JustPaste.it

Donald Trump straszy salony

W społeczeństwie amerykańskim mamy coraz więcej rodzin, które nie znają pojęcia „praca”. W niektórych rodzinach z zapomogi żyje już trzecie pokolenie.

W społeczeństwie amerykańskim mamy coraz więcej rodzin, które nie znają pojęcia „praca”. W niektórych rodzinach z zapomogi żyje już trzecie pokolenie.

 

 

To co się dzieje dzisiaj w czasie kampanii przedwyborczej wino się dziać wiele lat temu. Wrzód który trawił społeczeństwo amerykańskie w końcu pękł.

Popularność dwu kandydatów, Donalda Trump’a i Bernie Sanders’a wskazuje, że Amerykanie nie chcą dłużej tolerować wybranych zakulisowo polityków, którzy jak marionetki podskakują na sznurkach oligarchów finansowych.

Oczywiście dwaj kandydaci Trump i Sanders różnią się zasadniczo. Trump portretuje siebie, jako bogatego przedsiębiorcę, miliardera, który jest niezależny finansowo i który sam finansuje swoją wyborczą kampanię. Sanders natomiast przedstawia siebie jako socjalistę, który po marksistowsku odbierze tym, co mają i da tym, co im zazdroszczą.

Na pojawienie się takich niezależnych kandydatów zakulisowa oligarchia nie liczyła. W prasie amerykańskiej, która sama siebie nazywa opiniotwórczą, pojawiają się paniczne artykuły. Wymyślono już dla takich ludzi pejoratywne wyzwisko: „populiści”. Dla tych co na politycznej poprawności jeszcze się nie znają, wskazanie jest, żeby się nauczyli, że „populista” to ktoś negatywny, pewnie „faszysta” i nie należy go mylić z kimś, kto jest „popularny” albo „postępowy” (progressive), jak np. Hilary Clinton czy Barak Obama.

Wzrost popularności „populistów” nie kończy się na Stanach Zjednoczonych. Ma również swe miejsce w Europie, między innymi w Polsce, gdzie do władzy doszła „populistyczna” [?? – admin] partia „Prawo i Sprawiedliwość”, domagająca się spolszczenia polskich mediów oraz banków, które to „niewidzialnie” przeszły w niemieckie ręce. Artykuły krytykujące nowe decyzje polskiego rządu, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie, są jakby były pisane pod kalkę na tej samej, starej maszynie, na której kiedyś pisano artykuły w sowieckiej „Prawdzie”. Trudno mi powiedzieć, czy maszyna ta znajduje się w Waszyngtonie czy w Warszawie? Znajomy, przerażony Kanadyjczyk, zapytał mnie niedawno, co się dzieje w odległej Polsce? Ja mu powiedziałem językiem, który dobrze zrozumiał: „Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to na pewno chodzi o szmal”.

Jeśli więc „populiści” doszli do władzy w Polsce i na Węgrzech, to pewnie Żelazna Kanclerz Unii Europejskiej, Frau Merkel, wkrótce się z nimi się rozprawi. Na razie jednak nasza Frau Kanclerz ma wielki problem ze swoim własnym narodem na skutek zaproszenia do Niemiec miliona i więcej mahometańskich emigrantów. Zdyscyplinowany niemiecki naród, który zawsze słuchał i umierał za Fuhrera, tym razem się buntuje i głosuje na populistyczną partię „Alternative für Deutschland”.

Co z tego wyniknie i jak długo Merkel będzie tonąć w mahometańskiej sadzawce, nie wiadomo? Na razie żądania Unii Europejskiej domagające się Polski demokratycznej, czyli podległej Unii Europejskiej, albo ściślej Niemcom, wypowiadane głównie w języku niemieckim, jakoś ucichły. Należy się spodziewać powrotu tej międzynarodowej nagonki, jak tylko Niemcy przyzwyczają się do nowych mahometańskich przybyszy. No ale wróćmy do Ameryki, kraju, który reszcie świata pokazuje jak demokracja winna wyglądać.

