Relokacja pilotażowa i jej skala; kość słoniowa i imigranci; jedyne słuszne rozwiązanie? – kontrpropozycja dla Europy; format brukselki miarą niepowagi.
© Edward M. Szymański
Terytorialne aspekty problemu relokacji imigrantów
Relokacja pilotażowa i jej skala; kość słoniowa i imigranci; jedyne słuszne rozwiązanie? – kontrpropozycja dla Europy; format brukselki miarą niepowagi.
Nietypowa perspektywa - zamiast wstępu
W artykule Rodzina jako mikrosystem terytorialny starałem się naszkicować siatkę pojęciową ujmującą świat społeczny w jego powiązaniu z terytorium na kuli ziemskiej. Zarysowana została hierarchia systemów terytorialnych: mikrosystem (np.rodzina w mieszkaniu), minisystem (np. gmina czy powiat), midisystem (np. województwo), maksisystem (np. Polska), megasystem ( np. Unia Europejska, USA czy Chiny) i wreszcie makrosystem.
Bardzo ogólne rozważania o systemach terytorialnych podjęte z zupełnie innych potrzeb okazały się przydatne w spojrzeniu na gorący problem fali uchodźców zalewającej Europę. Ma on także swój terytorialny aspekt i ewidentnie Polski również dotyczy. Dotyczy nie tylko jako problem przewidywany, ale już jako przedmiot pertraktacji między władzami polskimi a unijnymi.
Warto odnieść się do kilku będących w publicznym obiegu spraw, choć bez prób ich pogłębionej analizy. Jednak nawet pobieżne spojrzenie z nieco innej perspektywy pozwala nie tylko dostrzec coś inaczej, czy choćby inaczej uporządkować, ale dostrzec to, co być może umyka trochę potocznemu oglądowi.
Część I
Dynamizm problemu
Jest raczej zrozumiałe, że każde w miarę normalne państwo posiada zdolność absorbowania pewnej liczby przybyszów z zewnątrz bez wywoływania większych perturbacji dla życia społecznego. Blisko 80 tysięcy uchodźców z Czeczeni zawitało do Polski w okresie ostatnich 10 lat. Znakomita większość z nich wobec braku perspektyw na pracę i mieszkanie wyjechała dalej na Zachód. Na stałe osiadło u nas ponad 6 tyś osób.
Pochopna deklaracja i bagatelizowanie problemu
Uprzedni polski rząd zdeklarował się we wrześniu 2015. roku przyjęcie około siedmiu tysięcy imigrantów. Słychać głosy, że wobec 80 tyś przyjętych już Czeczenów to właściwie niewiele. Takie zestawienie trąci naiwnością czy brakiem wyobraźni. Wypada przypomnieć, że rozwiązywanie czeczeńskiego problemu trwało przecież dobrych kilka lat.
Warto więc o najprostsze kalkulacje, jakie mogą być wiązane z najprostszymi scenariuszami przyjęcia 7 tysięcy emigrantów. Może nie w jednym dniu, ale we względnie krótkim czasie, niechby i w dwa lata.
Gdzie tych emigrantów, głównie młodych mężczyzn, rozlokować? Podkreślić należy, że w artykule tym mowa jest głównie o emigrantach szukających warunków do lepszego życia, a nie o uchodźcach w ścisłym tego słowa znaczeniu.
By nie komplikować sprawy rozważmy dwie skrajnie różne wersje rozwiązania. Pierwszą nazwijmy wersją skoncentrowania, a drugą - wersją rozproszenia.
Wersja skoncentrowania
Wersja skoncentrowania jest prosta. 7 tysięcy osób w jednym miejscu to właściwie niezbyt wiele. Można byłoby na początek zbudować szybko stosowne pomieszczenia i takie obozowe rozwiązanie nie zaskoczyłoby ani wschodnich, ani zachodnich sąsiadów, są one i dzisiaj w świecie praktykowane.
Istniałaby jednak możliwość, że pomieszczenia jeszcze nie byłyby gotowe, a już w świat mogłaby pójść elektryzująca wieść: Polacy budują obóz koncentracyjny. Wyjaśnieniom, sprostowaniom nie byłoby końca, ale kto by na to zważał? Liczą się nagłówkowe sygnały, a nie tłumaczenia po czasie drobnym drukiem.
Pomijając już te możliwe tarapaty medialne, to sporo kłopotów byłoby jednak z zagwarantowaniem osadzonym ich praw do łączenia rodzin. Za rok czy dwa w obozie byłoby już nie 7 tysięcy, ale licząc że każdy z imigrantów sprowadziłby tylko rodziców i młodsze rodzeństwo, mogłoby nowych przybyszów być np. 35 tysięcy. Uwzględniając wysoki przyrost naturalny, to za kilka następnych lat byłoby już w tym obozie 70 tysięcy osób.
Młodzi mężczyźni powinni pracować. Płace powinny być na tyle atrakcyjne, aby zechciało im się zrezygnować z pomocy socjalnej, która od początku powinna dorównywać poziomem w Niemczech czy w innych bogatszych krajach Starej Europy, gdyż inaczej dobrowolnie nie zechcieliby w Polsce osiąść. No więc można byłoby im pracę zorganizować nawet na miejscu, by zaoszczędzić obozowym ochotnikom kosztów dojazdu. Ale w Polsce odpowiednio atrakcyjnej pracy nie ma, więc kto miałby jej dostarczać?
Na jak długo należałoby zaprojektować takie rozwijające się obozowe miasteczko? Na czas nieokreślony. Do końca świata. Nie można byłoby przecież przewidywać, że dobrowolnie wyemigrują do bogatszych europejskich krajów, gdyż tam imigrantów jest już za wiele i właśnie dlatego mechanizm ich relokacji został przez unijną biurokrację wymyślony.
