JustPaste.it

Pozagrobowy festiwal generała Kiszczaka

O ile pierwsza Solidarność powstawała od dołu do góry, to druga – już od góry do dołu. Wszystko było pod kontrolą, z przewodniczącym Lechem Wałęsą na czele.

O ile pierwsza Solidarność powstawała od dołu do góry, to druga – już od góry do dołu. Wszystko było pod kontrolą, z przewodniczącym Lechem Wałęsą na czele.

 

W tropieniu przestępstw gospodarczych tak poniósł go szlachetny zapał, że się dopiero opamiętał, jak się za własną rękę złapał” - pisał poeta w sławnym poemacie o „Towarzyszu Szmaciaku”. Wprawie w tej sprawie nie chodziło o żadne przestępstwa gospodarcze, a tylko o inwigilowanie dziennikarzy przez ABW, która miała „w zainteresowaniu” co najmniej 48 dziennikarzy – ale każdy powód dobry, gdy chodzi o powołanie komisji śledczej. A taką właśnie komisję chciałaby powołać Platforma Obywatelska w osobie swego przewodniczącego Grzegorza Schetyny – żeby tę sprawę „wyjaśnić”. Najwyraźniej cierpi na zaniki pamięci, niczym ów pacjent, co to tracił pamięć. - Panie doktorze, tracę pamięć. - Od kiedy? - A co od kiedy?

Podobna przypadłość musiała dotknąć również byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Lecha Wałęsę, który w dodatku zdradza objawy gonitwy myśli. W związku z ujawnieniem przez IPN teczki personalnej i teczki pracy agenta „Bolka”, w głowie byłego prezydenta „koncepcje” lęgną się niczym króliki. Jeszcze Salon nie zdąży oswoić się z jedną „koncepcją”, a tu już lęgnie się kolejna i następna... Nie tylko się lęgną, ale od razu po wylęgu podawane są przez byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju do wiadomości zdumionego świata. Najpierw swoim zwyczajem wyparł się wszystkiego, ale chwilę później przypomniał sobie, że owszem, to i owo podpisał, a nawet napisał – jednak uczynił to zdjęty litością, na prośbę tajemniczego nieznajomego, którego tożsamości na razie ujawnić nie może. Potem – że nigdy nie dał się złamać, bo obalił komunizm i odniósł zwycięstwo, a zwycięzcy się nie sądzi – ale cóż z tego, kiedy następnego dnia świat dowiedział się, że owszem, kontaktował się, ale nie z SB, tylko z „kontrwywiadem” - i tak dalej, i tak dalej.

Czyż w tej sytuacji można dziwić się pani red. Karolinie Korwin-Piotrowskiej, która, nie mogąc za tą gonitwą myśli nadążyć, publicznie wezwała Lecha Wałęsę, żeby przynajmniej nic już nie mówił? Najwyraźniej pan Mieczysław Wachowski, który wraz z małżonką pana generała Marka Dukaczewskiego, ostatniego szefa Wojskowych Służb Informacyjnych, których już, jak wiadomo, „nie ma”, towarzyszył byłemu prezydentowi naszego nieszczęśliwego kraju w jego podróży do Ameryki, już nie ma na niego takiego wpływu, jak kiedyś. Jaka jest tego przyczyna – trudno zgadnąć, ale nie można wykluczyć, że Lech Wałęsa po prostu uwierzył w legendę spreparowaną na użytek naszego mniej wartościowego narodu tubylczego – że obalił komunizm i w ogóle.

Niestety – nie tylko generał Kiszczak dokonał zemsty zza grobu, za pośrednictwem małżonki przekazując Instytutowi Pamięci Narodowej cymelia zgromadzone w domowym archiwum, ale zemstę tę kontynuuje dzisiaj pani Maria Kiszczakowa. Właśnie w rozmowie z „Super-Ekspressem” oświadczyła, że komunizm obalił nie kto inny, tylko jej mąż, generał Czesław Kiszczak! W rezultacie Lech Wałęsa będzie musiał walczyć na jeszcze jednym, całkiem nowym odcinku frontu. Na szczęście nie będzie walczył sam, bo filut „na utrzymaniu żony”, postawiony przez RAZWIEDUPR na fasadzie Komitetu Obrony Demokracji, postanowił udzielić mu bratniej pomocy i od soboty cały KOD będzie w obronie Lecha Wałęsy kicał we wszystkich większych miastach naszego nieszczęśliwego kraju. Ta forma obrony wydaje się stosunkowo najbardziej bezpieczna, bo kicać można niezależnie od tego, co jeszcze gonitwa myśli zrodzi w głowie byłego prezydenta.

