JustPaste.it

Celebryty i elyty

czyli opowieści jak z mchu i paproci czyli politycznego szamba

czyli opowieści jak z mchu i paproci czyli politycznego szamba

 

 

Rozgrzebuję kupę gówna

Że łobuzeria z Platformy Obywatelskiej, to banda Zasrancen, to wiadomo od dawna. Wiem, co mówię, bo wielu działaczów tej partii („iluż wielkich działaczów wyjrzało z rozporka!” - zastanawiał się poeta, a w miarę upływu czasu coraz bardziej się upewniam, że miał na myśli działaczów Platformy Obywatelskiej) miałem okazję poznać osobiście, nawiasem mówiąc - niektórych zaraz potem, jak przestali być działaczami Porozumienia Centrum (tak, tak, na tubylczej scenie politycznej, jak w Arce Noego; każdy gatunek jest tam reprezentowany, więc grzech sodomii częsty) – bo w polskiej polityce, jak w serialu „M, jak miłość” - wszyscy spółkują ze wszystkimi – oczywiście pod ścisłą kontrolą Podstawowej Organizacji Partyjnej – na co zwrócił uwagę jeszcze w roku 1954 Leopold Tyrmand, pisząc w swoim „Dzienniku” o najnowszej powieści Tadeusza Konwickiego. Tak, tak, późniejsi nonkonformiści, najpierw, w obliczu Komitetu i oczywiście - „towarzyszy z osłony” - musieli wytarzać się w smole i pierzu i dopiero jak ten test zaakceptowała Melania Kierczyńska, mogli dostać zezwolenie na na nonkonformizmus. Tak samo i teraz; nonkonformiści tym się charakteryzują, że noszą te same glany i pieszczochy, a na wezwanie oficerów prowadzących, spontanicznie na Alei Szucha kicaja, bo wiadomo: „kto nie skacze, ten jest z PiS-u!” A skoro żydowska gazeta dla Polaków rzuciła hasło: „my wszyscy” (to „my wszyscy” znamy jeszcze z czasów stalinowskich, kiedy Szechtery, razem z Adachem i Janem Lityńskim, wtedy jeszcze podawanym do ucałowania Bierutowi, miały swój pierwszy okres dobrego fartu) „za demokracją”, to czyż to nie tak samo, jak wtedy?

Ale dość tych wspomnień, do których mają skłonność ludzie starzy („rodzinnych kronik idąc śladem opowiadają ludzie starzy...”), do których i ja już się powoli zaczynam zaliczać, bo przecież zacząłem od Zasrancen, z Platformy Obywatelskiej, a to natchnienie zrodziło się, gdy przeczytałem w „Onecie” (ten „Onet” to – podejrzewam - też odkrywka bezpieki, podobnie jak TVN i ciekawe, że zmiana właściciela na amerykańskiego miłośnika przepisów kuchennych niczego tu nie zmieniła. Najwyraźniej CIA, a jeśli nawet nie cała – bo gdzieżby tam cała CIA chciała się pospolitować z siermiężnymi nadwiślańskimi ubowcami - ale rezydentura nie tylko może, ale nawet powinna, skoro ubeckie dynastie zostały wciągnięte na listę „naszych sukinsynów” przez Naszego Najważniejszego Sojusznika. Po staremu pani Justyna gospodaruje na scenie politycznej, niczym w swojej ubikacji, a redaktor Miecugow ćwierka, niczym chiński słowik, nakręcany przez oficera prowadzącego).