Pojawiłoby się trochę innych jeszcze kłopotów, ale można się spodziewać, że unijna biurokracja, skoro wymyśliła już mechanizm relokacji, to bardzo szybko poradziłaby sobie z zadaniem sformułowania określonych dyrektyw. W ten oto sposób niewielki zrazu ośrodek dla imigrantów zyskałby szansę przekształcenia się w szybko rozwijające się egzotyczne miasto. Rozwijające się może najszybciej w Polsce.
A kiedy takie miasto zaczęłoby na siebie zarabiać i w jaki sposób?
Wersja rozproszenia
Tę wersją można byłoby nazwać rozwiązaniem sieciowym. Polegałoby ono na punktowym osadzeniu imigrantów na terytorium całej Polski. Jak?
Do każdej gminy po jednej osobie? Za mało gmin (blisko 2, 5 tysiąca).
A jeśli papież Franciszek będąc na obchodach Światowych Dni Młodzieży zaapeluje, by każda parafia pomogła choćby jednej osobie czy rodzinie? Parafii KK jest w Polsce ponad 10 tysięcy. Parafian o dobrym sercu z pewnością nie mniej. Może nawet nietrudno byłoby o nagły wybuch entuzjazmu do takiej idei.
Papież nawet nie musiałby mówić, że chodzi o przyjęcie imigrantów do każdej parafii. Wystarczyłoby, aby w jakikolwiek sposób wspomniał o pomocy tym, którzy są w trudnej sytuacji w związku z tragicznymi konfliktami w świecie. Optująca za relokacją media natychmiast przetłumaczyłyby taką wzmiankę na postulat operacyjny relokacyjnego rozwiązania. Jednak dość szybko okazałby się, że oprócz szczodrości serca konieczna jest także cnota rozumu.
Parafianie zaproszą, a kto, ile i jak długo miałby płacić?
Młody zdrowy człowiek powinien pracować, gdyż po to do Europy przyjechał. A gdzie, u kogo, za ile? Co potrafi? A czy potrafi się porozumieć z pracodawcą? Ktoś powinien go wdrożyć w lokalne realia. Czyli potrzebny byłby jakiś profesjonalny opiekun, choćby jeden na powiat.
Przybysz powinien gdzieś zamieszkać? Na jak długo? Na początku jakieś miejsce pod dachem dla jednej osoby by się znalazło, ale już za rok czy dwa można się spodziewać jej najbliższej rodziny – to już 5 osób.
Parafii jest 10 tysięcy, powiatów niecałe 400. Zaokrąglając – w jednym powiecie jest około 25 parafii. Skoro to parafianie zaprosili imigrantów, to zrozumiała byłaby troska o rozwój duchowy ich gości. Na konwersję w dojrzałym wieku raczej trudno liczyć w szerszym wymiarze, więc na początek jakiś mały meczecik w powiecie byłby stosowny. Za kilka lub kilkanaście lat przybysze pozakładają nowe rodziny, więc zasadny byłby w każdym powiecie jakiś mały minarecik.
Problem współżycia przybyszów i tuziemców mógłby rodzić trochę lokalnych konfliktów, więc dobrze byłoby, aby wspomniany już profesjonalny opiekun miał status unijnego komisarza, co dawałoby pewną rękojmię jego bezstronności.
Problem narasta – niezwykła oferta i krytyczne odgłosy
Żaden z hipotetycznych przedstawionych wyżej scenariuszy nie doczekał się nawet publicznych dyskusji. Obrazują one w pewien sposób skalę problemu. Problemu, który nie zniknął. Nie został przerwany proces poszukiwania optymalnych z punktu widzenia unijnych władz rozwiązań. Idea relokacji imigrantów już zaistniała i niejako związała umysły jej twórców.
Komisja Europejska z pełną aprobatą niemieckiej kanclerz Angeli Merkel zaoferowała państwom nie zgadzającym się na przymusową relokację uchodźców, aby zechciały płacić po 250 tysięcy euro za każdego nieprzyjętego emigranta1..
Premier Viktor Orban nazwał tę propozycję „szantażem”, polski minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski wyraził się o niej, że brzmi jak prima aprilis. Paweł Kukiz skomentował tę ofertę być może najbardziej interesująco: Określanie kwoty wartości człowieka, czy to jest uchodźca, czy nie, kojarzy mi się z systemem niewolniczym.2.
Czy intuicje Pawła Kukiza idą w dobrym kierunku? Analogie mają dość słabą moc argumentacyjną, ale bywają niezwykle pomocne w objaśnianiu różnych spraw, w rozpatrywaniu różnych ich aspektów.
Handel kością słoniową a imigranci
Nasuwa się tutaj pewna analogia do mechanizmów ekonomicznych znanych obrońcom zwierząt. Obserwacje i doświadczenia pozwoliło im na bardzo przekonującą tezę: jak długo będą chętni, by słono płacić za kość słoniowa, tak długo znajdować się będą usłużni handlarze tym towarem, tak długo też znajdować się będą chętni do makabrycznego procederu zabijania tych majestatycznych zwierząt.
Tak oto wysublimowane gusta estetyczne majętnych i zapewne szanowanych w swych środowiskach osób potrafią uruchomić cały łańcuch przestępczych i barbarzyńskich procedur o międzynarodowym zasięgu.
Stąd prosty wniosek : dla słoni najlepiej byłoby, aby nikt nie chciał płacić za kość słoniową.
Taki schemat rozumowania podsuwa trzy prowizoryczne wnioski dotyczące imigrantów i jednocześnie unijnej geopolityki:
* Jak długo ktoś w Europie będzie płacił za przybyłych imigrantów, tak długo będzie to dla świata sygnałem, że istnieje na nich popyt. Tak długo znajdować się będą usłużni przewoźnicy i przewodnicy, aby ich do Europy dowozić.
