JustPaste.it

Jesteśmy gośćmi...

Europa ma problem. Z gośćmi. Jak się zachować? Spróbujmy pomyśleć, zrobić. Zapraszamy do cywilizacji, właściwie do miejsca gdzie wszystko zaczęło się - Amazonii.

Europa ma problem. Z gośćmi. Jak się zachować? Spróbujmy pomyśleć, zrobić. Zapraszamy do cywilizacji, właściwie do miejsca gdzie wszystko zaczęło się - Amazonii.

 

„Amazonia. Rzeka wśród drzew, które pochylając swoje gałęzie muskały jej powierzchnię. Żar. Łódka miała z osiem metrów długości, szerokości lekko ponad dwa. Na środku, na czterech palach przymocowany był blaszany dach. Po bokach moskitiery. Silnik miarowo pyrkotał.

Tuż przed południem Miguel wskazał nam ręką miejsce, gdzie się zatrzymamy. Cel naszej podróży. Rzeka lekko zakręcała w prawo. Z trudem znaleźliśmy miejsce, w którym można było zacumować łódź. Była to płytka zatoczka, z małą polaną prowadzącą do dżungli. Widać ślady bytności człowieka - ścieżka. Zatrzymaliśmy się. Miguel wyłączył silnik. Przyjemna cisza. Gdzieniegdzie słychać odgłosy zwierząt.

Czekaliśmy.

Po kilkunastu minutach na polanie pojawiły się nieśmiało indiańskie dzieci. Ciekawie przyglądali się nam. Nie zwracaliśmy zbytnio na nie uwagi. Wiedzieliśmy, czym może skończyć się zbytnie zainteresowanie z naszej strony.
Po kilku godzinach oczekiwania w potwornym upale i wysokiej wilgotności, na polanie pojawili się dorośli.
Jeden z nich podszedł bliżej brzegu, coś krzyknął. Miguel odpowiedział. Indianin wrócił do grupy i coś między sobą ostro dyskutowali. Po chwili jeden z nich podszedł i coś pokazał rękoma.

- Idziemy - rzekł Paul wstając.

Podaliśmy sobie ręce z Miguelem.

- Uważajcie na siebie, napiszcie jak wrócicie.

Oboje z Paulem wzięliśmy torby i brodząc po wodzie weszliśmy na brzeg. Miguel włączył silnik i odpłynął z powrotem. Zostaliśmy sami. Jeden z Indian podszedł do nas. Coś powiedział. Paul przyjrzał się mu uważnie, odwrócił się do mnie.

- Musimy zaczekać.

- Na co?

- Nie wiem. Kazał czekać.
Zostaliśmy na polanie, wraz z grupką ciekawskich dzieci. Stały kilkanaście metrów od nas, trzymając się blisko dżungli. Po około godzinie z lasu wyszło kilku Indian. Podeszli do nas. Rozmawiali dosyć długo z Paulem. Po chwili uśmiech zagościł na ich twarzach.

- Trudno mi się z nimi porozumieć, nie znam tego narzecza. Nigdy zresztą tu nie byłem. Zapraszają nas do wioski. Pit?
- Tak?
- Znasz zasady?
Kiwnąłem głową. Każdy chciał żyć, ja też. Udaliśmy się za pierwszym tubylcem, za nami reszta. Byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem nagle wioskę. Znajdowała się chyba dwieście metrów od brzegu rzeki. Wcześniej nie było jej widać i śladów istnienia. Nie spodziewałem się jej bliskości. Dżungla ma swoje prawa……
…Mieszkaliśmy w centralnej chacie wioski. Mogliśmy chodzić po całej wiosce. Jednak do otaczających nas małych chat, zbudowanych z pali i liści za dnia nikt poza kobietami i dziećmi nikt nie wchodził. Dopiero tuż przed zmrokiem mogli wejść mężczyźni. Tylko ci co należeli do bliskich. My nigdy, zawsze naszym miejscem była największa chata wioski.…..”
.

Zdecydowaliśmy się opisać jedną z naszych wędrówek w jednym celu - Czy wiemy gdzie się znajdujemy? Kim jesteśmy w tym czy innym miejscu? Czy w ogóle mamy pojęcie, co oznacza słowo „gość”?

Tam, daleko od „cywilizacji” nauczyliśmy się m.in., że wszędzie poza domem to jesteśmy … zwykłymi gośćmi. A to zobowiązuje do pewnych zachowań czy działań. Proszę wierzyć, siedząc w łodzi, w upale ( prawie równik) doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że gdybyśmy zeszli na ląd bez pozwolenia Indian, ich pierwszym krokiem byłoby … zabicie nas. Czy ktoś sądzi, że mieliby skrupuły czy wyrzuty sumienia? Kto tak myśli, ten żyje głębokim błędzie. Przedsmak możliwej „kary” za nie poszanowanie ich gościnności mieliśmy później. O tym innym razem.
To tam głęboko schowanym amazońskim lesie "Oni" decydowali czy możemy wejść na ich ziemię, Czy zaprosić nas do ich "domu".
Udzielając nam gościny, dawali nam pożywienie, schronienie przed upałem czy deszczem. Chronili przed groźną naturą. Czuli się odpowiedzialni za nas.
Każdą jednak niesubordynację z naszej strony mogli surowo "ukarać". Proszę wierzyć, że raczej tam nie ma sądu, szeryfa. Mają inne sposoby. Prostsze i bardzo skuteczne.

