JustPaste.it

Pranie mózgów lekarzom i dezinformowanie pacjentów.

Pranie mózgów lekarzom i dezinformowanie pacjentów

 

Od wielu lat usiłuję zwrócić uwagę Czytelników na gwałtownie narastający po 1990 roku problem ogłupiania społeczeństwa przez tzw. powszechną edukację. Jak królowie nie posiadali wiedzy i wyobraźni, aby otwierać wyższe szkoły i swoje kancelarie wypełniali cudzoziemcami, pełniącymi podwójną rolę pisarzy i agentów, tak obecnie rozmnożono przez pączkowanie wyższe uczelnie, nie posiadając ani odpowiedniej kadry do ich prowadzenia, ani programów i środków. Stąd wieloetatowcy, firmujący swoim tytułem kilka uczelni. Wiadomo, że jak siedzi się na kilku stołkach, to nauki rozwijać nie można.

To ogłupianie trwa od co najmniej 200 lat, od chwili stworzenia przez agenta Du Pointa w 1772 roku tzw. Komisji Edukacji Narodowej, czyli instytucji mającej dokonać takiego prania mózgu, aby ludek nad Wisłą przestał myśleć. Trzeb przyznać, że się to wspaniale udało. Najlepszym dowodem jest fakt, że po 1920 roku na stanowiskach zostali ci wszyscy „naukowcy” pracujący dla zaborców. O ile było to bez znaczenia w naukach ścisłych, to spowodowało nieobliczalne szkody w naukach humanistycznych, a przede wszystkim historycznych. Przecież ktoś, kto pisał panegiryki na temat cara, czy Habsburga, nagle nie mógł się przestawić na zaprzeczanie temu, co wcześniej pisał.

Podobna sytuacja występowała po 1990 roku. Nagle ci wszyscy historycy marksizmu i leninizmu przefarbowali się na czołowych prawicowców. Wczoraj pisał panegiryki na temat tzw. Gwardii Ludowej, a obecnie ma pisać prawdę na temat narodowych Sił Zbrojnych? Jest to oczywiście niemożliwe. Przecież najpierw by musiał się przyznać, że przez 30-50 lat oszukiwał społeczeństwo. Nie znam żadnego takiego przypadku.

Nie po to gensek W. Jaruzelski alias Margules alias Wolski alias Słuckin rozdał tylko w pierwszym roku stanu wojennego 1320 nominacji profesorskich, aby sobie nie zabezpieczyć właściwego opracowania historii stanu wojennego. Określanie tych pracowników uczelni lwowskiej, czy krakowskiej z lat 1920. jako wybitnych historyków, jest podobne do twierdzenia, że najlepszym pisarzem stanu wojennego był Jerzy Urban. Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że pióro miał bardzo dobre.

Każdy jako tako oswojony z historią wie, że od 1863 doku do 1918 roku na terenie tzw. Kongresówki i województw zabranych panował stan wojenny. Wszystkie książki, łącznie z trylogią H. Sienkiewicza miały pieczątkę cenzury. To, co się działo po 1920 roku doskonale opisuje prasa nauczycielska:

„Inny rodzaj demoralizacji szerzył się na podstawie zasady” ręka rękę – myje , noga nogę – wspiera, czyli tzw. krakowskiego targu, kto mianowicie, broniąc pewnej zasady, mógł zaszkodzić albo przynajmniej zrobić nieprzyjemności, spotykał się z ofertami, które za pomocą korzyści osobistych, na przykład awansu, zwiększenia liczby godzin dydaktycznych, nielegalnych urlopów, starały się zamknąć usta. On starał się nie widzieć różnych nieprawidłowości, w zamian korzystał z nieprawidłowości innych. Prowadziło to w prostej linii do wzajemnego śledzenia się.” Co obserwujemy obecnie w formie rozwiniętej, jako sprawy tzw. teczek. Takie postępowanie „prowadziło do niesłychanego zabagnienia administracji, nie tylko administracji i szkolnictwa średniego, sięgało to i wyżej. To też sprawy wszelkie, a nawet interesy kraju, były nadzwyczaj zależne od stosunków osobistych, wzajemnych intryg, widoków prywatnych. To dziedzictwo byli Galicjanie wnoszą w dużej mierze do całej administracyjnej machiny odrodzonej Polski, wnoszą je do szkolnictwa i do wszystkiego, czego się dotykają.”

Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że administracja w zaborze moskiewskim była głównie rosyjska, a po 1914 roku uciekła i podobnie było z pruską, to jest oczywistym, że rozpleniła się galicyjska. Opisuje to doskonale i z ogniem Maria Rodziewiczówna. Ponawiam wniosek: W KAŻDEJ POLSKIEJ RODZINIE POWINNY BYĆ KSIĄŻKI MARII RODZIEWICZÓWNY!

Proszę sobie przypomnieć, że najbardziej przed lustracja broniły się uczelnie lubelskie, na przykład KUL, czy wrocławskie, a więc pozostałości galicyjskie.

Jak to wielokrotnie przypominałem, galicyjska administracja tzw. hrabiów galicyjskich, powstała po wymordowaniu szlachty polskiej w Małopolsce, w 1846 roku (pierwsze ludobójstwo w XIX-wiecznej Europie) i sprzedaży tytułów przez Wiedeń.

Syndrom ten nie dotyczy tylko i wyłącznie historii. To samo obserwujemy w medycynie. Taka p. prof. Stefania Jabłońska – Rachela Szela Ginsburg „ekspert” od dermatologii, zdobyła swoją pozycję donosami na profesora Grzybowskiego, którego jej krewniak Rożański wsadził do więzienia. A „Profesór” wydała jego książkę jako własną.

Podobnie awansowała przecież prof. Gierek, której w 1972 roku nadano stopień profesora okulistyki. Rada Naukowa tylko przez rok się broniła przed tą nominacja. Podobną karierę przechodziła prof. Hausmanowa, siostra Jabłońskiej. I proszę zauważyć, że Izby Lekarskie wcale nie rehabilitują swoich zamęczonych przez UB kolegów! To sie nazywa ciągłość państwa, czy ciągłość pokoleń?

Zgadzam się w zupełności z tezami Józefa Wieczorka, podanymi na stronie „Polish Club Online” 13.12.2013 roku. W skrócie sprowadzają się one do następujących wniosków:

„Polska bije rekord pod względem ilości młodzieży po maturze podejmującej studia wyższe. Nasze najlepsze uczelnie zajmują miejsca w zakresie około 20 000 i powyżej w rankingu wyższych uczelni światowych. Innowacyjność jest poniżej poziomu Mołdawii.”

„System edukacyjny jest tak ustawiony, aby uczący się bezkrytycznie przyswajali to (nieraz głupoty), co im się do nauczenia podaje. Im kto lepiej to sobie przyswoi, jest nagradzany, kto gorzej, jest odrzucany.”

„Selekcja negatywna kadr została znakomicie opanowana już w PRL, ma się nadal dobrze, a nawet lepiej, bo jest udoskonalana przez postępowców, już w ogóle bez oporów.”

„Ostatnia ocena wartości kształcenia w naszych szkołach jasno pokazuje, że znaczna część szkół stopnia licealnego wykazuje wartość ujemną. Tzn. licealiści mniej rozumieją, mniej potrafią, aniżeli gdy byli w gimnazjach.”

„Na uczelniach od dawna, od czasów PRL, nie akceptuje się tych, co uczyli myślenia, szczególnie krytycznego, więc jakie mogą być skutki uczenia pozostałości akademickiej? Dlaczego nie prowadzi się badań nad zdolnością czytania ze rozumieniem u profesorów na uczelniach, a tylko u nastolatków?”

Proszę zauważyć, jaki mają imponujący dorobek innowacyjny tzw. profesórowie belwederscy? Ile patentów, ile metod opracowanych?

Już prof. F. Konieczny twierdził, że „oświata nie może iść przed nauką”, innymi słowy, brak innowacyjności spycha do powielania paradygmatów.