** Tak długo też przeciwnicy UE, kimkolwiek by nie byli, zainteresowani będą namawianiem lub wręcz powodowaniem, by jak najwięcej osób opuszczało swe siedziby i kierowało swój wzrok ku Europie. Zrozumiałe jest bowiem, że takiego sztucznego popytu nie da się utrzymywać w nieskończoność.
*** Dla potencjalnych chętnych do emigracji najlepiej byłoby, aby nikt nie płacił za ich decyzję opuszczania swych krajów, gdyż nikt im nie gwarantuje, że kiedykolwiek przestaną być kłopotliwym przedmiotem rozgrywek między aspirantami do gry na geopolitycznej scenie.
Czy powyższe wnioski są oskarżeniem Komisji Europejskiej o nowoczesny proceder handlu ludźmi na gigantyczną skalę? Niekoniecznie, ale z pewnością są wyrazem obawy, aby zapoczątkowany proceder się nie utrwalił. A jest na to szansa. Na to wskazuje fakt, że mechanizm stwarzania sztucznego popytu na emigrantów już jest przedmiotem publicznych dyskusji.
Niebezpieczeństwo ślepego zaułka
Jest szansa. Bo kto, komu i za co ma płacić? Płacić mogłyby państwa niechętne przymusowej nauce gościnności. A komu? Unijnej biurokracji. No więc czy dla brukselskiej biurokracji to zły interes? Ile kosztuje kogoś (kogokolwiek) wysyłanie zaproszeń do biedaków czy niezamożnych z sąsiednich kontynentów? Grosze. Usłużni przewoźnicy już sami na siebie zarobią. A ile zainkasuje unijna biurokracja „od łebka”? 250 tysięcy euro. No więc żyć, nie umierać! Dlaczego wysilać się na wymyślanie czegoś innego?
Kanclerz Merkel przekonywała, że proponowane rozwiązanie nie jest żadną karą, ale formą lojalności wobec krajów, które chronią nasze zewnętrzne granice. Można się zgodzić z tym, że taka lojalność jest konieczna, ale diabeł śpi w jej formie. Ta forma ma kształt opłaty 250 tyś euro od „upolowanej” przez kogoś głowy gdzieś w Afryce czy Azji! A Polska też przecież chroni unijne granice.
A co za te 250 tyś euro od głowy pościągane z jednych krajów Komisja Europejska obiecuje takim krajom jak Włochy, Grecja czy Cypr? Obiecuje uwolnienie ich od problemu tych uchodźców, którzy już w ich krajach wylądowali, koczują teraz po Europie i przeciw którym kolejne kraje montują druty kolczaste na swoich granicach. A czy zapewnia wymienionym krajom, że napływ emigrantów się skończy?
Nic podobnego. Wręcz przeciwnie! Zgoda na to, że znaleziono „chętnych” do płacenia po 250 tysięcy za przybysza będzie w świecie odebrana jak zielone światło dla wszystkich zainteresowanych procederem organizowania kolejnych transportów ludzkiego towaru do Europy.
Wieje grozą. Jakikolwiek krwawy konflikt gdzieś w świecie stwarza kandydatów emigrowania do Europy. Roli przewoźników i przewodników może podejmować się ktokolwiek i niekoniecznie wyłącznie z chęci zysku. Za nimi mogą się skrywać dyskretne służby rosyjskie, amerykańskie, izraelskie, chińskie, IZIS czy najróżniejsze organizacje terrorystyczne.
Nawet nowego konfliktu nie potrzeba. Np. rząd Kenii zapowiada likwidację wszystkich obozów dla uchodźców na swoim terytorium. Bytuje w nich ok. 600 tysięcy osób. Gdzie skierują się ich oczy? Można przewidzieć, że różne organizacje humanitarne będą starały się o pomoc. A kto udzieli im środków i na co?
Dyskretny urok szantażysty
Miał rację Viktor Orban mówiąc o szantażu. Miał rację dwojako. Po pierwsze Węgrzy według unijnej oferty powinny płacić za grzechy, których nie popełnili. Nie brali także udziału w koncypowaniu rozwiązania, w myśl którego powinni się wykupić za względny spokój u siebie. A jak nie zapłacą? To nie wiadomo, co się może Węgrom wydarzyć! O takich sprawach nie wypada nawet głośno domniemywać.
Po drugie, jeśli Węgrzy raz zapłacą, to dlaczego za jakiś czas nie mieliby zapłacić po raz drugi? Spokój przecież kosztuje. Gdzie zaś jest powiedziane, że jego koszty mają być stałe? Kto zapewnia ochronę, ten będzie dowolnie dyktował cenę za swe usługi.
Kto właściwie jest tym szantażystą? Unia Europejska? A co lub kogo to może oznaczać? Tutaj przydaje się sygnalizowana aparatura pojęciowa dotycząca systemów terytorialnych. W proponowanej aparaturze Unię Europejską można zidentyfikować jako megasystem terytorialny.
Komponentem terytorialnym tego systemu jest olbrzymia część Europy, na który składają się terytoria państw członkowskich. Komponentem osobowym tego systemu jest ludność wszystkich tych państw – ponad 507 milionów. Komponentem normatywnym jest ogromna sieć najróżniejszych norm stanowionych oplatająca wszystkich obywateli unijnych państw.
Ten wielki megasystem jest systemem kierowanym, co oznacza, że można w nim wyróżnić podsystem stanowiący ośrodek kierowniczy całości. Pod względem osobowym na ten podsystem składa się cała hierarchia unijnych władz, cały parlament, cała ogromnie rozbudowana unijna administracja. Cały ten osobowy konglomerat można określić jednym słowem – eurokracja.
Eurokracja stara się być (choć z bardzo różnym skutkiem) jednakowo niezależna od poszczególnych państw członkowskich i wobec nich bezstronna. Ale życie jest życiem.
