JustPaste.it

od emigrantki #1

I nas z kraju wywiało, a w związku z tym, że dawno nic tutaj nie dodawałam, postanowiłam napisać. Ciekawe czy spotkam tu jeszcze starych Eiob'owych wyjadaczy :3

I nas z kraju wywiało, a w związku z tym, że dawno nic tutaj nie dodawałam, postanowiłam napisać. Ciekawe czy spotkam tu jeszcze starych Eiob'owych wyjadaczy :3

 

Emigracja na ogół nie jest łatwą decyzją. Każdy ma mnóstwo swoich powodów żeby wyjechać, nie mówię o 2-4 miesięcznych wyjazdach sezonowych bo one mają się nijak do tych kilkuletnich pożegnań z rodziną i wszystkim co znajome. Każdy obiecuje sobie coś innego, czegoś innego oczekuje od swojego pobytu na obczyźnie. Nie wszyscy wrócą zadowoleni, niektórzy nie wrócą wcale a jeszcze inni wrócą, ale jedynie na urlopowe wakacje i większe zakupy.

Wyjechałam kiedy zauważyłam jak blisko mojemu życiu do wegetacji od wypłaty do wypłaty, kiedy ex spóźniał się z alimentami dostawałam białej gorączki bo skąd ja wezmę na mleko dla dziecka, jak dopnę rozplanowany czasowo budżet. Okropność, zwłaszcza kiedy niewiele można zmienić, bo rzeczywistość staje się ciężka i oporna, przypominająca grzęźnięcie w bagnie. Pojawiła się możliwość. Impuls dzięki któremu stwierdziłam, że najwyższy czas powiedzieć tej całej paranoi dość. W ciągu miesiąca zamknęłam wszystkie zaległe sprawy, pozałatwiałam dokumenty dla siebie i na później dla dziecka i gotowa byłam wyjechać. Zdeterminowana aby już więcej do Polski nie wrócić. Wściekła bo w kraju dla którego się pracuje, w którym odprowadza się te śmieszne podatki od wszystkiego co tylko możliwe, nie mogłam liczyć na nic więcej niż na 76 złotych miesięcznie, zasiłek rodzinny..Mleko modyfikowane kosztuje 60 złotych i dla rocznego dziecka wystarcza na tydzień. Pełna smutku i żalu bo na cztery miesiące pożegnałam się z moim niespełna 2 letnim synkiem.

Poza postępującym załamaniem w miarę upływu czasu zaczęły powszednieć mi rzeczy które na początku traktowałam jak coś intrygującego. Zmęczona pracą za najniższą stawkę (od czegoś trzeba zacząć) biczowałam się w duchu, że nie mam siły kombinować i szukać czegoś bardziej ambitnego. Pomijając świadomość tego, że pewien etap z życia mojego dziecka mnie omija, że ono mimo codziennych rozmów na Skype powoli mnie zapomina. Małemu dziecku nie trzeba dużo czasu żeby uleciało mu czemu babcia z nim śpi a nie mama, tak jak było wcześniej. Poznałam wtedy wielu ludzi którzy utknęli na magazynach. Wiele kobiet z różnych zakątków tej biedniejszej Europy, które tak jak ja musiały zostawiać swoje dzieci i jechać zawalczyć o lepszą przyszłość.

Kiedy pracuje się przez agencję pracy wysyłają Cię co chwilę w inne miejsce, rzadkością jest dłuższa niż tydzień praca w jednym zakładzie, a to sprzyja obserwacjom i, mimochodem, poznawaniu nowych ludzi. Praca na magazynie nie jest jakoś tragicznie ciężka, wszystko zależy od tego jak się trafi. Kiedy się poszczęści można trafić do sortowni listów lub na produkcję, co jest jednym z lepszych zajęć. Dla mnie praca fizyczna to było coś nowego, od początku pracowałam za biurkiem, czy to na telefonie, czy jako asystentka czy na końcu mojej zawodowej drogi w Polsce jako doradca. Szybko zrozumiałam, że trzeba zainwestować w żelowe wkładki do butów bo stanie 9 godzin na zimnej betonowej podłodze hali wcale nie wpływa dobrze na moje nogi. Po 4 miesiącach dowiedziałam się jak bardzo mam słaby kręgosłup, nie mówiąc już o nawrocie kontuzji kolana, o której od czasów ciąży całkowicie zapomniałam.

Nie można narzekać, za tydzień pracy mogłam bez najmniejszego problemu zapłacić na miesiąc za mieszkanie wielkości takiej standardowej Polskiej kawalerki. Wysyłałam też pieniądze do Polski, po 100 funtów tygodniowo, żeby małemu niczego nie brakowało. W wolne soboty lubiłam odsypiać cały tydzień wczesnego wstawania i zbierać siły na niedzielę, bo szef z sortowni listów proponował zapłatę extra za dodatkowe niedziele na time sheet'cie.

