JustPaste.it

U Andrzeja stwierdzono schizofrenię, gdy był studentem Politechniki.

...

Andrzej jest moim kolegą za szkoły. Można o nim powiedzieć: ciekawy człowiek.

Nasze Liceum to nie pierwsza lepsza szkoła. Wśród absolwentów mamy wielu bardzo znanych ludzi. Artystów, naukowców i... polityków. Nawet były premier RP jest absolwentem naszej szkoły.

Najważniejsze jest to, że z okien naszej szkoły widać Pomnik Trzech Krzyży Gdańskich, który jest oddalony o około 50 metrów. Podobnie jak słynna Brama Stoczni Gdańskiej. Miało to duży wpływ na historię naszego Liceum.

W marcu 1968 roku byłem uczniem X klasy. Już wtedy zajmowaliśmy się polityką. Nasza Szkoła, jako całość, odmówiła podpisania rezolucji potępiającej studentów Politechniki Gdańskiej, którzy przyłączyli się do rozpoczętych w Warszawie protestów przeciwko cenzurze.

Do szkoły przybyli działacze partyjni. Usiłowali wymusić na nas podpisanie takiej rezolucji.

Odmowa była dla nas dosyć ryzykowna. Szczególnie dla przywódców tej akcji. Jednak, w końcu nic złego nam nie zrobiono, choć przez moment groziło, że nie będziemy mogli nigdzie studiować.

Byliśmy dosyć sprytni. Oficjalnymi przywódcami buntu było czterech najlepszych uczniów w szkole. Należałem do tej grupy. Poza tym to była elitarna szkoła. Naszymi rodzicami byli działacze partyjni, rzemieślnicy (tzw. prywaciarze), dziennikarze i wykładowcy wyższych uczelni.

Gomułka nazwał nas bananową młodzieżą, bo naszych rodziców stać było na zakup bananów dla dzieci. Banany, wtedy drogie, były symbolem luksusu.

Wszyscy uczniowie odmówili podpisania rezolucji.

Blady strach padł na rodziców, szczególnie tych wysoko partyjnych i udało się im (rodzicom) zatuszować sprawę.

Andrzej nie skończył studiów na Politechnice Gdańskiej. Zachorował. Lekarze rozpoznali schizofrenię.

Mimo to ożenił się i ma dwoje dzieci.

Nigdy nie był dobrym ojcem. To jest pewne. Żona wkrótce z nim się rozwiodła. Dzieci, dziś już dorosłe, nie chcą utrzymywać żadnych kontaktów z ojcem.

Andrzej uznał, że jest chory, nie nadaje się do żadnej pracy (taka była zresztą opinia biegłych psychiatrów) i został młodym rencistą.

Zgubiło go to, że nie potrzebował pieniędzy.

Takie jest moje zdanie.

Niektórzy schizofrenicy mają duże życiowe osiągnięcia. Najczęściej jako artyści, ale nie tylko. Znajomi bardzo często nie domyślają się, że mają do czynienia z ludźmi chorymi i to chorymi na chorobę, która ma taką złą opinię.

Andrzej też był, i jest, bardzo zdolny.

Mam na to wiele dowodów. Np. często wygrywał ze mną w szachy. To wcale nie jest takie łatwe. Zna bardzo dobrze kilka języków (na pewno bardzo dobrze zna angielski – to sam mogę ocenić), mimo, że nigdy nie był za granicą...

Andrzej nie potrzebował zarabiać pieniędzy. Rentę miał zawsze bardzo niską, ale jego siostra wyemigrowała do USA w najlepszym okresie, na początku lat osiemdziesiątych.

Solidarnościowych emigrantów przyjmowano wtedy na niezłych zasadach. Dodatkowo siostra Andrzeja wywiozła z Polski bardzo dużo pieniędzy.

Sprzedała nieruchomości. Nie wiem dokładnie za ile, ale przez porównanie: znana była sprawa zakupu przez Lecha Wałęsę działki przy ulicy Polanki. Podawano oficjalnie, że działka ta kosztowała 70 tys. dolarów. Siostra Andrzeja sprzedała podobną działkę, przy tej samej ulicy i w tym samym czasie. Też mieszkam w Gdańsku przy Polankach i jak mówi stare przysłowie: "Wiedzą sąsiedzi na czym kto siedzi".

Siostrze Andrzeja i jej mężowi udało się w Stanach. Są tam bogatymi ludźmi. Przez długi czas przysyłali dużo pieniędzy jemu i jak się domyślam, osobno, jego żonie, która wychowywała bratanków. Andrzeja poznałem ponownie 10 lat temu. Przyszedł do Antykwariatu. Cierpiał z powodu straszliwej, beznadziejnej samotności. Dostał mój domowy numer telefonu.

Od tego się zaczęło. Andrzej miał mieszkanie w Gdańsku. Siedział sam w domu i bez przerwy dzwonił do kilku swoich znajomych, głównie kolegów z czasów młodości. Przeważnie dzwonił do mnie kilka razy dziennie. Często w środku nocy. O trzeciej albo czwartej nad ranem.

W tym czasie przestał zażywać neuroleptyki.

Miał lęki. Bał się, że ktoś chce go otruć.

Telefonując opowiadał o tym, co zobaczył w telewizji polskiej, angielskiej i amerykańskiej. Jakie wyciągnął z tego wnioski. Interpretował wydarzenia, snuł wizje przyszłości. W tym co mówił, coraz większą część zajmowały elementy systemu urojeniowego, który tworzył i który chciał mi narzucić.