Jako ośrodek kierowniczy eurokracja zajmuje się generowaniem rozwiązań różnych problemów trapiących UE. W zakresie kryzysu emigracyjnego wymyśliła na razie to, co wymyśliła i zechciała ujawnić. A czy dobrze pomyślała?
Część II
W stronę kontrpropozycji
Oferta wykupienia się za spokój sformułowana przez unijną eurokrację posiada wszelkie znamiona przysłowiowej propozycji nie do odrzucenia. I taką pozostanie, dopóki nie będzie sformułowana oferta konkurencyjna, korzystniejsza dla wszystkich stron negocjacji.
Intrygujące liczby
Dopóki nikt nie zachipował wszystkim ludziom mózgów, dopóty nikt nie ma jeszcze monopolu na myślenie i wynajdywanie rozwiązań różnych problemów. Niech więc Czytelników nie zdziwi artykulacja poniższego, bardzo roboczego pomysłu. To w intencji walki o unijną demokrację.
Bo co to za demokracja, w której kilkaset milionów obywateli ma do wyboru tylko jedną propozycję? Taka sytuacja przypomina czasy, gdy argument o historycznej konieczności zwalniał obywateli od myślenia. A tak się składało, że zacna demokracja socjalistyczne najważniejsze problemy generowane przez dziejową konieczność ufnie powierzała kremlowskiej głowie, która niechybnie znajdowała jedyne i słuszne rozwiązanie.
W ubiegłym roku do Europy przybyło ponad milion imigrantów i uchodźców, a eurokracja mówi, że chciałaby relokować 40 tysięcy z nich, z tego 7 tysięcy w Polsce. Jak się mają te liczby do przeszło miliona? Co te znikome ilości mogą załatwić?
Mogą załatwić i to bardzo wiele, ale przy założeniu, że owe 40 oraz 7 tysięcy odnoszą się do programu pilotażowego relokacji. Dopiero za tym pilotażowym programem nastąpiłby drugi etap już właściwej relokacji. Rzecz w tym, że Polska mogłaby nawet tego pilotażowego etapu nie przetrzymać.
A czy rozwiązanie zaproponowane przez eurokrację j jest jedynym możliwym rozwiązaniem kryzysu imigracyjnego?
Kontrpropozycja
Ponieważ eurokracja ujawniła już cenę wykupnego w przeliczeniu na jednego imigranta, przedstawienie kontroferty także od ceny można zacząć.
Kontrpropozycja jest prosta:
zamiast po 250 tysięcy euro wykupnego za każdego nieprzyjętego emigranta, zapłacić po 10 tysięcy euro za odesłanie ich w miejsce, skąd wyruszyli lub w jego bezpieczne pobliże.
Zapłacić pod określonymi warunkami, ale nie o wszystkim od razu.
Dlaczego taka kontroferta ma być dla wszystkich korzystniejsza? Jak obydwie porównywać? Dogodnie jest tu sięgnąć do kierunkowych argumentów mających rzekomo przemawiać za atrakcyjnością unijnej oferty. Zwyczajna grzeczność też wymaga, aby odnieść się do tego, co już zostało głośno powiedziane.
5 płaszczyzn porównania
Występujący na konferencji prasowej w Rzymie wspólnie z kanclerz Niemiec włoski premier Matteo Renzi odnosząc się w kontekście szokującej kwoty do kryzysu emigracyjnego powiedział, że Unia musi zareagować w sposób „poważny, wiarygodny i długoterminowy” oraz w duchu „wartości ludzkich i godności”.3
Można mieć chyba zaufanie do rzetelności medialnych przekazów z tej konferencji, gdyż raczej nikomu by nie zależało na jakiejś manipulacji, zatem takie przedstawienie stanowiska na dzień dzisiejszy można uznać za wiarygodne. Na takie doniesienia medialne skazani są też setki milionów Europejczyków.
Trudno mieć zastrzeżenia do wymienionych w cytatach postulatów pod adresem unijnej reakcji na poważny kryzys. Wymienionych postulatów jest 5 (trzy w pierwszym cudzysłowie i dwa w drugim) i niech one stanowią swoiste płaszczyzny porównania oferty unijnej i przedstawionej oferty alternatywnej. No więc, w jaki sposób powinna zareagować Unia?
1..„W sposób poważny”
Reakcja powinna być „poważna”. Trochę to tajemnicze. Dla jednych wystarczy, by za poważne uznać to, co powiedzą poważne osobistości polityczne na poważnej konferencji do poważnych dziennikarzy, by ci poważnie dalej sprawę przekazali poważnym odbiorcom.
Wypada Czytelnikom uczciwie powiedzieć, że przy tak rozumianej „powadze” oferta unijna już na samym starcie ma niebotyczną przewagę nad nową propozycją. Chyba nie potrzeba tego uzasadniać.
Nie wszystkim jednak taka „powaga” wystarczy. Można chyba także uznać, że reakcja będzie „poważna”, jeśli będzie ona adekwatna do skali problemu oraz posiadanych przez Unię możliwości. Tu zaś ogromną wymowę mogą mieć liczby. Te niech dotyczą polskiego przykładu.
Co za 10 tysięcy euro za odesłanie imigranta zyskuje Unia (czyli także inne państwa)? Zyskuje dwie rzeczy:
- każdy imigrant w miejscu swojego powrotu zapala przed innymi chętnymi do emigracji czerwone światełko ostrzegawcze: nie warto jechać i ryzykować. W ten sposób przyczynia się do zmniejszenia nacisku emigracyjnego na UE na zewnętrz jej terytorium.
- każdy odesłany imigrant zmniejsza już istniejący problem kryzysu imigracyjnego wewnątrz terytorium UE.
Co za 250 tysięcy euro zyskuje Unia (także inne państwa) w zamian za pomoc w trwałym osadzeniu imigranta na terytorium któregoś z państw?