Powstanie paradygmatów jest szczególnie szkodliwe w medycynie. Coś, co było nauką przed 100, czy nawet 30 laty, obecnie jest tylko historią nauki. Takich przykładów można podawać setki. W XVII wieku medycyna akademicka uważała, że lewatywa jest lekiem na wszystko. W wieku XVIII/XIX za takie panaceum na wszystko uważano upuszczanie krwi. Jeszcze w latach 1870., w czasie epidemii cholery, w USA stosowano upust krwi jako metodę leczenia. Śmiertelność tych akademickich ośrodków wynosiła ponad 56 %, a homeopaci mieli śmiertelność wśród swoich pacjentów tylko rzędu 3%. Ale „uczeni akademiccy” nazywali homeopatów szarlatanami. Wcale nie twierdzę, że akademicy mieli powiązania z łowcami skór, jak to było w XXI wieku w mieście Łodzi.

Jaki to ma związek z obecną sytuacją w medycynie? Ano ma, i to duży. Po pierwsze, tzw. administracja zdrowia publicznego tworzy paradygmaty, które muszą być, pod groźbą sankcji ekonomicznych i karnych, stosowane. Nieważne, czy paradygmaty są prawdziwe, czy też nie. Tak jak w latach 50. ubiegłego wieku autor książki medycznej, prof. Henryk Jabłoński, przewodniczący rady państwa PRL-u, zaczynał tekst od cytatów z marksizmu i leninizmu, zaznaczając, że największym uczonym jest „Józef Stalin, co usta miał słodsze od malin”, tak i dzisiaj stosuje się te same chwyty. Poniżej podam właśnie przykład pracy, mającej utrwalać takie paradygmaty. Jednocześnie praca ta jest dowodem, że inwigilacja obywateli w Polsce, prowadzona w latach 2011/12 przez agendy ONZ, nabiera rozpędu. Jest to praca „oryginalna” napisana przez P. Kalinowskiego, M. Makara -Studzińską, M.E. Kowalską, pod tytułem „Opinie i poglądy młodych osób dotyczące szczepień ochronnych”, opublikowana przez Hygeia Public Health 2014,49,78-786. Autorzy nie podali, kto finansował pracę. Nie podali również, czy nie istnieje konflikt interesów (wydawca jest ten sam co od namawiania do szczepień). Praca ta doskonale wpisuje się w ONZ-owską nagonkę na przeciwników bezmyślnych szczepień.

Przypomnę. Otóż w sierpniu ubiegłego roku UNICEF, czyli ONZ-owska organizacja ds. pomocy dzieciom, a więc organ administracyjny, przeprowadził wielomiesięczne śledzenie tzw. ruchów antyszczepionkowych w krajach Europy Środkowej, tj. głównie Polski, Rumunii i Rosji. Wiadomo, są to największe rynki zbytu dla przemysłu szczepionkowego. Oficjalny tytuł tego „programu” mówił o „śledzeniu wzrostu nastrojów antyszczepionkowych w Europie Środkowej i Wschodniej.” Śledzenie miało się odbywać on-line, za pomocą europejskich sieci społecznościowych, takich jak Google, Twitter, Facebook, Youtube, itp. Już sam przegląd piśmiennictwa, na którym oparli się PT Autorzy, zastanawia. Są to tylko prace tego samego wydawnictwa. Ani jednej pracy autorów z innych krajów. Dlaczego? Wyjaśnia to (w domyśle) oparcie się na paradygmacie: „Szczepienia ochronne to najważniejszy obecnie element procesu profilaktyki rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych, umożliwia ochronę jednostek indywidualnych oraz całych społeczności przed zachorowaniem”.

