JustPaste.it

Lewica i islam – nieświęte przymierze

Lewicowo-islamski sojusz dotyczy nie tylko kwestii religijno-cywilizacyjnych, lecz także politycznych. Jak zauważyła w "Sile rozumu" Oriana Fallaci

Lewicowo-islamski sojusz dotyczy nie tylko kwestii religijno-cywilizacyjnych, lecz także politycznych. Jak zauważyła w "Sile rozumu" Oriana Fallaci

 

 

 

Lewica i islam – nieświęte przymierze

 

 

Trudno na pierwszy rzut oka o zjawisko dziwniejsze od poparcia lewicy dla islamu. Jakim cudem sceptyczni religijnie i postępowi obyczajowo lewacy mogą sympatyzować ze zwolennikami „teokracji” i represji? Oczywiście, Marks to nie Mahomet, a między zachodnią lewicą, a radykalnym islamem istnieje wiele różnic. Jednak co najmniej równie dużo jest podobieństw. To one właśnie są kluczem do odpowiedzi na pytanie o tak częsty pro-islamizm lewicowców.  

 

W lewicowych organizacjach Europy spotkać można nie tylko obrońców islamu, ale nawet samych islamistów. Dobry przykład to utworzona w 2003 r. brytyjska organizacja Unite Against Fascism (UAF). Skupia się ona na walce z brytyjskimi nacjonalistami. Popiera ją polityczny mainstream. Tymczasem wiceszefem tej grupy jest Azad Ali, radykalny islamista. Jak podkreśla James Bloodworth z „The Independent”, Ali zasłynął między innymi z uspokajających twierdzeń na temat możliwości utworzenia w Wielkiej Brytanii państwa islamskiego. Jego zdaniem nie ma powodu do obaw. Natomiast w 2008 r. na stronie UAF cytował także muzułmanina mówiącego o religijnym obowiązku mordowania brytyjskich i amerykańskich żołnierzy.

 

Powiązania między lewicą, a islamizmem istnieją także we Francji. Tamtejszy działacz komunistyczny, popularny ongiś w kręgach polskiej inteligencji partyjnej Roger Garaudy (1913-2012) zdecydował się przejść na islam. Jak zauważa Bogusław Bajor z „Polonia Christiana”, uznał on bowiem mahometanizm za religię "dynamiczną, pewną siebie, pragnącą zmieniać świat i wyczuloną na niesprawiedliwość społeczną”. 

 

Garaudy zasłynął między innymi jako skazany wyrokiem sądowym „negacjonista Holocaustu”. Został z tego powodu doceniony  przez islamskie instytucje naukowe, zwłaszcza w Iranie. Zamachy z 11 września 2001 r. uznał za amerykański spisek.

 

Kolejny Francuz, lewicowy socjolog oraz filozof - Jean Baudrillard w swoim eseju "Duch terroryzmu” (opublikowanym pierwotnie na łamach „Le Monde” w 2001 r.) wyrażał skryte pragnienie zniszczenia wież World Trade Center - symbolu hegemonii Zachodu. Brutalny zamach uznał za nieubłaganą reakcję przeciwko pogrążonemu w materializmie i komercjalizmie światu kapitalistycznemu.

 

- Horror 4000 ofiar ginących w tych wieżach nierozerwalnie wiązał się z horrorem osób żyjących w nich, horrorem przebywających i pracujących w sarkofagach z betonu i stali - powiedział w rozmowie z krytykiem literackim Sylvère Lotringerem w 2006 r. - Dzięki łasce terroryzmu World Trade Center stało się symbolem najpiękniejszego budynku świata, wręcz ósmym jego cudem - dodał.

