JustPaste.it

Jeźdźcy Drage øyene

Wersja próbna mojego opowiadania, które będzie się ciągnęło jeszcze dłuuugo :) Liczę na konstruktywną krytykę.Później zaczną się elementy fantasy.

Wersja próbna mojego opowiadania, które będzie się ciągnęło jeszcze dłuuugo :) Liczę na konstruktywną krytykę.Później zaczną się elementy fantasy.

 

Jeźdźcy Drage øyene

Rozdział pierwszy
-WSTAWAJ! Wstawaj, wstawaj, wstawaj, wstawaj, wstawaaaaaaj!
Jezu... Co znowu...? Przecież jest sobota... chyba. Chwila, wczoraj był apel w szkole... Wczoraj BYŁAM w szkole... Dostałam kolejną jedynkę z biologii od pani Smith, bo nie odrobiłam zadania domowego... które było zadane dwa dni wcześniej... A dwa dni wcześniej było co...? Były mielone na stołówce... A mielone są zazwyczaj w... yyy... no... ŚRODĘ! Co oznacza, że dzisiaj musi być... sobota.
-Charlie, ile lizaków podwędziłeś z szafy?-spytałam zmęczonym głosem z twarzą w połowie zapchaną poduszką. Miękką, puchatą, ciepłą...
-Tylko jednego, przysięgam!- dziesięciolatek zawołał oburzony. Wciąż był w czerwonej piżamie w laski cukrowe, którą dała mu jakaś kobieta w średnim wieku, kiedy razem z rodziną odwiedzała sierociniec, a jego jasne, prawie białe włosy, wyglądały na bardziej rozczochrane niż zazwyczaj.
-No to co cię tak nadmuchało?
-SPADŁ ŚNIEG!
Westchnęłam ciężko. Znowu to samo.
-I dlaczego mi to mówisz? Śnieg pada co rok! Poza tym, jest SOBOTA!
-No to co? Chodźmy się pobawić! Tak dawno nie jeździłaś ze mną na sankach!
-Nie zaczynaj.
-”Ulepimy dziś bałwana... No chodź, zrobimy to...”
-NIE!
Żeby nie słyszeć tej durnej piosenki, z jeszcze bardziej durnego filmu, założyłam sobie poduszkę na głowę. Niezbyt to pomogło... Wtem, wszystko ucichło. Czyżby Charlie skończył śpiewać?
Ostrożnie wyjrzałam zza ukrycia i mój wzrok padł na błękitne, załzawione oczy dziesięciolatka. Będzie płakać? No nie...
-Kiedyś kochałaś śnieg...
I wyszedł z głową skierowaną ku podłodze.
To było kiedyś.
Ostatecznie, wyturlałam się z łóżka o dziewiątej. Krokiem typowym dla umarlaka poszłam po ubrania, które zaciągnęłam za sobą po podłodze, by skorzystać z łazienki. Po wykonaniu podstawowych potrzeb fizjologicznych, naciągnęłam na siebie niebieski sweter i dżinsy, później próbując pojednać się ze szczotką, która znowu uczepiła się moich długich włosów. Wyczerpująca walka trwała z pięć minut, ale w końcu udało mi się wygrać. Spojrzałam na lustro i zobaczyłam to, co zawsze: czujne spojrzenie błękitnych oczu i biała, jak papier skóra, kontrastująca z długimi, kasztanowymi włosami, sięgającymi do połowy pleców. Warto dodać, że kłaki były zawsze rozczochrane, ze względu na niesubordynację owej szczotki... Westchnęłam i wyszłam z pokoju, kierując się na stołówkę. Byłam pewna, że ominęłam śniadanie, ale może szanowane panie kucharki dadzą jakieś resztki dla psów... Nagle zza rogu wyszedł jeden z tych jakże dorosłych dresów-wredny, śmierdzący, niski pulpet, który siedzi tutaj od... prawie pięciu lat? Nikt go nie adoptował od tak długiego czasu. W sumie, nie dziwię się. Wszyscy wiemy, co takie pulpety potrafią...
Dobrze go znałam. Nazywał się Victor i był to mały, wredny, rudy śmierdziel. Nie, tej kępki zeschniętej trawy na głowie nie idzie zaliczyć do „włosów”. Natychmiast odsunęłam się od niego jak najdalej. Z dwóch powodów:
1-chyba nie muszę wszystkim przypominać moich lęków...
2-smród.
Razem z zimną, płaską powierzchnią ściany, czułam się jakby bezpieczniej...
Na szczęście, obyło się bez zbędnych konwersacji. Jedyna rozmowa, jaką chciałam mieć, to zapytanie jednej z kucharek, czy nie zostało nic do jedzenia...
Dotarłam na stołówkę minutę później, zastając ją pustą. A stary, jedenastoletni owczarek niemiecki śpiący pod stołem się nie liczy.
Podeszłam do okienka, przez które wydawano posiłki i nie zdążyłam nawet wytknąć przez nie głowy, bo jedna ze stołówkowych patrzyła na mnie przez nie. Od razu rozpoznałam tę kobietę w wieku sześćdziesięciu lat o najbardziej rudych włosach, jakie kiedykolwiek widziałam, bez jednego siwego kosmyka i ciepłym spojrzeniu brązowych, dużych oczu. Uśmiechała się, zresztą, jak zawsze, miała na sobie różowe gumiaki, białą sukienkę z krótkimi rękawami i zielony fartuch.
-Masz szczęście, Rebbie. Zostawiłam jedną porcję specjalnie dla ciebie! I dołożyłam dodatkową łyżkę!
-N-n-nie trzeba było...
Kurde.
-Właśnie, że tak! Jesteś chuda jak szkielet, musisz więcej jeść!
Gdyby było to takie łatwe, ledwie mogłąbym chodzić, ze względu na pokłady tłuszczu...
Podziękowałam, zabrałam talerz pełen kaszki mannej o smaku waniliowym i usiadłam w kącie. Rebbie... Wszyscy wiedzieli, żę nienawidzę, kiedy ktoś mnie tak nazywa. Przecież pełne imię nie jest takie trudne, więc dlaczego nikt go nie używa. Aż tak im ciężko chociaż raz, zamiast 'Rebbie', powiedzieć 'Rebecca'? Albo 'Becky'? Dobra, przesadzam, ale załóżmy, że nauczyciele i rówieśnicy się nie liczą...
Po zjedzeniu, odstawiłam talerz pod okienko i wyszłam na zewnątrz. Zwykły człowiek trząsłby się z zimna, stojąc w dwudziestu centymetrach śniegu, ale wygląda na to, że ja do normalnych nie należę. Lubiłam chłód, akordując do Charliego. Gdybym mogła, cały dzień siedziałabym na dworze i rzucała śnieżki z młodszym bratem i jego kolegami. Nie bałam się dzieci. Prawdopodobnie to jedyne stworzenie ludzkie, przed którym się nie stresuję. Co wcale nie oznaczało, że lubię wszystkie bachory na globie... Problem w tym, że nienawidziłam śniegu tak bardzo, jak go kochałam.
Westchnęłam ciężko i ruszyłam do stajni. Były tam tylko cztery kucyki rasy Highland, ale to wciąż żywe stworzenia, które wymagają opieki. Ja, będąc jedyną poza stajennym, która lubi pracę przy koniach, musiałam się nimi zająć.
Przy wejściu leżał mój ulubiony pies-Cloudjumper. Był on mieszańcem tervuerena i owczarka australijskiego i miał piękne, jasno-niebieskie oczy. Przybył tutaj w ten sam dzień, co ja. Pozwolili mi wybrać dla niego imię... Tjaa...
Młody szaro-czarny pies zamerdał ogonem i skoczył na mnie, niemal powalając przy tym. Może i miał dużo cech australijskiego owczarka, ale belgijska krew też robi swoje. Podrapałam go za uszami, po czym delikatnym, lecz pewnym ruchem ręki, zsunęłam z siebie i weszłam do stajni. Natychmiast usłyszałam parsknięcia i odwróciłam się, spoglądając na czwórkę pięknych, każdych kolejnych bielszych od poprzedniego kucyków.
Snow, która wyglądała jak wyprana w 'Pervolu' była moją ulubienicą. Spokojna w prowadzeniu, przyjacielska o inteligentnych, rybich oczkach sześcioletnia klacz, skradła moje serce w dniu, w którym ją zobaczyłam. Wtedy w ogóle nie wyglądała na wypraną. Myślałam, że jest po prostu siwa jabłkowita... Bardzo się zdziwiłam, kiedy przejechałam po jej zadzie i zobaczyłam, że robi się śnieżno-biały.
