JustPaste.it

– „Przyjaciele”

Nie dogonsz i w stu koni dnia który przeminął

Nie dogonsz i w stu koni dnia który przeminął

 

 


Szybko płyną lata, w sercu coraz więcej smutku, tęsknoty i żalu. Wtedy wspomnienia przed oczyma, jak białe róże rozkwitają i prowadzą na ścieżki leśne, na brzegi rzeczki rodzinnej ziemi. I chociaż czas starł tam moje ślady i zniekształcił krajobraz, to idę po nich, jak wtedy, gdy miałem siedem lat, słyszę krzyk żurawi, czuję zapach czeremchy. I widzę też wujka, jakby to było dopiero wczoraj.

Wujek kochał wielką miłością przyrodę i swoją zagrodę. Mieszkał na skraju lasu. Pewnego razu spotkałem go na torfowych łąkach. Świstały kosy, w górze wtórzył im śpiew skowronka. Sianokosy, synku, powiedział wujek ostrząc kosę. Poczekaj troszeczkę, a pójdziemy do lasu, coś ci tam pokażę. Była piękna, słoneczna pogoda. Zielone pachnące żywicą smukłe sosny stały w zasięgu mojego wzroku.

W lesie zobaczyłem łosie. Przywódca stada podniósł wysoko rozgałęzione poroże i nie spiesząc się szedł, za nim podążały pozostałe. Kiedy podeszliśmy bliżej, wódz zatrzymał się, z uwagą obserwował nasze ruchy. Wujek wpatrując się w stado rzekł, „poczekajmy minutkę.” „Chyba  jest mój Paszka” – wskazując palcem na ostatniego z rzędu, powiedział z uśmiechem. „Zostań, pójdę sam do niego”. Z uwagą obserwowałem bieg wypadków, czegoś takiego nigdy jeszcze nie widziałem. Wujek wolnym krokiem podążał w kierunku stada wołając, „Paszka, Paszka, chodź tu do mnie!” Wtedy łosie zaczęły szybko odchodzić. Tylko jeden z  błyszczącym porożem, stał na miejscu. Śmiało ruszał uszami i przyjaźnie spoglądał na zbliżającego się wujka. „Paszka, nie poznajesz mnie?” – spokojnie powiedział wujek. Wtedy łoś zaczął zbliżać. Szli ku sobie coraz bystrzej i bystrzej.

