JustPaste.it

Pamięć o rocznicy "w ciszy"

Do tej pory pojawiło się całe mnóstwo artykułów ekspertów, komentatorów, publicystów oraz wszystkich tych, którym los Polski nie jest obojętny.

Do tej pory pojawiło się całe mnóstwo artykułów ekspertów, komentatorów, publicystów oraz wszystkich tych, którym los Polski nie jest obojętny.

 

Nieomal wszyscy chcieli zabrać głos w kwestii tej największej tragedii w dziejach współczesnej historii Polski. Ja też popełniłam ich kilka. Nie mnie oceniać, jakie one były. Na pewno nie były pozbawione emocji,
którym trzeba było dać swój upust. W takich sytuacjach naprawdę trudno wyzbyć się emocji,
wszechogarniających emocji.


Chcąc czy nie chcąc, w tych dniach będzie się świadkiem, uczestniczącym w obchodach pierwszej
rocznicy katastrofy Smoleńskiej. W sposób bierny lub czynny, ale zawsze jest się świadkiem tak
znaczących zdarzeń, które toczą się wokół nas.


Mój wkład względem Smoleńska


W tym miejscu pozwolę sobie na osobistą refleksję tych rocznicowych dni. Najbardziej oburzające jest to
wzajemne przerzucanie się odpowiedzialnością za katastrofę i przebieg dochodzenia do prawdy. Tej jakże
trudnej prawdy. I to pytanie, czy rosyjskie władze konsekwentnie próbują za wszelką cenę przeforsować
własne wersje. Niepodważalnym dowodem na to może okazać sie kontrowersyjna zamiana pamiątkowej
tablicy na dzień przed rocznicową datą. Czy to mógłby być czysty przypadek?Rok to czas, w którym bieg
zdarzeń zatacza swój osobliwy krąg. To 12 odrębnych, jakże różnych miesięcy. Rutyna dnia codziennego
zabija poczucie hierarchii tego, co w życiu jest naprawdę ważne.


Dobrze pamiętam tamtą sobotę 10.04.10. Tamten wczesno wiosenny weekend był całkiem słoneczny, ale
dość chłodny. Jednakże nie tak wietrzny, jak ten obecny. Pierwsze dość mętne informacje usłyszałam z
radia, które w tym dniu włączone było dużej niż trwała cała doba. Po godzinie 9 wszystkie dotychczasowe
plany nagle straciły swoją ważność i nagle przestały się liczyć. Tak, jakby wszystko się zatrzymało.
Tragiczne wieści obiegły cały kraj lotem błyskawicy. Przez dłuższy czas nie działały telefony. Tego nikt nie
mógł przewidzieć, czerwone paski w stacjach informacyjnych podawały co rusz to nowe dane. Dzień w
głównej mierze spędziłam na oglądaniu wszystkich dostępnych przekazów medialnych. Przez moją głowę
przelatywały setki myśli, gdy mimowolnie wilgotne już oczy rejestrowały straszne obrazy, a uszy kodowały
każdy najmniejszy dźwięk.


To było jak w jakimś sennym koszmarze, bo ten dzień trwał wyjątkowo długo i był jednym z
najsmutniejszym. I ten przejmujący czarny obraz z czarną wstążką przy epigramie każdej stacji,
symbolizującą znak rozpoznawalnej żałobę. Bialo-czerwone flagi przepasane żałobnym kirem,
przybywające ciągi zapalanych zniczy w czystym odruchu i porywu szczerego serca. Szczere, bo
przedstawiające stan umartwionego wtedy ducha. Zwyczajnie, tak po ludzku każdemu było pusto na
duszy, a serce przepełniały rozpacz, żal i ból. Nikt nawet nie próbował skrywać oczyszczających łez.
Wśród suchych, przykrych faktów pojawiały się kolejne, kojące odruchy. Noc z soboty na niedzielę
przywitała jakieś dziwne, senne, nieprzyjemne koszmary. Była to konsekwencja wcześniejszych, mocnych
bodźców. Sadziłam, że wieści o katastrofie Smoleńskiej skończą się wraz z pierwszymi promieniami
porannego brzasku i okażą się złym snem, z którego tak po prostu można było się wybudzić szczęśliwie.
Jakże bardzo się myliłam.