- każdy opłacony imigrant wysyła w rodzinne strony podwójny sygnał zielonego światełka: szykujcie się do wyjazdu (do rodziny) oraz warto emigrować (sygnał do sąsiedztwa). W ten sposób przyczynia się do zwiększenia nacisku emigracyjnego na UE na zewnątrz jej terytorium.
- każdy opłacony imigrant pozostaje problemem ekonomicznym dla któregoś z państw UE przynajmniej na kilka lat (dopóki nie znajdzie się dla niego odpowiednia praca) oraz powiększa problemy społeczne związane z kwestiami integracji.
Propozycja ceny za „wykupne” jest propozycją zwiększania zagrożenia dla całej UE poprzez zwiększanie nacisku emigracyjnego na zewnątrz niej.
Jeśli zatem dzięki Polsce 7 tysięcy emigrantów otrzyma bilet powrotny w swe rodzinne strony, to tak, jakby gdzieś w świecie zapalić siedem tysięcy czerwonych światełek ostrzegawczych . To niewiele. Ale przecież taki bilet powrotny należałoby wręczyć setkom tysięcy koczującym w Europie.
2.„W sposób wiarygodny”
Wiarygodny dla kogo i wiarygodny pod jakim względem? – nic tutaj nie jest proste.
Dopóki w obiegu publicznym i politycznym jest tylko jedna oferta, to jasne, że musi być ona wiarygodna przynajmniej dla części zainteresowanych. Na bezrybiu i rak ryba.
Wiarygodność dla eurokracji
Jest zrozumiałe, że unijna oferta jest wiarygodna dla potężnej unijnej biurokracji zasiedlającej swoje gmachy w Brukseli i innych miastach, gdzie ma swoje agendy. Oto znalezione zostało rozwiązanie z odpowiednio przewidzianym źródłem finansowania. Będą pieniądze, wzmocni się pozycja eurokracji w różnych pertraktacjach. To jest dla niej najważniejszym argumentem i dla niej wystarczająco wiarygodnym.
Wiarygodność dla rządów
Pozostają teraz państwa członkowskie. Państwa to również pewne, sygnalizowane już, systemy terytorialne. Na ich terytoriach imigranci mają mieć ziemię pod nogami. Umówmy się, że w największym uproszczeniu w niniejszych rozważaniach państwa to rządy (czy może nieco szerzej – centralne elity polityczne państw) oraz społeczeństwa od których te demokratycznie wybrane rządy zależą.
Na kryzys imigracyjny Unia musi zatem zareagować „w sposób wiarygodny” dla rządów i dla ich społeczeństw. Co to znaczy zareagować „w sposób wiarygodny” dla rządów? To znaczy, że eurokracja musi przedstawić rządom swoją ofertę w taki sposób, aby nie wydawało im się, że mają zbyt wiele do powiedzenia. Premier Włoch zdaje się tego nie zauważać, a tylko premier Węgier nazywa rzecz po imieniu.
Eurokracja ma władzę i pieniądze, a rządy są jej klientami, więc trzeba je po kolei nakłonić do przyjęcia idei relokacji z opcją wykupu dla tych, którzy chcą mieć spokój w swoich państwach.
Włosi mają już emigrantów u siebie, wykupywać się nie będą, nic zatem dziwnego, że ich premier ustawił się jako pierwszy klient. Ochoczo, niejako na swoim przykładzie, wzmacniając głos eurokracji zaapelował do pozostałych rządów, by przyłączyły się do reakcji unijnej na kryzys imigrancki w sposób „poważny, wiarygodny i długoterminowy”. Jeśli to mówi już do innych rządów, to dla kogo ma ten sposób być wiarygodny? Dla społeczeństw, od których te rządy są zależne.
Czy dla wszystkich rządów oferta eurokracji ma być jednakowo atrakcyjna? Takie założenie z jej strony byłoby metodologicznym błędem w rozgrywkach. Najlepiej podzielić rządy na te, które stracą najmniej, a może nawet skorzystają, te, które stracą umiarkowanie, oraz te, które stracą najwięcej.
Rządy z własnej kieszeni nie płacą, płacić będą społeczeństwa. Problem więc następny: jak rządy mają przekonać społeczeństwa do unijnej oferty.
Wiarygodność dla społeczeństw
Same Niemcy obliczają, że fala imigracyjna będzie ich kosztowała przeszło 50 miliardów euro, że będą musiały się zadłużyć. Eurokracja może się spodziewać, że społeczeństwa krajów dotkniętych falą migracyjną z łatwością zaakceptują rozłożenie kosztów na pozostałe kraje unijne. Polacy czy Węgrzy wprawdzie imigrantów u siebie jeszcze nie mają, ale dlaczego mieliby nie płacić? Jak solidarność unijna, to solidarność! – to hasło dla społeczeństw powinno być zrozumiałe.
A czy byłyby skłonne zaakceptować inne rozwiązanie? Musiałoby się takowe pojawić, a nie ma innego nawet nie w formie gotowej propozycji, ale choćby w formie luźnego pomysłu.
Dopóki strumyk imigrantów do najbogatszych krajów sączył się umiarkowanie i imigranci sami się relokowali, nie stanowili oni dla osiadłych mieszkańców większego problemu. Ci przez całe dziesiątki, a nawet setki lat przywykali do obecności egzotycznych przybyszów i nawet nie zauważali powoli narastającego problemu.
Dynamizm demograficzny imigrantów jest o wiele wyższy niż rdzennej ludności, przestrzeń publiczna w coraz większym stopniu jest zawłaszczana przez przybyszów. Rdzenni Europejczycy nie widzieli w tym problemu dopóki umiarkowany strumyk imigrantów nie przekształcił się w rwącą rzekę.
Dziś doświadczają coraz silniej tego, co przedtem tylko trochę odczuwali: przestrzeń publiczna w coraz mniejszym stopniu jest dla nich bezpieczna. Co więcej, dla samych społeczeństw bogatszej części krajów unijnych, dla ich szeregowych obywateli nie widać perspektyw poprawy sytuacji.