Moje kochanie, moim kochaniem, ale co z resztą kucyków?
Najwyższy i najciemniejszy z nich to wałach, ma piętnaście lat i na imię Wandal. Co bardzo do niego pasuje...
Zaś Śnieżynka, to najmłodsza ze stada i ma dopiero pięć miesięcy. Jej matką jest dwunastoletnia już Saphira, trzecia pod względem odcieni fut-jakiego futra? SIERŚCI. Podeszłam do Snow i pogłaskałam ją po nosie, jednocześnie zauważając, że znowu wytarzała się we własnym kale. Nie mogę jej za to winić, ale Matko Święta, dlaczego siwy koń?!
Chwyciłam za szczotki i wzięłam się do pracy.
* * *
Po godzinie wszystkie konie były czyste i biegały po, niestety, zaśnieżonym pastwisku.
Jednakże chłód im nie przeszkadzał, co skłoniło mnie do zastanowienia się, czy my aby na pewno nie jesteśmy spokrewnieni.
Snow, jako jedyna leżała w śniegu i gdyby nie jej ciemne kopyta i chrapy, w ogóle nikt nie zauważyłby cztero-kopytnej. Miała półprzymknięte oczy i wydawała się na zadowoloną otaczającym ją śniegiem. Chwilę później zasnęła, czując się bezpiecznie, co można było powiedzieć, ze względu na zrelaksowaną pozycję jej ciała i wydawała z siebie porządne, głośne chrapnięcia. Obserwowałam konie z piętnaście minut, kiedy stajenny-dwudziestoośmioletni Josh-przyjechał do pracy. Miał on krótkie, brązowe włosy i zielone oczy. Mierzył około 1,80 metra, czyli o całe dwadzieścia centymetrów więcej ode mnie i posiadał cienką bliznę po prawej stronie podbródka, którą, jak sam stwierdził, ma od urodzenia. W co bardzo wątpię... Co do charakteru, jest jedną z tych osób, którym nie przeszkadza moje jąkanie się i tak właściwie jest dla mnie bardzo miły. Dzień bez wspólnych przejażdżek i walk w sianie jest dniem straconym. Tylko jemu mogę zaufać, bo staliśmy się takimi jakby kamratami, a kiedy spytałam go, z jakiego powodu tak dobrze się ze mną dogaduje, odpowiedział, że ma córkę, co prawda trochę młodszą ode mnie, ale charakterem jesteśmy niemalże identyczne: nieśmiała i wredna, ale gdy się ją lepiej pozna, staje się prawdziwym aniołkiem.
Josh uśmiechnął się na mój widok i pomachał.
-Kolejny raz wyprzedziłaś mnie w robocie! Myślałem, że chociaż raz uda mi się wyczyścić jednego konia!
Zaśmiałam się lekko. Zapomniałam dodać, że to właśnie on potrafi mnie rozweselić, kiedy jestem smutna, zła albo po prostu mam obojętny humor.
-Nie moja wina, że się spóźniasz!
***
-A właśnie, Krukonova chce cię widzieć.
Westchnęłam ciężko, myśląc o zimnej kobiecie, którą opanowała znieczulica. Nikogo nie lubiła, ale do mnie zdawała się wyczuwać dodatkową niechęć.
-W-wcześnie mi to mówisz...
Cholera.
-Dopiero teraz mi się przypomniało! Lepiej do niej idź, zanim urwie ci głowę za niesubordynację albo, co gorsza, mi...
-Idę, idę...
Pożegnałam się ze wszystkimi, wyszłam ze stajni i ruszyłam w stronę biura kierownicy. Ciekawe, co tym razem nabroiłam? Przecież byłam grzeczna...chyba. W tym tygodniu nikogo nie obraziłam, nie uderzyłam, nie spaliłam, nie ukradłam, nie rozwaliłam(nie żebym to robiła)! No nic, zaraz się dowiem...
Do gabinetu dotarłam dwie minuty później. Stanęłam przed drewnianymi drzwiami i zapukałam.
-Proszę wejść-odpowiedział głos z silnym, rosyjskim akcentem.
Pomodliłam się w duchu i otworzyłam wrota piekła.
Podczas, gdy w piekle powinno być czerwono, bądź niebiesko(własne źródła), u Krukonowej było zielono i brązowo. Pod jedną ścianą stała biblioteczka z książkami o pedagogice dziecięcej, psychologii i tak dalej. Z drugiej strony był mały piecyk, a obok niego niewielki, skórzany, brązowy fotel. Na samym środku pokoju postawiono biurko i dwa krzesła. Za biurkiem siedział Szatan we własnej osobie, czyli Sophilessa Krukonova. Zadrżałam, kiedy jej stalowe spojrzenie spotkało moje.
-Siadaj.
Wiedząc, że nie warto denerwować kierowniczki, wykonałam polecenie. Kobieta obserwowała mnie przez chwilę z nieukrywanym chłodem.
-Czy wiesz dlaczego tutaj jesteś?
-Nie, proszę pani.
Nie mam cholernego pojęcia.
-Jak zapewne wiesz, nasz sierociniec nie może przetrzymywać dzieci w nieskończoność. Prędzej czy później, zostaną adoptowane, lub zostaniemy zmuszeni odesłać je gdzieś indziej. Razem z bratem zaszczycaliście nas swoją obecnością całe trzy lata, jednakże...
Wyrzucą nas... Na pewno... Albo chociaż mnie, Charlie ma szansę na adopcję, nie to co ja... Będę musiała ją błagać o to, aby młody mógł zostać. Muszę przestać być taką nadopiekuńczą siostrunią...
-...ktoś zgodził się zabrać was obu do siebie.
-Proszę pa-C-co?
To mi się śni. Tak, na pewno mi się śni. Zaraz obudzę się z kotem na klatce piersiowej... Ale... Dlaczego mnie boli, kiedy szczypię się w rękę? Dlaczego ten sen jest taki realistyczny? Przecież to nie może być prawda. Za moment Krukonova rzuci coś, że to nieprawda, że się przejęzyczyła, że to ktoś inny jedzie, a nie ja...
-Pani żartuje, p-prawda?
Cholera.
-Powinnaś wiedzieć, że nie należę do osób z wykwintnym poczuciem humoru, więc nie, nie żartuję. Za chwilę pojawi się twój brat, a nowy opiekun za dziesięć minut, jeżeli się nie spóźni i zabierze was do nowego domu w przeciągu pięciu dni. Gratuluję, Rebecca-w końcu wam się udało.
Wstała i wyszła z biura, zostawiając mnie samą. Za to ja musiałam wyglądać jak debil z wielkim bananem na twarzy i łzami szczęścia spływającymi po policzkach. Nie obchodziło mnie to, bo dostaliśmy drugą szansę na to, aby znowu mieć rodzinę. Aby być szczęśliwi. Aby mieć dom...
Dom.
Po około dwóch minutach uspokoiłam się i wytarłam oczy rękawem swetra w tej samej chwili, w której drzwi biura otworzyły się i wbiegł Charlie i kierownica we własnej osobie. Młody, kiedy zobaczył moje wciąż mokre oczy wytrzeszczył swoje i podbiegł, obrzucając masą pytań. Co się stało, dlaczego płaczę itd.
Zaśmiałam się cicho i uspokoiłam go.
-Nic mi nie jest, jestem tylko szczęśliwa.
-Nigdy nie zrozumiem, dlaczego ludzie płaczą, kiedy się cieszą... Powiesz mi, od czego ta woda z oczu?
Uśmiechnęłam się i westchnęłam, próbując powstrzymać nową falę łez.
-Charlie, jedziemy do domu.
ROZDZIAŁ DRUGI
Naszym nowym opiekunem okazał się trzydziestodwuletni wysoki, muskularny mężczyzna. Miał on ciemne, brązowe włosy sięgające ramion, zaplecione w luźny warkocz, bursztynowe oczy, z których bił blask ciepła i kilka blizn na twarzy(dwie na czole, jedną na lewym policzku i biegnącą od wargi do łuku brwiowego po prawej stronie twarzy). Kiedy Charlie go zobaczył, krzyknął i schował się za mnie, a ja obserwowałam przybysza, który odziany był w długi, brązowy, skórzany płaszcz podróżny, czarne dżinsy i buty glanopodobne. Krok pierwszy: obserwuj i słuchaj, czyli patrzymy na jego ruchy i słuchamy jakim mówi tonem, co mówi i czy nie kłamie, kiedy zadaje mu się pytania.