Co to da – to całkiem inna sprawa, bo akurat państwowa telewizja wyemitowała film przypominający rozmowy w ścisłym gronie w Magdalence, podczas których wywiad wojskowy układał się ze „stroną społeczną”, wyłonioną w procesie selekcji kadrowej w strukturach podziemnych, o której wspominał Jacek Kuroń w rozmowach z pułkownikiem Janem Lesiakiem. Jak wiadomo, celem tej selekcji było – po pierwsze – wyeliminowanie „ekstremy”, to znaczy – osób i środowisk nawiązujących do niepodległościowych tradycji II RP i tradycji Armii Krajowej. „Ekstrema” bowiem była przez „lewicę laicką”, to znaczy – dawnych stalinowców, w rodzaju Jacka Kuronia, czy Bronisława Geremka, uważana za konkurenta i to niebezpiecznego. Po drugie - „lewica laicka” chciała wymiksować „ekstremę”, bo według jej stanowczego przekonania, w mrocznych zakamarkach duszy narodu polskiego drzemią straszliwe demony ksenofobii i antysemityzmu, których politycznym nosicielem jest właśnie „ekstrema”. W reszcie – po trzecie – wywiad wojskowy, będący w drugiej połowie lat 80-tych hegemonem tubylczej politycznej sceny, miał wprawdzie pretensje do „lewicy laickiej”, że się zbisurmaniła, ale wiedział, że jednak serca mają jak się należy, tzn. po lewej stronie, podczas gdy „ekstrema” nie ma serca ani po lewej, ani po prawej stronie – więc potrzebna ona, niczym psu piąta noga.

W rezultacie zarówno jeden systemowy nurt przygotowań do transformacji ustrojowej – bo już po spotkaniu Michała Gorbaczowa z prezydentem Ronaldem Reaganem w Reykjaviku w roku 1986 było wiadomo, iż istotnym elementem ustanawianego właśnie nowego porządku politycznego w Europie będzie ewakuacja imperium sowieckiego z Europy Środkowej, a dla nikogo nie było tajemnicą, że w takiej sytuacji ustrój, jakiego świat nie widział, nie przetrwa tego eksperymentu – więc jeden systemowy nurt w postaci uwłaszczenia nomenklatury, jak i drugi systemowy nurt w postaci selekcji kadrowej w podziemiu, udały się w stu procentach. O ile pierwsza Solidarność powstawała od dołu do góry, to druga – już od góry do dołu. Wszystko było pod kontrolą, z przewodniczącym Lechem Wałęsą na czele. Nikt dokładnie nie wie, co zawierają kolejne „pakiety” archiwum generała Kiszczaka; na razie obok papierów „Bolka” wypłynęły przymilne listy różnych osobistości do generała Kiszczaka, ale to może być wierzchołek góry lodowej – bo nie ma żadnego powodu, dla którego generał Kiszczak, co to – jak twierdzi wdowa - „obalił komunizm”, miał szczególnie wyróżniać jakieś jedno środowisko polityczne kosztem innych, więc archiwalne rewelacje mogą uderzać ponad aktualnymi podziałami.

W tej sytuacji nie można wykluczyć, że zdominowany przez „lewicę laicką” Salon zagrożony postępującą destrukcją „legend” i kompromitacją „legendarnych” postaci, wespół z RAZWIEDUPR-em będzie chciał przyspieszyć zewnętrzną interwencję w celu wysadzenia w powietrze obecnego rządu – i że to przyspieszenie będzie przyjęte ze skrywaną ulgą przez wiele środowisk też mających powody do obaw w związku z domowymi archiwami nie tylko generała Kiszczaka, ale i innych PRL-owskich dygnitarzy.

W tej atmosferze sto dni rządu pani premier Beaty Szydło przeszło prawie nie zauważone – jeśli nie liczyć rutynowych ujadań opozycji o „złamanych obietnicach” wyborczych. Ale bo też poza postępującą kuracją przeczyszczającą w różnych strukturach państwa, działania rządu zmierzają do etatyzacji gospodarki, zaś ogłoszony przez wicepremiera Morawieckiego 25-letni program wprost zmierza do uczynienia z państwa głównego organizatora i uczestnika życia gospodarczego. Osłaniane jest to bardzo patriotyczną retoryką, jak na przykład - „ochroną polskiej ziemi” - za którą jednak kryje się postępujące ograniczanie zakresu uprawnień właścicielskich. Widać wyraźnie, że ideałem prezesa Jarosława Kaczyńskiego jest sanacja – z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Stanisław Michalkiewicz