Tydzień, w którym zgodnie z rozporządzeniem prezydenta Bronisława Komorowskiego, wtedy jeszcze
będącym marszałkiem Sejmu, konstytucyjnie sprawującego funkcję Najwyższego Zwierzchnika Sił
Zbrojnych, wprowadzono żałobę narodową, należała do tych najdłuższych. Właściwie to on uświadomił
Polakom, że to się wydarzyło, działo się na prawdę. Tą bolesną prawdę przyjmowaliśmy z wielkim żalem,
po tych, którzy zginęli.


Było wiele tekstów, wiele publikacji, dokumenty, które przyczyniły się do włączenia odruchów
wspomnieniowych. Właśnie takich dobrych wspomnień brakuje mi najbardziej. Bo tego, co się stało w
żaden sposób cofnąć się nie da.Na pierwszą rocznicę znów robi się medialny zamęt? Dlaczego? W mojej
opinii katastrofy Smoleńskiej nie wolno nam rozmieniać na drobne. Ból z rozdrapywanych, wolno gojących
się ran jest przeraźliwy i bywa nie do zniesienia. Według ekspertów z tamtego zjednoczenia Polaków
niewiele zostało.


Gdyby to była prawda to myślę, że nikt nie potrzebowałby tych wszystkich uroczystych, doniosłych mszy,
składanych wieńców i kwiatów, zapalanych światełek w miejscach tak symbolicznych. Nie byłoby tych
wszystkich publikacji, wydawnictw, produkcji, obrazów, tablic, czy pomników. Nadal potrzebujemy takich
jednoczących nas gestów. Pomagają przejść do jako takiej normalności. Nie wolno nam teraz się o to
kłócić.


Gazety opiniotwórcze prawie za wszelką cenę nie dając zapomnieć, pragną sprzedać czytelnikowi prosty
chwyt marketingowy w postaci dodatków Smoleńskich. Ma to na pewno swoje dwa, jakże graniczne
oblicza. Pierwszy ten dobry, żeby nie powiedzieć pozytywny motyw takiego działania polega przede
wszystkim na chwalebnym dążeniu do prawdy oraz pogłębianiu świadomości i wiedzy narodowej Polaków.
Wątpliwy natomiast jest ten gorszy element, w postaci napędzającej się nagonki na posiadanie newsa.
Rozpacz oraz smutek dominował w nieomal każdym domu.Formalnie po roku kończy się okres żałobny,
ale pamięć oraz tęsknota nigdy się nie skończy.

Doniosłe są akty pamięci, takie jak uroczyste obchody w
kluczowych dla katastrofy Smoleńskiej miejscach tj. Smoleńsk, Katyń, Wawel, powązkowski cmentarz w
Warszawie, przy pomniku ofiar, na Placu Konstytucyjnym, oraz wszędzie tam, gdzie są groby i miejsca
bliskie osobom, które zginęły rok temu. Msze, wspomnienia, znicze.Nie omylne było istniejące wrażenie,
że nadal funkcjonuje podział charakteru uroczystości na te publiczno - państwowe, jak i te prywatne tylko
dla najbliższych ofiar.Mocno ubolewam nad tym, że nie można było oderwać polityki od rocznicowych
uroczystości.Może to pragnienie jest zbyt roszczeniowe oraz wielce naiwne, bo tego pamiętnego
zdarzenia nie da się prostym ruchem odciąć.


Czuję przesyt, ale nie z powodu katastrofy Smoleńskiej. O niej opowiadać się będzie nie raz, nie dwa.
Trzeba będzie się do tego przyzwyczaić, że społeczeństwo polskie oczekuje i będzie domagało się
pełnego przekazu, a nie byle jakiej mizerii spowodowanej mocną erupcją emocji. Często tych złych, ale
zawsze tych ludzkich.