Spojrzał zdziwiony na Charliego, a potem uśmiechnął się do mnie. Chciałam odwzajemnić, ale nie mogłam. Za bardzo się wstydziłam... Bałam
-Wy musicie być być Rebecca i Charlie, prawda? Miło mi poznać, mam nadzieję, że wkrótce zbliżymy się bardziej.
Dobra, nie jest źle... Ale mogło być lepiej. Nie mogę mu narazie ufać, ze względu na to "zbliżymy się bardziej"...
Głos kierownicy wyrwał mnie z zamyślań:
-Usiądźcie wszyscy.
Posłusznie wykonaliśmy polecenie: ja z Charliem na krzesłach, a przybysz przysunął sobie fotel i usiadł bardziej z boku. Krukonova odchrząknęła i zaczęła rozmowę adopcyjną.
-Na początek, chciałabym, aby dzieci opowiedziały panu trochę o swoim życiu, upodobadaniach itp. Charles, może zaczniesz? A właśnie, ten pan nazywa się Felix Hunter.
Felix... Dość niespotykane imię...
-K-kiedy miałem pięć lat, Becky wypchnęła mnie z basenu... To pierwsze wspomnienie, jakie pamiętam. Rok później zmarł mój chomik, a jeszcze jeden później-królik. Do szkoły poszedłem w wieku siedmiu lat, ale nikt mnie nie lubił. Wyzywali mnie, gonili, śmiali się ze mnie. Wszystko się zmieniło, kiedy mama z Becky pojechały kupić opony zimowe. Becky mówi, że mama śpi od tamtego czasu, ale nigdy nie pozwala mi jej odwiedzić. Kiedy moi koledzy dowiedzieli się o tym, od razu chcieli, żebyśmy zostali przyjaciółmi, ale się nie zgodziłem! Później zostałem przeniesiony do innej szkoły i dzieci mnie polubiły i już nie jestem sam! Lubię śnieg, sanki, łyżwy, granie w hokeja, zabawy z psami, ciastka czekoladowe, truskawkowe, waniliowe, malinowe, bananowe i wszystkie smaki oprócz kawowego. Uwielbiam lepić bałwany, a mój ulubiony film, jak i Becky, to "Jak Wytresować Smoka". Mam dziesięć lat i na imię Charlie, nazwiska nie pamiętam, bo nie używaliśmy go od bardzo bardzo bardzo bardzo baaaaardzo dawna. Miło mi pana poznać!
Felix uśmiechał się prawie cały czas, kiedy Charlie dzielił się swoją historią, ale zdawał się świecić, kiedy młody wspomniał o ulubionym filmie.
-Mi ciebie również, chłopcze.
-Rebecca, teraz twoja kolej.
Przełknęłam ślinę zestresowana. To jest ten moment. Moment, w którym wszyscy są oczarowani perfekcyjnością Charliego, słuchają mojej opowieści i nagle szanse na dom przepadły. Mimo, że robiłam to już z tysiąc razy, wciąż się denerwowałam. Dobra, bałam się...
-Becky, mogę zrobić to za ciebie.
Zdziwiona spojrzałam na swojego brata i spotkałam parę, zdeterminowanych, błękitnych oczu, które wbijały się w moją duszę niczym sztylety. Pokiwałam głową z wdzięcznością.
Erick odchrząknął profesjonalnie i zaczął mówić ponownie.
-Kiedy Becky miała dziesięć lat znalazła sobie koleżankę. Ale ta koleżanka, wcale nie zachowywała się jak koleżanka. Koleżanka nie bije, ani nie szantażuje, ani nie krzyczy na swoją koleżankę. Becky często wracała do domu z siniakami i bliznami. Zaczęła się jąkać i bać się wszystkich. Koleżanka mówiła Becky, jak bardzo ją lubi i jak bardzo się cieszy, że ma kogoś takiego, jak ona. Trwało to około jeden i pół roku, ale Becky w końcu znalazła sobie inną koleżankę, która jednak była niewiele lepsza od poprzedniej. Ta druga nie biła jej i w ogóle, ale nie wiedziała, że Becky jest niemiło, kiedy ona się wywyższa. Pewnego dnia koleżanka powiedziała Becky, że nie umie jeździć konno, ale umie! Sam widziałem! Ale Becky zawsze mówiła, że nie umie, że jest jednym z najgorszych jeźdźców, że konie jej nie lubią, ale to nieprawda! Becky zawsze uważała siebie za tą złą, a koleżanka siebie za najlepszą, a powiedziała, że Becky nie umie nawet wsiąść na kuca! Tym razem trwało to dwa i pół roku i od tamtego czasu, Becky nie ufa prawie nikomu i odtrąca dużo ludzi, bo się ich boi. A tamta koleżanka, która już nie jest koleżanką, zatrzaskuje Becky drzwi przed nosem! Raz nawet leciała jej krew z nosa! Becky próbuje być obojętna, tak jak się umówiły, czyli miały się traktować jak uczeń-ucznia, człowiek-człowieka, ale jeżeli ta koleżanka tak traktuje wszystkich nieznajomych, to musi być naprawdę chamska! I dziecinna! Nawet ja bym tak nie zrobił, a mam dziesięć lat! Jeśli chodzi o zainteresowania Becky, to widziałem, że dużo rysuje. I jest w tym bardzo dobra! Czyta książki, komiksy, mangi, ogląda filmy i anime oraz gra w gry. Nie lubi za bardzo jeść, a jeśli musi, to najbardziej gulasz warzywny! No tak, jeździ konno, pomaga w pracy, bawi się z psami i wyprowadza lisy na spacer, oraz szczotkuje koty, a nawet kąpie jednego łysego sfinksa i karmi króliki, zanim wypuści je, aby sobie pokicały! To chyba tyle, dziękuję za uwagę!
Zapadła cisza. W ustach Charliego wszystko brzmiało tak niewinnie i prosto... Kompletnie nie tak, jak było naprawdę. Przez całą wypowiedź patrzyłam na moje kolana, jakby były najciekawszą rzeczą na świecie, jednak po chwili odwróciłam wzrok i spojrzałam nieśmiało na pana Feliksa spod długiej, kasztanowej grzywki.
Zamarzłam w strachu.
Jego bursztynowe oczy były pełne gniewu i patrzyły wprost na mnie. Tyle wystarczyło, abym przeniosła wzrok z powrotem na dżinsy.
-Rozumiem.
Tylko to. Zawsze to jedno słowo dzieliło nas od domu. Wszyscy mówili tak, zanim sobie po prostu wyszli. Pewnie chcieli najlepszego dzieciaka na świecie, czyli Charliego, a nie dostać w bonusie jeszcze mnie: piętnastoletnią ofermę, która przynosi tylko problemy. Dolicza się do tego jeszcze mój układ nerwowy, który jest całkiem rozszarpany: jąkam się, boję się wszystkiego i wszystkich, mam problemy z koncentracją... Jestem po prostu skazana na kolejne trzy lata w tej dziurze, której nie potrafiłabym nazwać domem. Za trzy lata będę dorosła i wyrwę się stąd. To byłaby pierwsza rzecz, którą zrobiłabym 22 grudnia rano... Może znajdę pracę na jakiejś farmie? Może pozwolą mi spać w stodole? Szorstka słoma, zamiast kołdry. Czemu nie? Prawdopodobnie zostałabym tam do emerytury, zanim by mnie nie wyrzucili na bruk i umarłabym samotnie, bo przypadkowo przejechałby mnie autobus i nikt nie zechciałby mnie pochować i kruki zeżarłyby moje zwłoki. Życie-tak bardzo bez sensu.
-To kiedy mam po was przyjechać?
Zamarłam ponownie i spojrzałam w oczy mężczyźnie. Tym razem nie wyglądały na groźne, ale były pełne zrozumienia i łagodności. Wtedy zrozumiałam, że nie muszę się go bać... jednak musi on wygrać moje zaufanie.
-W poniedziałek byłoby fajnie!
Skrzywiłam się na słowo "fajnie", które tak naprawdę nawet nie istnieje... No ale cóż, Charlie jest tylko dzieckiem. On może.
Pan Feliks uśmiechnął się ciepło. Dziwne. Człowiek, który wygląda, jakby rozszarpał go niedźwiedź, potrafi się tak uśmiechać...
-Świetnie. W takim razie-witajcie w rodzinie!
***
-Hej, wszystko w porządku?
-A czemu miałoby nie być?
-Bo wiesz... Snow zaraz będzie łysa, jeśli dalej będziesz ją szczotkować już drugą godzinę.
Mrugnęłam i wrzuciłam zgrzebło do wiadra, wyszłam z boksu Snow i walnęłam się z impetem na siano. Westchnęłam przeciągle.
-To przez tę adopcję-powiedziałam ponuro
Josh położył się obok mnie.