Ten wstęp wyjaśnia wszystko. Łącznie z tym, że nie podano żadnej pracy naukowej z ostatnich 20 lat, wydanej za granicą. Gdyby PT Autorzy znali jakiekolwiek inne piśmiennictwo, nie tylko reklamówki przemysłu farmaceutycznego, to wiedzieliby, że:

1. Znaliby, wyniki przeprowadzonych już w 1974 roku masowych szczepień przeciwko grypie pracowników poczty w Anglii udowodniły, że szczepionka nie ochrania populacji, ale wręcz przeciwnie, przyczynia się do wzrostu zachorowania listonoszy.

2. Znaliby przeprowadzony przy pomocy WHO eksperyment szczepienia mieszkańców szczepionką przeciwko gruźlicy dał odwrotny efekt. Zachorowało więcej osób zaszczepionych, aniżeli w grupie kontrolnej.

3. Wiedzieliby o eksperymencie prowadzonym pod patronatem WHO, że nie szczepienia, ale mycie rąk zmniejszyło hospitalizację dzieci na choroby zakaźne. Mało tego, okazało się, że najlepsze efekty osiągnięto za pomocą zwykłego mydła bez żadnych dodatków.

4. Wiedzieliby ci biedni inaczej pracownicy Uniwersytetu Medycznego w Lublinie, że w 2011/2012 roku dzięki szczepieniom przeciwko polio zachorowało aż 47500 [inne źródła podają, że 61500] dzieci. W poprzednich latach, bez szczepień, chorowało koło 200 dzieci rocznie.

5. Wiedzieliby też, że w USA, gdzie szczepienia przeciwko gruźlicy nie były obowiązkowe, uporano się szybciej z gruźlicą, aniżeli w Anglii, gdzie szczepienie było przymusowe.

6. Wiedzieliby, że w 1991 roku na terenie Polski południowo-wschodniej wystąpiła epidemia błonicy właśnie u dzieci szczepionych. Powodem był brak mydła przez prawie rok na Ukrainie i przeniesienie zakażenia. W podobny sposób mieliśmy wzrost WZW w stanie wojennym, kiedy to wprowadzono kartki na mydło.

7. Wiedzieliby, że epidemia polio w 1973 roku w Polsce wystąpiła u dzieci szczepionych.

8. Znaliby prace kanadyjskie, dowodzące, że najwięcej osób zachorowało na grypę 2009/2010 r. i przebieg był cięższy w domach opieki, u szczepionych ludzi. Mało tego, jeżeli pacjent otrzymał kilka szczepionek, to zarówno przebieg następnych zachorowań był cięższy, jak i demencja występowała szybciej.

9. Znaliby raport Cohrane Library, stwierdzający, że szczepienie osób starszych przeciwko grypie ma takie samo znaczenie, jak mycie rąk, a jest znacznie tańsze.

Ale jeżeli pracownicy Uczelni nie wiedzą, to co z takiej nauki wyniosą studenci? Jest to indoktrynacja, czy też nie?

