JustPaste.it

Obcy wśród swoich

Dobrze tam, gdzie nas nie ma. Dużo w tym jednym zdaniu jest prawdy.

Dobrze tam, gdzie nas nie ma. Dużo w tym jednym zdaniu jest prawdy.

 

Ja
Odwróćmy nieco pytanie. Dlaczego ja mieszkam tu, w Polsce. Skoro wszędzie indziej byłoby mi lepiej.
Lepiej pod każdym nieomal względem. Ekonomicznym, ponieważ świadczenia socjalne dla handicapów
są o wiele korzystniejsze.
Młoda? Oj już nie wszyscy tak sądzą! Naprawdę, i różnych używają przy tym określeń.
Ładna? O gustach podobno się nie dyskutuje. Ale jednak…
Dusza nie człowiek? Na pewno.
Dlaczego nie spróbowałam zaryzykować i łapać dzień taki, jaki on jest, bez wcześniejszego planu? Tu jest
źle, bywa lepiej lub gorzej, a TAM w nieznanym może być różnie.
Kulturalnie też jest inaczej. Bardziej otwarcie, serdecznie i z uśmiechem. Takie wyjście frontem do
człowieka.


Polska od mojego urodzenia to moja patriotyczna ostoja, przy której dojrzewałam do tego, aby mieć
odmienne zdanie i z całym impetem iść pod prąd życia. Niestety nie da się naprawić zła tego świata przy
użycia li tylko jednej jednostki.


A ma być miło, przyjemnie i z sercem na dłoni autora, który z racji nie uznawania rzekomej i pozornie
ułatwiającej życie feminizacji pojęć określających dane funkcję, role czy zadania we wszystkich normach
używa formy z męską końcówką. W bardzo szczególnych przypadkach jest to wielce uzasadnione.


Gdy drzwi do raju w dniu 1 maja 2004 roku otwiera przed nami Wiecznie Zielona Wyspa Świętego
Patryka, rzeczona Irlandia, nikt ze znajomków nie chciał mnie zabrać nawet "na pakę" żebym nie tylko
mogła liznąć trochę języka tamtejszej dyplomacji. To była najgłówniejsza przyczyna mojej europejskiej i
światowej absencji. Zostałam zatem w Polsce, ze wszystkimi, których los wykluczył społecznie jeśli chodzi
o dalekie, zarobkowe wojaże. Jako przyszło – niedoszła sierota emigracyjna. Dobra doczesne nie są mi ot
tak dane. Jeśli je sobie wypracuje, to je szczęśliwie mam. Nieomal wszyscy zachwalali zagraniczne
rarytasy. Bo pamiętajmy, że cudze chwalicie swego nie znacie.


Kocham Cię, Polsko!
Klasyfikuje się ją na A i B. Są to dwie klasy, ale nie równorzędne, choć nie tak dalekie. Ona jedna, a opinii
o niej tak wiele. I znów tak odmiennych.


To geograficznie zróżnicowany kraj. Od północy okala go niezbyt słony akwen wodny, o nazwie własnej
określanej jako Morze Bałtyckie. Poczciwy, stary Bałtyk, często zanieczyszczany pozostałościami po
powodziowych "niespodziankach". Ma duże zdolności do ocieplania przyległych miejscowości zimą i do
ochładzania ich latem.


Od południa nasze państwo otulają pasma górskie, z charakterystycznym i symbolicznie, wiecznie
Śpiącym Rycerzem. Umiejscowiona jest w dwóch różnych dorzeczach.


Średniej wielkości, zlokalizowanej w środkowej części Europy. Z przejściowym klimatem i różnymi frontami
atmosferycznymi. W takim właśnie warunkach przyszło żyć wielu tysiącom obcokrajowców.
Warto w tym miejscu wspomnieć o różnorodności panującej w potrawach będących naszą
narodowościową dumą i chlubą. Schaboszczak w grubej i ciężkiej panierce. Tłuściutkie i średnio
zachęcająco wyglądające flaczki wołowe, obficie doprawione aromatycznym majerankiem. Swojski,
specyficznie pachnący bigos, im dłużej odgrzewany, tym jest smaczniejszy. Dość popularne, jednocześnie
mniej znane w świecie są pyszne i zdrowe kiszonki domowe, tj. kapusta czy ogórki kwaszone. Pierogi z
okraską na ostro lub te przyrządzane na słodką nutę. Tak przedstawia się kulinarny wachlarz rarytasów.
Wydawać by się mogło, że to nie jest wymarzone miejsce na ziemi, dla innych narodowości. Ale jednak.
Takiego zainteresowania nie było od lat. W dobie kryzysu Polska jeszcze nigdy nie była tak atrakcyjna jak
obecnie. Najczęściej wszystko rozgrywa się o kwestie gospodarcze. Ci, którzy zdecydowali się, aby tu
zamieszkać nie dostrzegają "naszych" problemów. Ludziom z obcym paszportem podoba się większość
polskich miast. O urodziwych polskich dziewczętach nie wspominając.
Praca i miłość to dwa główne powody, dla których większość z nich decyduje się na ten heroiczny często
krok. Wkrótce będzie można mówić o wielokulturowości, które rozrastają się w naszym pięknym kraju.
Wiatr zmian zaprowadził ich pod polską strzechę. Czuje się tu swobodnie, bo bariera językowa już nie
istnieje. Od dawna. Drugi dom to Polska właśnie.