Polskie serwisy internetowe. Obok krzykliwe hasło „Zostań dziennikarzem”. Zachęca nas do dziedziny, która jest od lat zarezerwowana dla pewnej, wyszkolonej w właściwych technikach grupy ludzi. Pozwalają nam pisać. Opisywać swoje myśli, wrażenie, komentować wydarzenia obecne i te sprzed lat. Wspominać, pokrzyczeć na innych, czasem pofilozofować i tak dalej.

Jednak ów "serwis" to czyjś „dom”. Ktoś tym zarządza, ustala reguły dla siebie i … gości.

Wróćmy na chwilę do własnego domu. Jak my zachowujemy się w swoim „gniazdku”? Czy też „fuckujemy”? Współtowarzysza życia witamy na dzień dobry „Ty zdziro!”? Do dzieci zwracamy się nie inaczej jak „spier… bastardzie”? Czy po złym dniu wchodzimy do własnego domu z zakupioną po drodze siekierą czy kanistrem benzyny i zaczynamy demolkę i na końcu podpalamy? A może… tu zostawiamy miejsce na waszą wyobraźnie.

A jak sobie wyobrażamy wizytę gości, w swoim ukochanym gniazdku? Siada taki „gostek” czy „gościówa” na naszej ulubionej kanapie i po kilku minutach popierdywania w naszą bielutką skórę, pooklejania naszych mebli zasuszonymi „smarkami” z nosa i po jakimś czasie słyszymy jego wrzask - Gdzie do ku.. nędzy jest ta kawa, ladacznico? Co znowu zimna? Wypi…. mi z tym! itd.

Bardzo przepraszamy za słownictwo i wyjątkowa obrazowość przedstawionych scenek.

Czy tak wygląda nasz dom rodzinny? Czy takich gościmy u siebie przyjaciół, znajomych czy obcych?
Na pewno nie. Nie życzymy sobie niszczenia naszego dorobku. Wulgaryzmów czy przekleństw. Bandyckiego zachowania dzieci.
Chcemy żyć jak ludzie normalni.

Identycznie jest z serwisami. Dotyczy to także innych podobnych tego rodzaju serwisów na całym świecie.
Także ten - eioba.pl.

Wchodząc do „sieci” od razu stajemy się ……. gośćmi. Owszem robimy to z własnego terenu, czyli miejsca chronionego. Absolutnie jednak to miejsce nie oznacza, że możemy obrażać innych, ubliżać, kląć, przygotowywać jakiś mord. Stojąc na balkonie w kamienicy odpowiadamy karnie, moralnie za nazwanie sąsiada, obcego człowieka obraźliwym epitetem. To samo jest w sieci, istnieją pewne zasady.

Serwisami tymi jednak ktoś zarządza czyli kieruję. Oczywiście jaki wygląd ma dane forum zależy to od inwencji twórczej, osobowości, kompetencji, wiedzy, zdobytych doświadczeń czy tzw. otwartości umysłu na świat osoby odpowiedzialnej za ową działkę.
Należy pamiętać, że nad taką osoba jest jeszcze ktoś. Ten kto wykłada pieniądze. Od tej osoby też sporo zależy.

Jak się zachować? Tak jak gość. Taki jakiego my sobie życzylibyśmy. Jeśli nie pasuje nam gospodarz, po co jego opluwać? Nie wchodźmy do jego domu. Nie rozmawiajmy z nim. W końcu świat się nie kończy na tym jednym serwisie. Czy jak ktoś nam nie pasuje to robimy wszystko, aby zawrzeć małżeństwo?

Każdy taki serwis czy forum to nie tylko dzielenie się swoimi myślami, lecz także możliwość ujrzenia świata innymi oczami, umysłami. Możliwość darmowej nauki o jakiej mogli marzyć nasi protoplaści.

Na różnych serwisach spotyka się różne osoby. Wielu z nich ma pewne wady, przewartościowana ambicja, zarozumialstwo czy po  prostu zwykłą nienawiść do wszystkiego co myśli inaczej. Robią różne "dziwne" rzeczy, a to "zakopują" czyjeś teksty, obrażają, klikają na swoje "wypociny" licząc odsłony.

W dobrym tonie jest, gdy gość dziękuje za wizytę. Oczywiście na forum to jest praktycznie niemożliwe. Chociaż miło byłoby "skrobnąć" parę słów, krytycznych, polemizujących czy też pochwalających. To nic nie kosztuję. Przecież to też rozmowa, tyle że inna, odmienna. A czasem warto się zatrzymać.

Idźcie do kogoś jak prawdziwy gość, z pewnymi zasadami obycia, sami też miejcie otwarte serca dla tych, którzy potrafią się w waszym domu zachować.
A resztę? Zostawcie pod drzwiami na wycieraczce. Rano ktoś przyjdzie i posprząta....




Richard M. Paul L.

 

Źródło: http://adova.org/jestesmygoscmi.html