W Polsce problem wiarygodności nieco inaczej wygląda. Po 250 tys, euro wykupnego za jednego imigranta, to np. dla polskiego społeczeństwa stanowi cenę nie do przyjęcia. Nawet, gdyby miała ona dotyczyć tylko zdeklarowanych już przez Polskę 7 tys. osób.
Może warto zauważyć, że jeśli Niemcy obliczają koszty imigracyjnej fali na 50 miliardów euro przy jednym milionie migrantów, to w przeliczeniu na jednego imigranta koszty te wynoszą 50 tysięcy euro, a nie 250 tysięcy jak to wyliczono dla Polski. W najlepszym przypadku oznacza to, że eurokracja chce na Polakach niemało zarobić.
Stawka jest chyba jednak większa. Zbliża się szczyt NATO i będzie okazja do pewnych rozgrywek o geopolitycznym znaczeniu. Kto dziś aspiruje do tych rozgrywek? Wiadomo, że Rosja, USA, Chiny, Izrael, Niemcy, Turcja, Iran, itd.
Eurokracja w najmniejszym nawet stopniu nie jest zainteresowana, aby polskie państwo miało cokolwiek w takich rozgrywkach do powiedzenia i najlepiej byłoby, aby jako gospodarz ważnego spotkania ograniczyło się do roli hotelowej obsługi i było zaszczycona tym, jeśli jej zasoby znajdą się w karcie dań szczytowego obiadu. Stąd jakikolwiek spokój w Polsce wcale nie musi być przez eurokrację mile widziany.
Przeciwnie, dla eurokracji korzystny jest wizerunek Polski jasko wielki problem dla Europy, jako problem, który domaga się rozwiązania w imię międzynarodowego spokoju. Jest to zrozumiałe dla coraz większej części polskiego społeczeństwa.
3.„W sposób długoterminowy”
Czy chodzi tu o długoterminowość działań sukcesywnie podejmowanych przez Unię w zakresie rozwiązywania kryzysu imigracyjnego, czy o długoterminowość (trwałość) skutków podjętych działań?
Zasadne jest mówienie o jednym i drugim problemie. Łatwo odnieść się do drugiego problemu, gdyż formuła porównania obydwu ofert jest tutaj szczególnie dogodna.
Co jest dla Unii doraźnie najpilniejsze? Przede wszystkim rozbrojenie tykającej bombę migracyjnej. Ona już tyka, nawet gdyby żaden nowy imigrant nie pojawił się w Europie.
Jak długo bowiem można utrzymywać setki tysięcy młodych mężczyzn, pełnych wigoru, aspiracji, żądnych smakowania lepszego życia w gotowości do poprawnego i kulturalnego zachowywania się? Co to ma dla nich oznaczać? Doba ma 24 godziny. Co oni mają w tym czasie robić? Jak długo mogą przesiadywać na jakichś szkoleniach? Organizować im zajęcia świetlicowe? Która osoba będzie w takim gronie czuć się bezpiecznie?
Ci młodzi ludzie choćby z nudów będą się imać najróżniejszych zajęć. Nie tylko w czterech ścianach jakie im się trafiły. Będą wychodzić na ulice, tam gdzie się coś dzieje, gdzie można nawiązać jakieś kontakty, znaleźć okazję szybkiego i łatwego zarobku. Z kim oni się będą integrować? Przede wszystkim sami z sobą.
Proponowane nowe rozwiązanie stwarza możliwość w miarę szybkiego podjęcia działań zmierzających do poprawy sytuacji a nie tylko rozwlekania trudności w czasie, a właściwie do dalszego pogarszania sytuacji.
Eurokracja ma jednak już swoją ofertę relokacji jako rozwiązanie dla już narastającego problemu. I to narastanie problemu zmusza ją do bardzo szybkich działań. Stąd ultymatywny ton w zakresie formułowania pod adresem Polski różnych postulatów i terminów.
Ciekawsze jest zagadnienie długoterminowości w sensie długotrwałości procedur postępowania. Tu już nie potrzeba się domyślać istnienia pewnej strategii postępowania. Strategia ta uwzględnia okoliczność, że unijna oferta jest nie do przełknięcia dla Węgrów, którzy to jasno powiedzieli i ewidentnie zaporowa dla Polaków.
Nie potrzeba już wielkiej przenikliwości, by zauważyć, że dobre będą wszelkie możliwe sposoby marginalizowania i dezawuowania w oczach europejskiej i światowej opinii publicznej próby mówienia przez te kraje własnym głosem, a tym bardziej wspólnie. Jeśli stanowiska Węgrów zmienić się nie da, to zawsze istnieje możliwość, by tak pokierować wypadkami, aby ich stanowisko zwyczajnie ominąć.
W Polsce sytuacja nie jest tak klarowna jak na Węgrzech. Objawił się sojusznik w postaci opozycji gotowej za wszelką cenę obalić rząd, by powrócić do władzy. Wystarczy zatem uzbierać odpowiedni pakiet argumentów, by uwiarygodnić w oczach rządów innych krajów i choćby częściowo w oczach ich społeczeństw, że polski rząd jest jakąś niewydarzoną figurą w europejskim towarzystwie.
Każdy sposób może tu być przydatny. Pierwsza wiadomość, że w antyrządowej demonstracji brało udział 240 tysięcy uczestników robi o wiele większe wrażenie na elitach zachodnich państw niż wiadomość, że było ich 50 czy 60 tysięcy. Późniejsze sprostowania nie mają już znaczenia, bo kto sobie będzie nimi zawracał głowę?
4."W duchu ludzkich wartości"
Od tych zagadnień eurokracja jest szczególnym specjalistą i nie można ich pominąć w porównywaniu nowej propozycji z ofertą unijną.