Coś pomiędzy mną a Polską
W samym sercu miasta tętni swoim własnym rytmem zjawisko społeczne klasycznie nazywane
shoppingiem pod gołą chmurką. To weszło w krew, tak jak kroplówka z glukozy na podtrzymanie
wszystkich dostępnych funkcji życiowych i wzmocnienia żywotności organizmu. Taki cudowny energizer.
Radosny poprawiacz i rozweselacz stłamszonych realiami nastrojów. Otwarty jedynie we wtorek i w piątek
przez kilka godzin do wczesnego popołudnia. Oto crème de la crème.


Przedsłowie
Co tam jest? Dosłownie wszyściutko. Ciuszki, butki, artykuły spożywcze. Produkty dla zwierząt. Chemia.
To jedno z nielicznych miejsc w pobliżu centrum miasta, w którym można zaopatrzeń się we wszystko,
czego dusza zapragnie.


To dość spory plac, na którym znajdują się poustawiane w rządku żeliwne budy.
Ludzie tam sprzedający tworzę jedną, wielką rodzinę handlową. Polacy mieszają się tu z Białorusinami,
Bułgarami, czy ludzi ze wschodu. Ale nikomu to nie przeszkadza. Wszyscy są zadowoleni. I ci, co
sprzedają, bo mają pracę. I ci, co kupują, bo jest tu taniej niż w osiedlowych sklepikach.
O tym, jak żyje na Białorusi opowiada mi Sylwia, drobnej postury blondynka z wyraźnie rosyjskim
akcentem.


– Do Polski przyjechałam w młodości, chciałam polepszyć warunki finansowe mojej rodziny – przyznaje
kobieta, rozcierając zmarznięte dłonie. Zapytawszy o to, czemu nie ma rękawiczek, z uśmiechem
odpowiada – W rękawiczkach jest cieplej, ale nie za bardzo wygodnie. Muszę mieć swobodę ruchu –
dodaje. Wielokrotnie żaliła się, jak na Białorusi jest źle, jaka jest bieda. Smutnieje. Tam przecież zostały jej
córki z wnukami.


Naprawdę atmosfera panująca na bazarze jest niezwykle sielska, a wręcz rodzinna. Urodziny, imieniny,
upominki, pogaduszki. Prawie jak w rodzinie. Kilka razy byłam naocznym świadkiem okolicznościowych
toastów na cześć solenizanta czy jubilata. Toasty wznoszone zawsze w plastikowych kubkach, które
można było zakupić w straganie pod nazwą "Wszystko po 5 złotych". Nigdy nie dowiedziałam się czy
zawartość białych kubeczkach była bezalkoholowa. Tego nie wiem do dziś dnia. Więc pewnie pozostanie
to tajemnicą Poliszynela, dopóki nie wniknę w ich środowisko na stałe.


A co będzie, gdy naprawdę przeniosą stragany gdzie indziej? Tylko teraz gdzie, skoro policja upomina się
o teren, na którym obecnie stoi kilkadziesiąt bud. Naznaczonych już zębem czasu. Z nieoficjalnych
informacji wynika, że mają tam powstać korty. A każdy handlowiec ma szukać nowego miejsca na własną
rękę.


- Nie wyobrażam sobie, jeśli zabrakło by tego miejsca – oświadcza ze smutkiem w glosie pani Basia, moja
sąsiadka. Spotykam ją zawsze, wtedy gdy i ja jestem. Straszna z niej gaduła. Mama młodego magistra
geografii. Mówi, że lubi tu przychodzić na zakupy. Dla niej, jak i dla większości osób jest po prostu tanio. A
jako kobieta samotna szuka też na ryneczku rozmowy, aby nie czuć tej wszechogarniającej samotności.
Doskonale rozumiem jej rozżalenie.


Pewnego dnia przyszła na zakupy kobieta pokroju gwiazdki popu, Dody Elektrody. Podobny wygląd, taka
sama postura, długie blond włosy. Zbliżony cukierkowy styl ubierania się. Pikanterii sytuacji dodaje fakt, że
ta pani, podobnie jak Dorotka – Ślicznotka, za wszelka cenę chce szokować. Wiejący wiatr tego dnia
podwiewał, co jakiś czas jej króciutką, kraciastą spódniczkę. Co bardziej spostrzegawczy panowie
zauważyli brak dolnej bielizny! Inne kobiety jednocześnie czuły się zdegustowane. A mężczyźni odwrotnie,
byli wprost zachwyceni doskonałymi w ich mniemaniu kształtami "zakupowej skandalistki".