Eksplozja „populizmu” nie różni się wiele od eksplozji frustracji wśród szerokich rzesz społeczeństwa rosyjskiego i niemieckiego przed i w czasie pierwszej wojny światowej. Wtedy to carowie i imperatorzy nie chcieli, albo nie byli zdolni do podzielenia się władzą, uważając, że jako namaszczonym przez Boga władza im się należy.

Odnosi się wrażenie, że dzisiejsza oligarchia ma podobne przekonanie, z tym, że Boga zastąpiono „wybitnie oświeconymi”. Tak jak kiedyś nas uczono, że „Partia jest przewodniczką mas”, tak teraz szerokie masy winny się podporządkować przewodniej, oświeconej inteligencji zrzeszonej w setkach dobrze finansowanych wszelakich Instytutach Pokoju, Spokoju i Najwyższej Inteligencji, której przedstawicielami są: American Enterprise Institute, Aspen Institute, World Economic Forum in Davos i setki im podobnych.

Niebezpiecznym jest to, że ci ludzie, mający wpływ na amerykańską politykę i ekonomię wierzą w swą intelektualną wyższość. Tego rodzaju egocentryzm może doprowadzić do wielkiej katastrofy. Są na to dowody we wczesnej i ostatniej historii. Dziesiątki milionów ludzi straciło z tego powodu życie. Niektórzy z nas tą rasową i intelektualną wyższość dobrze pamiętają.

A jak to się stało w Ameryce?

Rewolucyjne zmiany w gospodarce amerykańskiej nastąpiły w momencie pojednania Stanów Zjednoczonych z Chinami. Pojednanie było spowodowane obawą przed ZSRR. Za pojednaniem politycznym poszło pojednanie ekonomiczne i w konsekwencji eksport amerykańskiego przemysłu do Chin, co wydawało się na początku korzystne zarówno dla Chin, jak i USA. Jak na ironię likwidacja przemysłu amerykańskiego była odpowiedzią właścicieli i menażerów na żądania wysokich stawek godzinowych przez związki zawodowe.

Co prawda robotnicy w Ameryce tracili pracę, ale świadczenia socjalne rosły. Ich koszt był i jest pokrywany przez rządowe zagraniczne pożyczki. Także produkty produkowane w Chinach były wielekroć tańsze od podobnych produktów produkowanych w USA. W uproszczeniu rządowi się wydawało, że społeczeństwo będzie spokojnie gnuśnieć przed telewizorami, jeśli zasiłki rządowe zapewnią im syty żołądek. W USA zapanował stan nirwany z coraz większą liczbą ludzi bezrobotnych, albo na różnego rodzaju zasiłkach.

Bezrobocie wymuszone, albo z wyboru, ma bardzo poważne skutki na psychologię społeczeństwa, pomijając element ekonomiczny. W społeczeństwie amerykańskim mamy coraz więcej rodzin, które nie znają pojęcia „praca”. W niektórych rodzinach z zapomogi żyje już trzecie pokolenie. W szkolnych testach zabronione jest pytanie: „Co robi twój ojciec jak wraca z pracy do domu?”. Dzieci nie znają pojęcia „praca”, jako że się z pracą od lat nie spotkały.

Trudno tu powiedzieć, kto jest odpowiedzialny za zaistniały stan rzeczy, szczególnie, jeśli władza jest rozmyta. Ludzie jednak wolą mieć sojusznika, z którym mogą się identyfikować. Takim sojusznikiem dla dużej części społeczeństwa wydaje się Donald Trump. Oligarchia to nie tylko wielkie pieniądze, ale też grupa ludzi, których byt i stanowiska zależą od tych pieniędzy. Czyli głównie polityków i managerów wielkich międzynarodowych korporacji, ukrywających się pod szyldem dwu różnych, a właściwie tej samej „zjednoczonej” partii.