Te wspomnienia nawet teraz i nawet dla mnie są niezwykle trudne i nadal odczuwam nieprzyjemne, zimne
dreszcze przy odczytywaniu całej listy pasażerów ostatniego lotu.
W ostatnim tygodniu przed obchodami pierwszej rocznicy katastrofy Smoleńskiej mogliśmy obejrzeć
przynajmniej dwa wartościowe filmy dokumentalne. Jeden dołączony do gazety Rzeczpospolita - "Lista
Pasażerów" w reżyserii Jana Pospieszalskiego i Ewy Stankiewicz, czy dokument "W milczeniu" pomysłu
Ewy Ewart i Petera Marschala. Takich produkcji Polakom właśnie trzeba, a nie zwaśnionych sporów i
politycznych słownych przepychanek.


Gdzie jest to powszechne pojednanie, o które tyle się apelowało, krzyczało, błagało wręcz. Ważne jest
upamiętanie ofiar, a zarazem spokój – to im się bezsprzecznie należy! Przydałoby się jeszcze dla
zachowania przyszłego spokoju, wyciszenie konsekwencji wobec odpowiedzialności za tragedię.
Zważywszy, że wciąż bierze się pod uwagę błąd pilotów. A przecież oni też są ofiarami tej narodowej
katastrofy.


Pojednanie w takiej sytuacji jest trudne, jednak wciąż możliwe. Pomimo zgrzytów, których echa brzmią po
dziś dzień – krzyż pod Pałacem, spór o słuszność Wawelu, zakamuflowana akcja zamiany tablic na
lotnisku Siewiernyj, bez zgody i porozumienia ze stroną polską.


365 dni od tego, co zatrzymało bieg codziennego życia, chcemy po raz drugi zjednoczyć się i w spokoju
przeszłych wspomnień z dnia 10.04.10 zmówić Wieczny Odpoczynek.Wszystkim tym ludziom to się od
nas po prostu, jakoś od polskiego, wielce katolickiego narodu, należy. Modlitwa, chwila zadumy oraz dobre
życzenia dla rodzin ofiar katastrofy Smoleńskiej to priorytetowe wyznaczniki dla Polaków.


W kulturze kościoła katolickiego żałoba po zmarłych kończy się właśnie po roku. O zakończenie tego
smutnego, ale jakże potrzebnego oczyszczającego aktu wiary, apelował niedawno arcybiskup Kazimierz
Nycz, czego z całą mocą nie mógł zaakceptować prezes Jarosław Kaczyński. Dla jednych to
wystarczający czas, aby wrócić do powszechnie przyjmowanej normalności.


Nic dziwnego, że można być już lekko zażenowanym faktem, że temat znów jest maglowany. To
szczególnie potrzebne w nadchodzących, trudnych dniach, które wstrzymują oddech, aby nie wybuchnąć
rzewnymi łzami. Przedwcześnie. Zachowanie pamięci o tych, którzy zginęli, oraz chęć posiadania
całościowego oglądu na tą sprawę jest kwestią bardzo istotną. Przecież tyle było rozmaitych źródeł i
informacji. Tyle spekulacji, tyle możliwych scenariuszy. Tak jakby wciąż zapominano o szacunku i pamięci.
Myślę, że ten akt "po" jest tym najdłuższym i będzie nim zawsze. Nie tylko po obchodach kolejnych
rocznic. Dla najbliższych ofiar wyrwa, jaka powstała 10.04.10 nigdy nie zostanie wypełniona kimś, a nawet
czymś innym.


Tak to niestety nie działa! Na spokój i ukojenie cierpiących dusz trzeba będzie jeszcze poczekać. O ile
teraz jeszcze można mówić o tym tak spokojnie.
Od prokuratora generalnego, Andrzeja Seremeta dowiedzieliśmy się, że tak długo badana katastrofa
Smoleńska nie była zamachem. Większość obserwatorów odetchnęła z ulgą. Ale po chwili przychodzi inna
refleksja. Co w tej sytuacji może oznaczać zamach? To w żadnej mierze nie jest jednoznacznym
wybuchem bomby, czy atakiem desperackiego aktu terrorystycznego.


Za każdym razem pozornie o tym samym można napisać inaczej, głębiej, dojrzalej. Może nawet nieco
spokojniej. Nie chcę być adwokatem diabla, mówiąc, że to zapewne nie jedyna publikacja o tej tematyce.
Każda przeciera trudne ścieżki dla kolejnych. Czy lepszych? To pytanie pozostawię otwartym, do dalszej
dyskusji.