-Powinnaś się cieszyć.
-Cieszę się, ale...-urwałam w połowie zdania, nie wiedząc, co powiedzieć.
-Ale co?
-Minęło... tyle czasu-palnęłam w końcu-Nie wiem, czy będę zdolna, by się do tego znowu przyzwyczaić... Jeszcze ten facet.
-A co z nim nie tak? Niemiły?
-W tym problem-jest bardzo miły. Nie zrozum mnie źle, polubiłam go, ale... przez większość życia wszyscy traktowali mnie, jak błoto pod butami. Jak piąte koło u wozu. Każdy mój rzekomy przyjaciel okazywał się nim nie być i tylko sprawiał mi krzywdę... Bez urazy.
-Nie obraziłem się. Kontynuuj.
-Dobra... Przede wszystkim chodzi o to, że... praktycznie nigdy nie miałam ojca... W ogóle nie było go w domu, a gdy był to siedział tylko przy papierach... Charlie wcale go nie pamięta, bo gdy w szpitalu usłyszał, że ma syna, zmył się i nikt go od tamtego czasu nie widział... Rodzice nie byli nawet zaręczeni, a mama... Mama ciągle nam powtarzała, jak bardzo jej go przypominamy. Ja z charakteru, a Charlie z wyglądu... Niezawsze byłam taka nieśmiała. Lubiłam odkrywać nowe rzeczy, zbierałam ślimaki, wypychałam innych z basenu, bawiłam się w śniegu... Byłam ciekawa świata. Wszystko się zmieniło, kiedy poszłam do szkoły i 'zaprzyjaźniłam się'. Wiesz, jak to się zakończyło...
-Do czego zmierzasz?
-Ja... b-boję się... boję się, że nikt mnie nie zaakceptuje... Nie umiem z nikim pogadać... Wstydzę się nawet spytać pani w sklepie, gdzie co jest... Nie wiem, czy to wypali...
-Nie mów tak!
Podskoczyłam na jego ton, kiedy podniósł się na łokciach i patrzył na mnie z góry.
-To normalne, żeby się bać! Nie możesz się tego wstydzić, bo to normalna reakcja! Myślisz, że ja się nie boję, kiedy wchodzę na czubek stodoły, żeby załatać dziurę? Myślisz, że Harry Potter się nie bał, kiedy walczył z Voldemortem? Co z Thomasem, kiedy próbował wydostać się z Labiryntu? Oni też się bali! Wszyscy! Co do jednego! Więc zwykły argument, że się boisz, nie jest argumentem dobrym! Nienawidzę, kiedy mówisz o sobie w ten sposób. Przypomina mi to swoją córkę, gdy poszła do szkoły... Wiele nieprzespanych nocy, zmniejszony apetyt i brak wiary w siebie... Powiedziałem sobie, że nie dopuszczę, aby ktoś, na kim mi zależy przechodził to samo, co ona... A teraz, proszę! Znowu! Musisz dać sobie szansę, Becky. Musisz uwierzyć w to, że kiedyś ci się coś uda, że będzie dobrze i nikt cię więcej nie skrzywdzi, ale przede wszystkim... musisz uwierzyć w siebie.
Przez chwilę leżałam i patrzyłam w drewniany sufit, wiszący nade mną, ale chwilę później poczułam, jak łza spływa mi po policzku, a niedługo później następna i rzuciłam się na Josha z rękami zarzuconymi wokół jego szyi. Płakałam. Po raz pierwszy, od trzech lat, rozryczałam się publicznie. Ale wiedziałam, że nie będzie mi miał tego za złe, gdy poczułam, jak jego ręce ściskają moją niewielką figurę.
-Dziękuję... za wszystko...
***
Przez cały wieczór siedziałam przy biurku i próbowałam narysować coś kształtnego. I nic. Raz miał być pies, a wyszedł słoń. Innym razem słoń, a wyszedł pies. Na końcu narysowałam niby stajnię z wiosny, ale trawa wyglądała jak niedojrzała pszenica. W końcu poddałam się, położyłam głowę na rękach i oparłam o biurko. Moje myśli zaczęły błądzić tu i tam. Od pierwszego odrzucenia, po pierwsze uderzenie, uczucie strachu, aż w końcu po wypadek i wczorajszą rozmowę adopcyjną i rady Josha. Wierzyć, czy nie wierzyć? Oto jest pytanie... Nie zorientowałam się, kiedy powieki same zaczęły mi się zamykać i wkrótce dałam się pochłonąć snu.
***
-WSTAWAJ!
Podskoczyłam i wywróciłam się z krzesłem do tyłu. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam zatroskane, błękitne tęczówki mojego brata.
-Przepraszam, nie chciałem-wybąkał z poczuciem winy.
-Nic się nie stało, Charlie-uspokoiłam go-Ale co się znowu sra-stało?
-Nie jest ci niewygodnie na tej podłodze?
-Wygodnie, wygodnie. Trochę twardo, ale to zdrowe dla kręgosłupa...
-Aha... Słuchaj, bo... ja chciałem wiedzieć, czyyy... możemypojechaćdzisiajdomamy?
...co?
-Możesz powtórzyć?
Wziął głęboki oddech i spojrzał na mnie poważnie.
-Pytałem, czy możemy pojechać dziś do mamy.
Poleżałam chwilę, po czym wstałam, rozciągnęłam się we wszystkie strony świata i popatrzyłam na niego z lekko zmarszczonymi brwiami. Jego oczy... pełne determinacji... zdawały się wbijać w moją duszę. Po chwili westchnęłam.
-Tylko ubierz się ciepło.
***
Snow galopowała szybko po śniegu, w ogóle się nie potykając, a Cloudjumper biegł obok niej z językiem wywieszonym na zewnątrz. Według mnie siwa kucka nie wybijała ani trochę, tylko sunęła majestatycznie po białym puchu, ale Charlie, który siedział za mną, miał inne zdanie, bo wylatywał z siodła, tak na czuja, pół metra. Kiedy dotarliśmy na miejsce, Charlie zsiadł ze Snow(bardziej zleciał) pierwszy, a tuż za nim ja. Poprowadziłam go do wejścia na cmentarz i grobu mamy. Znałam drogę na pamięć. Dwadzieścia kroków prosto, dziesięć w prawo i jedenaście w lewo. Charlie uklęknął w śniegu i zaczął mówić do mamy. Sama tak robię zawsze, ale widzieć tak mojego młodszego brata... To niemal rozkrajało moje serce. Młody opowiadał jej o tym, jak bardzo tęskni, ile ma przyjaciół, co zrobił przez te wszystkie lata, ale najbardziej smutno było wtedy, kiedy poprosił ją, aby się w końcu obudziła i zabrała nas do domu... Wtedy się pożegnał. Teraz moja kolej...
-Charlie, muszę pogadać z mamą, ale... wolałabym zrobić to sama... Może...
-Nie ma sprawy.
Kiedy odszedł, ja sama usiadłam na śniegu z kolanami przyciśniętymi do klatki piersiowej, które objęłam ramionami. Wyczytałam napis na nagrobku:
'Elisabeth Klane
*15.5.1982
+22.12.2012
Kochająca matka i córka. Spoczywaj w pokoju'
Westchnęłam i zaczęłam mówić:
-Cześć, mamo. Pewnie mnie teraz przeklinasz za siedzenie w śniegu, ale tyle rzeczy się ostatnio działo... Od czego zacząć? Może od tego, że w końcu jedziemy do domu... Tak, po trzech latach ktoś zadecydował, że da nam szansę... Że da mi szansę... ale... dlaczego to JA nie potrafię jej sobie dać...? Wiem, tak już bywa... Po drugie, nareszcie udało mi się wsadzić Charliego na konia, całkiem nieźle, co? Ale na tym się chyba skończy, bo wyjeżdżamy jutro... Dość daleko, bo do samej Norwegii... Nie martw się, uzgodniłam z Joshem, że będzie cię odwiedzał... Na pewno dotrzyma obietnicy, jest bardzo oddanym przyjacielem... Zanim spytasz, to tak, znowu zasnęłam nie w łóżku... Jutro ostatni dzień szkoły... W każdym razie dla mnie... Ciekawe, jak Jane zareaguje, prawda? Znowu drzwiami w nos, czy jakaś rzekomo 'raniąca' obelga? A może oba? Przecież musi się jakoś pożegnać... Mam tylko nadzieję, że nikt nie odstawi szopki w stylu: bądźmy przyjaciółmi tylko dlatego, że wyjeżdżasz za granicę! I tym podobne... Wiesz o co chodzi... Zawsze mnie rozumiałaś. Lepiej, niż ktokolwiek inny... Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego spalonego garnka, kiedy miałam dziesięć lat? Ani tej rozprutej sukienki, kiedy miałam pięć? A co z wyrzuceniem Charliego z basenu? A z kupą brudnych pieluch? Pamiętasz, kiedy wywróciłam się, jeżdżąc na wrotkach? Wszyscy śmiali się ze mnie, ale ty nigdy... Zawsze mi pomagałaś... Zawsze byłaś przy mnie, kiedy cię potrzebowałam. Zawsze mnie pocieszałaś. Przez wiele lat byłaś moją przyjaciółką, kiedy nikt inny mnie nie lubił... Opatrywałaś moje rany, kiedy ktoś mnie krzywdził... Mówiłaś mi, że mam się nie poddawać, że kiedyś w końcu będzie lepiej... I chyba miałaś rację, bo jutro rozpoczynam nowe życie... Chciałam ci tyle powiedzieć, ale jednocześnie nie wiem, co... Może nie chciałam pojechać bez słowa? Może ten ostatni raz chciałam, żeby to on się z tobą pożegnał? Nie wiem... W każdym razie muszę już iść... Praca czeka i Josh pewnie będzie chciał się przejechać ostatni raz... Muszę się jeszcze pożegnać ze wszystkimi zwierzakami... I panią Smith ze stołówki... I wszystko spakować... Mam trochę roboty. Tak na pożegnanie-Dziękuję. Za wszystko.