Czy wypada obcesowo odsyłać imigrantów tam, skąd wyruszyli? Jeszcze raz przypomnieć tu trzeba, że chodzi o emigrantów zarobkowych, a nie o autentycznych uchodźców.
Bilet lotniczy do Dakaru chyba każde biuro podróży nawet w małym miasteczku jest w stanie załatwić za cenę niewiele przekraczającą O,5 tysiąca euro, a do RPA (czyli na samym końcu Afryki) w cenie około 1 tysiąca euro.
Uwzględniając okoliczność, że lokalne dojazdy od większych lotnisk do jakichś afrykańskich czy azjatyckich miejscowości mogą być dość uciążliwe, można chyba założyć, że 2 tysiące euro na drogę powrotną emigrantowi wystarczy. Nie będzie przecież musiał opłacać się jakimś szemranym przewoźnikom przynajmniej przez bardzo znaczącą cześć drogi.
Rozważmy teraz najbardziej skrajny przypadek osoby ewidentnie oszukanej, na którą pół wsi musiało się złożyć, na jej wyprawę, by zyskała szansę ulżenia w nędzy swoim pobratymcom. Jej powrót z pustymi rekoma to dalszy ciąg osobistej i rodzinnej tragedii, a przecież jest to osoba na swój sposób przedsiębiorcza, która zyskała zaufanie swego środowiska. Może więc takiej osobie warto trochę pomóc?
Taka osoba byłaby chyba zorientowana w tym, co mogłoby być jej czy rodzinie potrzebne, by poprawić warunki egzystencji w swojej miejscowości. Może maszyna do szycia, może jakiś zestaw narzędzi? Za 4 tysiące euro można już nabyć trochę potrzebnego sprzętu. Nie powróci więc z pustymi rękami.
Jeden tysiąc euro – idąc dalej - to kieszonkowe z zastrzeżeniem, że połączone jest ze szczególną misją ostrzeżenia mieszkańców swej miejscowości, aby nie dawali się oszukiwać różnym „łowcom głów”, że takie załatwienie ich problemu to wyłącznie jednorazowy przypadek. Dobrze byłoby takiej osobie wytłumaczyć, że potrzebna jest w rodzinnej miejscowości, że nikt w Europie nie zechce jej czegoś fundować za darmo.
Pozostało jeszcze 3 tysiące euro, choć oczywiście tylko na papierze. Różnorakie dywagacje w tym artykule, odnoszą się bowiem w tylko w pewnej mierze do zaistniałych już faktów, a w znaczącej mierze do rzeczywistości hipotetycznej.
5.„W duchu godności”
Czyjej? Eurokracji? Rządów? Bałamuconych społeczeństw? Oszukiwanych imigrantów? To ogromny blok problemów, a cierpliwość Czytelników ma swoje granice. Stąd brak komentarza w tym punkcie.
Część III
Uwagi końcowe
Zasadność odrzucenia unijnej oferty
Czy zaproponowane rozwiązanie byłoby rozwiązaniem tanim dla Polski? 10 tys. za emigranta zamiast 250 tys., to 25 razy taniej. Zamiast 1 miliarda 750 milionów euro – 70 milonów euro. To niewątpliwie znacznie taniej, choć również drogo. Jednak nie ma takiej tańszej oferty.
Dlaczego w ogóle Polska miałaby płacić za unijną ofertę, skoro można problem rozwiązywać dużo taniej?
Czy dla świętego spokoju nie należałoby jednak zaproponować eurokracji obniżenia podanej przez nią ceny? Nie warto, bo o żadnym „świętym spokoju” nie może już być mowy. Eurokracja po prostu in gremio stała się zakładnikiem wymyślonego rozwiązania jako składnika szerszej strategii w geopolitycznych rozgrywkach. Jakkolwiek zminimalizowane „wykupne” potraktuje jako zadatek, a dalej będzie działała siłą inercji.
Zamiast tłumaczenia się
Polska zamiast tłumaczyć się wszem i wobec, że nie jest częścią problemu w Europie, powinna pokazać, że jest częścią rozwiązania. Komu pokazać? Przede wszystkim innym rządom, elitom politycznym innych krajów i w miarę możliwości ich społeczeństwom.
Co pokazać? Np. możliwość innego rozwiązania kwestii imigrantów aniżeli przedstawiła to eurokracja.
Polskie środowiska opiniotwórcze, szczególnie spod niepodległościowego znaku, już od wielu miesięcy śledziły lawinowy napływ imigrantów i jednocześnie brak reagowania eurokracji na ten niebywały proces. Czy ta nie zauważała problemu? Może metodycznie nie chciała go zauważać? Powstawały najróżniejsze domniemania i teorie tłumaczące przyzwolenie, a może zrazu i zachętę, na ten najazd, nie mający precedensu od setek lat.
Wśród wielu przyczyn tej bierności chyba nie wymieniano jednej, albo wskazywano na nią marginalnie: niesprawność wewnętrznych procedur decyzyjnych eurokracji, a mówiąc bardziej kolokwialnie – niesprawność unijnej głowy. Może w innych sprawach jest to bardzo tęga głowa, ale w sprawie imigrantów okazała się bardzo kiepską.
Okazało się, że problem ochrony unijnego terytorium wcale nie miał dla eurokracji priorytetowego statusu. Bo nawet jeśli posiadała sprawne narzędzia monitorowania sytuacji, to już nie miała odpowiednich instrumentów angażowania danymi ścisłego centrum decyzyjnego.
Czym właściwie ono się zajmowało? Dlaczego tak długo spało? W czyich głowach rodziły się różne pomysły, czego one dotyczyły i w jakim gronie zapadały ostateczne decyzje?
Pomysł na miarę główki brukselki
Gdy problem nabrzmiał, idea relokacji pojawiła się jako rozwiązanie samo się narzucające, którą grono decyzyjne podało do ukonkretniania i realizacji swej biurokratycznej maszynerii. Nie widać w idei takiego rozwiązania nadmiaru wysiłku szarych komórek.