 

Amerykańscy chwalcy zamachów na WTC

Baudrillard to nie jedyny lewak patrzący na tragedię w World Trade Center niczym Neron na płonący Rzym.  Słynny amerykański artysta-dekadent i multimilioner Damien Hirst również rozkoszował się estetycznymi walorami dokonanego przez islamistów aktu barbarzyństwa. - 11 września to coś w rodzaju dzieła sztuki samego w sobie – powiedział dla BBC online w pierwszą rocznicę zamachów. - W pewnym sensie (odpowiedzialni zań - przyp. red.) islamiści zasługują na gratulacje  - dodał.   

 

Obrony zamachów na WTC podjął się także Norman Mailer – słynny pisarz, dziennikarz,  propagator rewolucji obyczajowej  i pacyfista, który pchnął nożem swoją żonę. - Wszystko, co złe w Ameryce prowadziło do punktu, gdy kraj zbudował tę wieżę Babel, która w konsekwencji musiała zostać zniszczona - powiedział w październiku 2001 r. podczas Cross Border Festival w Amsterdamie. - W Ameryce jesteśmy przekonani, że (zamachowcy) byli ślepymi, szalonymi fanatykami, niewiedzącymi, co czynią. Co jednak, jeśli racja jest po stronie sprawców, a nie naszej? - zapytywał.

 

Dlaczego lewacy kochają islam?

Przykłady tego typu wypowiedzi europejskich i amerykańskich lewaków można by mnożyć. Rodzi się jednak pytanie – z czego wynika owa predylekcja zachodniej, niechętnej wobec religii i „teokracji” lewicy wobec islamu? Przy dokładniejszym przyjrzeniu się, widzimy, że oprócz różnic istnieją co najmniej równie istotne podobieństwa. 

Chociaż lewicy i islamu nie łączy wspólna wiara teologiczna, to wspólny jest religijny wróg: chrześcijaństwo. „Prowadź nas drogą prostą, drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami, nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą” (1: 7), głosi otwierająca Koran sura. Jak zauważa Monika Gabriela Bartoszewicz na teologiapolityczna.pl, zdaniem większości uczonych islamskich pod pojęciem zagniewanych rozumie się judaistów, a błądzących – chrześcijan.

 

Polemika z chrześcijaństwem jest więc wpisana w naturę islamu, oskarżającego chrystianizm o najcięższy grzech - „dodawanie nowych Bogów”.  W połączeniu z islamskim kultem przemocy tłumaczy to dlaczego według organizacji „Open Doors” wśród 10 krajów, w których wyznawcy Chrystusa są najbardziej prześladowani, w 8 z nich największą religią jest islam, a w dziewiątym – Erytrei - jedną z dwóch największych. 

 

Anty-amerykanizm i antysyjonizm 

Lewicowo-islamski sojusz dotyczy nie tylko kwestii religijno-cywilizacyjnych, lecz także politycznych. Jak zauważyła w "Sile rozumu" Oriana Fallaci lewicę i islam łączy poparcie dla krajów Trzeciego Świata, a także sprzeciw wobec Stanów Zjednoczonych i związanego z nimi Izraela.

 

Ów sprzeciw to tradycja sięgająca czasów Zimnej Wojny. Jak zauważa dr Yohanan Manor z "Jerusalem Center for Public Affairs" ZSRR nie chciał zgodzić się na potępienie antysemityzmu przez ONZ, jednak w trosce o swoją reputację nie mógł tego wyrazić otwarcie. Dlatego też w połowie lat 60-tych zgodził się na okazanie sprzeciwu wobec antysemityzmu pod warunkiem, że ONZ potępi także nazizm i syjonizm. To stanowisko szło w parze z poparciem ZSRR dla Palestyńczyków podczas Wojny Sześciodniowej (1967 r.) w - jak się okazało uzasadnionej - nadziei na uzyskanie poparcia dla bloku wschodniego ze strony państw arabskich.