Przejechałam opuszkami palców po napisie na nagrobku i uśmiechając się smutno, wstałam i poszłam wolnym krokiem do Charliego, który zajęty był zabawą z Cloudjumperem. Wsiedliśmy na Snow i pojechaliśmy z powrotem do sierocińca.
***
-Znowu się gdziesz szlajałaś?
-Nie "gdzieś", tylko pojechałam do mamy.
-Nic nowego.
-Zabrałam Charliego ze sobą.
-Aha... No dobra, to już jest coś nowego. Jak zareagował?
Uśmiechnęłam się smutno, kiedy przypomniałam sobie rozmowę młodego z mamą...
-Jakby... wcale nie umarła.
-To było do przewidzenia-zaśmiał się bez krzty humoru w głosie-Zawsze powtarzałaś, że tylko śpi. Nie chcę nic mówić, a już na pewno nie urazić, ale dawałaś mu fałszywą nadzieję na to, że się kiedyś obudzi.
-Wiem...-odpowiedziałam z ciężkim westchnięciem i oparłam się o framugę od drzwi stajennych-Ale co miałam mu powiedzieć? Gdybym mu powiedziała, że nie żyje, uznałby, że nas zostawiła! Że nas nie kocha! Nie mogę mu tego zrobić... Za dużo wycierpiał...
-A ty nie...?
-Na pewno nie bardziej od niego!
-Ale od ciebie wszyscy się odwrócili, a z nim było odwrotnie!
-Wiesz, że i tak nie zmienię zdania, prawda?! Nie mam zamiaru zostać jakąś pustą egoistką, która myśli tylko o sobie!
-No dobra, już dobra, nie bij...
Runęłam z impetem w siano i rozejrzałam się po stajni: te same, drewniane ściany, boksy, półki. Ta sama lampa na ścianie, a wokół niej latające ćmy. Ta sama 'le siodlarnia' stojąca w kącie. Ten sam sznur zwisający z sufitu, na którym bujamy się i wpadamy w górę siana. Ten sam zabezpieczony boks Wandala, gdyż kuc lubi otwierać go sobie sam. Ten sam kosz na śmieci, a w nim guma, która zapuściła już korzenie na trzy pokolenia. I ten sam Josh. Jędzący jabłko. Siedzący na czubku tej samej, niewielkiej, skrzypiącej drabiny, którą zrobił sam z krzeseł, kiedy porobiłam w nich przypadkowo dziury. Jabłko było lekko posiniaczone i brązowe. Jak zwykle.
-Teraz wszystko się zmieni... prawda?
Josh skończył jeść i wrzucił ogryzek do kosza. Potem jednym susem z drabiny, chwycił się liny i przebujał do mnie, po czym rzucił się na siano.
-Na to wygląda... Pomyśleć, że od jutra będę musiał czyścić konie. Przez ciebie prawie zapomniałem, jak to się robi.
Zaśmiałam się.
-Wybacz, nie chciałam, ale trzeba było przyjeżdżać na czas do pracy!
-Nie moja wina, że w tych godzinach samochodów jest jak pszczół w ulu! Nie mówiąc już o ciężarówkach!
-No to trzeba wyjeżdżać wcześniej!
-Ej, bo ci powiem suchara!
-Jak suchego?
-Aż ci wszystkie pelargonie uschną.
-Nie mam kwiatów w pokoju.
-No to żeś mnie zgasiła...
-Bywa!
Śmialiśmy się tak przez dłuższy czas. Nie zauważyłam, kiedy śnieg zaczął znów padać, a niebo przybierać granatowy kolor.
-Obiecasz mi coś, zanim sobie pojedziesz?-spytał Josh z poważną miną.
Zmarszczyłam brwi, nieco zbita z tropu, ale pozwoliłam sobie na wysłuchanie go.
-Choć raz w życiu... oczywiście, nie musisz... no, ale... byłoby miło... do niczego cię nie zmuszam... w końcu, wszystko możesz, nic nie musisz... ale... czy mogłabyś... no nie wiem... hmm... być tam mniej chamska dla innych?
Rozdział trzeci
'-Mamo, nie musimy jechać w tej śnieżycy. Poczekajmy w jakimś sklepie!
-Już dawno wszystko pozamykali, poza tym-chciałaś zobaczyć Big Bena w północ, a masz akurat urodziny. Nie przepuścimy takiej okazji-zaśmiała się moja mama o kasztanowych włosach i zielonych, szmaragdowych oczach, które zdawały się śmiać razem z nią.
-Naprawdę?! Rany, nie mówiłaś o tym! To dlatego zabrałaś mnie ze sobą?! Ale super! Jedź szybciej, bo nie zdążymy!-krzyczała dwunastoletnia ja.
-No dobra, dobra!
-Nie mogę się doczekać! Całe życie chciałam to zobaczyć! Ale będzie, kiedy po-UWAŻAJ!
W tamtym momencie wielkie drzewo spadło na drogę. Nasz samochód, mimo zimowych opon, pośliznął się po całej szerokości szosy. Wypadł do lasu, który znajdował się obok i z całej siły rąbnął w drzewo, niemal łamiąc je na pół.
Krew. Dużo krwi. To było pierwsze, co mój mózg zarejestrował. Później, krótkie cięcie bięgnące po lewej stronie mojego czoła. Potem, nieruchoma forma mamy. Krew spływająca z jej ust, oczu i nosa. I metalowa rura, która przeszyła ją na wylot. Na końcu, jej pierś, która nie wznosiła się przy każdym oddechu. A to dlatego... że nie oddychała.
-...mamo?-spytałam słabo.
Wtedy, jej oczy otworzyły się. Poczułabym ulgę, gdyby zamiast zielonych szmaragdów, nie patrzyły na mnie szkarłatne tęczówki... Nie było nawet tak źle... dopóki nie przemówiła. A powiedziała tylko parę słów, które zdawały się zlewać ze sobą:
-Dlaczego... dlaczego... mnie zabiłaś...?'
Obudziłam się głośno zaczerpując tchu i spadłam z łóżka. Czekałam aż coś się na mnie rzuci i ukaże za moje czyny... ale nic nie przyszło. Po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że jestem u 'siebie' w pokoju. Odetchnęłam głęboko z ulgą i spojrzałam na budzik stojący na szafce nocnej. 6:50. Autobus podjeżdża o 7:30, ale równie dobrze mogę wstać już teraz. Podniosłam się z podłogi, przeciągnęłam i poszłam do łazienki, wlokąc za sobą ubrania. Przeklęłam w duchu, widząc, że worki pod oczami pogłębiły się. Zawsze tak jest po koszmarach, a już szczególnie tych związanych z wypadkiem. Wiedziałam, że mama nigdy nie obwiniałaby mnie za to, co się stało, ale ciągle miałam wątpliwości...
Pokręciłam głową i ubrałam się. Miałam na sobie szarą bluzę z kapturem, która na lewej stronie brzucha miała czarny, spalony ślad dłoni-pamiątka po nieudanym eksperymencie chemicznym-skórzane, czarne spodnie i glany piętnastki. Włosy-żyją własnym życiem. Jak zwykle. Nie pomagały nawet długie zaczesywania i prostownica, a lokówka to dla mnie diabeł wcielony.
