JustPaste.it

Drugie wejście Srebrnego Lwa

Nie mogę przejść obojętnie obok innej produkcji zatytułowanej „Obława”.

Nie mogę przejść obojętnie obok innej produkcji zatytułowanej „Obława”.

 

Zgroza, strach, bezwzględność oprawcy, niewyobrażalny lęk skrywany pod osłoną mrocznej nocy - to
pierwsze słowa, jakimi można spróbować opisać główne cechy tej produkcji oraz emocje, jakie wzbudza u
widza. Czas realizacji zdjęć trwał niecałe cztery miesiące. Przy tak skomplikowanej fabule można to ująć
jako prace ekspresowe. Do czasu emisji wpłynęło kolejne 9 miesięcy. To względnie szybko. Pierwszą
publiką, jaka miała sposobność oglądania filmu „Obława” było jury konkursowe FPFE w Gdyni. Jego
popularność uzależniona jest od ogólnego zainteresowania.


W „Obławie” zarówno reżyseria, jak i scenariusz wyszedł spod pióra i talentu jednego człowieka - Marcina
Krzysztołowicza. Chociaż to nie jest jego filmowy debiut, od początku swojej kariery jego domeną są
głownie filmy krótkometrażowe. Jak na dramat wojenny z drastycznymi scenami gwałtu i jednostronnej
bijatyki 96 minut jest wystarczające.


„Obława” Marcina Krzyształowicza to film wypełniony po brzegi aktorskimi VIP-ami w postaci pięknej i
młodej Weroniki Rosati, subtelnej i wyważonej Sonii Bohosiewicz, zawsze sympatycznego i rozpasłego
specjalnie na potrzeby roli Macieja Stuhra, zaborczo przystojnego, lecz charakternego Marcina
Dorocińskiego. W opinii znawców „Obława” zachwyca z każdej strony.


Zarówno tytuł, jak i cały obraz nie jest lukratywną opowiastką o mocno wyidealizowanej grupie żołnierzy z
AK. To odarta z resztek złudzeń fabularna rzeczywistość polskiej partyzantki. Zobaczyć Weronikę Rosati
bez makijażu i misternie wystylizowanej fryzury - bezcenne!


Bardzo trudno zabrać się za coś, co w powszechnej wiedzy i przekonaniu jest inne, aniżeli
zaprezentowana adaptacja rzeczywistości. Dlatego warto w tym miejscu docenić odwagę reżysera. Nie
poszedł na tzw. łatwiznę, lecz udał się dużo dalej, co wymaga od odbiorcy większego zaangażowania oraz
wkładu intelektualnego. Obraz ujęty w rzekomym formacie rozmazanego koloru daje w odbiorze poczucia
odwróconej hierarchii wartości. Tu liczy się przekaz słowny, ponieważ wizualizacja jest na drugim miejscu.
Choć szkielet wyłaniający się ze ściółki leśnej robi piorunujące wrażenie! Przynajmniej dla tak wrażliwej
duszy jak ja.


Osobiście nie przepadam za wojennymi filmami polskiej produkcji. Zawsze znajdzie się jakiś „zonk” już na
etapie produkcji. Wtedy tez aktywni i przewrażliwieni poławiacze filmowych wpadek mają niewybredne
pole do wytykania takich oto niedoróbek. Brudny, brutalny przekaz poruszający nawet najtwardsze serca i
sumienia. Już teraz domyślacie się, dlaczego staram się unikać tego typu kina. Jednak to nie wyklucza
zabieranie głosu w głośnych sprawach ze świata kultury. Ot tak, żeby zabłysnąć w towarzystwie. Czy
zabłysnęłam? Ocenę pozostawiam innym.