JustPaste.it

nienadany tytuł...jeszcze

                                                                              ***

 

 

Z każdym słowem wypowiadanym przez lekarza, jej twarz jaśniała coraz bardziej. Zaczęło ją przepełniać niewypowiedziane, ale jakże widoczne szczęście. Uśmiechała się coraz szerzej, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy:

 

- Naprawdę??? Jest pan pewien??? Mógłby to pan powtórzyć???

- Tak, został pani miesiąc, najwyżej dwa... życia.

 

Życia? – wyraz jej twarzy zmienił się dosłownie na sekundę ukazując zdziwienie na dźwięk słowa, którego tak dawno nie słyszała, które od wielu lat było dla niej słowem w obcym języku, którego nie potrafiła się nauczyć. „Życie jest jak tramwaj – trzeba wiedzieć, kiedy wysiąść…” – gdzieś przeczytała i zapamiętała, by później niejednokrotnie i na wiele sposobów próbować wysiąść z tramwaju własnego życia. W tym roku był to tramwaj nr 37, numer o jeden większy niż rok temu, ale jadący nadal w tym samym kierunku –  od Iwony do Iwony przez Iwonę. Od tylu lat próbuje dojechać do tego jednego punktu, do siebie samej, ale tor ciągle się krzyżuje, plącze, tramwaj życia wpada w koleiny losu, a ona nie może wysiąść: to tabletki za słabe, to sznur za cienki, to żyletka za tępa, a może to tylko za duży strach, za silna wiara i nie dająca się zabić nadzieja? Wokół niej pełno było samobójców – tych, którym się udało za pierwszym razem i tych, którzy ciągle próbują. Ona już nie próbuje, a dziś się okazało, że jej tramwaj trafił na właściwy tor i wreszcie będzie mogła wysiąść. Choroba, nieuleczalna na typ etapie, bezlitośnie, a może właśnie z litości?, wykopie ją z jej życia. Za miesiąc, najwyżej dwa…

 

Gdy tylko wyszła z kliniki, spojrzała w błękit nieba, wpuściła w siebie promienie wiosennego słońca i spory zapas rześkiego powietrza. Szeroko uśmiechnęła się do samej siebie. „Wszystko budzi się do życia, a ja umieram.” – pomyślała. – „Umieram.”

 

Postanowiła to uczcić.

 

Czekała na to tak długo – właściwie całe życie, tłukąc się od urodzin do urodzin. Teraz, gdy wiedziała, że kolejnych urodzin nie będzie, musiała przygotować się do umierania w jakiś niebanalny sposób. Wszystko, co robiła w swoim życiu było niebanalne, ale śmierć należało świętować  naprawdę wyjątkowo. Druga może się przecież nie przydarzyć. Zaplanować czy dać się ponieść wyobraźni? Była przecież kobietą bardzo zorganizowaną, ale kiedyś uwielbiała też spontaniczność. Miała nieprzeciętną wyobraźnię, oryginalne pomysły i mnóstwo energii, by wprowadzać je w życie. Życie, którego koniec właśnie miała jakoś przeżyć. Żadnej wykwintnej kolacji z drogim winem w ekskluzywnej restauracji, w markowych ciuchach, po wizycie w spa, w salonie kosmetycznym i fryzjerskim – to wszystko wydawało jej się zbyt przyziemne, by z radością udać się w ten nieziemski stan upragnionego nieistnienia.

 

Zrobiła zwyczajne zakupy i wróciła do domu. Lubiła tu wracać. Uwielbiała wyjeżdżać chyba tylko dlatego, że wiedziała, że ma dokąd wrócić. Dom na nią czekał. Zawsze z drzwiami otwartymi jak ramiona najwierniejszego kochanka i skrywającego wszystkie jej sekrety jak serce najprawdziwszego przyjaciela.

Rozpakowała torby i poszła pod prysznic. Rozbierała się bez pośpiechu, uważnie obserwując w lusterku pojawiające się fragmenty nagiego ciała. Lubiła je. Było niedoskonałe i przez to wydawało jej się piękne. Gdy zdjęła bieliznę, obróciła się powoli, by zerknąć na wystające łopatki, nieco krzywy kręgosłup i małe pośladki. Uśmiechnęła się na widok tych fizycznych elementów siebie, które wkrótce miały przestać tworzyć cokolwiek całego i namacalnego. Spojrzała głęboko w lustrzane odbicie swoich oczu. Uśmiechnęła się zawadiacko i puściła oko, ale postać w lustrze nie odwzajemniła tego uśmiechu. Wyglądało na to, że nie podziela jej radości, że nie umie cieszyć się jej szczęściem… „Ale o co ci znowu chodzi?” – pomyślała i uśmiech zniknął z jej twarzy.