Wyszłam z łazienki i powróciłam do pokoju, aby zabrać swoje bagaże. Ekhem. Bagaż. I plecak. Szkolny. Większość miejsca zajęły przybory do rysowania i szkicowniki, mangi, gry, a stary laptop, którego dostałam na dziesiąte urodziny zepsuł się wczoraj, dlatego musiałam oddać go do mechanika, tym samym oferując sprzedaż, bo zapewne, zanim on go naprawi, ja będę już dawno w zimnej Norwegii.
Postawiłam bagaż pod wejściem i sprawdziłam godzinę. 7:05. Może zdążę coś zjeść...
***
-Będzie mi ciebie brakować, kochana.
Te słowa zbiły mnie z tropu, a jeszcze bardziej, gdy wyszły z ust kucharki.
Chyba zauważyła, bo uśmiechnęła się i oparła o blat, który czyściła.
-Będzie mi brakować tych dodatkowych śniadań, które musiałam ci uszykować, bo spałaś tak późno, że nie zdążyłaś z innymi. Dzięki tobie nabrałam wprawy!
-Ee... N-nie ma za co...?
Cholera.
-Mam nadzieję, że nabierzesz tam trochę śmiałości... Nie jesteś złą osobą, potrzebujesz tylko zachęty.
Przytaknęłam, aczkolwiek nie zgadzając się z nią. Byłam okropna; zawsze wszyscy zwracają uwagę na MNIE, zawsze to JA coś psuje, zawsze wszystko jest MOJĄ winą...
-Wiem, że trudno ci w to uwierzyć... ale wszystko się kiedyś ułoży. Jako pożegnanie, muszę ci coś zacytować...
'Tam, gdzie wszystko możliwe, ludzie się zmieniają
Ale często te zmiany nie są cnotliwe, tylko grzechem pachną
Jednak są i ci, którzy nie dali się opętać, i bohaterami zostają
'Człowiek jest kowalem własnego życia', mówią
Więc do ciebie należy, którym młotem wykujesz swoją broń'.
Nie kojarzyłam tego tekstu z żadnej książki ani filmu. Przejechałam nawet mangi. I nic.
Pani Smith chyba zauważyła moją reakcję.
-'Kielich białej krwi' Johnattana Dayla-odpowiedziała-Świetna książka, która opowiada o chłopcu, który żyje w patologicznej rodzinie. Pewnego dnia ucieka ze swoimi trzema siostrami i mieszka w dziczy, gdzie uczy się rozróżniać dobro od zła. I, tak, jak było z Ewą, najmłodszą siostrę Evie kusi smok, żeby weszła za nim do jaskini, rzekomo opętanej zdaniem tubylców i namawia rodzeństwo, żeby poszło z nią, gdyż sama się boi. No więc wchodzą i... o, nie! Za dużo powiedziałam! Patrz, która godzina! Zaraz spóźnisz się na autobus! Leć, prędko!
Chwyciłam za ramię plecaka i pobiegłam do drzwi, tylko po to, żeby zatrzymać się tuż przed nimi.
-Dziękuję. Za wszystko.
***
Gdybym tylko posłuchała minutę dłużej, nie pojechałabym do szkoły. Kuszące, ale byłam ciekawa, co takiego wymyśli wychowawczyni na pożegnanie. Jeśli w ogóle będzie chciała się pożegnać...No i Jane! Jak ja mogłam o niej zapomnieć? I o drzwiach, które ładowała mi w nos przez pół roku? Och, radości...
-Ej, Rebecca! Przesuń dupę, bo przejść nie idzie! BLOKUJESZ!
Odwróciłam się z dziką wściekłością w oczach i chichoty natychmiast ucichły. Warcząc pod nosem, poszłam na sam koniec autobusu, usiadłam, skrzyżowałam ręce na piersi(bardziej na tym, co z niej zostało) i oglądałam krajobraz Londynu za oknem. Tak było codziennie... Ale już, mam nadzieję, nie będzie...
-Hej, mogę tutaj usiąść?
Spojrzałam kątem oka na chłopaka, który zapytał. Wysoki, w miarę dobrze zbudowany, chociaż staniki nie latają, czarnowłosy o szarych, grafitowych oczach i prostym, idealnym nosie.
Wzruszyłam ramionami.
-Skoro musisz...
Usiadł. Po chwili wyciągnął do mnie rękę, a ja instynktownie napięłam wszystkie mięśnie.
-Jestem Harry. Harry Harrisson.
-Rebecca-odpowiedziałam, nie akceptując dłoni.
-Tylko Rebecca?-zapytał zdziwiony, teraz bez ręki.
-Tak-odwarknęłam zirytowana.
Harry westchnął. Najwyraźniej sądził, że nie chcę mu wyjawić nazwiska, którego... tak naprawdę jeszcze nie mam.
-Jak uważasz.
***
Właśnie szłam do klasy, kiedy nagle znikąd prawie dostałam drzwiami... znowu. Wytrenowałam sobie refleks tak dobrze, że potrafiłam złapać kulkę z papieru, którą ktoś rzucał w moją stronę. Zazwyczaj darłam ją na kilka części i wrzucałam oprawcy do piórnika. Dzień jak codzień. Westchnęłam z irytacją i otworzyłam drzwi. To jest coś, czego nie lubię najbardziej-spojrzeń, kiedy się spóźnisz. Nawet nauczycielka patrzyła tak na mnie, ale w jej oczach było coś jeszcze innego. Coś, czego nie mogłam odczytać.
-Rebecca-powiedziała w końcu-Znowu się spóźniłaś. Właśnie chciałam o tobie mówić, może staniesz na środku klasy i opowiesz wszystkim?
-Myślę, że pominę.
I poszłam do swojej ławki(po drodze skacząc nad nogą, którą ktoś mi specjalnie podłożył), która była na samym końcu pod oknem. Tak, jak tych wszystkich badassowych kolesi z Mangi.
-Tak, jak mówiłam, zanim spóźniona Rebecca mi przerwała...
Teoretycznie, to się nie spóźniłam.
-...jedna z waszych koleżanek pojedzie jutro...
Dziś*
-...bardzo daleko, a mianowicie: do samej Norwegii...
O, chociaż to było faktem.
-...może zgadniecie, kto?
Nie, nikt nie domyślił się, kiedy wtarabaniłam się do klasy, rzekomo spóźniona i powiedziałaś, że akurat o mnie chciałaś mówić.
Ale jednak, żadna z rąk nie poszła w górę, za to rozległy się szepty:
-To na pewno mowa o tobie!
-Tak, pewnie rodzice chcieli, żeby to była jakaś niespodzianka! Najpierw ten Iphone, później szczeniak, a teraz to!
Prychnęłam z pogardą. Żałosne, niepoważne, bogate niewiasty.
-Rebecca, a może ty wiesz?
Oglądałam gumkę od ołówka, jakby była najciekawszą rzeczą na świecie, próbując wyglądać naturalnie.
-Hmm... no nie wiem... może ta, która nie ma nazwiska?
Cała klasa ucichła na to i poczułam wszystkie spojrzenia na sobie. Tak, to ja byłam tą 'bez nazwiska'. Wszyscy to wiedzieli, ale nikt nie zastanawiał się, co może się stać, kiedy w końcu takie nazwisko się dostanie. Banda nieogarniętych, bezmózgich patołąków...
Nauczycielka odchrząknęła i tym samym zwróciła uwagę na siebie.
-Tak-powiedziała-Dokładnie o to mi chodziło... Od jutra...
Dziś*
-...Rebecca i jej dziesięcioletni brat, Erick...
Charles*
-...będą mieć na nazwisko Hunter...
Chociaż to dobrze zapamiętała. Nie zdziwiłabym się, gdybym nagle nazywała się Gertruda Cielebąk i miała szóstkę czterdziestoletnich sióstr, których imiona rozpoczynałyby się na Ą, a kończyły na Ć.
-...i jedyne, co możemy teraz zrobić, to życzyć ci powodzenia w nowym rozdziale twojego życia, ale również oprócz tego...
O nie.
-...stwierdziłam...
Nie.
-...że...
ŚWIĘTY MICHALE ARCHANIELE. WSPOMAGAJ NAS W WALCE, A PRZECIW NIEGODZIWOŚCI I ZASADZKOM ZŁEGO DUCHA...
-...wyprawimy...
...BĄDŹ NASZĄ OBRONĄ, OBY GO BÓG POGROMIĆ RACZYŁ, POKORNIE O TO PROSIMY. A TY WODZU NIEBIESKICH ZASTĘPÓW, SZATANA I INNE DUCHY ZŁE, KTÓRE NA ZGUBĘ DUSZ LUDZKICH PO TYM ŚWIECIE KRĄŻĄ...