Dalej jest jeszcze gorzej. Sama metoda badania jest co najmniej dziwna. Po pierwsze, kobiety stanowią zdecydowaną większość ankietowanych: 308 do 64 mężczyzn, czyli są to poglądy głównie kobiet. Po drugie, Autorzy podzielili ankietowanych na grupy wiekowe do 26 roku życia i powyżej, przy średniej 21 i 28 lat. Najczęściej przyjmuje się logiczny podział do matury, czyli do 18-19 roku życia. Do ukończenia studiów, czyli 23/24 roku życia i do 60/65 roku życia, to jest do emerytury. Przyjęcie granicy 26 lat nie jest niczym uzasadnione, a nie pozwala na dokonanie porównań z innymi pracami (na przykład ile osób już samodzielnie pracowało, a ile było studentami na utrzymaniu, ile osób miało dzieci własne itd.). Zastosowany test statystyczny także jest anachronizmem, takie badania opracowuje się współcześnie za pomocą programów sieci neuronowych, a nie testu X2, ponieważ ilość zmiennych jest bardzo duża. Trudno także się zgodzić z wnioskami. Wnioski na podstawie przedstawionych tabel można postawić zupełnie inne. Aż ponad 73,8% młodych ludzi twierdzi, że szczepienie może w pewnych warunkach szkodzić. Co jest zgodne z aktualnym stanem wiedzy medycznej. Na przykład VARES podaje, że zalecana na siłę szczepionka HPV spowodowała w USA już 159 zgonów i ponad 32 000 poważnych powikłań. Biorąc pod uwagę, że to jest tylko 2-5 % zgłoszeń, to łatwo każdy może obliczyć, że prawdziwe dane są co najmniej 20 razy większe. Trzeba to odnieść do samego zakażenia wirusem, które u 97% kobiet mija samoistnie, bez leczenia, po 4-8 miesiącach. Mało tego, ostatnio nawet WHO stwierdziło oficjalnie, że za 30% raka szyjki macicy odpowiadają nie wirusy, tylko palenie tytoniu. Czyli wytrącono broń z ręki szczepionkowców, że szczepionka HPV jakoby zapobiega rakowi. Przypominam, że nawet twórca tej szczepionki, dr Harper, w 2009 roku publicznie zaprzeczyła związkowi szczepionki z rakiem i podkreśliła, że tego aspektu nigdy nie badała. (Moim zdaniem jest to ukrycie problemu opadu radioaktywnego. Wiadomo, że żołnierze narażeni na wdychanie uranu często chorują na raka pęcherza i nerek.) Czyli na chorobę nie wymagającą leczenia, jaką jest zakażenie wirusowe, wymyślono preparat zabijający kobiety.

Ostatnio podano, że w okresie jednego miesiąca – października 2014 roku, zanotowano aż 34 zgony spowodowane szczepionką przeciwko tzw. rakowi szyjki macicy. Naprawdę zanotowano i przedstawiono na konferencji lekarskiej 72 zgony po podaniu szczepionki. Z tego aż 34 doniesienia były bezpośrednio od pielęgniarek. Zgony były spowodowane zatorem/zakrzepem. Powtarzam, to są doniesienia z jednego miesiąca, października 2014 roku.

Co robi polska Agencja Przejrzystości w tym samym czasie? Oczywiście, zgadliście Szanowni Czytelnicy, rekomenduje Ministerstwu wprowadzenie tej szczepionki do powszechnego obrotu dla wszystkich. Nawet zachęca samorządy do „bezpłatnego” fundowania. Ciekawe rozumowanie szczepionkowców, nieprawdaż? Ale o tym pracownicy Uniwersytetu Medycznego w Lublinie nie wspominają. Sam musisz się domyśleć Czytelniku, dlaczego? W omawianej pracy aż 85% młodych ludzi twierdzi, zgodnie z aktualnym stanem wiedzy medycznej, że czasami po szczepionce można zachorować. Świadczy to o tym, że młodzi ludzie nie zadowalają się tylko i wyłącznie przeglądaniem reklamówek Wielkiej Framacji. W odróżnieniu od ich nauczycieli. Młodzi ludzie nie wykazują natomiast zdrowego rozsądku podczas odpowiedzi na pytanie, czy wykonują dodatkowe, zalecane szczepienia. Aż 36,2 % odpowiedziało pozytywnie, ale tylko 11% osób starszych daje się namówić. Czyli pranie mózgów dzieci i młodzieży daje wyniki. Następne pokolenie będzie bez zgrzytów przyjmować szczepionki.

Ostatnia tabela dotyczy oczywiście finansów i miała udowodnić, że to tylko kwestia pieniędzy. Czyli jak szczepionki będą za ”darmo” to ludzie będą się szczepić. Innymi słowy, praca była robiona pod ekspertów, dla zapewnienia im poparcia w dyskusji nad wprowadzaniem dalszych „bezpłatnych”, czyli opłacanych z naszych podatków szczepień. Widać wyraźnie, że stare przysłowie, „czym skorupka za młodu nasiąknie…” jest nadal prawdziwe. Minęło ćwierć wieku od przejścia z gospodarki nakazowej na kapitalistyczną, a nadal są tacy, co twierdzą, że coś jest bezpłatne.