To było bardzo uciążliwe. Koledzy, słysząc jego głos, rzucali słuchawkę. Wiem to od nich i od Andrzeja. W końcu tylko ja mu zostałem. Dzwonił też do rodziny w Stanach. Miał tam jeszcze inną rodzinę, poza siostrą i szwagrem. Do tej drugiej rodziny też dzwonił. Nie zwracał uwagi na to, która to godzina ichniego czasu.

Skończyło się tym, że przestał dostawać dolary od rodziny.

Wtedy wyszedł na miasto. Został miejskim głupkiem. Szukał kontaktu z ludźmi. Zaczepiał. Zagadywał. "Podrywał" młode ekspedientki pracujące w galeriach na Starówce, dziewczyny pracujące w British Council i Alliance Francaise. Zaglądał do hoteli i klubów młodzieżowych.

Spotykałem go na wernisażach i na promocjach książek, na których zawsze starał się zabierać głos. Wcześniej, gdy miał pieniądze, zatrudniał sąsiadkę, która sprzątała mu mieszkanie, prała itp. Teraz chodził w brudnych, zniszczonych ubraniach.

Ekspedientki z galerii bały się go panicznie. Kilka razy został ciężko pobity, gdy zaczepiał dziewczyny w młodzieżowych klubach.

Nie dawał się namówić na wizytę u psychiatry.

Znowu został pobity. Kupił maczetę, którą nosił pod kurtką.

Kiedy rodzina wznowiła przysyłanie dolarów, zaczął chodzić do najdroższych restauracji. Oczywiście w łachmanach, ale obsługiwali go. Bo płacił.

Dzwonił do mnie i miał pomysły.

Nie wszystkie jego pomysły były głupie. Wręcz przeciwnie. Były wśród nich bardzo interesujące.

Opowiem o jednym. Najciekawszym (moim zdaniem).

Pamiętacie WTC? Samoloty rozbite o wieże Światowego Centrum Handlu spowodowały gigantyczne pożary. Giuliani, burmistrz  Nowego Yorku wysłał do tych pożarów strażaków wyposażonych w węże do gaszenia ognia wodą z hydrantów.

Gaszenia WODĄ z hydrantów, w pełni zatankowanych, rozbitych SAMOLOTÓW!!! Zginęło około trzystu strażaków. Niepotrzebnie. A Amerykanie ogłosili Giulianiego bohaterem narodowym. Tyle to ja też wiedziałem. Już 11-tego września. Andrzej wymyślił coś więcej.

Widzami, którzy czasem wielokrotnie, oglądali filmy przedstawiające palące się wieże WTC, może najbardziej, wstrząsnęły obrazy ludzi wyskakujących z najwyższych pięter (ponad strefą ognia).

Po to, żeby nie spalić się żywcem, tylko rozbić o beton podczas upadku. Widzami wstrząsnęły zdjęcia ludzi wybierających lżejszą śmierć. Andrzej wymyślił, że na wyposażeniu wysokich pięter wieżowców, powinny znajdować się, proste w obsłudze spadochrony. Na wypadek pożaru.

Ktoś wyskakujący z okna, z takim spadochronem, miałby szansę. Może nie każdy wylądowałby bezpiecznie, ale nie wszyscy musieliby zginąć. Powinno się wyprodukować, jak najprostsze spadochrony i wyposażyć w ten sprzęt wysokie budynki. Pożar WTC może nie być ostatnim. A przyczyną pożaru nie musi być koniecznie zamach terrorystyczny.

Andrzej próbował, na swój sposób, zainteresować ludzi swoim pomysłem. Dzwonił do znanych mu wysokich hoteli i innych wysokich budynków. Jego sposób prowadzenia rozmowy przez telefon był wtedy taki, że ludzie przeważnie przerywali rozmowę, nie starając się zrozumieć, o co mu chodzi.

Kiedy powiedział mi o swoim problemie, postanowiłem zainteresować sprawą Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Poszliśmy tam razem. Rozmawialiśmy z oficerem, który w tym czasie kierował Gdańskim Oddziałem Agencji. Oficer podziękował nam za informacje i stwierdził, że Agencja zajmie się tą sprawą.

Czas nie był jednak dobry. Kończyła się druga kadencja Bush'a i Giuliani był wtedy jeszcze wymieniany wśród kandydatów na prezydenta. W Polsce rząd PiS robił reformę Służb Specjalnych.

Oczywiście ABW nie poinformowało żadnego z nas, czy podjęto jakieś działania w tej sprawie. Jest to, zresztą, zupełnie normalne. Niedawno dowiedziałem się, że miszkania w nowym City Tower w Gdyni wyposażone zostały w spadochrony przez dewelpera.

W tym czasie Andrzej miał już poważne kłopoty z prawem.

Zaczepił młodą dziewczynę w bibliotece. "Podrywał". Jacyś ludzie wystąpili w jej obronie. Ktoś go uderzył. Andrzej wyciągnął maczetę. Został obezwładniony i skierowany na przymusowe leczenie do szpitala psychiatrycznego.

Po leczeniu został, za zgodą Sądu, warunkowo zwolniony.

Przez ponad rok przyjmował lekarstwa i nie był uciążliwy dla otoczenia.

Potem niestety przestał się leczyć. Twierdził, że lekarstwa go trują i otumaniają. Powtórzyła się sytuacja z maczetą.

Jest bezterminowo, tzn. dożywotnio umieszczony w szpitalu psychiatrycznym. Na podstawie wyroku Sądu. Odwołał się, ale podobno nie ma żadnych szans.

Zaznaczam, że Andrzej na pewno nikogo nie zranił. Twierdzi, że tylko straszył maczetą.

O tym, że był kilkakrotnie pobity, wiem na pewno.

 

Adam Jezierski

...

.