-...przyjęcie!
...MOCĄ BOŻĄ STRĄĆ DO PIEKIEŁ. AMEN! AMEN! AMEN! AMEN! AMEN! AMEN! AMEN...!
***
Wiedziałam. Po prostu wiedziałam, że coś takiego wymyśli... Jeszcze ośmieliła się wybrać Florę i Ann, jako tzw. Didżejki i dlatego słuchamy teraz kiepskich kawałków Justina Biebera. Nie lubię gościa... Ale to nie tak, że od razu wyzywam go od geja itp., bo jestem na tyle inteligentna, żeby wyczytać w gazecie coś o jego obecnej dziewczynie... Uważam, że ma całkiem ładny głos, ale marnuje się śpiewając tradycyjny, słaby pop o miłości, ona kocha innego itp. itp... Plus, Daniel Radcliffe myślał, że Justin Bieber to dziewczyna, a koleś jest odtwórcą roli Harry'ego Pottera, więc to oczywiste, że stoję po jego stronie.
-Prze-Przepraszam...
Podniosłam wzrok znad ołówka, którym się bawiłam i moim oczom ukazał się ktoś, kogo spodziewałam się najmniej.
-Czego chcesz?-warknęłam
Jane przełknęła głośno ślinę.
-Możemy... możemy pogadać? Ale nie tutaj.
Spojrzałam na nią ze śmiertelnym blaskiem w oczach i poczułam lekki smak satysfakcji, kiedy przełknęła głośno ślinę. A w sumie, dlaczego nie?
-Jak chcesz.
Udała, że wymiotuje, a ja, że obchodzi mnie jej zdrowie i skierowałyśmy się do łazienki żeńskiej, gdzie przytrzymałam jej drzwi od kabiny. Spojrzała na mnie zdziwiona.
-Co robisz?-spytała
-Gdyby ktoś wszedł i zobaczył, że jednak nie zdychasz na desce klozetowej, tylko gadasz i jesteś zdrowa, jak ryba, to od razu poleciałby do pani, a teraz nie marudź i pakuj się.
Wlazła bez słowa, ale nie zamknęła drzwi.
Westchnęłam ciężko, oparłam się o ścianę za mną, skrzyżowałam ręce na piersiach(na tym, co z nich zostało) i patrzyłam na nią wyczekująco.
-Ja-ja ch-chciałam... chciałam cię przeprosić...-zaczęła niepewnie i trochę ze strachem
-Za?-...ale takie sztuczki nie działają na mnie.
-Wszystko...
-A konkretnie?
Podrapała się po karku z zakłopotaniem.
-Za to, że cię obraziłam...-powiedziała w końcu- za to, że zatrzaskiwałam ci drzwi... za nie bycie z tobą, kiedy mnie potrzebowałaś...
-Nikogo nie potrzebuję.-odparłam chłodno, a jej oczy rozszerzyły się do wielkości piłek pingpongowych.
-Ale... Zawsze mówiłaś, że... że chcesz, żeby ludzie cię lubili...
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jaka byłam wtedy głupia.
-Czasy się zmieniły.
-Wciąż... wciąż chcę cię za to przeprosić.
-Zapominasz o jednej rzeczy.-...Sklerozo.
-Jakiej?
Zaczęłam tracić cierpliwość, której zazwyczaj miałam aż nadto.
-A co robiłaś ZAWSZE, kiedy byłaś na MOJEJ jeździe konnej i MI coś nie wychodziło, albo czegoś się bałam?
-Dawałam ci rady...
I wtedy-żyłka pękła.
-Rady? RADY?! Poprzez mówienie tego, co TY zrobiłaś dobrze, jaka to TY jesteś odważna, piękna i wspaniała i to nie w stylu: Słuchaj, ja bym zrobiła to tak i tak, tylko, np. uwaga, cytuję: No wiesz, jak ja byłam na obozie, to galopowałam po błocie na plaży. Tyle razy ci mówiłam, że JA, nie jestem TOBĄ! Ale ty NIC! Jestem ciekawa, czy kiedykolwiek właściwie usłyszałaś, jak ja. KRYTYKUJĘ I OBRAŻAM. Samą siebie! Jak wtedy, kiedy zrobię coś, co inni mówią, że wyszło dobrze, podaję najniższej ocenie! Obrażam swój wygląd, kiedy ktoś mówi, że jestem ładna albo szczupła! Obrażam swoje umiejętności, kiedy ktoś chwali moje rysunki! Tak samo jest z jazdą konną: za każdym razem powtarzałam sobie i tobie, ile to ja rzeczy znowu na jeździe zawaliłam, jak bardzo okropny mam dosiad, ile rzeczy nigdy nie poprawię, ale ty nic! Nawet okiem nie mrugnęłaś! Czasami się zgadzałaś, a innym razem: Jak ja byłam tam i sram i zrobiłam to i sramto!
-CO?! CZYLI TO TERAZ JA JESTEM TA ZŁA?!-Czyli jednak potrafi zmusić się na trochę odwagi...
-A NA CO CI TO WYGLĄDA, CO?!
-ŚWIĘTA SIĘ ODEZWAŁA! Niby dlaczego nigdy nie dzwoniłaś, tylko pisałaś esemesy, a kiedy dzwoniłaś, to tak szybko kończyłaś?!

I ZNOWU to samo.
-BOŻE! Ile ty masz lat, pięć?! Nie dzwoniłam, bo się bałam!
-Mnie?!
-NIE!
-No to czego?!
-ODRZUCENIA! Cierpię na silną nieśmiałość, a jej powodem jest strach przed odrzuceniem! Przed opinią innych! Przed NIENAWIŚCIĄ!
-NO TO PRZESTAŃ!
Łatwo ci mówić.
-MYŚLISZ, ŻE TO JEST TAKIE PROSTE?! Już wtedy była na silnym stopniu, ale teraz boję się nawet spytać pani w sklepie, co ile kosztuje! Nie stresuję się tylko przed własną rodziną, a o ile dobrze pamiętasz, mam tylko małego brata! Cała reszta mojej rodziny NIE ŻYJE! Przecież byłaś na jej pogrzebie!
-Tak, byłam. Ale TY nie pofatygowałaś się, żeby przyjść na pogrzeb mojego dziadka, który zmarł trzy dni później!
-Chorowałam na depresję!
-Co...?
-Co cię tak dziwi?! Przecież zmarła mi mama! MAMA! Jedyna, która mnie nie zostawiła! Jedyna, która opatrywała mi rany, kiedy TY i reszta klasy biliście mnie, a potem jeszcze przyszłaś i hej! Bądźmy przyjaciółmi! Nie mam pojęcia, dlaczego się zgodziłam, ale to pewnie ze strachu... Wolałam, żeby był ze mną ktoś, kto będzie mnie chronił! I tak się stało-przestali! Ale, kiedy znowu zostałam sama, znowu, znowu, ZNOWU się nade mną znęcali! O, czy ja widzę żal w twych oczach? Żałujesz, że mnie w ogóle zaprosiłaś, co?
-Nie, to nie tak!
-Już zapomniałaś, kto poprawiał ci wszystkie opowiadania?! Za czyją zasługą nauczyłaś się, gdzie stawiać przecinek?! Kto ci rysował zawsze konie, jak na rozkaz?! Kto nigdy, ale to nigdy nie wytknął ci żadnej twojej wady?! A to ponoć ja jestem SKLEROTYCZKĄ!
-Nigdy nie zapomniałam! Myślałam, że przeze mnie przestałaś jeździć konno...
Chyba raczej, "Miałam nadzieję, że nigdy nie dotknęłaś siodła ponownie".
-Heh, myliłaś się.
-Wiem... Ale konie są takie słodkie i śliczne i w ogóle, więc pewnie dlatego...
-Jedna z cech, które denerwowały mnie w tobie najbardziej.
-C-co?
-A tak. Słitkoniarstwo. Nienawidzę, kiedy ktoś mówi, że te potężne, nerwowe i piękne zwierzęta, to jakieś słodkie maskotki. Może i są słodkie, ale to wciąż zwierzęta. Te same, których używają policjanci, aby wyglądać 'groźnie'. Te same, na których rycerze jeździli w swoich ciężkich zbrojach. Te same, które ciągnęły kiedyś pługi na gospodarstwach. To strasznie denerwujące, kiedy ktoś je tak osądza... Podsumowując: jesteś wnerwiającą, dziecinną słit koniarką, która uwielbia się przechwalać. Ale nigdy ci tego nie powiedziałam, bo jestem... byłam, jak to mówią 'lojalna'. Może i te czasy były dobre. Nawet bardzo dobre. ALE TERAZ JUŻ TAKA NIE JESTEM!
