Nigdy tego nie robię. Tak, nie rzucam mięsem. Ani pisarsko, ani na co dzień. Po prostu nie czuję takiej potrzeby.
W przestrzeni publicznej, a za taką uważam tą internetową, w której sama przebywam i ją współkreuję nie należy epatować wulgarnością. Dlatego nie chciałabym taplać się w kloace niewybrednych epitetów. Zupełnie niespodziewanie okazuje się, że używanie języka ma wprost zbawienny wpływ na nasze zdrowie i samopoczucie. To nie lada niespodziewajka!
Naukowcy próbują skutecznie przekonywać do swoich racji, że tzw "łacina kuchenna" przydaje się w pracy pomagając zachować higienę umysłu, jak i umiejętne budowanie relacji z innymi ludźmi. Zastosowanie krótkich, prostych żołnierskich słów może pomóc w skutecznym rozładowaniu złowrogiego napięcia i nagromadzonego stresu.
Różnej maści przekleństwa przynoszą również ulgę w bólu, uspokajają pobudzony rytm serca, a nawet w skrajnych przypadkach może uratować życie.
Nie rozumiem zupełnie, jak niepospolite słowo na k może stać się typowym językowym przerywnikiem w codziennym
życiu. Co to da, gdy się rzuca rukwami?! Mnie by to w niczym nie pomogło!
Wolę być niepospolicie poprawna, co jest odbierane jako przejaw nudnej nudy.
Ps Na prawdę dziwna jest ta Wasza "nienawiść" względem mnie, choć nie używam słów z kanonu zaczerpniętego z anatomii człowieka. Nawet jeśli moja nomenklatura poszła by jeszcze wyraźniej w dół, nie będę ich stosowała.