Równie wyrazistą bohaterką tego miejsca jest pani Barbara - dobry i życzliwy duszek tego miejsca. To
anioł, a nie kobieta! Uśmiechnięta, wesoła, zawsze chętna do pomocy. Opiekuje się spory stadem gołębi.
Dwa razy dziennie wysypuje im po trzy paczki kaszy jęczmiennej. Po pół kilo każda. Zajmuje się również
kilkoma niesfornymi, bezdomnymi kociakami. Dokarmia je kocimi łakotkami. A ufne kocięta łaszą się do jej
nóg i rozkosznie mruczą. Zapytana o to skąd taka miłość do zwierząt pani Basiunia, bo tak tu o niej mówią,
szczerze odpowiada.


– Wiesz, moje kochane dziecko, sama w domu ma kota, taką ogromną, puszystą kulkę. To perska kotka,
śliczna – rozmarza się pani Basia. – Ma takie duże, mądre oczy. Gdy zobaczyłam tu te biedne kocięta,
żal mi się ich po prostu zrobiło – przyznaje kobieta, która pełni na ryneczku rolę gospodyni tego obiektu.
Pani Ela, kobieta o kruczoczarnych włosach, upięte w wysokiego koka, przychodzi na ryneczek około 11,
dość późno. Z wielkim trudem przytargała ze sobą trzy wielkie, plastikowe torby, pełne towaru, który
zawsze udaje jej się w całości sprzedać. Czym handluje pani Ela? Ciuszkami dla niemowląt i małych
dzieci. Śliczne, kolorowe kompleciki, śpioszki, sukieneczki, kombinezony. Dla dziewczynek różowe, dla
chłopców niebieskie. Gdy się stanie wśród tych wszystkich dziecięcych towarów, w oczy klientów prawie
natychmiast rzucają się urocze, maleńkie buciki dla dzieciaczków.


Handlem i gastronomią na targowisku zajmuje się pan Michał, z pochodzenia Kubańczyk. Razem ze
swoją żoną Krysią, prowadzi interes, całkiem intratny. Sprzedają głównie konfekcję damsko – męską.
Dodatkowo eleganckie rajstopy, pstrokate skarpetki. Towar zmienia się wraz z nastanie nowej pory roku.
Również gotuje dla wszystkich pracowników ryneczku. Można zjeść tanio i smacznie, na gustownych
talerzach. Zajadają się i chwalą, że jedzonko jest przepyszne.


Raz w tygodniu pojawia się pan Marian. Zaopatrzony w specjalny wózek, na którym znajdują się różne
męskie gadżety. Żyletki, maszynki do golenia, magnesy, różnego kalibru baterie, śrubokręty.
- Dlaczego bywa pan tu tak rzadko? - spytałam kiedyś, gdy się pan Marian rozpakowywał.
- Słodziutka, to nie jest jedyne miejsce, w którym stoję – odpowiedział - Można mnie również spotkać na
innych rynkach, nawet tych okolicznościowych. Psy szczękają, karawana idzie dalej.
Jeszcze nie tak dawno, w każdą środę przychodziła na ryneczek młoda dziewczyna. Nigdy nie poznałam
jej imienia. Zaopatrzona w niewielki wózek i dwa średniej wielkości kartony. Co z nich wyciąga? Kilka
małych, zabrudzonych chodniczków. Kilkanaście średnich i małych pudełek z tajemniczym proszkiem. Ów
produkt to Extra Romolex – super środek czyszczący. Młoda blondynka reklamuje go tak, recytując
specjalną formułkę: Koncentrat do czyszczenia dywanów, wykładzin, tapicerki domowej lub samochodowej
– prawie wyśpiewuje z pamięci.


Zakup tego środka to wydatek rzędu 10 złotych, ale warto, bo jest naprawdę skuteczny. Kobiety sobie go
bardzo zachwalają. Dodatkowo znalazł on nowe zastosowanie, a mianowicie do prania firanek. Nadając
im po wypraniu śnieżnobiały kolor i świeży zapach. Jednak już od dość dawna nie widuję tej dziewczyny.
Doszły mnie słuchy, że miała problemy ze zdobyciem pozwolenia na swoją działalność. Szkoda, mila z
niej dziewczyna.


Polska gościnność dla obcokrajowców to cos wprost niewyobrażalnego. Dla nich jest to wręcz niepojęte!
Wizyty okolicznościowe wcale nie są takie suche i typowe dla innych krajów. Spontaniczność to nasz
najprawdziwszy towar eksportowy. To dlatego tak chętnie przyjmujemy i otwieramy nie tylko granice. Ale i
serca. Ot i cala historyjka