I wtedy zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem, a na pożegnanie rzuciłam:
-Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie.
I sobie poszłam.
***
Jane przyszła do klasy około pięć minut po mnie z wilgotnymi oczami, które zdawały się unikać moich. I dobrze. Tylko ciekawe, co ją skłoniło do tego, żeby przepraszać teraz? Na pewno nie poczucie winy. Czasami się zastanawiam, czy ona w ogóle je ma...
Ktoś zapukał do drzwi.
-Proszę-zaprosiła nauczycielka.
Wszedł niedźwiedź. Nie no, żartuję. Wszedł pan Felix. Który wygląda prawie, jak niedźwiedź. Zdziwiona, spojrzałam na zegar i uświadomiłam sobie, że zostały jeszcze dwie lekcje do umówionego czasu odjazdu.
Pan Felix uśmiechnął się niezręcznie do nauczycielki, która, zawstydzona, odwzajemniła i uprzejmie spytała, czego tutaj szuka.
-Nazywam się Felix Hunter iii... szukam Rebecki...
Podniosłam rękę, żeby zobaczył, że tutaj jestem. Zauważył i pospiesznie podszedł, schylając się tuż nade mną.
-Zmiana planów-oznajmił-Wyjeżdżamy w ciągu godziny albo nie wyjeżdżamy wcale. Później ci wszystko wytłumaczę, ale musisz mi teraz powiedzieć, czy chcesz spędzić trochę czasu z klasą, czy jedziemy?
Nie wahałam się z odpowiedzią ani chwilę i pan Felix wydawał się nią zachwycony. Odszedł, a ja zaczęłam się pakować. Kiedy skończyłam, wstałam i poszłam stanąć obok drzwi za nim, gotowa wybiec w każdej chwili i, co ważniejsze, nigdy nie wrócić. Ale, oczywiście NIE, bo wychowawczyni MUSIAŁA zrobić z tego wielce przedstawienie.
-Kochani-zaczęła-To jest moment, w którym nasza koleżanka wyjedzie daleko. Może kiedyś wróci, ale nie wiadomo. Przecież ma tutaj przyjaciół, dobre wspomnienia. Właśnie teraz, otwiera nowy rozdział w życiu i wychodzi ze swojej skorupy, aby stać się kimś innym...
Wyszłam z klasy, nie chcąc tego słuchać. Po chwili usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, kroki i zduszony chichot pana Feliksa.
-To było... interesujące-wydusił w końcu-No więc, jaki był twój ostatni dzień?
Zastanowiłam się chwilę, myśląc nad konfrontacją z Jane.
-Dobrze. Całkiem dobrze.
Rozdział czwarty
-Wydajesz się dziś bardziej śmiała.
Spaliłam buraka ze wstydu. Śmiała? JA śmiała? Nigdy nie będę śmiała...
-C-czy ja wiem...
Cholera.
-No tak. Zakładam, że to pierwszy raz, kiedy się dzisiaj zająknęłaś.
-Jeśli dalej się pan będzie zakładał, to długo pan nie będzie widział swoich pieniędzy.
Przełknęłam głośno ślinę, wystraszona. Co się ze mną dzieje...?
Ale on tylko się zaśmiał.
-Widzisz? Potrzebujesz zachęty, no więc... opowiesz mi coś o sobie?
Zaczęłam bełkotać, zakłopotana.
-Myś-Myślałam, że Charlie opowiedział wystarczająco dużo.
Cholera.
-Tak, ale chciałbym to usłyszeć z twoich ust, a nie jego. No więc: ulubiony kolor?
Westchnęłam, wiedząc, że nie wygram.
-Niebieski... Ale nie taki zwykły, prawie szary, tylko... karaibski.
-No dobra... ulubione zwierzę?
-Koń...
-Dlaczego właśnie koń?
-Konie są piękne, silne i łagodne, tym samym stanowią moje dokładne przeciwieństwo...
-Rozumiem... Wiesz, u mnie jest kilka koni, może chciałabyś przejechać się na jednym z nich?
-Pomyślę nad tym... Jakiej jest rasy?
-Eee... takiej... no, jakby to ująć... NIEOKREŚLONEJ.
***
-Panie Feliksie, dlaczego już wyjeżdżamy?! Nie, żebym się nie cieszył, bo cieszę się bardzo, ale jestem ciekawy, dlaczego teraz?!
-Mój przyjaciel, który pożycza mi auto, powiedział, że czas mija i musimy wyjechać na lotnisko w ciągu godziny.
-Nie ma pan swojego?
Uśmiechnął się chytrze.
-Mam coś lepszego.
-A co?!
-Zgaduj.
-Samolot?
-Nie.
-Helikopter?
-Nie.
-Rakieta?
-Nie.
-Łódź podwodna!
-Nie.
Młody przegryzł dolną wargę, próbując myśleć.
-Autobus szkolny?
-Nie.
Charlie zajęczał przeciągle. Znak, że się poddaje.
-Zobaczysz, kiedy wylądujemy.
Nie uszczęśliwiło go to w stu procentach, ale przynajmniej porzucił temat. Kiedy pan Felix zaparkował samochód na parkingu od lotniska, wysiedliśmy, zabraliśmy bagaże i poszliśmy na samolot, na który bilety mieliśmy już zakupione. Położyliśmy torby na luku bagażowym nr 1 i podeszliśmy do stewardessy, która życzyła nam miłego lotu i pokazała miejsca, w których mamy usiąść. Wnętrze było bardzo eleganckie: białe ściany i wykładzina na podłodze. Firanki w okienkach, a czarne, skórzane fotele wyglądały na rozkładane. Według mnie-zbyt elegancko i na pewno coś pobrudzę. A Charlie był zachwycony kącikiem z zabawkami, który znajdował się w jednym z rogów samolotu.
-Za pięć minut wylatujemy, proszę o zapięcie pasów-zabrzmiał głos w głośnikach. Podeszłam do fotela, który mi wyznaczono, położyłam plecak podręczny gdzieś w okolicach nóg i zapięłam pas bezpieczeństwa. Pan Feliks usiadł obok mnie i zrobił to samo, a za nim Charlie. Parę chwil później wystartowaliśmy i mogliśmy się odpiąć. Młody pobiegł do kącika z zabawkami i zajął się plastikową ciężarówką, ale gadał jak najęty:
-Ma pan żonę? A dzieci? A sąsiadów? Mówił pan, że jest u pana dużo zwierząt, a są psy? A koty? Niech pan opowie coś o sobie!
-No dobrze, już dobrze... No więc, mieszkam w małej wiosce i mam sąsiadów, z czego większość z nich za mną nie przepada, kilku się mnie boi, a jeszcze kilku próbowało przejechać mnie kombajnem wiele razy. Nie wiem, dlaczego... Wracając, mam jeszcze trzy adoptowane córki i trzech synów w wieku: 15, 6, 17, 15, 16 i 19.
-Ło-wykrztusiłam
Zaśmiał się krótko.
-Tak... Są wspaniali: pomocni, uczciwi, dobrze wychowani, mili... no, może poza moją najstarszą córką Avalon, bo jest wredna dla nowo poznanych i tych, których nie lubi...
-Tak jak Becky!
-...jak się ją pozna, nie jest taka zła. Z tego, co pamiętam, to dla KAŻDEGO ma na początku metkę z napisem: Nie Lubię, Toleruję, Nienawidzę, Gdyby Spojrzenia Mogły Zabijać Byłbyś Już Dawno Martwy i Lubię, a tę ostatnią jest NAPRAWDĘ trudno zdobyć. W sumie, co się dziwić, nie miała zbyt łatwego życia... O zwierzętach nie będę ci mówił, bo zobaczysz, jak tam dotrzemy-przeciągły jęk Charliego-, ale mogę cię zapewnić, że się nie zawiedziesz.
***
Kto jeszcze nie potrafi spać nigdzie indziej, tylko u siebie? A nawet, jeżeli zaśnie, to budzi się co godzinę z tą myślą 'Ktoś się na mnie patrzy.'?
Nikt? Ja tak.
Gdybym miała słuchawki, to bym włączyła muzykę z telefonu, ale jest jeden problem: nie posiadam.
Więc poszłam spać dalej.
Tak, obudziłam się godzinę później.
Dokładnie, kompletnie niewyspana.

CDN

__________

Za wszystkie błędy i przecinki szczerze żałuję, proszę o konstruktywną krytykę :)