Od lat utarło się ironiczne powiedzenie, że mamy taką demokrację, którą możesz kupić. Nie jest więc czymś wstydliwym afiszować się z milionami dolarów zebranymi na kontach prezydenckich kandydatów. Te miliony nie pochodzą od poszczególnych wyborców, ale od miliarderów, takich jak bracia Koch. Natomiast Trump, bez zezwolenia Oligarchii, sam finansuje swoją kampanię wyborczą. Takiemu to trzeba walnąć linijką po łapach albo po prostu prawym sierpowym w szczękę.

Tak czy inaczej Oligarchia Ludzi Oświeconych, ktokolwiek nią jest, wpadła w panikę. Widać to wyraźnie w mediach występujących przeciwko Trumpowi, który mówi o rzeczach o których elegancki, oświecony człowiek by nawet nie pomyślał i jest na tyle bogaty, że nie można go kupić. Po prostu nie pasuje do żelaznego prawa „systemu demokratycznego”, wedle którego każdy człowiek ma swoją cenę.

Jego przeciwnikiem, a właściwie przeciwniczką jest Hillary Clinton, ale ta zalicza się do dobrze sprawdzonego „układu”. Układ wie czego się od Hilary Clinton może spodziewać. Jej wyborcami będą ludzie na zasiłkach rządowych, którzy spodziewają się po niej jeszcze większych. To będzie łatwe do zrealizowania poprzez dalsze pożyczki. Hillary nie jest więc wielkim problemem dla ludzi z Oligarchii.

No więc kiedy rozliczyliśmy sie z Trumpem i Clintonową, nie możemy pominąć innego popularnego „populisty”, którego jakoś oligarchia nie atakuje, mimo że może być dla nich bardziej niebezpieczny niż Trump. Mam na myśli Bernie Sanders’a, którego mimo podeszłego nazywa się „Nowym Leninem”. Otóż na niego podobno głosuje sfrustrowana młodzież z bogatych rodzin i bezrobotni Eskimosi na Alasce. Ponieważ młodzież ta zwykle żyje albo na koszt pracujących rodziców, albo na koszt pożyczek studenckich, łudzi się nadzieją, że Bernie obali pożyczki i da dobrze płatną, lekką pracę tym co na razie studiują antropologię ludzi dzikich, feminizm, peklowanie korniszonów albo wojny punickie.

A skąd Bernie weźmie na to pieniądze? Naturalnie odbierze bogatym, tym przysłowiowym 1% społeczeństwa i da nie tyle biednym co tym wymagającym, jako że o biednych już dawno zadbano. Oligarchia patrzy, słucha i z pobłażaniem się uśmiecha. No cóż, oni także kiedyś byli naiwni i młodzi. Wiadomo, że trockizm się już przeżył, a właściwie przepełznął niepostrzeżenie z Lewicy do Prawicy i występuje teraz pod maską „neokonserwatyzmu”. Z Trumpem jest jednak inaczej, on staje się z dnia na dzień coraz groźniejszy.

Czy mogło być inaczej?

Może by mogło, ale w zaistniałym systemie nikt niezależny i uczciwy nigdy nie miał szansy. Jeśli taki człowiek chciałby powiedzieć prawdę, tak jak mówił np. Ron Paul, że nasz kraj jest zrujnowany i żyjemy za pożyczone pieniądze, nikt by go nie brał poważnie pod uwagę. Nikt nie chce znać prawdy, łącznie z wyborcami. Ułuda brzmi schlebiająco i dlatego Ron Paul nigdy nie miał szansy.

A więc będziemy mieli do wyboru Hillary Clinton i Donalda Trump’a. Zobaczymy co z tego wyniknie. Mam nadzieje, że obejdzie się bez walenia po buzi. A ja będę stał na krawężniku i się przyglądał.

Jan Czekajewski (USA)
http://mysl-polska.pl