 

Następnie, w latach 70-tych komuniści wraz z Organizacją Wyzwolenia Palestyny rozpoczęli działania mające na celu usunięcie Izraela z ONZ i zastąpienie go przez reprezentantów Palestyny. Choć ostateczny cel nie został osiągnięty, to Organizacja Wyzwolenia Palestyny uzyskała status obserwatora w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jednocześnie rozpoczęto działania mające zdyskredytować Izrael jako rasistowski. Ich spełnieniem była Rezolucja 3379 uchwalona w 1975 r. na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. Uznawała ona, że "syjonizm jest formą rasizmu i dyskryminacji rasowej". Przeszła ona głosami krajów arabskich (islamskich) oraz komunistycznych. Obowiązywała aż do jej odwołania w 1991 r.

 

Walka klas i przyszła utopia

Mariaż lewicowo-islamski wiąże się także z kwestiami ekonomicznymi, a więc częściowo z dostrzeżoną przez Fallaci postawą pro-trzecioświatową. Islam dominuje wszak w krajach uboższych, a ich mieszkańcy imigrują do bogatych państw Zachodu. Od dawna proces ten wiązał się z napięciami, które ostatnio szczególnie się nasiliły. Dążenia islamskich mas bezpardonowo dążących do przedostania się na teren Zachodu przywodzą na myśl prorocze poniekąd słowa Plinia Corréa de Oliveiry z 1992 r. Ten naukowiec i działacz katolicki pisał wówczas o zalewie Zachodu przez wygłodniałych migrantów, zwłaszcza muzułmańskich i konflikcie między bogatymi i biednymi krajami. Konflikcie będącym nową formą walki klasowej, toczącej się już nie w ramach poszczególnych narodów, lecz w skali globalnej, pomiędzy narodami. 

 

Podobne spostrzeżenia podzielał francuski antropolog René Girard. W tekście „Islam, marksizm i apokalipsa” (tłumaczenie na dziennik.pl w 2006 r.) dostrzegł podzielany przez islamizm i marksizm resentyment względem bogatego Zachodu. Jak twierdził „(…) radykalny islam (…) stał się swoistym sukcesorem marksizmu, gdy chodzi o antyzachodnią postawę. A zatem to właśnie radykalny islam, pełen skądinąd zupełnie niemarksistowskich założeń, przejął po marksizmie schedę rewolucyjną, stał się spadkobiercą rewolucyjnego aspektu doktryn komunistycznych”. Pomijając stanowiące ukłon w kierunku politycznej poprawności rozróżnienie islamu normalnego i radykalnego trudno się z tym nie zgodzić.

 

Istnieje jeszcze inny, interesujący punkt wspólny między islamem, a lewicą – szczególnie tą marksistowską. Chodzi tu o internacjonalizm. Jak pisał Karol Marks w „Manifeście komunistycznym” „robotnicy nie mają ojczyzny” i dlatego muszą się „łączyć” bez względu na kraj pochodzenia”. Pojęcie ojczyzny nie odgrywa istotnej roli także u wyznawców Allaha. Jak zauważa Roger Scruton na łamach książki "Zachód i cała reszta", w islamie istnieje tylko prawo religijne, niezwiązane z terytorium państwa i lojalnością narodową. Wprawdzie w chrześcijaństwie wspólnota religijna także nie jest związana granicami państw, ale oprócz niej istnieje miejsce na patriotyzm i świecką wspólnotę polityczną – „Bogu co Boskie, cesarzowi co cesarskie”. W islamie owego miejsca na „cesarskie” już brakuje.  

 

Lewica i islam mają zatem wspólnych wrogów, jednak czy cel do jakiego dążą nie jest całkiem odmienny? Z jednej strony tak – trudno wszak porównać marksowską utopię ateistycznego społeczeństwa komunistycznego, z np. globalnym kalifatem postulowanym przez Państwo Islamskie. Jednak i tu i tu dostrzec można tę samą tendencję do utworzenia idealnego społeczeństwa już na ziemi. Zarówno lewacy, jak i islamiści zrobią wszystko, co w ich mocy, by swój „ideał” zrealizować.

 

 

 

Marcin Jendrzejczak