Nie czułam się na magazynach źle. Stałość i prostota tej pracy były atrakcyjne, po paru dniach robiło się już machinalnie pewne rzeczy na czas, żeby szef widział, że się starasz, doceniali to. Niestety wszystko ma też swoje gorsze strony. Bardzo dużo przyjezdnych pracowało tam już latami,dalej bez kontraktu, na beznadziejnych zasadach, skubani przez szefa i agencje. Kiedy po całym tygodniu skrobania nadgodzin dostałam o 30% mniejszą wypłatę niż oczekiwałam, obiecałam sobie, że kiedy tylko znajdę coś lepszego nawtykam dupkom z agencji i nigdy więcej nie wrócę na magazyn. Dziewczyny się ze mnie śmiały, że głupia jestem bo powinnam cieszyć się, że mam pracę i siedzieć cicho.W tym momencie można poruszyć coś innego co nie mieści mi się w głowie. Przyjazd bez języka. Spotkałam wiele, wiele osób które pozwalały sobą pomiatać z obawy przed utratą pracy. Tej, dla osób nieznających angielskiego jest mało, a jeśli już jest to czasem ciężko się w niej utrzymać na tyle długo, żeby wyuczyć się tego czego od Ciebie oczekują. Przez pewien czas bawiłam się w pomaganie różnym osobom które potrzebowały załatwić bank, czy sprawy w agencji a nie mogły się dogadać. Najbardziej boli kiedy spotyka się młodą dziewczynę, tuż po zawodówce, która przyjechała tu z chłopakiem zarobić na ślub. Nie znają angielskiego ani słowa. Pomaga się, na ile tylko własny czas pozwala. Podsyłałam jej kursy językowe, żeby mogła sama dogadać się chociaż telefonicznie. Nic, totalnie się nie chce, bo i po co skoro na magazynach spotka się więcej polaków, którzy uważają, że uczyć się nie muszą.

Większość z Polaków na Wyspach walczy ze stereotypami. Mówimy dobrze po angielsku, szukamy sobie lepszej pracy, studiujemy i rozszerzamy swoje możliwości chodząc na kursy. Płaci się za to nie małe pieniądze, ale właśnie po to tu człowiek przyjechał - żeby było lepiej, żeby zarabiać, żeby coś zmieniać. Miałam to szczęście, że mam talent do języków, więc angielski nigdy nie był dla mnie problemem. To niektórych anglików zaskakuje, bo kiedy słyszą, że przyjechałaś niedawno i jesteś z Polski, włącza im się tryb "gadaj jak z idiotą". Jasne, wiem, to bardzo serdeczni i pomocni ludzie. Moja skaza charakteru jest taka, że nie lubię się czuć głupsza od rozmówcy, a takie mam czasami poczucie tutaj. I czasem zdarza im się zdziwić. Na produkcji lubiłam pracować w parze z Andreą, moją równolatką z Rumunii. Dogadywałyśmy się co nie podobało się mojej polskiej supervisor'ce. Kiedyś podczas naklejania cen na końcowy produkt opowiadałyśmy sobie o swoim życiu sprzed wyjazdu. Niespecjalnie przebierałam w słowach mówiąc o tym jak zostałam samodzielną mamą i z czym to się w Polsce wiąże. Którąś część rozmowy podsłyszał kręcący się po hali szef (starszy anglik, posępny niczym sędzia z Pana Tadeusza), i ze zdziwieniem pyta: "Mówicie po angielsku?" Nie zrozumiałam dlaczego go tak to zaskakuje, więc odpowiedziałam, że tak, bo Andrea jest z Rumunii a ja z Polski, i ona nie rozumie po polsku a ja po rumuńsku, więc pozostaje nam angielski. Odszedł i od tamtej pory kręcił się koło naszego stołu i przysłuchiwał się temu co mówimy. Dopiero kiedy się zwalniałam zauważyłam dlaczego tak bardzo był tym faktem zaskoczony. Większością na hali były polki i rosjanki mówiące po polsku, więc skąd miał wiedzieć, że mówimy po angielsku skoro wszędzie gdzie się nie ruszył słyszał tradycyjne polskie szeleszczenie.

Chciałam traktować o powrotach, a napisałam o problemach jakie spotyka się tutaj już po pierwszym tygodniu. Nic nowego, zawsze odbiegałam od tematu. Może to dla tego, że wciąż nie mam zamiaru wracać. Mimo, że jak chyba każdy przeszłam przez etap "chcę wracać do domu", udało się go pokonać. Nie wydaje mi się, żebym miała po co wracać. Mama najprawdopodobniej przyjedzie do Anglii w następnym roku. Nie namawiam jej, wiem, że nie ma tutaj lekko, że trzeba dużo się nauczyć, wyrobić sobie nawyk ostrożności w stosunku do rodaków (i nie tylko, żeby nie było), bo niestety mało jest osób które chcą Ci pomóc, a niebagatelnie więcej takich które będą podkładały świnie tylko żeby Tobie było gorzej. Jeśli nie przyjedzie to trudno, dwa razy w roku my lecimy do Polski, chcę żeby Bryszard znał babcię i wiedział, że Anglia nie jest jego jedynym domem. Może kiedyś będzie chciał wrócić, kto wie. Może za dwadzieścia lat będzie lepiej. Kto wie. Ja planuję swoje wyjazdy dalej. Może kiedy dostanę tutejszy paszport pojedziemy do USA? Będę jeszcze przed trzydziestką, z niespełna ośmioletnim dzieckiem. Może wystarczy mi motywacji żeby zacząć jeszcze raz, od nowa, w innym miejscu, jeszcze dalej. Zobaczymy.