Tak na marginesie, to zdziwienie budzi analizowanie prac dotyczących źródła informacji społeczeństwa i jako negatywną podawanie informacji internetowej. Jest to szalenie dziwne, ponieważ ludzie jako tako zorientowani w zasadach piśmiennictwa medycznego wiedzą, że wszystkie czasopisma medyczne są finansowane przez przemysł farmaceutyczny. Przykładowo Medycyna Praktyczna podaje, że jej głównym sponsorem jest GSK, Novartis itd. Urban & Partner to filia Elsevier, mającego pod sobą ponad 2400 medycznych tytułów. Sprawy te były szeroko dyskutowane na początku lat 1990. Redaktor naczelny BMJ powiedział wręcz wprost, że nie może znaleźć żadnego recenzenta, którego zaakceptowałby przemysł. To dział marketingu decyduje o przyjęciu pracy do druku, a nie na przykład kolejność przesłania. Mało tego, coraz częściej zdarzają się sytuacje, że po mimo wydrukowania pracy, po recenzjach, na skutek nacisków przemysłu, pracę się „wycofuje”. Przecież takie wycofanie pracy dyskwalifikuje daną redakcję całkowicie. Podobnie jest w Polsce, nawet tzw. biuletyny lekarskie nie drukują krytycznych opinii o lekach.

Poza tym, nawet laureaci nagrody Nobla wzywają do publikowania prac w Internecie, jako jedynym miejscu pozbawionym, na razie, cenzury. Czyżby pracownicy Uniwersytetu Medycznego w Lublinie nie wiedzieli, że coś takiego jak Cohrane Library istnieje tylko w Internecie? Czyżby nie wiedzieli, że Pub-Med jest wydawnictwem internetowym? A takich baz medycznych jest wiele, nie wspominając o czasopismach medycznych. Czyżby PT Autorzy czytali tylko „Gazetę WYBIÓRCZĄ”?

Zdziwienie więc budzi podawanie informacji, że wiedza internetowa jest „niepewna”. A jaki zysk mają Autorzy z pisania takich „prac”? A no, to właśnie urzędnicy oceniają publikacje i autor, chcąc dostać punkty edukacyjne, musi zamieścić pracę w określonym czasopiśmie. Te czasopisma wybierają urzędnicy ministerstwa. A jak to się odbywa, domyśl się sam Czytelniku. W Chinach aresztowano właśnie za korupcję 4 wysokiej rangi przedstawicieli GSK: wiceprezes, radca prawny, dyrektor ds. rozwoju i dyrektor ds. rozwoju zasobów ludzkich. Łapówki były wręczane głównie za dystrybucję leków. W Polsce cisza, tylko FBI twierdzi, że istnieje duże łapownictwo w Polsce.

A czym może zajmować się polski wymiar sprawiedliwości i te wszystkie tajne służby? Mogą się zajmować sprawami wręczania butelek koniaku, czy gęsi, lekarzom.

O tym nieodmiennie donosi prasa polskojęzyczna. Jak bowiem powszechnie wiadomo, cała drukowana polska prasa jest w ręku niemieckim. Podał to oficjalnie Nasz Dziennik. Czy w tej sytuacji kupowanie czegokolwiek drukowanego ma sens? Musisz się sam zastanowić Szanowny Czytelniku!

Autor: dr Jerzy Jaśkowski

BIBLIOGRAFIA

1. http://pl.wikipedia.org/wiki/Stefania_Jabłońska

2. http://www.oil.org.pl/xml/oil/oil68/gazeta/numery/n2004/n200406/n20040628

3. http://chodakiewicz.salon24.pl/80988,szkielet-w-bialym-kitlu-w-prl-owskiej-szafie

4. http://www.bibula.com/?p=32252

5. https://groups.google.com/forum/#!topic/soc.culture.polish/eaWr7Lm2iVc

6. http://newsgroups.derkeiler.com/Archive/Soc/soc.culture.polish/2008-05/msg00284.html

7. http://www.h-ph.pl/hyg.php

 

Autor: Dr Jerzy Jaśkowski