kraj

T.Love, 1996

T.Love, Jest super

Top one, Ole olek!

Strachy na lachy, Żyję w kraju w którym wszyscy chcą mnie zrobić w ch...

Republika, Gdzie są moi przyjaciele

 

 [i] J. Tischner, Filozofia dramatu, Kraków 1988, s. 68.

[ii] http://blog.tripsoverpoland.pl/2013/10/05/czy-partycypacja-moze-byc-alternatywa-dla-najbrzydszego-kraju-swiata/#.VL11-dKG_TA

[iii] Wskutek gruntownej demolki, jaką były obydwie wojny światowe (choć demolujące głównie Polskę) można u nas doświadczyć nieobecności prawdziwych zabytków i dzieł sztuki. 

[iv] J. Bocheński, Podręcznik. mądrości tego świata, Wydawnictwo Philed, Kraków 1994, s. 36.

[v] R. Ziemkiewicz, Polactwo, Redbox, Lublin 2007, s. 133.

[vi] Skirtotymiczny – w typologii EugeniuszaBrzezickiego tańczący, cechujący się słomianym zapałem, por. E. Brzezicki, „Typy ludzi w Polsce pod względem psychofizycznym i ich reakcje duchowe”, Czytelnik, Odbitka z miesięcznika „problemy”,, Nr 9 (10), W-w, 1946.

[vii] Jesteśmy jednym z najbardziej wymagających wobec siebie społeczeństw w Europie, jak twierdzi tygodnik Newsweek, 03.07.2013.

[viii] http://motoryzacja.interia.pl/f1/news-powrot-roberta-kubicy-i-polskie-pieklo,nId,633969

[ix] Dzień Swira, scen. i reż M. Koterski.

[x] W. Cejrowski, Gringo wśród dzikich plemion, Poznaj Świat 2006, s. 200.

[xi] B. Łagowski, Łagodny protest obywatelski, Księgarnia Akademicka, Kraków 2001, s. 107.

[xii] B. Dobroczyński, Kim my właściwie jesteśmy; Artykuł dostępny na stronie: https://mojapsychologia.pl/artykuly/10,zjawiska_spoleczne/

[xiii] http://wpolityce.pl/kultura/204145-sapkowski-bezlitosnie-o-polakach-bycie-glabem-jest-obecnie-w-naszym-kraju-modne-jest-comme-il-faut?fb_action_ids=746396442065183&fb_action_types=og.likes

[xiv] J. Hartman: Szkoła buja w obłokach, GW, 09/04/2009.

[xv] M. Zieliński T.P. Terlikowski, Wyższa fikcja. Dlaczego uczelnie produkują lipa-magistrów i lipa-licencjatów, Wprost, 40/2008, 1345.

[xvi] H. Elzenberg, Kłopot z istnieniem, Wydawnictwo Znak, Kraków 1994, s. 471.

[xvii] J. Hartman: Szkoła buja w obłokach, GW 09.04.2009.

[xviii]J. Hartman, Szkoło, zobacz swe dno, GW 20.10.2003.

[xix] J. Czapiński, T. Panek, Diagnoza społeczna 2005. Warunki i jakość życia Polaków, Warszawa 2006.

[xx]  http://praca.interia.pl/news-syndrom-sztokholmski,nId,1087282#pst69740889

[xxi] Czy można przeżyć za pensję minimalną w Polsce? Tak, pod warunkiem, że jest się koniem:
 http://praca.interia.pl/news-czy-mozna-przezyc-za-pensje-minimalna-w-polsce-tak-pod-warun,nId,1592968#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome

[xxii] https://www.youtube.com/watch?v=muFOHoq_9qk

[xxiii] http://www.polskinetwork.org/strona,polacy,31,liczebnosc-polskiej-diaspory.html

[xxiv] http://pikio.pl/tymochowicz-emigruje-z-polski-do-usa-to-byl-dla-mnie-obcy-kraj/

[xxv] „Polski w Polsce wszyscy nienawidzą (…). Coś nie tak musi być z tym krajem tak powszechnie znienawidzonym przez obywateli” powiada pewien pisarz, publicysta i socjolog:

 http://www.polskieradio.pl/8/402/Artykul/1055057,Czy-Polska-zawsze-konczy-sie-katastrofa

[xxvi] D. Doliński, The mystery of the Polish soul. B. W. Johnson's effect a rebours. European Journal of Social Psychology, 1996, 26, s. 1001-1005.