„Za dużo emigrantów? No to ich rozlokować, byle sprawiedliwie! Komu nie pasuje, niech płaci!” - tak można byłoby zrekonstruować schemat całego procesu myślowego nad rozwiązywaniem problemu.
Procesu, na który były całe miesiące czasu, w który można było włączyć najwybitniejszych ekspertów, wygenerować najróżniejsze warianty rozwiązań. Ile szarych komórek zostało zaangażowanych w myślenie nad rozwiązaniem?
Jest ono proste jak konstrukcja cepa. Aż za proste, aż za prymitywne. Określenie go primaaprilisowym żartem jest eufemizmem. To pomysł na miarę chłopka-roztropka który odnalazł się w roli rezolutnego kaprala. Kaprala, który na dodatek pogubił się chyba w tym, dla kogo i o co walczy.
Rezultat wysiłku „brukselskiej głowy” jest na żenującym poziomie intelektualnym.
Prostota a prymitywizm
Prostota rozwiązania bywa jego ogromną zaletą. Wyjątkowo cenioną np. przez wielu matematyków. Jest jednak różnica między prostotą a prymitywizmem czy wręcz prostactwem. Prostota jest subtelna i bywa słabo zauważalna, prostactwo bije w oczy.
Czy proponowane w artykule alternatywne rozwiązania nie jest równie prostackie? Ogólny schemat myślenia nad rozwiązaniem jest przecież także bardzo prosty: „Za dużo emigrantów? Rozesłać ich tam, skąd wyruszyli! Zadbać, by mieli za co powrócić!”
Na czym polega intelektualna mizeria unijnego rozwiązania? Na tym, że koncentruje się na likwidowaniu objawów emigracyjnej anomalii w samych państwach Unii, a nie sięga do osobowych źródeł problemu poza nimi.
Te osobowe źródła to dziesiątki milionów osób rozsianych na olbrzymich obszarach Afryki i Azji, do których docierają różni „łowcy głów” z zielonym światełkiem wskazującym drogę do lepszego świata. Unijna oferta sztucznie kreująca popyt na imigrantów ułatwia proceder różnym „łowcom głów” i właściwie niczego nie rozwiązuje w Europie.
Europa nie jest w stanie przyjąć jednej czwartej ludności świata. W Indii np. z powodu suszy w ostatnich kilku latach w dramatycznej sytuacji znajduje się przeszło 300 milionów ludzi. Niechby „łowcy głów” upolowali tylko jeden procent z nich (co za gigantyczny interes!) i podesłali ich pod Europę. I co? Ma ich nie przyjąć? Jeszcze kilka takich „okazji” i Europa zostanie zjedzona.
Czy zaproponowane rozwiązanie alternatywne może być faktycznie realistyczną propozycją? Ono wcale nie zostało tu zaprezentowane jako gotowa recepturka na rozwiązanie ogromnego problemu.
Przecież proponowane w niej 10 tysięcy euro za imigranta wzięte zostało z kapelusza. Zgoda, ale rozwiązanie przynajmniej sięga do osobowych źródeł problemu.
250 tysięcy euro za imigranta w unijnej propozycji też zostało wzięte z kapelusza. Tylko głowy jakiego formatu kryją się pod unijnym kapeluszem?
Gdzie jest powiedziane, że przedstawionej recepturki nie można poprawić, ulepszyć, rozwinąć, uczynić klarowną także dla innych unijnych społeczeństw?
Co komu wypada?
Czym innym jest powaga rozwiązania, które już stało się ofertą dla unijnych rządów, a czym innym powaga sposobu jej prezentacji.
Oferta już została przedstawiona rządom jako poważna i w sposób poważny. Rządom nie wypada zatem zwracać uwagi, że oferta jest niepoważna. Ale wypada to czynić opinii publicznej, wypada o tym mówić w niezależnych od rządów mediach.
Czy istnieje jakaś miara powagi i niepowagi? Jeśli miara, to liczby. Z liczbami trudno dyskutować. Nie jest oczywiste, że liczby użyte w tym artykule, to jedyne, jakimi można się było posłużyć. Ich dobór podyktowany został bardzo swoistą perspektywą oglądu problemu fali imigrantów.
Sytuacja w Europie (i nawet w Polsce) staje się „wybuchowa” w najbardziej dosłownym sensie i nawet nie wypada nie mówić o czymś, co się spostrzegło, a co może mieć choć pośredni związek z bezpieczeństwem nas wszystkich.
Edward M. Szymański
Przypisy
1.[http://wpolityce.pl/swiat/291852-co-za-tupet-merkel-o-250-tys-euro-haraczu-za-kazdego-nieprzyjetego-imigranta-to-nie-kara-ale-forma-lojalnosci?strona=2.]
2 – Określanie kwoty wartości człowieka, czy to jest uchodźca czy nie, kojarzy mi się z systemem niewolniczym. Nie chcemy czegoś takiego, to jest obraźliwe. Wyznaczanie kwoty za człowieka to brzmi rasistowsko
[http://telewizjarepublika.pl/250-tys-euro-za-kazdego-nieprzyjetego-uchodzce-kukiz-okreslanie-kwoty-wartosci-czlowieka-kojarzy-mi-sie-z-niewolnictwem,33044.html]
3.Renzi zapewnił o pełnej zgodzie między Włochami i Niemcami co do tego, że Unia musi zareagować na kryzys migracyjny w sposób „poważny, wiarygodny i długoterminowy”, w duchu „wartości ludzkich i godności”.
[http://wpolityce.pl/swiat/291852-co-za-tupet-merkel-o-250-tys-euro-haraczu-za-kazdego-nieprzyjetego-imigranta-to-nie-kara-ale-forma-lojalnosci?strona=2.]