Stary przywódca stada obejrzał się  jeszcze raz na skraju leśnej łąki. Z wielkim jakoby zdziwieniem spoglądał na swojego pobratymca kumającego się z dwunożnym, odwiecznym ich  wrogiem. Kiedy Paszka był w zasięgu ręki, zabawnie wyciągnął mordę na spotkanie. Uszy jego,  jak nożyce strzygły powietrze. Tak chyba wyrażał radość. Wujek ostrożnie gładził go po grzbiecie, a on ocierał się o niego i dotykał grubymi wargami kieszeni. Wujek tłumaczył, rozchylał ręce, że nic dla niego dzisiaj nie ma do jedzenia. Ręką zawołał wreszcie mnie. Cichutko, z duszą na ramieniu szedłem do nich, ale Paszka wnet mnie zauważył. Im bliżej podchodziłem, tym bardziej był niespokojny. Wujek gładził jego najeżoną sierść. Spokojnie, spokojnie, to swój. Strach jednak przed nieznajomym maleńkim człowieczkiem okazał się silniejszy od dobroci wujka. Łoś machnął garbatowatą głową, jakby zegnał się i pobiegł w głąb lasu. Staliśmy w milczeniu odprowadzając go wzrokiem. „Poznał mnie, a nie widziałem go od wiosny”, niebieskie oczy wujka świeciły radością, kiedy zaczął opowiadać jego historię. Maleńkim niemowlaczkiem trafił w jego ręce. Jechał wozem leśną drogą. Brzozy pachniały wiosną. Trawa bujnie szła w gorę, a mech się zielenił. Na zakręcie, tuż przy skarpie koń zaniepokoił się, strzygł uszami. „Czego się boi?” – pomyślał wujek i zaczął rozglądać na boki. Przy drodze zobaczył nieruchomo stojącą klempę. Nie uciekała, a pokornie spoglądała na wujka. W jej oczach dostrzegł jakby błaganie o pomoc. Stało się jakieś nieszczęście? Łosicha powoli odwróciła się i zaczęła odchodzić. Wujek szedł za nią kilka metrów i zatrzymał się. Wtedy ona też stanęła i smutnym wzrokiem jakby prosiła, pomóż mi, wołała go prowadząc w głąb lasu. Idzie w rejon partyzanckich ziemianek  pomyślał wujek. Tam ojcem mój w 1944 roku nim uciekł do Polski, ukrywał się przed enkawudzistami. Pod dużą jodłą zatrzymała się i wydała głos podobny do westchnienia. Nisko skłoniła głowę i zaczęła coś tam lizać, na ziemi. Kiedy wujek zbliżył się, odeszła na bok i zamarła w oczekiwaniu. Obok drzewa zobaczył zerwany mech i miotającego się w jamie maleńkiego łosiczka. Kiedyś tu była ziemianka. Zarosła mchem, drewniane stropy runęły. Zwierzę było kilka dni po porodzie. Wpadło w jamę i ściśnięte starymi korzeniami miotało się, matka nie mogła mu pomoc. Mały nie mógł stanąć na własnych nogach. Za każdym razem odmawiały posłuszeństwa. Trzeba zabrać do domu inaczej zginie, postanowił wujek i popatrzył na strwożoną matkę. Śledziła go zza drzew niespokojnym wzrokiem. Na rękach niósł małego do wozu, a matka szla za nim z tyłu. Zrozumiał, że żal jej było swojego dziecka. Lecz inaczej nie mógł postąpić. Jego syn Lonka nazwał małego łosia Paszką. Poił mlekiem z butelki, karmił chlebem i soczystą trawą. Paszka szybko się przyzwyczaił do nowych warunków. Kiedy podrośl i ośmielił, często chodził z nim po ulicy. Wyjątkowo radowali się ze spotkania z nim dzieci. Karmili łakociami, a mały ochoczo korzystał z ich gościnności. Rósł jak na drożdżach, przeobrażał w dorodnego młodzieńca. Nogi wyprostowały się, szyja okrzepła. Był spokojnego usposobienia, nikogo nie krzywdził. Nawet kotu ustępował drogi. Trudno było tylko poradzić z Szarkiem. Na każdym kroku obszczekiwał go. Paszka był podobny do cielaka, ale krowa go też nie chciała. Podchodził do niej i próbował baraszkować, machając rogami odstraszała od siebie. Pewnego razy Wujek wybrał się na ryby i Paszka poszedł z nim. Kiedy podeszli do rzeczki, Paszka pierwszy wdepnął w wodę, pierwszy raz ją widział i myślał, że to droga. Machał nogami i ledwie wydostał się na brzeg. Żyło się Paszce pod dachem wujka wyśmienicie. Jednak zew krwi ciągnął do lasu. Tam przeobrażał się w dzikie zwierzę. Wąchał, nadsłuchiwał. Próbował jeść korę osiki i młodych sosenek. A kiedyś Paszka poszedł w las i długo nie wracał. Syn wtedy nawoływał i szukał swojego przyjaciela. Za kilka dni, późnym wieczorem Paszka wrócił. Spacerował po podwórku, lecz nikogo nie spotkał. Wtedy podszedł do świecącego się okna syna i grubymi wargami zastukał w szyby. Domownicy witali powrót jego z radością. Ale wujek już wiedział, zwierzę wcześniej czy później i tak pójdzie w las. Zawiesił mu na szyję pamiątkową obrożę. Jesienią Paszka wyrośl. Z sąsiednich wiosek i szkoły przyjeżdżali na niego popatrzeć. Denerwowały go jednak te odwiedziny. Uciekał od ludzi, szukał spokojnych, cichych miejsc. Złote barwy pokrywały drzewa, a Paszka spoglądał coraz częściej w stronę lasu i pewnego wieczora odszedł tam na zawsze. Rodzina z tym się zgodziła, wiedziała, że on tam nie zginie. Las jest jego prawdziwym domem. A każdy przecież za takim tęskni. Kilka razy potem wujek spotykał na tej polanie swego przyjaciela. Śmiało szedł na jego spotkanie. Ochoczo przyjmował poczęstunki. Wyjeżdżając w pole zawsze brał do kieszeni kawałek chleba, garść soli, którą wyjątkowo uwielbiał zlizywać z dłoni. Dwa lata minęło od czasu, kiedy ostatni raz Paszka zlizywał mu sól z dłoni. Byłem mimowolnym świadkiem ich ponownego spotkania. I mocno utkwiło ono w pamięci I teraz dobrze wiem, że mimo upływu czasu, przyjaciół poznanych w biedzie i nieszczęściu, nie sposób zapomnieć. Między ludźmi z tym jednak różnie, miłość bliźniego zdewaluowała się.

Od tego wydarzenia upłynęło 70 lat, człowiek człowiekowi stał się wilkiem. Tamte przyjaźnie z nad brzegów mojej rzeki dawno spłynęły do morza. W 2006 roku stanąłem nad jej wodą i zdrętwiałem z przerażenia. Nie była to niebieska wstążeczka wijąca się wśród łąk. Płynęła mętna skażona ściekami ciecz. Zginęły tamte lasy, moczary, tylko wiatr hulał po pustych zachwaszczonych polach. Siedziałem na kamieniu ze łzami w oczach. Wtedy moja przyjaciółka podroży Ania rzekła, ludzie odchodzą, a wspomnienia o nich zostają, może zabrać je tylko śmierć. Ale tobie nie pozwolę umrzeć, musisz być ze mną! Prócz wspomnień mamy siebie i nadzieję, a przede wszystkim podróże. Kto podróżuje żyje dwa razy dłużnej!