JustPaste.it

Zamulanie na ekranie

Misyjność kanałów publicznych wykazuje coraz to niższy poziom...

Misyjność kanałów publicznych wykazuje coraz to niższy poziom...

 

Poszczególne godziny w ciągu dnia napompowane są do granic możliwości rzeczami, których po prostu
trzeba się wstydzić. Bardzo szybko doganiają tych z komercji, przyczyniając się do jeszcze większej
indolencji umysłowej ludzi przebywających w ciasnych, społecznych trybikach.

„Szkoła Życia”. Serial na pograniczu telenoweli i paradokumentu, bogato opowiada o problemach dotyczących w
głównej mierze młodzieży. Stad ten dwuznaczny tytuł produkcji. Największymi ich problemami są
młodociane miłości, coraz to częstsze kontakty z narkotykami, używkami, nagminne konflikty z rodzicami.
Każdy odcinek przedstawia osobną historię, na tyle absurdalną, że aż żenującą. Kto normalny ogłada
takie produkcje w samo południe? Wagarowicze czy emeryci? Dokładnie nie wiadomo. Docelowa grupa
nie pociągnie znacząco oglądalności, przy tak niszowej porze.


Jeśli chodzi o dobre, wartościowe programy, to umiejscawia się je o bardzo późnej porze. Najczęściej są
to cykle reportaży o kontrowersyjnych zagadnieniach czy filmy dokumentalne. Układ programowy
tworzony jest chyba tylko dla bezrobotnych i osób mających problemy ze snem. To nieliczna grupa, która
nieszczególnie podnosi oglądalność. Wszystko jest taką bezkształtną papką, podaną tej nieznanej dotąd,
zbitej masie, znajdującej się w oszukanym mięsie mielonym, pieszczotliwie nazywanym biurem rzeczy
znalezionych.


Z programami tego typu jest tak samo jak z disco polo. Nikt tego nie zna, nikt tego nie ogląda, nikt nie
słucha. Bo to wstyd i obciach! Taka opinia krąży jedynie jako oficjalna wersja. Nieoficjalnie nuci się, tylko
fałszując nieudolnie rytm "Ona tańczy dla mnie", czy "Szalona". Podobnie jest z oglądaniem
paradokumentów, które śledzą z wypiekami na twarzy oraz na drugi dzień komentują. Prawie tak samo jak
zwycięski mecz biało - czerwonych.


Najlepiej jest zamulić ludzkie centrum dowodzenia, aby jeszcze bardziej zautomatyzować jego
bezpośrednie działanie. Automatyka dla pracy mózgu wcale nie jest tak pożądana. W dużej mierze
potrzebuje sporo spontanicznej przestrzeni do wartościowej aktywności intelektualnej. Mózg potrzebuje
stałych bodźców do tego, by poszerzać swoje nieodkryte zdolności.


Tak sobie myślę, że w tym okres na pograniczu zimy i wiosny, jestem jakże innym człowiekiem i jakże
muszę odstawać od innych ludzi, skupionych w różnych podgrupach. Dawniej, co w moim wieku brzmi
przezabawnie, należałam do kilku takich społecznych podgrup. Taki był wymóg. Rodzinny, szkolny,
sąsiedzki. Zawsze mówiłam dużo, co w towarzystwie odbierane było jako wszędobylskie, ale sympatyczne
gadulstwo. Taki był wymóg mojej nieokiełznanej jeszcze natury. Ekstrawertyk podgryzał introwertyka. I na
odwrót. Tylko po co? Największą szkołą życia jest samo życie.


Teraz praktycznie słucham tylko i zachodzę w głowę, jak to się w ogóle dzieje, że w sumie nie ma kogo
słuchać. Choć zasypują nas hektolitry słowotwórczego komunikatu. Komunikatu, który jest najbardziej
oczywistą oczywistością. Znajome z sąsiedztwa zawzięcie rozprawiają o tym, że jest zimno a przecież tyle
trąbią w telewizorze o tym ocieplającym się klimacie.


Po cóż komentować coś, co nijak od człowieka nie zależy lub, co gorsza, nie ma się na to najmniejszego
wpływu. Chyba, że sam z własnej i nieprzymuszonej woli ograniczy spalanie gazów cieplarnianych do
atmosfery. Jak tu oddzielić ziarno od plew?


Dobrym rozwiązaniem jest posiadanie przyjaciela. Każdy chce mieć przyjaciela. Później to chciejstwo
niestety przekłada się na niezdrowy egoizm. Zazdrość wkrada się do całej tej przyjacielskiej spuścizny.
Proste pytanie: co słychać? Generuje jeszcze prostsze, często jednowyrazowe, obcojęzyczne odpowiedzi
typu ok, spox czy cool.

Choć to ostatnie używane jest najrzadziej ze względu na zbyt duży pozytywny
ładunek emocjonalny. Jest to klasyczny rodzaj strachu, który nie pozwala nam być radosnymi. Lepiej
wiecznie mieć skwaszone miny i nie odpowiadać uśmiechem na uśmiech. Widzę to na ulicy, w tramwaju.
Wszędzie tam, gdzie są ludzie i ich wielkie, niemieszczące się w dłoniach bystre telefony. Jeszcze kilka lat
temu było inaczej. Inaczej to nie to samo, co lepiej. Ludzie byli bardziej ludzcy, porozumiewali się ze sobą,
często.

Wygląda na to, że czas paradokumentów wcale nie przebrzmiał. W
telewizji tego typu programy trzymają się dość mocno, ze względu na dość dużą lukę tematyczną.
Niniejszy tytuł dotyczy nowości na pomarańczowej platformie kablowej. Prezentowane tam historie
opierają się na tych całkiem prawdziwych. Jest to symbol zdewaluowanych czasów konsumpcyjnej
współczesności.

Gdzieś tam daleko zapętliliśmy się na tyle mocno, że wyjątkowo trudno nam wyjść ze sztywnych ram,
jakie narzuca nam system, który zamyka nas w swoistym dress cod'e. Zamykamy się w domu, by w
towarzystwie wujka Google zastanowić się nad przepisem. Znam tyle ludzi, ale nic nie wiem, co tak
naprawdę myślą. Wiecznie gdzieś biegną. W pogoni za swoim szczęściem. Kto się podejmie i odpowie,
czym ono jest?