Otóż jeden ze wspomnianych Zasrancen w osobie pana Bartłomieja Sienkiewicza, właśnie zdementował informację, jakoby podczas sprawowania urzędu ministra spraw wewnętrznych miał zlecać inwigilację dziennikarzy. Wprawdzie książę Aleksander Gorczakow, minister spraw zagranicznych Jego Imperatorskiej Mości Aleksandra II i III twierdził, że nie wierzy „nie zdementowanym informacjom prasowym” - ale od tej, jak zresztą każdej reguły muszą być jakieś wyjątki – co zauważyli już starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w formę pełnej mądrości sentencji – że mianowicie „nulla regula sine exceptione”, co się wykłada, że nie ma reguły bez wyjątku. Otóż takim wyjątkiem, który zresztą mógł zapoczątkować całą serię wyjątków, był właśnie pan Bartłomiej Sienkiewicz. Wprawdzie RAZWIEDUPR wystrugał go, podobnie jak później, chyba już gwoli większego urągowiska, wystrugał na ministra spraw wewnętrznych panią Teresę Piotrowską z „frakcji psiapsiółek” pani premierzycy Ewy Kopacz, w której – jak się okazuje chyba uczestniczył również eunuchoidalny pan Tomasz Siemoniak, ale nie znaczy to, że dopuszczał go do konfidencji. W jego przypadku, mówiąc nawiasem, jeszcze zachowywał pozory, bo już w przypadku pani Piotrowskiej najwyraźniej od zachowywania pozorów odstąpił i zakazał jej wtrącania się w nieswoje sprawy, co ona natychmiast zrozumiała i bodaj już drugiego dnia po odebraniu nominacji z rąk prezydenta Komorowskiego, „zrzekła się” nadzoru nad RAZWIEDUPR-em”, chociaż ustawa o ministrze spraw wewnętrznych nie uległa najmniejszej zmianie.

Ciekawe, że żaden z przebierańców zasiadających w groteskowym Trybunale Konstytucyjnym tego nie zauważył; najwidoczniej mieli to surowo od oficerów prowadzących zakazane („słuchajcie no, Rzepliński; macie dobrą posadę, ciepło wam, na łeb wam się nie leje? No, to pamiętajcie – wedle stawu grobla, bo jak nie, to przypomnimy wam, skąd wam wyrastają nogi!” - a wiadomo, że panu prezesowi Rzeplińskiemu nogi wyrastają z PZPR Naszej Partii – no to jakże mu się sprzeciwiać na takie dictum?) Wróćmy jednak a nos moutons, to znaczy do pana ministra Bartłomieja Sienkiewicza, administrującego „ch, d...pą i kamieni kupą” i do jego deklaracji, że nie zlecał żadnej inwigilacji dziennikarzy. Ja mu wierzę, bo powiedzcie Państwo sami – w jakim celu RAZWIEDUPR, który wystrugał go na ministra z banana, miałby go informować, kogo inwigiluje, a kogo nie? Wyobrażam sobie, jaki huragan śmiechu wywołałby taki pomysł w gronie ścisłego kierownictwa RAZWIEDUPR-a, większe tornado mogłoby być tylko w przypadku pomysłu informowania o takich sprawach pani Piotrowskiej.

A przecież ja sam, nie mówiąc już o innych osobach, jak prof. Jerzy Robert Nowak, czy Waldemar Łysiak, w roku 2012, to znaczy – jeszcze za ministra Cichockiego, któremu RAZWIEDUPR też pewnie nie widział potrzeby się zwierzać, zostałem z łaski Abewiaków tak zwanym „figurantem” w sprawie operacyjnego rozpracowania „Menora”, podobnie jak bywałem „figurantem” pod kryptonimem „SAM” w roku 1978 i „STEN” w roku 1979 – nie mówiąc już o akcji konfidentów w internecie, o której szeroko informowałem, a w której zarówno policja, jak i niezależna prokuratura wykazuje zaskakującą bezradność. Okazuje się, że mimo upływu 3 lat nie potrafi dodzwonić się do administratora holenderskiego serwera, do którego ja dodzwoniłem się w ciągu minuty – żeby poznać IP komputera, skąd wyszła fałszywka sygnowana pieczęciami lubelskiego Oddziału IPN, który, mówiąc nawiasem, też zawiadomił prokuraturę o tym przestępstwie. No i cóż w tej sytuacji mam o tych wszystkich dygnitarzach, przez całe lata żrących za darmo chleb z moich podatków, o tych wszystkich prokuraturach i policjach? Zasrancen, po stokroć Zasrancen, niewarci nawet splunięcia.

Stanisław Michalkiewicz